piątek, 2 grudnia 2016

Witajcie

Witajcie. Tak, oficjalnie zawiesiłam już tego bloga.
Ciekawi mnie jednak, czy ktoś tutaj jeszcze wchodzi.
Ja osobiście często powracam myślami do Shadow. Byłam z nim bardzo związana, zawsze odczuwałam z nim niesamowitą więź - mimo tego że to ja Go stworzyłam.
A więc... Kto jeszcze pamięta? Kto jest? :)

Sandra ( Audrey )
Buziaki!
:)

czwartek, 19 lutego 2015

~ Rozdział dwudziesty trzeci

     - I co, myślisz, że to na pewno rozwiąże problem? - Zerknąłem na Bruce'a, gdy ten skończył omawiać nam swój plan pozbycia się Dave'a.
        Byłem zmieszany. Chciałem tego, ale bałem się, że coś poszłoby nie tak. Wtedy Amy mogłaby zginąć, Nina, moi przyjaciele, albo i ja. Ale w tej sytuacji, to najmniej obchodziło mnie moje bezpieczeństwo. Amanda miała rację. Musiałem zawalczyć o to, co jej obiecałem. O szczęśliwą rodzinę i szczęśliwe zakończenie. Przecież nic nie może równać się z prawdziwą miłością...
     - Justin, zrozum. Tylko w ten sposób możemy to zakończyć, masz jakiś inny pomysł? Nie wydaje mi się, wiec z łaski swojej zacznij współpracować! - Krzyknął pod koniec zdania, rzucając papiery na stół, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierów i zapalił jednego, wypuszczając z ust kółeczko.
     - Nie, kurwa, nie mam. - zacisnąłem pięści, patrzyłem na swoich kumpli i w mgnieniu oka podjąłem decyzję. - Zgadzam się. Ale mam jedno zastrzeżenie. - Popatrzyłem na przywódcę Butchers. - Nie zgadzam się, aby Jason był odpowiedzialny za zastrzelenie tego gnojka. Ja to zrobię. - Warknąłem i nie czekając na ich reakcje, poszedłem na górę.
        Nie chciałem narażać Knight'a na tak ogromne niebezpieczeństwo. Gdyby mnie zastrzelono, on mógłby zająć się nie tylko Niną, ale i Amy. Ja nie byłbym w stanie tego zrobić.
        Plan, który posiadaliśmy, był naprawdę dobry, ale nie byłem do niego przekonany w 100%. Bałem się. Nie mogłem się do tego przyznać, bo to nie byłoby w moim stylu, ale w duchu wiedziałem, że będzie mi ciężko...
     - Justin, Amanda się obudziła. Czuje się już lepiej, zmieniłam jej opatrunki, nakarmiłam... - Uśmiechnęła się Nina, kładąc dłoń na moim ramieniu - Ale jest coś, co musisz wiedzieć. - zagryzła wargę, ale nie czekała długo, bo spiorunowałem ją spojrzeniem - Nie krzycz, nie denerwuj się przy niej. Jest bardzo słaba, naprawdę, oszczędź jej tego... I tak dość wycierpiała przez nękania Dave'a.
        Przez chwilę myślałem, że śnie. Jakie nękania? Dlaczego mi o tym nic nie wiadomo? Miałem setki pytań w głowie. Amy zawsze mi wszystko mówiła, dlaczego teraz miałaby robić z tego takie tajemnice, skoro w grę wchodziło jej bezpieczeństwo?
     - Jakie, kurwa, nękania. - Syknąłem, wyszarpując się jej.
        To, co ona powiedziała, wprowadziło mnie z równowagi. Znowu wszystko we mnie buzowało. Jak mogłem nie zauważyć, że Amy była inna? Że się bała, była niespojona? Wiadomości, które dostawała od tego pajaca, na pewno nie był przyjemne, a z tego co powiedziała Nina, wręcz okropne, bo zawierały treści, których ona się bała. Śledził ją, w każdej chwili mógł jej coś zrobić, a ja bym nawet o tym nie wiedział i znowu przechodziłbym piekło, szukając jej i zastanawiając się, gdzie mogłaby być. To już nie było zwykłe pozbycie się wroga. To była gra, zabawa, nieważne jakby to się nie nazwało, ale wiedziałem jedno. Tu chodziło albo o śmierć, albo o życie.
        Szybkim krokiem powróciłem do piwnicy. Byłem za bardzo wściekły, by odpuścić.
     - Robimy to dzisiaj, nie słyszę sprzeciwu. - Warknąłem stając naprzeciw Bruce'a. - Mam swoje powody by zrobić to teraz, dzisiaj, ale musisz mi pomóc. Błagam cię. Oddałem ci wszystko i nie zawaham się, by zniszczyć życie temu gnojkowi, który tak bardzo skrzywdził moją Amandę. Proszę, tu już nie chodzi o mnie, a o nią. O Jasona, Thomas'a, Ninę. Ja mogę zginąć. Bo tu głownie chodzi o mnie. Jestem gotowy. - Zacisnąłem ponownie pięści, by nie ulec presji Jasona, który zaczął krzyczeć, że mój plan był nienormalny...
