sobota, 29 czerwca 2013

Pomyśl, zanim ocenisz

        No więc.. opowiem Wam historię, o dziewczynie, która wniosła do mojego życia wiele ciekawych emocji - dała mi uśmiech każdego dnia, w którym wstawiała kolejne rozdziały na swojego bloga, poprawiając mi tym samym humor. Sprawiała, że potrafiłam się wzruszyć czytając „głupie opowiadanie o miłości”.

        Nie umiem pisać tak jak ONA, jak dziewczyna, która kryje się pod Nickiem Audrey, ale pragnę gdzieś w środku, gdzieś w sobie napisać kilka słów o niej, o tym jak wpłynęła na mnie i jaka jest.

        Zapewne połowa z Was nie zna jej, jak mogłoby być inaczej w tym świecie, gdzie Internet, to nasze okno na świat, a przez słowo rozmowy, rozumiemy jedynie GG, Facebook czy Twitter. Zapewne połowa z Was ma jedynie za „dziewczynę, której bloga właśnie czytam”, a ja chcę, abyście ujrzeli w niej kogoś więcej.

        Na początku zwykła „ONA”, normalna jak każda inna dziewczyna, którą mija się na korytarzu szkolnym. Nie rzucała się w oczy, bo takie dziewczyny są niezauważalne przez rówieśników. Co trzeba zrobić, żeby być zauważonym w tych czasach?
A) mieś kasę, mieć dużo kasy! J,
B)być pięknym, zniewalająco pięknym,
C) jak pięknym ? NIENATURALNE J należy być wytapetowaną laską, która nosi obcisłe ciuchy okaz juce jak najlepiej walory szczupłego ciała.
Audrey taka nie była, nie jest i nie będzie.

        Nie znałam jej od samego początku, poznałam ją dzięki temu, że zaczęła pisać, co to teraz jest jej pasją. Nasza znajomość rozpoczęła się od zwykłego „cześć” ( nie pamiętam, gdzie to dokładnie było, czy w realu, FB, GG, może nawet na NK, w co wątpię :P). Zresztą, jest to mało istotne. Po prostu owa dziewczyna zaczęła wysyłać mi linki do swojego opowiadania..
        Z początku pomyślałam - hej, czemu nie, zabiłam swój czas. Jednak pogłębiając się coraz bardziej w bloga pisanego przez nią, pogłębiałam się również bardziej w Nią samą. Poznawałam ją coraz lepiej, zwykłe opowiadanie wrzucone do Internetu, pokazywało jaka ona jest, co czuje, czego pragnie.. Pokazywało, że ta dziewczyna jest podobna do mnie. Mijałam ją 1000 razy na korytarzu szkolnym, nie zważając na to, że mijam kogoś, kto jest mi bliższy niż koleżanki z klasy, z którymi rozmawiam na co dzień. Ta jedna dziewczyna w swoim sercu kryła uczucia, których nikomu wcześniej nie chciała pokazać nikomu.
Pisałam z nią wiele razy i wiedziałam, że miałam rację.
        Poznawałam ją coraz bardziej i wiecie co? Wiedziałam, że potrafi kochać całym sercem. Zgadniecie kogo ?
                       * Belieber od 2009 roku.
        Te słowa są prawdziwe, od początku, kiedy ją poznałam, kochała go równie bardzo jak teraz.
Kochała Justina, dla jednych jest to śmieszne, na drugich wręcz tragiczne, dla mnie jest to zrozumiałe. Każdy ma prawo kochać, ONA go uwielbia. Jest jej ideałem i natchnieniem do pisania, a pisanie jest jej sposobem na wyrażenie uczuć. Mimo tego, że Justin fizycznie jest dla niej nieosiągalny, ale ona sama czuje go duchem, ma go w sercu. Wie, że jej marzenie kiedyś się spełni i zobaczy go, chociażby kilkanaście metrów od sceny, zobaczy go i usłyszy na żywo. Ona to wie.
        Dobrze, więc jak wiecie Audrey jest zauroczona tym dupkiem, pedałem, gejem, sukinsynem, idiotą, cwelem, który nie umie śpiewać.. Wiecie dlaczego tak pisze? Bo większość ludzi tak uważa i dlatego ONA była wyśmiewana przez połowę ludzi, którzy ją znali. Nie znalazłam zrozumienia wśród rówieśników, to ją pchnęło, aby swoje uczucia przelewać na blogach, gdzie ludzie jej nie znali, gdzie nie wiedzieli kim jest, jak wygląda i właśnie w takim świecie znalazła zrozumienie i wsparcie, bo kiedy ona pisała, a inni czytali, dawali jej komentarze, pisali, że jest niesamowita, świetna, że z nadzieją czekają na kolejne, lepsze rozdziały, czuła jak wypełnia ją pozytywna energia, chęć robienia tego dalej, pragnienie, aby to się nigdy nie skończyło.
        Mam dla niej ogromny szacunek, jest naprawdę piękną i zdolną dziewczyną, jedynie czego jej brakuje to wiary w siebie, której została pozbawiona przez wyśmiewanie jej i wmawianie, że niczego nie osiągnie. Nie znalazła w nikim wsparcia, kiedy go naprawdę potrzebowała. Mam nadzieję, że zapamięta moje słowa.. Mam nadzieję, że będzie pamiętała, że zawsze może przyjść ze wszystkimi swoimi problemami. Audrey możesz na mnie liczyć
         Piszę to, z nadzieją, że przeczytacie to do końca, bo właśnie tutaj, na końcu jest najważniejsze co chcę powiedzieć:
Ta dziewczyna przeszła dużo, wiem, bo niektóre problemy próbowałyśmy rozwiązywać razem, jesteś wyjątkowa i piękna zarówno na zewnątrz jak i w środku, ona nie znajduje zrozumienia w szkole ani w domu, znajduje zrozumieniu tutaj, na blogach które prowadzi, jesteście.. w zasadzie my jako czytelnicy jesteśmy jej podporą i czytając komentarze, wie, że została zrozumiana a jej odczucia i przekaz został odebrany.
          Ona pisząc, robi to szczerze, bądźcie sprawiedliwi i czytając róbcie to z sercem, doszukując między wersami jej odczuć, tego co naprawdę chce Wam przekazać. Ta dziewczyna jest wspaniała, naturalna i zasługuje na wszystko to co jest najlepsze, szanujcie ją i to co pisze, bo robi to dla Was.
Możecie ją nazywać, tak po prostu - dziewczyna z marzeniami
Audrey, trzymam kciuki za to, abyś w końcu w siebie uwierzyła. Mam nadzieję, że tą mała, amatorską wzmianką sprawiłam Ci radość.
Buziaki ;*