        Mimo przeciwstawień całej mojej grupy, to przywódca Butchers miał decydujący głos. Patrzył na mnie i nic nie mówił. Gotowało się we mnie i myślałem, że jak zwykle nic nie zdziałam, ale czekałem w napięciu na to, co on powie... - Dobra. O 20 widzimy się przy starym lesie na Forintstreet. Robimy tak, jak ustaliliśmy. Ty i twoja grupa przywieziecie nam sprzęt, my potrzebne środki. Justin. - Po przejechaniu wzrokiem po całej sali, spojrzał na mnie - Nie spieprz tego i zachowaj trzeźwy umysł.
        Skinąłem głową, natychmiast opuszczając piwnicę. Poszedłem do Amandy.
        Nie miałem do niej żalu. Nie czułem zawiedzenia. Ona jest na swój sposób również zawzięta i bardzo lubi pogrywać. Chciała w ten sposób trochę mnie odciążyć od nerwów, stresu i tego całego gówna, jakie mnie otaczało od najmłodszych lat. Ile razy już uratowała mi tyłek. Zresztą, nie tylko mnie. Była dziewczyną o złotym sercu, a kiedy ktoś potrzebował pomocy, nie odmawiała. Ceniła życie ukochanych ponad swoje, co dostrzegłem w jej ostatnich czynach. Wiedziała, że gdyby powiedziała mi o tych sms-ach od mojego byłego przyjaciela, rozniósłbym go na kawałki, nie dbając o to, czy bm przeżył. A tego by nie zniosła. Zabiłaby się, bo już kiedyś mi to powiedziała. Wtedy nie myślałem, że byłaby do tego zdolna, ale teraz... Teraz wszystko jest inne. My jesteśmy inni.
         Wchodząc do pokoju, zauważyłem puste łóżko. Przestraszyłem się. Pościel leżała na ziemi, okno było otwarte na oścież.
     - Amy! - Wrzasnąłem, a po kilku sekundach usłyszałem jak coś szklanego rozbiło się o podłogę.
        Huk dobiegł z łazienki w moim pokoju. Od razu tam pobiegłem i ujrzałem ją. Stała przed lustrem, wpatrzona we własne odbicie. Na dłoniach miała krople krwi, a pod nogami drobniutkie kawałki szklanego naczynia. Była naga...
        Z zaciśniętymi ustami do niej podszedłem. Bardzo bałem się jej dotknąć, bo płakała, nie chciałem odrzucenia. Nie od niej. Powolnym ruchem dłoni musnąłem jej przedramię, cały czas bacznie obserwując ją w lustrze. Oczy, które kiedyś tętniły życiem, radością, teraz były pociemniałe, smutne, a z zieleni zrobiła się szarość. Lecz mnie nie odepchnęła. Podszedłem jeszcze bliżej, ujmując ją w biodrach, lekko się do niej przysuwając. Poczułem jej zapach, jej miłość, która zawsze mnie uspokajała.
     - Przepraszam. - Wyszeptała, nadal nie wykonując żadnego innego ruchu, niżeli lekkie uchylenie warg.
        Parsknąłem cicho i odwróciłem ją ku sobie. Otarłem kciukiem łzy, które spływały po jej policzkach, a następnie lekko, z czułością musnąłem jej wargi. Były ciepłe, miękkie i słone od łez. - Nie przepraszaj mnie za nic. - Dodałem cicho i musnąłem ustami jej czoło na znak, że pry mnie była już bezpieczna, a cała reszta była nieważna.
        W tym momencie pękła jak bańka mydlana. Do moich uszu dotarł jej szloch, który był oznaką bezradności. Ledwo co stała na nogach, wiec wziąłem ją na ręce i bez zbędnych słów zaniosłem do łóżka. Zamknąłem okno, aby nie było jej zimno, po czym usiadłem obok niej. Trzęsła się, była zupełnie inną osobą, niżeli kilkanaście dni temu. Bolało mnie, że to wszystko było moją winą. To przeze mnie stała się cieniem własnego ciała. Jakby duch wyssał z niej wszystkie dobre uczucia, a pozostawił strach, bezsilność i niemoc.       - Dzisiaj to wszystko się skończy. Obiecuję ci, mała. - Ująłem jej policzek w dłoń i muskałem.
        Wpatrywała się we mnie z niebywałą obojętnością. Wiedziałem, że mnie kochała najmocniej jak potrafiła, ale w tym momencie przeraził mnie jej stan. Bez słowa położyłem się obok niej, mocno wtuliłem się w jej poranione ciało i milczałem. Gładząc dłonią brzuch Amandy, do moich oczu napłynęły łzy. Nie mogłem znieść myśli, że mogłem doprowadzić swoją dziewczynę do takiego stanu...
     - Skarbie, wytrwaj jeszcze trochę. - Szeptałem, nie podnosząc głowy znad jej piersi - Dzisiaj rozwiążę wszystkie nasze problemy. Wyjedziemy, zaczniemy nowe życie. Ja i ty. I obiecuję ci, że postaramy się o dziecko. Zrobię wszystko, żebyś znowu wróciła do życia w szczęściu. - Otarłem swoją zabłąkaną łzę, a potem zamknąłem oczy, oddając się w błogi sen. Musiałem nagromadzić sił, aby móc w nocy stoczyć walkę o przyszłość.