~ Rozdział piętnasty

                  Całowałem jej usta, a dłonie błądziły po jej całym ciele. Oboje doszukiwaliśmy się doznania troski i miłości. Pierwszy raz całowałem kobietę, która nie pragnęła tylko i wyłącznie jednego, lecz darzyła mnie prawdopodobnie miłością. Może nie do końca to czułem, ale chciałem mieć ją przy sobie, bo musiałem dowiedzieć się ważnych rzeczy. I to tak naprawdę pchało mi coraz dalej.
                  Minęło kilkanaście minut, a my nadal nie powróciliśmy do samochodu. Gdy zaczerpnęliśmy trochę powietrza, oparłem swoje czoło o jej i spojrzałem głęboko w oczy. Zacisnąłem wewnętrzną część policzka, a dłonią przejechałem po jej włosach. Chciała coś powiedzieć, ale zatkałem jej usta językiem, bo nie chciałem ponownie jej zranić. Czułem, co chciała mi powiedzieć i musiałem temu zapobiec.
      - Chodźmy już... - Mruknąłem i pociągnąłem za jej rękę.
                  Oboje zajęliśmy nasze miejsca w aucie i po chwili ruszyłem w dalszą podróż. Teraz atmosfera, jaka panowała podczas jazdy wydawała się mniej napięta. Czasami się na siebie patrzyliśmy i uśmiechaliśmy.  Gdyby do jakiegoś serialu, bądź filmu, potrzebowaliby aktora od zaraz, byłbym idealnym kandydatem. Nie rozumiałem, jak ona mogła nabierać się na tak łatwą grę. Ale plus był dla mnie. Nie musiałem zbyt mocno się wysilać.
                  Wjechałem na podwórko i zatrzymałem samochód. Amanda wysiadła, a ja zaraz po niej. Wyciągnąłem klucze z kieszeni i otworzyłem drzwi wejściowe. Oboje weszliśmy do środka, a w powietrzu było czuć starodawny zapach mebli. Na ścianach wisiały skóry z wilków oraz niedźwiedzi.
      - Sam to wszystko zrobiłeś? - Zapytała, przejeżdżając dłonią po jednej ze skór.                  
      - Nie. To należało do mojego dziadka, który zapisał mi to w testamencie. - Westchnąłem i zaprosiłem ją do drugiego pokoju. - Usiądź tutaj, a ja zaraz coś przyniosę.
                  Zanim wyszedłem, opuściłem płachtę na okna i podpaliłem drewno znajdujące się w kominku. Z małej spiżarni przyniosłem dwie butelki wina oraz kieliszki. Postawiłem je na podłodze, przy kominku i tam usiadłem.
      - Pozwolisz? - Wyciągnąłem dłoń i oczekiwałem, aż Amanda ją ujmie oraz spocznie obok mnie.
                  Z uśmiechem na twarzy podeszła, ujęła moją dłoń i zamiast usiąść obok mnie, usiadła na mnie okrakiem. Zaśmiała się, po czym przechyliła mnie do tyłu, aż w końcu się położyłem. Dłoń wsadziła w moje włosy, a usta zapchała swoim językiem. Zaczęła mnie całować, a dłonią mierzwiła włosy, które kilka razy pociągnęła za końcówki.
                  Z początku mi się to podobało. Zachowywaliśmy się jak dwójka nastolatków, którzy pragnęli siebie nawzajem, dlatego uciekli jak najdalej, aby się ze sobą przespać. Ale po pewnym czasie, gdy sprawa zaczęła coraz bardziej wydawać się nasycona podnieceniem, przestałem ją całować. Lekko ją odchyliłem, po czym przewróciłem ją na plecy i teraz to ja znajdowałem się na górze.
      - Napijemy się? - Szepnąłem, czubkiem nosa drażniąc jej dekolt.
                  Zaśmiała się i ponownie szarpnęła końcówki moich włosów. Jeszcze nic nie piła, a już była tak łatwa. Lecz na wyciągnięcie pewnych informacji, potrzebny był stary sposób. Zszedłem z niej i usiadłem obok. Podniosła się i wpatrywała  się we mnie jak w obrazek. Odkręciłem pierwszą butelkę i nalałem alkohol do kieliszków. Podałem jej i wzniosłem toast za naszą znajomość.
      - Strasznie się cieszę, że cię poznałam... - Mruknęła, a nim upiła łyk, musnęła moje usta, przysuwając się.
                  Moja dłoń powędrowała najpierw na jej plecy, a później na pośladki. Chciałem ją podnieść, lecz poczułem coś, co doskonale znałem.

Amy's POV

                  Od momentu, gdy zaczął mnie całować w lasku, domyśliłam się, o co mu chodziło. Chciał za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy. Nie wiedziałam, dokąd chciał mnie zawieźć, ale skoro McCann cały czas miał mnie na oku, to była idealna sytuacja, aby rozwiązać tę sprawę raz, na zawsze.
                  Całowaliśmy się, pieściliśmy... Do tego wino, tajemnicza atmosfera. Wszystko było idealne. Ale do czasu. Do czasu, gdy nie natknął się na moją broń. Trzymał dłoń na moim pośladku, a wzrok wbił w moje oczy. Jego twarz diametralnie się zmieniła. Teraz znowu pozbawiony był jakichkolwiek uczuć i wdarła się na jego buzię kamienna maska.
      - Co, to, kurwa, jest? - Przycisnął mnie do podłogi.
                  Sielanka minęła. Teraz ponownie w moim umyśle doszło do zaniku kontroli nad słowami, a sercem zawładnął strach przed tym, co mogło wyjść na jaw.
      - Co?! - Krzyknął nad moim uchem, a po chwili wyjął moją broń. - Ty i broń... tak?!
                  Puścił mnie i wstał. Po chwili ukucnął i przyglądał mi się ze złością w oczach. Co ja miałam teraz zrobić? Nawet nie miałam jak się obronić. Gdybym chciała, mogłabym go zabić... ale czym?!
      - Każdy może mieć broń... poza tym mówiłam ci, że muszę zabić to zwierzę... - Mruknęłam i zaczynając powoli się uspokajać, wstałam. - Oddaj mi.
      - Chyba żartujesz, nie mam pewności, że mnie nie zabijesz... Właśnie! - Pstryknął palcami - Może to właśnie mnie chcesz zabić, co? - Wyszczerzył zęby, jakby to co teraz powiedział, było oczywiste.  
                  Pokręciłam głową z rozbawieniem na ustach i przybliżyłam się do niego. - Justin, daj spokój. Gadasz jakieś bzdury... - Objęłam go dłońmi, a ustami musnęłam jego policzek. - Ciebie nie mogą zabić zawodowcy, a ja miałabym to zrobić? Proszę cię...To nierealne - zaśmiałam się. - Ja chcę ciebie... - Mruknęłam i po chwili zaczęłam go całować.
                  Przez pierwsze kilka minut nie oddawał pocałunków, ale gdy sobie coś przemyślał, sam zaczął macać mnie dłońmi, tym samym sprawiając, że już tak mocno nie ściskał mojej broni, więc w każdej chwili łatwo by mi było ją wyciągnąć. Tak też zrobiłam. Wybrałam odpowiedni moment i w jednej sekundzie ujęłam broń i mu ją wyszarpnęłam, tym samym odpychając go od siebie.
      - Oj Justin, Justin... Jesteś jednak strasznie słaby, gdy chodzi o kobiety, prawda?  - Ktoś wszedł do pokoju. - Wspaniała robota, panno Brown. Jestem z ciebie złotko bardzo dumny... - Na swoim ramieniu poczułam czyjąś dłoń, a po chwili ktoś musnął mój policzek.
                  Niepewnie odwracając głowę w bok, ujrzałam Patrick'a McCann'a. Ubrany był tak samo, jak pierwszej nocy, gdy go widziałam. Moje serce zamarło i nie wiedziałam, co zrobić. Mówił prawdę jeżeli chodziło o obserwowanie mojej osoby.
      - Ty...- Justin dysząc rzucił się na niego, lecz nim zdążył do niego dojść, mój zleceniodawca wyjął pistolet i w niego strzelił.
      - Nie! - Krzyknęłam upadając na kolana i upuszczając broń, która wpadła gdzieś pod stolik.
                  Nie wiedziałam, gdzie trafiła kula, ale Justin w jednej chwili upadł na podłogę i zwijał się z bólu. Miałam nadzieję, że to nic poważnego, ale gdy przestał się ruszać, spanikowałam.
      - Justin, Justin! - Chciałam się do niego doczołgać, ale gdy tylko wykonałam pierwszy ruch, mężczyzna ujął moją bluzę i podciągnął mnie do góry. Był bardzo silny.
      - Dokąd to, huh? - Przysunął swoją twarz do mojej i pogładził kciukiem mój policzek.
                  Czułam obrzydzenie i niechęć, do tego, co zrobił. Może to i ja miałam zabić Justina, ale za cholerę bym tego nie zrobiła. Chciałam mu jedynie odebrać broń...
      - Do samochodu...już... - Pchnął moje ciało w kierunku drzwi wejściowych, a tam czekał na mnie jakiś chłopak.
                  Zaciągnął mnie do auta i zamknął, pilnując, abym nie uciekła. Ogarnęła mnie rozpacz i bezradność. Nie wiedziałam, co on zamierzał zrobić z Parkerem, a myśl, że on mógłby już nie żyć, była cholernie przytłaczająca.
      - Wypuśćcie mnie! Muszę pomóc Justinowi! On nie może umrzeć! - Uderzałam pięściami w szybę, ale nikt nie chciał mnie wysłuchać.
               