Amy's POV 

        Tak, znowu byłam inna. Moja kolejna twarz przyćmiewała to, co naprawdę czułam. Jak mogłam żyć ze świadomością, że przez moją osobę, Parker i inni jego wspólnicy narażali dla mnie wszystko, abym tylko była bezpieczna? To było chore. Kochałam ich za tak ogromne poświęcenie względem mnie, ale nie byłam w stanie dłużej żerować na ich lojalności. Chciałam pokazać swoją waleczność i zawziętość. Swoją odmienność. Nie wyszło. Nie znalazłam w sobie tyle odwagi, by ponownie spotkać się z popierdolonym Honim i zabić go z premedytacją za wszystkie krzywdy, które nam wyrządził, w szczególności mnie.
        Lecz mając przy swoim boku Justina, w tej właśnie chwili, gdy leżał na mnie, unosząc swój ciężar co chwilę, zrozumiałam, że wystawiłabym się na pewną śmierć. Byłabym sama, a ich nie wiadomo ilu by było. Nim zdążyłabym się uwolnić, zakneblowaliby mnie, zgwałcili nie jeden raz, a potem po prostu zabili. Znając Dave'a, przekazałby mnie zmasakrowaną Parkerowi, czego on by nie zniósł.
        Ciężko westchnęłam, uwalniając z oczu łzy. Chciałam być silna, ale jak? Jak miałam się podnieść, skoro leżałam przybita do dna wielkimi gwoździami?
        Zmierzwiłam dłonią włosy swojego chłopaka, by poczuć na chwilę przyjemne uczucie błogości. Jego włosy zawsze były miłe w dotyku. Delikatne i miękkie. Kochałam go. Jego miłość wypełniała mnie. I teraz też musiała mi wystarczyć, aby wzbić się ponad swoją przeciętność i pomóc nie tylko jemu, ale i sobie.
        Wykorzystując moment, że spał, pozwoliłam sobie wstać. Ubrałam bieliznę i jakieś dresy, a następnie wymsknęłam się cicho z pokoju. Moim celem był Jason. Musiałam z nim porozmawiać. Czasami był jak psycholog, który zawsze wiedział, co powiedzieć. Chciałam, aby teraz także wcielił się w swoje któreś już z kolei oblicze i pomógł mi.
        Przeszłam przez korytarz, lecz nigdzie go nie było. Nawet jego pokój był pusty. Zeszłam więc na dół. Thomas i kilku innych mężczyzn, zapewne z gangu Butchers, siedziało w salonie i coś rysowali, zaznaczali. Cholera wie co.
     - Thomas, gdzie jest Jason? - Zapytałam cicho, stając w progu.
        Nagle zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli się w moją stronę, poza jedna osobą. Chłopak siedział pod oknem, na sofie, wpatrując się w kominek. Jason. Coś było nie tak, skoro miał aż tak nietypową minę.
     - Jason! - Krzyknął Thomas i rzucił go czymś, chyba długopisem.
        Chłopak się ocknął i rozłożył ręce w geście zapytania. Bonith nic nie powiedział, jedynie kiwnął głową w moją stronę, a za nim podążył Knight. Zacisnął pięści i podparł się siedzenia, po czym wstał. Nie patrzył na mnie długo, jedynie objął w talii i zaciągnął do kuchni. - Coś do picia? - Zapytał jak gdyby nigdy nic, sam nalewając sobie soku pomarańczowego.
        Zaprzeczyłam, gdyż nie chciałam pić. Chciałam usłyszeć pocieszenia potrzebowałam tego. Usiadłam więc na krześle, obejmując się ramionami, następnie kładąc ręce na stole. - Usiądź, proszę... - Dodałam, pukając lekko w blat paznokciami.
        Zrobił to, o co poprosiłam,wpatrując się we mnie.Nie znosiłam ciszy, chciałam ją przerwać, ale gdy już chciałam coś powiedzieć, on odezwał się jako pierwszy, widząc chyba moje zakłopotanie.
     - Nie martw się, nie pozwolę mu zginąć. Wolałbym sam się poświęcić, bo wiem, że przynajmniej zrobiłbym coś dobrego. Justin się zmienił. - Postawił na stół pustą szklankę - Pamiętam dzień, w którym go spotkałem. Był małym dzieciakiem, zagubionym, zapłakanym. Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby nie ja. - Wzruszył ramionami, wpatrując się w szklane naczynie, które obracał w dłoniach - Dałem mu szansę na inne życie, ale nie sądziłem, że właśnie to życie może okazać się jego porażką. Moją także. Mogłem inaczej rozłożyć karty. Ale czasu nie cofnę, Amando. - Wbił we mnie swoje oczy - Nie odpuszczę, rozumiesz? Mam gdzieś tego, czego pragnie twój chłopak. Nie dam mu zginąć tylko z twojego powodu. Wiem, ze on myśli odwrotnie jak ja, ale to nic. - Ujął moją dłoń - Walcz, dbaj o siebie i o niego. - Ucałował ją - Nie bój się. Zadbam o każdy szczegół.
     - Jason, przestań! - Wyciągnęłam rękę z jego uścisku, zdenerwowana jego monologiem - Przestań! Nie chciałam tego od ciebie usłyszeć. Miałam nadzieję, że pomożesz mi jakoś w uspokojeniu Justina, chciałabym też wziąć udział w dzisiejszej akcji, wesprzeć was wszystkich, a ty mi mówisz, że chcesz być zabity? Jason! - wybuchnęłam, po czym wstałam i oparłam się o blat kuchenny, stojąc do niego tyłem - Czy ty nie rozumiesz, że Justin nigdy nie będzie wiedział, jak się zachować dopóki jego najbliżsi nie uświadomią mu, jak ważną osobą jest w ich życiu? - Spojrzałam na niego kątem oka - Przestań pieprzyć, że jesteś bohaterem, tylko zacznij działać. Opowiedz mi o wszystkim, co ma się wydarzyć dzisiejszej nocy. Muszę to wiedzieć.
        Miałam go. Przekonałam tego sztywnego, bardzo zamkniętego w sobie mężczyznę. Ciężko było z niego wszystko wydusić, ale byłam silniejsza, niż mi się wydawało. Teraz już musiałam jedynie poukładać to sobie w głowie, a potem obrać stosowny plan dołączenia siebie do całej akcji. Oczywiście bez wiedzy chłopaków, a przede wszystkim Parkera. Nie ręczyłby za siebie, gdyby dowiedział się o moich planach.
        Gdy weszłam ponownie do pokoju, on jeszcze spał. I dobrze. Po spojrzenia na zegarek, wywnioskowałam, że zostały niemal cztery godziny do dwudziestej. Na dobry początek prysznic. Wyciągnęłam więc czyste ubrania, czarne rurki, szarą bluzkę i niebieską bluzę. Pocałowałam Justina w czoło i niknęłam w łazience, mając nadzieję, że podczas mycia, przyszedłby mi do głowy pomysł na rozwiązanie wszystkich problemów razem wziętych.

______________________________________________
Bardzo Was przepraszam za swoją nieobecność tutaj. 
Dzisiaj napisałam dla Was rozdział, dzięki jednej dziewczynie 
Wiem, że nie jest on dobry, że może nie oddaję juz tych wszystkich emocji tak dobrze, jak kiedyś...
Przepraszam.
Postaram się co jakiś czas coś tu dodać, dla Was.
Bądźcie cierpliwi....
Zostańcie ze mną.
Pozdrawiam
Audrey

niedziela, 2 listopada 2014

~ Rozdział dwudziesty drugi

Amy's POV

    - Czego chcesz? Mało ci? Dlaczego ty nie możesz zostawić nas po prostu w spokoju?
           Moje pytania pozostawały przez cały czas bez odpowiedzi. Nic go nie obchodziło. Patrzył na mnie, trzymał w dłoni kluczyki od auta i patrzył. Jego niesfornie ułożone włosy były teraz sztywne i mocno zaczesane, a ciemny ubiór sprawił, że wyglądał naprawdę złowrogo nastawiony do świata. Bałam się tego, co mógłby mi zrobić, ale musiałam w końcu dowiedzieć się, dlaczego na siłę próbował rozdzielić mnie, Justina i zrównać Insiders z ziemią.
    - Jesteś coraz piękniejsza, Amando. - Uniósł kąciki ust, uśmiechnął się, po czym lekko przejechał opuszkami palców po moim policzku i dolnej wardze, na co zareagowałam dreszczami i natychmiast się odsunęłam, by pozbyć się obrzydliwego uczucia. - I wciąż grasz taką niedostępną, Amy. Otwórz się, a zobaczysz, co możesz zyskać, dołączając do mnie i mojego nowego życia, laleczko.
           O nie. Tego już było za wiele. Nie mogłam już dłużej stać, gapić się na niego i wysłuchiwać tych zażaleń Czułam się jak szara myszka, która stała przed kotem, a gdy zrobiła niewinny ruch, już było po niej. Stałabym się smakowitym kąskiem dla tego potwora. Musiałam zacząć stawiać czoła wyzwaniu.
    - Po pierwsze, nigdy nie dołączę do ciebie i jakiegoś twojego nowego życia... - Mruknęłam ostro, marszcząc brwi, następni zagryzłam wargę, by pohamować w jakikolwiek sposób swoją wściekłość - Po drugie idioto, nie jestem laleczką! - Krzyknęłam, bo już nie wytrzymywałam, a na dodatek widok Dave'a jeszcze bardziej mnie denerwował -  A po trzecie, jestem z Justinem i jestem z nim cholernie szczęśliwa, więc nie pisz do mnie tych durnych smsów i daj mi wreszcie święty spokój! - Wrzasnęłam, wymierzając mu cios prosto w twarz. 
           Nie drgnął. Szeroko się uśmiechnął, znowu na mnie spojrzał i się odwrócił. Zdziwiona i rozkojarzona wpatrywałam się, jak podchodził do auta, dlatego nie zwróciłam uwagi na otoczenie. To dało mu przewagę i ewidentnie to wykorzystał, bo w pewnej chwili poczułam ukłucie w brzuchu i brak możliwości poruszania się przez kilka sekund. Czułam odrętwienie, jakbym była sparaliżowana. Gdy otworzyłam oczy, siedziałam pod drzewem z zawiązanymi rękoma i nogami. On stał naprzeciw, paląc papierosa, mierząc wzrokiem moją osobę i notując coś w jakimś zeszycie.
    - Wypuść mnie. Mam już dość tych gierek, Dave. Proszę... - Uniosłam twarz, która od razu została czymś uderzona.
          Cholernie piekły mnie oba policzki. Czułam, jak krew w moich żyłach wrzała, a po chwili zastygała. I tak na przemian. Zimno i ciepło. Jak ogień i woda. Jedno gasiło drugie, ale po chwili proces się powtarzał.
    - Amy, nigdy nie nauczysz się pokory i dystansu. - Uklęknął, złapał mnie za włosy i mocno pociągnął do tyłu tak, że teraz miałam jego usta tuż przy swoich - Słuchaj mnie uważnie mała suko. - Cmoknął wargi i ponownie pociągnął za włosy tak, że ból był jeszcze większy - Ty i Parker nigdy nie będziecie razem, rozumiesz? Insiders nigdy już nie będzie na samym szczycie, a ty... Już nigdy nie będziesz w stanie normalnie funkcjonować. Zniszczę cię i zobaczysz, jaka bolesna może być śmierć. Będę niszczył cię stopniowo, razem z twoim chłopakiem zasmakujesz mojej zemsty. - Pchnął mnie tak, że uderzyłam o drzewo.