Justin's POV 

               
   Gdy ujrzałem w pokoju McCann'a, zrozumiałem jedną rzecz. To była nadal cholerna gra i on wykorzystał kogoś, kto zupełnie do tej gry nie pasował. Gdy powiedział, że był dumny z Amandy, wściekłem się. Ona była szpiegiem. To ona była temu wszystkiemu winna, a ja głupi dałem się jej nabrać i omamić. Właśnie dlatego nienawidziłem kobiet i nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego...
      - Ty... - Dysząc, zerwałem się na równe nogi i chciałem mu pokazać, jak to było, gdy zadzierało się z Shadow.
                  Nim zdążyłem do niego dojść, usłyszałem strzał, a sekundę później poczułem jak pocisk podrażnił mój brzuch i upadłem na podłogę. Ból był niesamowity, a podczas upadku poczułem, jak moja głowa zahaczyła o wystający pręt kominka. Starałem się nie utracić przytomności, ale mimo to moje oczy się zamknęły. Miałem jednak nadal świadomość tego, co się działo.
                  Usłyszałem krzyki Amandy. Wzbudziło to we mnie coś... coś na znak ulgi, że jednak była ze mną, ale gdy tylko pomyślałem sobie o tym,  że dziewczyna, którą być może obdarowałem jakimś uczuciem, chciała mnie zabić...
      - No, Parker... I jak, pewnie nie taki koniec sobie wyobrażałeś, co? - McCann  uklęknął obok mnie.
      - Pożałujesz tego... - Syknąłem, plując krwią.
                  Widząc to, wybuchł śmiechem. Ta bestia była moim koszmarem od kilku lat. Nigdy jednak nie mogłem wykończyć jej dosadnie, bo zawsze coś mi przeszkadzało. Teraz nawet nie wyobrażałem sobie swojej śmierci, która dosłownie wisiała na małej, cieniutkiej nitce.
                  Próbując się nieco podnieść, poczułem ostre kopniaki, które zadawał mi w okolice rannego brzucha. Ból był coraz silniejszy, a ciosy, które zadawał z każdą kolejną sekundą padały gdzie indziej. W pewnej chwili miałem już dość. Moje ciało nie było w stanie uodpornić się na tak mocne tortury i w końcu opadło z jakichkolwiek sił, tym samym odpłynąłem.

Amy's POV

                  Siedząc w ciszy, miałam nadzieję, że Justin był żywy. Mężczyzna, który mnie tu zaciągnął cały czas pilnował drzwi i nie mogłam uciec z auta. Nawet nie mogłam wyjść przez inne, gdyż były zamknięte...
      - Dain, chodź tu! - Ktoś krzyknął i facet, który mnie pilnował podążył w stronę domku.
                  Wszedł do środka, a nim zdążyłam cokolwiek zrobić, drzwi od auta same się otworzyły.
      - Dalej, szybko, zaraz wróci! - Usłyszałam cichy szept, a po chwili ktoś ujął moją dłoń i wyciągnął.
                  Dopiero po chwili zauważyłam, że osobą, która mi pomogła, był Dave. Ale...skąd on wiedział, że akurat tu byliśmy i potrzebowaliśmy pomocy?! To była jedna wielka zagadka, na którą teraz niestety nie było czasu.
                  Dave zaciągnął mnie do lasu, gdzie znajdował się Thomas i tam mnie zostawił, po czym sam wbiegł do środka domku. Cała ta sytuacja była dla mnie niezrozumiała. Nie miałam pojęcia skąd oni się tu wzięli, ale byłam im bardzo wdzięczna.
      - ... skąd wy... - Chciałam coś powiedzieć, ale byłam tak roztrzęsiona, że zupełnie odebrało mi mowę.
      - Uspokój się, Jason i Dave zaraz pomogą Justinowi... Wiesz... każdy nasz samochód ma chip, który zostaje namierzony za pomocą specjalnego urządzenia do lokalizacji.
                  Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, albo po prostu podziękować, ujrzałam jak z chaty wybiegł McCann i wsiadając do pojazdu, odjechał z piskiem opon. Odebrałam to jako szansę na jak najszybsze ujrzenie Justina. Wyrwałam się z objęć jego kumpla i wbiegłam na podwórko.
      - Amy, nie! - Dave, krzyknął, wyskakując przez okno.
                  W drzwiach stanął chłopak, który za wszelką cenę nie chciał, abym wydostała się z samochodu Patrick'a. W dłoni trzymał broń, którą odblokował i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, wycelował prosto w moją postać...
                  Nim zdążył strzelić, ktoś pchnął mnie na ziemię i strzelił w owego ochroniarza. Thomas uratował mi życie i byłam mu za to cholernie wdzięczna. Pomógł mi wstać, a gdy ujął moje trzęsące się dłonie, zapytał czy wszystko w porządku.
      - Tak, ale co z Justinem! - Krzyknęłam, przełykając ślinę.
                  Nic nie odpowiedział, lecz wskazał palcem na Jasona, który niósł postrzelonego chłopaka na rękach... Miałam złe przeczucia... Wyglądał jak siedem nieszczęść. Był cały pobity. Jego twarzy była posiniaczona, a jego biała koszulka cała zakrwawiona..
      - Co z nim?! Powiedzcie, ze żyje... Błagam! - Podbiegłam do nich i przyłożyłam dłoń do czoła Justina.
      - Amy, żyje, ale nie mamy czasu. Jedź z Dave'm do naszego domu. My wrócimy za kilka godzin. - Jason wsadził Justina do swojego wozu i odjechali, a Dave objął mnie i przytulił. Kazał mi się uspokoić, a po chwili odjechaliśmy jego samochodem.
         