          Straciłam świadomość, ból ukoił nerwy i poczułam senność. Ogarniająca mnie beztroska była ukojeniem dla duszy i ciała. Nie czułam nic. Jakby serce zamarło, a Bóg zabrał mnie do siebie. Ale to nie trwało zbyt długo. Skóra mnie piekła. Krew w żyłach wrzała, podwyższając ciśnienie. Wtedy się ocknęłam. Otworzyłam powoli oczy, ale gdy dostrzegłam otaczający mnie pożar, zaczęłam panikować. Wkoło wszystko pochłaniał ogień. Ja byłam związana, więc jaka była szansa na ucieczkę? Byłam słaba, ale musiałam dać radę.
          Zaczęłam ocierać rękoma o drzewo. Wystawał z pnia jakiś pręt, dlatego postanowiłam go wykorzystać. Udało się. Szybko odwiązałam supeł na nogach i wstałam. Byłam przerażona, bo było coraz mniej miejsca, mniej tlenu, a coraz więcej dymu.
          Nie zastanawiałam się dłużej. Otuliłam twarz rękoma i rzuciłam się biegiem przez płomienie. Oddalając się od pożaru, opadałam z sił. Wstrzyknął mi jakąś substancje, która co chwilę paraliżowała mi ciało i ciężko było mi się poruszać. Jakimś cudem jednak dotarłam do domu.
          Ujrzałam Justina. Nic nie było dla mnie bardziej wartościowego od tego chłopaka. Mocno się w niego wtuliłam, czując po raz pierwszy bardzo silne poczucie bezpieczeństwa i to było potwierdzeniem mojej miłości. Kochałam go całym sercem i byłam w stanie poświęcić się dla niego, dla nas.
          Budząc się, czułam jego ciepłe usta przy swoich. Delikatnie się uśmiechałam dostrzegając, że był cały i zdrowy. Jemu nic się nie stało, a to było najważniejsze. Chcąc go przytulił, zauważyłam rany na swoich dłoniach. Kolejne bandaże i opatrunki, jakie przyszło mi mieć. Westchnęłam i przeniosłam wzrok na Justina, który wyrażał mnóstwo bólu i bezradności oraz złości. Był zły, że nie mógł mnie ochronić. Czułam to, bo miałam świadomość, bycia w jego sercu najważniejszą osobą. Zawsze to dawał mi do zrozumienia, jeżeli chodziło o moje życie.
    - Nic nie mów. - Powiedział bardzo cicho. -  Nie martw się. Zakończę to już niedługo. - Delikatnie gładził dłonią moje czoło, uspokajając mnie, ale i siebie samego - Nigdzie się beze mnie nie ruszysz. Rozumiesz? - Lekko się uśmiechnął, ale czułam w tym uśmiechu dużo goryczy.
          Przytakując, pocałowałam go w kącik ust, a potem postanowiłam wstać. Czułam się już o wiele lepiej. Mogłam swobodnie poruszać kończynami oraz nic mnie już nie bolało tak, jak przed zaśnięciem. Musiał podać mi jakieś leki na ból, albo coś innego, co pomogło mi przetrwać.
    - Jest Nina? - Zapytałam, ubierając sweter i spodnie dresowe.
           Parker przytaknął i oblizał usta, po czym stanął obok mnie i mocno przytulił, całując w czubek głowy. - Kocham cię, pamiętaj. Jesteś najważniejszą osobą w moim popierdolonym życiu. Zawsze będziesz. - Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho. Czując bicie jego serca, pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie.
           Wchodząc do pokoju Niny, dostrzegłam ją stojącą przy oknie. Wyglądała normalnie. Biała sukienka, czarny sweterek i granatowe czółenka. Gdy się odwróciła, brzuszek z maleństwem był przepiękny.
    - Amanda! - Krzyknęła i rzuciła się na mnie.
           Bardzo zdziwiła mnie jej reakcja, ale to było takie przyjemne. Czułam, że nie tylko Justin się o mnie martwił, ale i ona. Dziewczyna, przyjaciółka, której mi bardzo brakowało od momentu pożegnania się z przyjaźnią Leslie. Taka więź była niezastąpiona i przede wszystkim bardzo potrzebna.
    - Spokojnie. - Uśmiechnęłam się, gładząc jej plecy - Mam parę ran, ale nic mi nie jest. - Musnęłam jej policzek, uważnie na nią spoglądając - Ale musimy pogadać. - Przełknęła ślinę, na co oblizałam usta - Widziałam się z  Dave'em. To ju nie są żarty... - Oddech stał się nierówny - Nina, on jest zdolny do wszystkiego...  - Rozchyliłam wargi, czując ogarniającą panikę. - Ja nie chcę tego. Chcę żyć z Justinem, chcę mieć dziecko, jak ty. Chcę być przy twoim boku, być wspaniałą ciocią dla twojego dziecka, Nina... - Trzęsłam się.
           To było za dużo dla mnie. Pękła we mnie bańka z odwagą i łzy ciekły mi z oczy. Miałam dość. Od kilku miesięcy żyłam w strachu. Każdy dzień był wyzwaniem, szansą na lepsze życie, ale co z tego, skoro teraz znowu groziła śmierć nie tylko mi, ale także osobom, na których mi cholernie zależało?
    - Amy... - Nina położyła obie dłonie po obu stronach moich barek, a potem lekko westchnęła - Justin ma plan. Jason i Thomas pojechali do Butchers, by przyśpieszyć akcję. Zobaczysz.. - Uśmiechnęła się - Damy radę. Jesteśmy silne i mamy o co walczyć. Ja mam. - Dotknęła swojego brzucha i pogładziła go.
           Patrzyłam na nią i momentalnie zapiekły mnie powieki. Pragnęłam mieć swojego dziecko od bardzo dawna. Chciała przelać cała swoją miłość na małą istotę, która byłaby moim dzieckiem, moim słoneczkiem w pochmurne dni... Dlatego przyłożyłam do niej dłonie, ukucnęłam i pocałowałam brzuszek panny Forest. Chciałam ją także chronić. Ją i dziecko, bo one zasługiwały na szczęście.
    - Amanda! - Usłyszałam donośny głos Justina, który przerwał pieszczoty z Niną.
           Podniosłam się i wyszłam na korytarz, a tam czekał na mnie mój chłopak z Jasonem. Wyglądali na bardzo zniecierpliwionych. Zapytała wzrokiem, czego chcieli, na co Justin podszedł, mocno mnie pocałował i powiedział tyko, że mnie kochał. Jason nie odważył się spojrzeć. Stałam osłupiała, bo zaraz po chwili obaj ruszyli w kierunku schodów.
    - Hej, dokąd idziecie? Justin? - Pociągnęłam go za ramię, na co przystanął, ale nic nie odpowiadał, nawet na mnie nie spojrzał.
           Jason popatrzył na towarzysza, sugerując mu coś spojrzeniem. O co tutaj do cholery chodziło... W głowie snułam różne kwestie tej sceny, ale to, co powiedział Parker, wyprowadziło mnie w pole.
    - Zabiję gnoja. Mam go dość. - Wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się niczego nie roznieść w powietrze.
           Zacisnęłam dłoń na jego ramieniu, a potem jak gdyby nigdy nie odwróciłam go do siebie, chociaż stawiał opór. Ujęłam jego policzek, potem drugi i mocno przywarłam ustami do jego warg. Zatraciłam się w tym namiętnym pocałunku, błagającym o odrobinę zrozumienia. Nie mogłam się powstrzymać. Wsunęłam język do jego ust. Opierał się, warczał. Ale przyjął mnie. Jego zachłanność była dla mnie odskocznią. Wskoczyłam na niego, a on objął mnie i mocno trzymał, całując cały czas. Tego mi brakowało. Tej porywczości, uczucia i namiętności. Z moich oczu wypływały łzy, kiedy je otworzyłam. Jasona już nie było, gdzieś zniknął, natomiast Justina dręczyły pewne myśli, pewne czyny, które ja odgoniłam w ciemny i bezduszny las. Zatrzymałam go.
    - Kochaj się ze mną. Proszę... - Znowu go mocno pocałowałam, chcąc na chwilę uciec od problemów i złości.
           Wahał się, czułam to w jego niepewnych ruchach. Wszedł ze mną jednak do pokoju i kopnięciem zamknął drzwi. Położył na łóżko, przykrywając swoim ciałem. Kochałam mieć go na sobie, czułam się tak, jakby otaczał mnie przed złem całego świata swoim ciałem.