_______________________________________
Dziękuję Wam bardzo, za Wasz ogromne wsparcie. Bez Was pisanie tego bloga byłoby bez sensu...
Kocham Was bardzo mocno dlatego nie chciałam, abyście tak długo czekali i dzisiaj dodałam nowy rozdział :) 
PS. Od poniedziałku zaczynam pracę, więc proszę... Nie gniewajcie się, że nie będzie mnie za często na TT. Do zobaczenia Słońca ♥ 
@AudreeySwag

                                              CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!

niedziela, 23 czerwca 2013

~ Rozdział czternasty

               Zmieniając temat, myślała, że tak łatwo bym jej odpuścił? Pozwoliłbym tak po prostu zapomnieć, co przed chwilą padło z jej ust? Nie... To było zbyt poważne i nie mogłem nadal uwierzyć, że chciała odebrać komuś innemu życie. Kto jak kto, ale nie ona.
      - Gadaj... - Złapałem dłońmi jej ramiona i przysunąłem do siebie tak, aby nasze czoła się prawie stykały.
      - Hej, zostaw ją! - Poczułem, jak dziewczyna stojąca obok, weszła między nas i obdarowała mnie cierpkim spojrzeniem.
               Warknąłem na nią i w nerwach po prostu popchnąłem. Upadła na chodnik, ale nic poważnego się jej nie stało. Amanda wpadła w furię i zaczęła na mnie krzyczeć. Z jej psychiką działo się coś niedobrego. Nie poznawałem jej... W nocy była taka spokojna... A teraz jakby wstąpił w nią diabeł... Chciałem ją uspokoić, ale nim zdążyłem ją ponownie złapać, gdzieś pobiegła. Widziałem, że była tym wszystkim zmęczona, że jej życie stało się pokręcone i być może to wszystko było przeze mnie...
               Nie przejmując się leżącą nadal dziewczyną, podążyłem za Amy. Za wszelką cenę chciałem odkryć to, co ukrywała widocznie nie tylko przede mną, lecz nawet przed swoją przyjaciółką. Co ją tak zdenerwowało? Kogo musiała zabić i dlaczego bała się mi o tym  powiedzieć? Tego typu pytania krążyły po mojej głowie przez całą wędrówkę za nią, aż do momentu gdy dotarłem pod jej blok. Wbiegłem do środka, ale jej już nie było i nie wiedziałem, które drzwi prowadziły do jej mieszkania. Postanowiłem więc na nią zaczekać i usiadłem na schodach. Mogły mijać godziny, ale nie miałem zamiaru się stąd ruszać, dopóki nie porozmawiałbym z Amandą. No chyba, że w końcu zagroziliby mi policją...
               Nagle do budynku weszła jej koleżanka, którą widocznie darzyła dużym zaufaniem. Jednakże nie na tyle dużym, aby zdradzić jej swój sekret. Zmierzyła mnie wzrokiem i syknęła coś pod nosem.
      - Masz jakiś problem? - Warknąłem na nią, gdy przeszła obok mnie.
               Nic nie odpowiedziała i zaraz potem zniknęła z mojego pola widzenia. Ta dziewczyna ewidentnie mnie nie znosiła i nie wiedziałem dlaczego, ale to teraz było najmniej istotne.

Amy's POV

               Jak tylko wbiegłam do domu, zamknęłam drzwi na zamek i próbowałam złapać oddech. Oparłam się o ścianę i osunęłam na podłogę. Moja kostka wyglądała jeszcze gorzej i bolała bardziej niż podczas zranienia. Wszystko zaczynało się pogarszać. Wszystko zaczynało przybierać inny kierunek, a ja nie mogłam tego powstrzymać. Tak naprawdę to wszystko było moją winą...
      - Amanda?! - W progu stanął mój tato.
               Miałam nadzieję, że go akurat teraz nie było w domu. Znowu się pomyliłam... Nie mogąc na niego patrzeć, wstałam i pragnęłam zamknąć się w swoim pokoju, ale jak tylko stanęłam, przewróciłam się.
      - Co ci się stało, córciu... - Tato podbiegł do mnie i od razu zaczął badać wzrokiem całe moje ciało, aż w końcu dotarł do zawiązanej koszulki u dolnej części mojego ciała.
               Szepcząc coś pod nosem, ujął mnie i wziął na ręce, po czym wszedł ze mną do swojego pokoju i położył na łóżku. Wyciągając apteczkę, zaczął w dość profesjonalny sposób opatrywać skaleczoną stopę. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z takimi obrażeniami i nie musiałam oddawać się w jego ręce, ale po chwili się uspokoiłam i przestałam wiercić, co go zadowoliło.
               Gdy skończył, zawiązał mi ją bandażem i poszedł do łazienki. Usiadłam na brzegu łóżka i wzięłam kilka głębokich oddechów. Musiałam w te kilka minut wymyślić jakieś dobre wytłumaczenie, chociaż sądząc po tym, jak zareagował na mój powrót, był raczej szczęśliwy, niż zły...
      - Napij się... To da ci siłę... - Podał mi kubek z czymś, co niezbyt przyjemnie pachniało.
               Upiłam łyk i pozwoliłam mu usiąść obok, aby wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Wolałam sama zacząć, bo jeżeli on zadawałby mi pytania, mogłabym się pogubić i wtedy dopiero byłoby nie za fajnie.
      - Tato, przepraszam... Telefon miałam wyciszony i nie słyszałam... Wszystko przez tę kostkę wiesz... Nie miałam sił iść dalej... Jak na złość nie miałam tam zasięgu. Przespałam się w lesie i dzisiaj rano wsiadłam w autobus, aby wrócić do domu...
               To była chyba najlepsza wymówka, jaką udało mi się wymyślić tak na poczekaniu. Miałam tylko nadzieję, że mi uwierzył...
      - Skarbie, a skąd miałaś męską koszulkę? - Zmarszczył brwi, ale wyraz jego twarzy złagodniał i poczułam się pewniej podczas wymyślania fałszywych zeznań z ubiegłej nocy.
               Powiedziałam mu, że jakiś przechodzący chłopak trochę mi pomógł, ale nieco się spieszył i dlatego oddał mi ją, abym zrobiła sobie opaskę uciskową. Sama z tych bredni w myślach się śmiałam, ale grunt, że mi uwierzył. Pogłaskał mnie po głowie i dodał, że bardzo się ucieszył, gdy ujrzał mnie w domu. Ponownie złożył na moim czole pocałunek, aż w końcu puścił mnie i mogłam pójść do swojego pokoju.
      - Tato...dziękuję. - Mruknęłam na wychodnym i przeszłam przez korytarz.
               Przymknęłam drzwi od swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Najpierw wzięłam kilka spokojnych i głębokich wdechów, aby rozładować niepotrzebny stres, który się we mnie zbierał od samego rana. Justin wiedział już połowę prawdy... Jeżeli dowiedziałby się, że to on był celem, byłoby po mnie. Zamiast tego, to on zabiłby mnie... A na dodatek McCann zabiłby moją rodzinę... To się zupełnie nie trzymało logicznego myślenia... Każde wyjście było idiotyczne i prowadziło do jakiegoś nieszczęścia.
               Odrzucając złe myśli, wyciągnęłam z szafy jakieś czyste ubrania i bieliznę, po czym wyszłam i podążyłam holem do łazienki. Wzięłam dość długi prysznic, a gdy wyszłam, tato zawołał mnie do salonu.
      - Tak? - Zapytałam, stając w progu i ujmując w dłoń jakiegoś cukierka.
      - Zostań dzisiaj w domu, dobrze? Na schodach siedzi miejscowy Shadow... Nie chciałbym, aby coś ci zrobił. Jest niebezpieczny i Bóg wie, na kogo czeka. A więc, zostaniesz? - Podszedł do mnie i położył dłoń na ramieniu.
               Gdy usłyszałam przydomek, którego wolałam już nie słyszeć, landrynka uwięzła mi w gardle. A więc pobiegł za mną... I teraz wiedział, gdzie mieszkałam, co wiązało się z nieprzespanymi nocami.
      - Dobrze, ale i tak chciałam iść się przespać. Więc... dobranoc... - Mruknęłam, połknęłam już prawie rozpuszczonego cukierka i powróciłam do swoich czterech ścian.
               Spoczęłam na krześle, przy biurku i odpaliłam laptopa. Pierwsze co zrobiłam, sprawdziłam swoje konto na portalu społecznościowym. Miałam dwie wiadomości i jakieś dwa powiadomienia. Sprawdziłam i jakieś dwie nieznajome mi osoby polubiły mój post sprzed ponad dwóch tygodni. Zamieściłam go zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że mój były, już nieżyjący chłopak mnie oszukiwał.

" Czasami umartwienie ciała jest lepsze, niż ciągła walka z aspektami ludzkiej egzystencji...Zaznanie spokoju jest czymś, o czym każdy marzy. "

               Posypały się pod tym wpisem różne komentarze. Niektórzy nawet twierdzili, że to ja zabiłam Christian'a, ale sprawcą był... Właśnie. Znowu w myślach utkwiło mi imię, które wywoływało dwa uczucia na raz. Szybko jednak pochłonęłam inne myśli. Mianowicie te dwie wiadomości. Jedna była od mojej koleżanki ze szkoły, Katie, czy podałabym jej lekcje... Parsknęłam i szybko przeszłam do tej drugiej. Czytając już pierwsze dwa słowa, wiedziałam, o czym będzie dalsza treść.
              Patrick McCann był naprawdę przebiegłym facetem. Wiedział o mnie, jak i o mojej rodzinie bardzo dużo. Opisał moje dawne dzieciństwo zupełnie, jakby był jego częścią... Owszem, wywołało to u mnie przerażenie, ale gdyby nie fakt, że pod moim blokiem był Justin...
              Właśnie... Kolejny dowód na to, że nie potrafiłam strzelić w niego bronią, którą dostałam... Marszcząc usta, ukucnęłam i podniosłam delikatnie materac. Wyjęłam pistolet oraz kilka naboi. Naładowałam go i zabezpieczyłam, aby przypadkiem nie zastrzelić siebie, bądź mebli. Wtedy na pewno nie uszłoby mi to na sucho... Zaczęłyby się pytania skąd wytrzasnęłam broń.
              Odruchowo włożyłam ją w tylną kieszeń spodni i zakryłam tyłek bluzą. Podeszłam do okna i nie mogłam przestać myśleć o tym, że właśnie teraz tęskniłam za kimś, kogo nie powinnam w ogóle dotykać, ani całować. Przykładając dłoń do ust i zamykając oczy, poczułam jego aksamitne wargi... Gdy oboje zasnęliśmy na jego werandzie przed domem... Jego zapach był dla mnie jak odmiana jakiegoś narkotyku. Pozwalał mi się uspokoić, a jednocześnie poczuć odrobinę bezpieczeństwa, którego bardzo mi brakowało przez ostatnie kilka lat. Nigdy nie czułam czegoś równie mocnego nawet przy swoim byłym chłopaku. Nawet przy tacie nie mogłam stwierdzić, że nic mi nie groziło ze względu na jego zmienny charakter i porywczość do karania dzieci za pomocą przemocy.
              Otwierając oczy, dostrzegłam, jak Justin siedział na ławce i wpatrywał się prosto w moje okno. Ujrzałam, jak jego oczy zawzięcie wpatrywały się w moje, gdy nasze spojrzenia się ze sobą spotkały. Poczułam, jak fala gorąca uderzyła w moje ciało i rozprzestrzeniła się w każde jego zakątki. Oddech ponownie stał się nierówny, a gdy on to zauważył, wstał i odszedł. Lecz nie daleko. Wsiadł do samochodu i tam siedział. Nie odjechał, ani nawet nie odpalił silnika. To musiało oznaczać tylko jedno. On chciał, abym do niego przyszła... Inaczej nie ukazałby mi takiej postawy... Tak myślałam...
              Odchodząc od szyby, wyszłam na korytarz, aby sprawdzić, czy jeżeli opuściłabym mieszkanie, ojciec byłby w stanie to usłyszeć. Ujrzałam jak oglądał mecz i był nim pochłonięty... Uznałam zatem, że droga wolna i nim się spostrzegłam, byłam już na klatce schodowej. Bałam się wyjść, bo nie do końca byłam pewna, czy chciałam tłumaczyć się Justinowi, o co chodziło... Chciałam po prostu być obok niego. Poczuć jego zapach i usłyszeć jego głos. To był mój cel...
               Gdy ujrzałam go siedzącego za kierownicą, wszystkie moje smutki odeszły. Zbliżając się do auta,  czułam jak narastało we mnie jeszcze większe poczucie jego bliskości... W końcu otworzyłam drzwi i usiadłam na miejscu pasażera. Nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Milczałam...
      - Bądź ze mną szczera. - W aucie rozbrzmiał głos chłopaka.
               Zagryzłam delikatnie wargę, a chwilę później na niego spojrzałam. Wydawał się być spokojny.
      - Justin... Ty mnie źle zrozumiałeś... Usłyszałeś tylko kawałek mojej wypowiedzi, przez co zrozumiałeś zupełnie coś innego...  - Mruknęłam z nadzieją, że ponownie łyknąłby haczyk...
               Parsknął, po czym się zaśmiał. - Tak? To niby co miałaś na myśli? Co miałaś na myśli, mówiąc, że musisz zabić?! - Niemalże krzyknął, a jego ręce uderzyły w kierownicę.
      - Nie krzycz na mnie! Czy ja jestem jakimś przedmiotem, czy człowiekiem, co?! - Mi również puściły nerwy.
               Chciałam mu w końcu powiedzieć, że nawet w najgorszych sytuacjach mógłby zapanować nad swoimi wybuchami, ale się zamknęłam... Każdy normalny człowiek był w stanie zapanować nad takimi odruchami i on także umiał, lecz po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy... Był zagubiony.
               Nic nie odpowiedział. Spojrzał w przeciwną stronę i zamilkł. Dopiero teraz miałam okazję, aby powiedzieć sfałszowaną wersję tego, co wypowiedziałam przy Leslie.
      - Wiesz dobrze, że nie byłabym w stanie zabić jakiegokolwiek człowieka... Chodziło mi o zabicie zwierzyny, która pojawiła się w tej okolicy. Nie mam już siły na tego osobnika... Mój ojciec też próbował coś z tym zrobić, ale za każdym razem policja go odsyłała... Gdy go zobaczyłam, jak weszłam do domu, to się przestraszyłam. Ta bestia go pogryzła i podrapała... Muszę coś z tym w końcu zrobić, bo inaczej stracę swojego ojca...  - Mówiąc to, postarałam się, aby mój głos wydawał się łamiący, ale o łzy już nie musiałam się starać.
               Czułam się okropnie, okłamując Justina, tym bardziej, że to, co powiedziałam, było cholernie głupie. Nie wiedziałam czemu, ale jakaś cząstka mnie pragnęła mówić mu tylko prawdę i może gdybym powiedziała mu, kto tak naprawdę zostanie przeze mnie zabity, byłoby łatwiej.
      - Zwierzę? Jakie? Lisa? Może kota, co?
               Nie musiał mi uwierzyć... Miał wybór... Mógł po prostu mnie wyzwać i odjechać. Mógł po prostu nie mieszać się w moje życie. Gdy nie usłyszał ode mnie żadnego wyjaśnienia, odpalił silnik i odczekując kilka minut, spojrzał na mnie. Oschłym tonem głosu kazał opuścić mi swoje auto.
      - Co? Dlaczego? Gdzie chcesz jechać...? - Pytania, które mu zadałam, popłynęły z rozczarowania i nie powstrzymałam się przed wypowiedzeniem ich na głos.
               Nie chciałam takiego zakończenia. Chciałam jeszcze raz poczuć jego usta. Tęskniłam za nim, ale nie byłam tak do końca pewna, czy go pokochałam.
      - Wysiadaj! - Krzyknął, a serce zakuło mnie, jakby ktoś wbijał w nie gwoździe.
               Byłam wytrzymała na ból oraz krzyki. Jeżeli bym teraz wyszła, mogłabym prawdopodobnie już nigdy więcej go nie ujrzeć, dlatego zaprzeczyłam i nim zdążył coś powiedzieć, zapięłam pas. Spoglądał na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nic nie dodał, tylko nacisnął pedał gazu i z piskiem opon odjechał.