Justin's POV

           Nie chciałem jej ulec. Miałem cel - zniszczenie Dave'a. Musiałem w końcu wyswobodzić siebie i Amandę od tak wielkiego zagrożenia, jakim był właśnie mój dawny przyjaciel, wspólnik i powiernik tajemnic. Bałem się, że skoro teraz szantażował moją dziewczynę, zwabił ją jakimś gównianym podstępem do spotkania, to mógł posunąć się do czegoś naprawdę bardziej poważnego.
          Czułem błaganie, jakie wydawało ciało mojej narzeczonej. Powoli zdjąłem swoją koszulkę. Dłońmi zaczęła wodzić po moim torsie, potem plecach, aż na końcu sama dobrała się do moich spodni, pozbywając mnie ich. Zaśmiałem się, bo ujrzałem, jak bardzo była pochłonięta oderwaniem mnie od myśli zabijania Dave'a.
           Ściągnąłem z jej ciała sweterek i spodnie. Na szczęście była bez bielizny, co bardzo podziałało na moje zmysły. Otarłem się o nią kroczem, na co głośno jęknęła. Ująłem oba nadgarstki Amy i wziąłem je za jej głowę, bardzo namiętnie łącząc nasze usta w pocałunku.
           Po kilku chwilach, zanurzyłem się w Amandzie. Uderzyło we mnie ogromne ciepło. Była spragniona, ja także. Bliskość, uczucie, namiętność i miłość. Tym mnie obdarzała za każdym razem, gdy przeżywaliśmy naszą miłość wspólnie. To samo dostawała ode mnie.
    - Justin, Justin kocham cię... - Wydyszała w moje usta, a ja dostrzegłem jak bardzo mnie potrzebowała.
           Wtuliła się we mnie, zacisnęła z całej siły dłonie na moich plecach i oddawała mi się, płacząc. To bolało, bo nie chciałem jej stracić. W momencie kiedy ją poznałem, ona stała się moim światem.
    - Skarbie, kocham cię. Na zawsze. - Powiedziałem, kiedy wypełniłem ją swoją miłością, a ona mocno zacisnęła się wokół mnie.
           Uspokajała się bardzo długo. Szukała co chwilę innej pozycji, by móc w spokoju przy mnie zasnąć. To mnie roztrajało, bo tak piękna i niewinna dziewczyna musiała przechodzić piekło przez taką bestię, jaką ja byłem. Ale nie umiałem pozwolić jej odejść. Ułożyć sobie życia z kimś innym, może lepszym. Ona była moja i koniec. Była moim sercem. A bez serca żyć nie można.
           Nie mogłem zasnąć razem z nią. Bałem się chociaż na chwilę zmrużyć oczy. Pieściłem jej plecy, dłonie, uda. Moje serce potrzebowało opieki, mojej opieki. Czułem się za nią bardzo odpowiedzialny i dlatego postanowiłem odpuścić trochę emocjom związanym z Honim. On i tak zostałby niedługo rozszarpany. Zostanie zniszczony...
           Musiałem się napić. Amanda spała, miała miarowy oddech. Przykryłem jej piękne ciało kołdrą i położyłem obok niej misia. Wyglądała idealnie w każdym centymetrze. Westchnąłem, patrząc na nią. Wciągnąłem spodnie i wyszedłem, ostatni raz przyglądając się owej kobiecie.
    - Śpi? - Usłyszałem głos Niny, która wchodziła akurat do swojego pokoju, ale moja osoba przykuła jej uwagę.
           Przytaknąłem, drapiąc się po torsie. Forest popatrzyła na mnie i zaprosiła do swojego pokoju. Zgodziłem się, bo ciekawiło mnie, czego chciała. Weszła zaraz za mną, zamknęła drzwi i usiadła na fotelu. Przypatrywałem się brzuszkowi, który miała.
    - Niedługo się urodzi, co? - zapytałem wskazując na niego palcem.
    - Prawdopodobnie w tym tygodniu. - Uśmiechnęła się, przez co twarz zaczęła emanować promieniami radości - Czuję, że będzie to chłopiec, jest bardzo silny. No i nieźle kopie. - Parsknęła - Justin, Amy widziała się z nim. Powiedziała mi, że ma już dość. On chce wszystkich zniszczyć. - Przełknęła ślinę, a twarz z radości przemieniła się w smutek i niewiedzę.
    - To, że on zamierza wszystkich zniszczyć, nie oznacza, ze mu się to uda. - Sam sobie nie wierzyłem... - Amanda i ty, jesteście pod naszą opieką. Jason rzuci się za ciebie w ogień, a ja za Amandę. Thomas robi za waszą niańkę, ale nie tylko dlatego, że obaj go o to poprosiliśmy, ale też dlatego, że was... no kocha. - Parsknąłem lekko i ukucnąłem obok Niny. - Dave może sobie grozić, gadać różne rzeczy, ale prawda jest taka, że nas nic nie zniszczy, rozumiesz? Spójrz na nas. Tak z boku. Zobacz, ile już przetrwaliśmy... - Mówiłem co mi ślina przynosiła na język, a najgorsze w tym wszystkim było to, ze ja sam nie mogłem uwierzyć w słowa, które padały z moich ust. - Oddałem wszystko co miałem, aby nasze, nie moje, ale nasze życie zaczynało się układać. Potrzeba jeszcze czasu i nadziei. ale zobaczysz, że nam się uda, Nina proszę. Tylko ty mi się tu nie rozklejaj, bo nie wiem jak uspokoić Amy, a co dopiero ciebie... - Zaśmiałem się, ściskając jej dłonie.
           Patrzyła na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Wszystkiego kobiety posiadały podobne cechy. Nina także mnie przytuliła i podziękowała za wszystko. To było miłe i inne. Życie nadal nie przestawało mnie zaskakiwać. A kiedy wychodziłem, powiedziała, że jeżeli będzie to synek, nazwie go Parkie. Aby chociaż cząstka mnie była w imieniu jej syna. Przytuliłem ją,  bo nie musiała tego robić.
    - Jak Amanda? - Zapytał mnie Jason, gdy wszedłem do kuchni.
    - Dobrze, zasnęła. Nina do niej poszła, by wiesz, być przy niej. Ja musiałem ochłonąć i się czegoś napić. - Usiadłem. - Nalejesz mi? - Skierowałem wzrok na pustą szklankę.
           Zgodził się i wziąłem kilka łyków mocnej whiskey. Brakowało mi tego palenia w gardle. Świadomość, że wszystko było teraz w czarnych kolorach napędzała mnie, by pomalować świat Amandy i Niny na kolorowe barwy. Ale jak miałem tego dokonać, skoro nie miałem nic? Nagle do kuchni wpadł Thomas, cały zdyszany.
    - Chodźcie, Butchers przyjechali. Mają plan, ale podobno jest jakaś przeszkoda. Chcą z nami pogadać, czekają w naszej piwnicy. - Nie mógł złapać oddechu, dlatego wstałem i go posadziłem.
    - Uspokój się, stary. Skoro są w piwnicy, to zaraz tam pójdziemy. Ty idź do dziewczyn, nie mogą być tam same. Jason... - Spojrzałem na swojego kumpla- Idziemy. - Rzuciłem tylko, a on wstał i zaraz za mną poszedł do miejsca, w którym czekali nasi wspólnicy - a raczej pomocnicy. 
____________________________________________________________

Kochani!
Jak wrażenia po kolejnym rozdziale, w którym dowiedzieliśmy się, co działo się z Amandą?
Jak oceniacie reakcję Justina?
Zmienilibyście coś w jego zachowaniu?

Czekam na Wasze opinie!
Kocham!

Audrey xo. 