Justin's POV

           
    Ta mała suka działała mi coraz bardziej na nerwy, ale jednocześnie sprawiała, że mógłbym z nią przetrwać wszystkie końce świata. To było cholernie mylące. Z jednej strony chciałem żeby ze mną pojechała, ale z drugiej chciałem pobyć sam i spotkać się z jedną osobą. Mianowicie ze swoim kumplem, który pomógłby mi zapomnieć o wszystkich kłopotach i napić się dobrej wódki.
                Zamierzałem pojechać do swojego dawnego domku, oddalonego o ponad czterdzieści kilometrów. Amanda przez większość czasu siedziała cicho, a chwilami nasze spojrzenia na siebie natrafiały. Nie wierzyłem jej w historyjkę o zwierzęciu. Czułem, że coś przede mną ukrywała. Może gdyby spędziła trochę czasu razem ze mną, wtedy by zmiękła i powiedziałaby coś więcej? Ten pomysł wydawał się być dobrym rozwiązaniem i chciałem wpleść go w dzisiejszy dzień.
      - Nie śpij... - Lekko się uśmiechnąłem, aby pokazać Amy swój spokój.
                Spojrzała na mnie lekko zaskoczona nagłą zmianą nastroju, ale po chwili dało jej to jakąś satysfakcję.
      - Możemy się zatrzymać? - Zapytała cienkim głosem.
                Zwalniając, wjechałem w leśną dróżkę i przystanąłem. Odpięła pas i wyszła, po czym oparła się o pobliskie drzewo i wciągała świeże powietrze do swoich płuc. Wyszedłem i podszedłem do niej od tyłu, po czym złapałem ją w pasie. Dziewczyna przechyliła lekko głowę w bok, a z jej ust wydobył się cichy jęk. Trafiłem w jej słaby punk. Musnąłem ustami jej kark, a dłonią pieściłem ramię.
      - Justin... - Mruknęła, odwracając się.
                Spojrzałem na nią pytająco, ale żadne z nas nie chciało nic mówić. Nasze usta się złączyły, a moje ciało na nią naparło powodując, że lekko zagryzła moją dolną wargę.

No, dziękuję, że aż tyle komentarzy pojawiło się pod 13 rozdziałem :)
Do następnej niedzieli :) 
                                  CZYTASZ? = KOMENTUJESZ 

środa, 19 czerwca 2013

~ Rozdział trzynasty

             Przebudziłem się po kilku godzinach snu, który tak na dobrą sprawę, był mi potrzebny. Lekko przetarłem oczy i spojrzałem w dół. Amy nadal leżała na moich nogach i się we mnie wtulała. Była taka delikatna. Jej ciało wydawało się być z porcelany, a oddech miała zupełnie niewyczuwalny. Poczułem go dopiero w momencie, gdy lekko przystawiłem dłoń do jej ust. Musnąłem delikatnie kciukiem jej dolną wargę, a ona w jednej chwili mimowolnie rozchyliła usta.
             Uśmiechnąłem się, a na mojej twarzy widniało rozbawienie. Nie chcąc jednak jej budzić, wstałem razem z nią i podszedłem do huśtawki, która była na tarasie. Zażyczył ją sobie Dave, ale i tak ostatnio z niej nie korzystał. Wygodnie ją ułożyłem i nasunąłem na nią koc, aby nie było jej zimno. Muskając jej czoło, zostawiłem ją i wszedłem do domu.
             Światło się nadal paliło, a pod telewizorem rozciągała się niewielka kałuża po moim wczorajszym wybryku. Westchnąłem i biorąc z kuchni papierowy ręcznik, zacząłem wycierać panele. Mokre kawałki papieru wrzuciłem do kosza na śmieci, a przy okazji zrobiłem sobie coś do jedzenia. Usiadłem przy stole, zjadłem kilka kanapek, a potem poszedłem do swojego pokoju.
             Usiadłem na łóżku i ująłem w dłoń swój tablet. Gdy go włączyłem, wyświetlił mi stronę z osobami, które musiałem zabić. Z pięciu osób, pozostały mi trzy. Ich śmierć byłaby wybawieniem dla mnie, jak i całej paczki. Moglibyśmy trochę odetchnąć i nie martwić się, któremu z nas w każdej chwili mogłoby zabraknąć odrobiny szczęścia.
      - Justin? Jesteś tam? - Ktoś zapukał do moich drzwi.
             Poznając głos Jasona, wstałem i lekko je uchyliłem. Stał na wprost mnie i trzymał w ręku dwa kubki z kawą. Ująłem jeden kubek i mu podziękowałem, po czym oboje weszliśmy do pomieszczenia.
      - Jason, skąd McCann wiedział, że planowaliśmy wystrzelić jego magazyn łącznie z nim samym w powietrze? - Musiałem zadać mu to pytanie, bo nadal nie byłem w stanie na nie odpowiedzieć mimo że rozważałem kilka opcji.
             Chłopak upił łyk swojej kawy, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek, który świadczył o czymś, czego ja nadal się nie domyślałem.
      - On i jego ludzie, porwali Dave'a. Gdy wieźli go na farmę, aby tam go uwięzić, wypytali o wszystko. Walczył o życie, więc nie miał innego wyboru. Zamknęli go tam, aby dać tobie jakąś nauczkę, że z nimi się nie zadziera. - Spojrzał na mnie, aby ujrzeć moją reakcję.
             Ten bydlak naprawdę był psychicznie chory. Myślał, że gdyby zabił mojego przyjaciela, to dałbym mu spokój? Wtedy to dopiero rozpętałaby się wojna. Byłbym skłonny do wszystkiego. Pomściłbym jego śmierć i z zimną krwią zabiłbym, nie licząc się z konsekwencjami. Nadal chciałem to zrobić i przy pierwszej, lepszej okazji nastąpiłby jego koniec. Pozbyłbym się go raz na zawsze i sprawiłbym, że nasze życie nabrałoby innego znaczenia.
      - Zajebie go jak psa... - Syknąłem, zaciskając pięści... - Nie darowałbym mu, gdyby zabił...
      - Spokojnie, na szczęście znalazła się tam Amanda i uratowała Dave'a, a przy okazji udowodniła nam, że można jej zaufać. -  Przerwał mi i nieco uspokoił.
             Tak. Gdyby nie Amy, nie byłoby z nami tej jednej niezwykle ważnej osoby w grupie. Mimo wybryków najmłodszego członka i tak bardzo go lubiłem. Głośno tego nie przyznawałem, ale był dla mnie ważny. Był i zawsze będzie dla mnie jak brat.
      - Właśnie, gdzie ona jest? - Zapytał, spoglądając na mnie.
      - Położyłem ją na huśtawce, bo oboje zasnęliśmy na tarasie... - Mruknąłem, nie czując żadnych pozytywnych emocji.
             Na twarzy dwudziestolatka pojawiło się sympatyczne spojrzenie, które odrzuciłem. Jeżeli myślał, że uległbym Amandzie i za wszelką cenę poddał się jej urokowi, to się mylił. Nie czułem do niej nic, prócz... Właśnie. Nawet nie wiedziałem, co powodowało, że nadal utrzymywałem z nią kontakt. Normalnie, to bym ją przeleciał i byłoby po sprawie. Ale nie. Nie chciałem jej skrzywdzić. Nie chciałem zranić tak delikatnego ciała i wnętrza, jakie posiadała, bo w zupełności nie zasługiwała na takiego dupka, jakim byłem. Może po prostu chciałem ją chronić? Teraz zapewne ona także była narażona na śmierć, bo nie uwierzyłbym, gdyby tak nie było.
      - Zrób jej śniadanie, pewnie jest głodna. Ja muszę jechać do Laury i sprawdzić, czy sprzedała już dom swojej rodziny. Jak wiesz, pieniądze są potrzebne na następny tydzień.
      - Tak i powiedz, żeby się pospieszyła, bo jeżeli ich nie będę miał, to będziemy mieć kolejnego wroga. Poza tym, coś długo załatwia te pieniądze... - Syknąłem, czując, jak narastało we mnie uczucie jeszcze większej chęci mordowania.
      - Justin, daj spokój. To nie taka prosta sprawa.. Formalności i adwokat... Ciesz się, że jej rodzina nie zrobiła większej awantury. - Mruknął.
             Chłopak pokręcił głową i nie chcąc już wygłaszać swojej ojcowskiej rady, opuścił mój pokój. Zostałem w nim sam i postanowiłem wziąć prysznic, aby pozbyć się negatywnych odczuć. Wyciągnąłem dres, koszulkę i bokserki, po czym zniknąłem w łazience.
             Wyszedłem po kwadransie i biorąc w rękę swój telefon, zszedłem do kuchni, aby zrobić dziewczynie jakiś ciepły posiłek. Nie chciałem robić jej żadnej nadziei, ale skoro to miało postawić ją na nogi, postanowiłem zrobić coś dobrego. Gdyby odzyskała siły, mogłaby jeszcze dzisiaj opuścić ten dom i może mogłaby zniknąć z mojego życia, chociaż tak naprawdę sam nie wiedziałem, czy byłoby to dobre rozwiązanie.
             Ująłem w dłoń talerz z kilkoma naleśnikami, których robienia nauczył mnie Thomas i wyszedłem na taras. Ustawiłem je na stoliku i podszedłem do nadal śpiącej Amandy. Ukucnąłem przy niej i delikatnie odgarnąłem włosy, które opadały na jej buzię.
      - Pobudka, wstawaj...- Mruknąłem, lekko poruszając jej ramieniem.
             Otworzyła oczy, uniosła się, a chwilę potem zapytała, dlaczego tu była. To było dość dziwne, czyżby nie pamiętała?
      - Oboje zasnęliśmy. Potem położyłem cię tutaj, aby było ci wygodniej. I co, było wygodnie? - Zaśmiałem się i usiadłem obok niej.
             Chwilę popatrzyła na moje dłonie, a potem odwróciła wzrok. Zapadła cisza, która była dla mnie cholernie drażniąca. Nie potrafiłem obchodzić się z kobietami. Nigdy nie byłem w normalnym związku. Zawsze omijałem miłość szerokim łukiem i nie chciałem, aby strzała Amora mnie trafiła. Teraz też musiałem ją ominąć mimo, że strzelała kilkakrotnie mocniej.
      - Tak, dziękuję. - Mruknęła, a ze swojej kieszeni wyciągnęła telefon, który wyświetlał kilkadziesiąt nieodebranych połączeń.

Amy's POV

             Nie mogłam wytrzymać napięcia, jakie rosło między mną, a Justinem. Oboje się odpychaliśmy mimo, że tak naprawdę pragnęliśmy swojej obecności. Bynajmniej tak mi się wydawało. Po co by nadal ze mną rozmawiał, troszczył się o moje bezpieczeństwo i wygodę? Musiał coś do mnie czuć, ale nie chciał tego przyznać przed samym sobą. Zresztą, ja miałam dokładnie ten sam problem, ale z innego powodu nie mogłam się do tego przyznać. Nawet przed samą sobą, bo wtedy nie potrafiłabym zrobić czegoś, co decydowało o życiu ważniejszych dla mnie osób...
      - Cholera... - Syknęłam, gdy na ekranie wyświetlacza ukazały się dwadzieścia cztery nieodebrane połączenia od mojego ojca.
             Westchnęłam, po czym postanowiłam zamówić taksówkę, aby jak najszybciej dostać się na swoje osiedle. Po trzech sygnałach, odebrała jakaś kobieta.
      - Dzień dobry. Chciałabym zamówić taksówkę na ulicę... - Nim zdążyłam wypowiedzieć nazwę ulicy, zamieszkałej przez Shadow, on wyrwał mi telefon i zakończył połączenie.
      - Co ty robisz? - Odwróciłam głowę i nasze spojrzenia się zetknęły, co wywołało ścisk w moim żołądku.
             Chłopak odłożył mój telefon na poduszkę, wstał i podał mi talerz z naleśnikami, które wydobywały z siebie bardzo przyjemną woń.
      - Jak zjesz, to cię odwiozę. Smacznego. - Mruknął, po czym wstał i poszedł prawdopodobnie do garażu, bo pokierował się właśnie w tamtą stronę.
             Przyglądając się, jak na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca, zjadłam śniadanie, które przygotował mi Justin. Wbrew pozorom, umiał gotować, choć na takiego nie wyglądał. Może ten chłopak ukrywał nie tylko swoje uczucia, ale i talenty, o których sam nawet nie miał pojęcia? Chcąc dalej rozmyślać o jego problemach, poczułam jak mój telefon zaczął wibrować. Spojrzałam na wyświetlacz i ujrzałam napis "numer zastrzeżony". Kiedyś także dostawałam takie telefony, ale ich nie odbierałam. Teraz jednak postanowiłam sprawdzić, kto bawił się w Galla Anonima.
      - Tak, słucham? - Mruknęłam, przełykając kawałek ciasta.
      - Słuchaj, nie wiem w co ty ze mną grasz, ale jeżeli nie zabijesz Parkera, na własne oczy ujrzysz, jak załatwiam twojego ojca, a przy okazji twoją matkę, która też nie ma za ciekawego towarzystwa. Rozumiesz?! Masz dwa dni! Gdybyś była rozsądniejsza, miałabyś więcej czasu. Pamiętaj, mam cię na oku. I tylko spróbuj powiedzieć coś komuś... Chyba, że zaciągniesz Parkera w jakieś ustronne miejsce i tam się policzymy... Już ja o to zadbam.
             Mężczyzna się rozłączył, a ja siedziałam wpatrzona w czarny, szklany talerz. Byłam roztrzęsiona. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Ale teraz... Facet powiedział, że mnie obserwuje... To znaczy, że właśnie teraz był gdzieś w pobliżu. Wiedział, że zdążyłam już co nieco się o nim dowiedzieć... A fakt, że pokrzyżowałam mu plany, jeszcze bardziej go zezłościł. Tak czułam.
             Nie oczekując na przyjście chłopaka, który miał mnie odwieźć, zbiegłam po schodach i uciekłam. Nie oglądałam się za siebie, bo wtedy mogłabym się przewrócić i narobić jeszcze większego bagna, tłumacząc się przed Justinem, gdyby mnie złapał. Tym bardziej, że byłam zmuszona po kilku metrach zwolnić, ze względu na kostkę.
             Gdy dotarłam na pobliski przystanek autobusowy, usiadłam na ławce i wyciągnęłam telefon.   Jedyną deską ratunku była Leslie. Tylko ona mogłaby mi pomóc... Na szczęście odebrała po kilku sygnałach.
      - Leslie, gdzie jesteś? Musisz mi pomóc... - Mruknęłam, rozglądając się czy nadjeżdża jakiś autobus, który mógłby mnie stąd zabrać.
      - Amy! Nareszcie, co się z tobą dzieje, co? Twój ojciec nachodził mnie wczoraj dwa razy i sprawdzał, czy ciebie tu nie było... Gdzie ty jesteś? W ogóle, dlaczego cię nie było całą noc w domu?
             Słysząc jej pytania, odechciało mi się z nią rozmawiać. Powiedziałam, że miała czekać na mnie na przystanku za piętnaście minut. Nie odmówiła i gdy mój pojazd nadjechał, wsiadłam do środka, rozłączając się.

Justin's POV

             Gdy wyjechałem z garażu swoim drugim autem, spostrzegłem, że na tarasie nie było Amandy. Wysiadłem z samochodu i wbiegłem na werandę. Nie zostawiła nic po sobie. Albo uciekła, albo ktoś ją porwał. Powracając za kierownicę, wyjechałem z posesji i wjechałem na jezdnię. W między czasie wykręciłem numer do swojego kumpla.
      - Co jest? - Zapytał Jason.
      - Amanda zniknęła. - Rozglądałem się i przeczesywałem wzrokiem pobliskie przystanki.
             Jason przeklął i sam się zdenerwował. Jeżeli dowiedziałbym się, że Patrick maczał w tym palce, byłby już martwy.
      - Tylko spokojnie, zadzwoń do niej, może po prostu poszła do domu.
      - Nawet nie mam jej numeru, debilu.. - Syknąłem, ostro skręcając w uliczkę, prowadzącą na osiedle, które zamieszkiwała.
             Chłopak się rozłączył nie chcąc prowadzić ze mną dalszej konwersacji. Byłem teraz zdany sam na siebie i w sumie, odpowiadało mi to. Nikt nie musiał wytaczać mi drogi i kierować, abym ponownie nie wpakował się w jakieś kłopoty. W końcu to było moje życie.
             Gdy dojechałem na niewielkie osiedle, zaparkowałem auto na parkingu, jak normalny cywilizowany człowiek. Wysiadając, zauważyłem jakąś dziewczynę, która wybiegła z bloku. Myślałem, że była to Amy, ale nie. Jednakże pomyślałem sobie, że ta laska mogłaby mnie zaprowadzić do dziewczyny, którą chciałem znaleźć. Była na oko w tym samym wieku co Amanda i widać było, że gdzieś się spieszyła, bo nie zdążyła nawet przebrać się z piżamy.  Poszedłem za nią, perfekcyjnie się maskując.
             Po chwili przystanęła na przystanku, a gdy autobus się zatrzymał, wysadził pasażerów i odjechał, ujrzałem jak tuliła w swoich ramionach właśnie Amandę... Kim ona dla niej była? Musiałem się tego dowiedzieć, dlatego podszedłem tak blisko, jak tylko mogłem, by usłyszeć ich rozmowę.
      - Amy, dlaczego płaczesz? W ogóle, dlaczego śmierdzisz gazem, a twoja stopa jest zawiązana w jakąś szmatę, co? - Jej dłoń gładziła głowę dziewczyny.
             Nastolatka przez bardzo długi czas nie mogła wydusić z siebie ani słowa, cały czas płakała. Nie wiedziałem dlaczego. Przecież jej nie skrzywdziłem...Byłem miły...
      - Zabierz mnie gdzieś... Les, ja mam już dość. Ja nie potrafię... Nie dam rady tego zrobić... To mnie zabija od środka...
      - Ale słonko, czego nie potrafisz zrobić? Powiedz, co cię tak męczy...  - Ona za wszelką cenę starała się pomóc Amandzie, widziałem to.
      - Muszę zabić... - Gdy do moich uszu dotarło jej zdanie, zaniemówiłem...
             Prawdopodobnie dziewczyna była jej przyjaciółką. Również doznała szoku... A ja nie rozumiałem, o czym Amanda mówiła... Ona, miała kogoś zabić? Nie, to były chyba jakieś żarty...
      - Amanda? - Nie wytrzymałem i wyłoniłem się zza murku.
             Uniosła głowę i gdy tylko mnie ujrzała, przestraszyła się, a dziewczyna, która ją do siebie tuliła, warknęła na mnie.
      - Znasz go? - Zapytała, spoglądając na Amy, a ona wpatrywała się we mnie, lekko kiwając głową, po czym odsunęła się od niej.
             Już nic z tego nie rozumiałem. Nie byłem głupi i musiałem dowiedzieć się kogo i w jakim celu musiała pozbawić życia.
      - Kogo chcesz zabić? - Syknąłem, podchodząc do niej.
             Jej oddech momentalnie stał się nierówny, a z oczu niemiłosiernie wypływały kolejne łzy. W pewnej chwili spojrzała prosto w moje oczy.
      - Nie ważne... Poza tym, jak mnie znalazłeś? - Otarła łzy i ułożyła usta w cienką linię.
_________________________________________________
Okej, za Nami już 13 rozdział! :)
Bardzo się cieszę, że czytacie i jesteście ze mną  ( lubię Wam to powtarzać ♥)
A teraz krótka notka, o której powiadomiłam Was w poniedziałek.
14 rozdział pojawi się na blogu w niedzielę wieczorem. Kolejne rozdziały będą dodawane co tydzień, czyli w tym wypadku, w każdą niedzielę :)
Wiążę się to z faktem, iż od lipca zaczynam pracę i niestety całymi dniami będę poza domem, dopiero w weekend będę miała czas na tego typu sprawy.
Do następnego i mam nadzieję, że czytelników nie ubędzie :) Buźka, trzymajcie się. 
@AudreeySwag

                                       CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! ♥