CZYTASZ? =KOMENTUJESZ!

poniedziałek, 27 października 2014

~ Rozdział dwudziesty pierwszy

            Jechałem do domu, nie zastanawiając się nad konsekwencjami przyszłej kłótni ze swoją narzeczoną. Od kilkunastu godzin zachowywała się gorzej, niż dziecko, bo ciągle narażała siebie, jak i mnie i moich, a w zasadzie naszych kumpli na poważne niebezpieczeństwo. Co z tego, że Butchers by nam pomogło w razie jakiegokolwiek ataku, skoro nie mieliśmy przy sobie żadnych bomb, amunicji, czegokolwiek, co pozwoliłoby wykończyć Dave'a i jego nowych kumpli?
            Nina też nie popisała się zdrowym rozsądkiem. Byłem bardzo wkurzony na te dwie dziewczyny. A w dodatku Jason pozwolił im pójść... Przecież wiedział o zaistniałej sytuacji... Miałem cholerny mętlik w głowie.
            Kiedy zaparkowałem pod domem, nie mogłem uspokoić swojego gniewu. Nie mogłem myśleć rozsądnie, kiedy kobieta mojego życia działała przeciwko mnie. Wszyscy, kurwa, działali przeciwko mnie!
Zatrzasnąłem drzwi od samochodu i truchtem pobiegłem do drzwi wejściowych. Zastałem Jasona siedzącego spokojnie na kanapie, zajadającego się chipsami.
     - Czy ciebie do reszty popierdoliło? Dlaczego puściłeś je same? Jesteś, kurwa normalny? - Zacząłem się wydzierać, na co mój kumpel zareagował jedynie wyłączeniem telewizji. - Dave tylko czeka na taki moment, nie rozumiesz?! - Jego twarz, kiedy się podniósł i stanął naprzeciwko mnie tak, że między nami stała sofa - nie wyrażała nic.- No co się, kurwa, gapisz? Gdzie one są?!
            Jason przez jeszcze kilka minut wpatrywał się we mnie i nic nie odpowiadał. Powoli na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Pokręcił w pewnej chwili głową i podszedł nieco bliżej. Zaciskałem żuchwę z całych sił, krew w moich żyłach pulsowała niemiłosiernie. Mógłbym teraz rozszarpać każdego na strzępy.
     - Odpuść i uspokój się już. Naprawdę myślisz, że puściłbym je same? - uniósł lewą brew, a potem spojrzał głęboko w moje oczy i poklepał mnie po barku - Myśl Justin. Myśl. To nie boli. - zaśmiał się cicho i mocno mnie klepnął - Thomas zgłosił się na ochotnika, niedługo wrócą. Ochłoń do tego czasu. - Oblizał usta, odszedł, a ja stałem wryty w ziemię. Dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie słów, jakie wypowiedział Knight.
            Przetarłem dłońmi twarz i wziąłem kilka głębszych oddechów. Znowu się wkurzyłem, znowu dałem się ponieść i gdyby Amanda była w domu, znowu bym na nią nawrzeszczał. Ta dziewczyna działała na mnie dwojako; raz pragnąłem jej, kochałem i byłem cholernie szczęśliwy, a zdarzały się chwilę, kiedy miałem ochotę ją zabić, rozszarpać.. Czasami doprowadzała mnie do takiego stanu, że pragnąłem, aby nie było jej dla JEJ własnego bezpieczeństwa. Chciałem dla mojej narzeczonej jak najlepiej.. ale w pewnych momentach się po prostu nie dało. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Amy, jednak nie odbierała, czym podniosła mi ciśnienie. Na szczęście mój kumple odebrał już po drugim sygnale.
     - Gdzie jesteście? - Spytałem bez ogródek.
     - Spokojnie., Justin. - Usłyszałem rozbawiony ton jego głosu - Amanda i Nina właśnie są u fryzjera, co mogę podziwiać, bo ja także siedzę obok, a potem wybieramy się na duże lody. - Zachichotał. - Jeżeli chcesz, to przyjedź do centrum na Koltstreet. - Kiedy usłyszałem, w jakim cudownym nastroju był Bonith i to, że świetnie bawił się z dziewczynami...  Ciśnienie mi znowu skoczyło. Ale postanowiłem się opanować. Ciężko westchnąłem, usiadłem na sofę i przetarłem dwoma palcami powieki. - Dobra, nie będę wam psuł nastroju. Wracajcie pomału, bo muszę pogadać z Amy. Uważaj na nią. I na Ninę. - dodałem, rozłączając się.

Amy's POV

            Thomas oznajmił mi przed chwilą, że Justin próbował się chyba do mnie dodzwonić, bo postanowił w końcu zadzwonić do swojego kolegi, z którym byłam. To było cholernie trudne. Chciałam się na niego gniewać, bardzo. Móc chociaż nie myśleć o nim przez jedną, JEDNĄ godzinę, ale tak się nie dało. Był moim sercem i bez niego czułam pustkę, chłód i niepokój o naszą dalszą przyszłość. Temat o dziecku tak bardzo go zdenerwował, że sama byłam w totalnym szoku. Nie myślałam, że tak bardzo to było dla niego trudne do zrozumienia...
            Kiedy fryzjerka skończyła układać mi włosy, dokładnie przejrzałam się w lustrze. Uśmiechnęłam się szeroko, bo wiedziałam, że na pewno spodobałabym się Justinowi. Przejechałam jeszcze raz dłonią po całej długości moich włosów i spojrzałam na Ninę.
     - Ty jeszcze posiedzisz pewnie tutaj z kilkanaście minut, więc ja skoczę do butiku tutaj obok. - Podziękowałam przemiłej pani i zapłaciłam jej za usługę.
     - Thomas, idę tutaj obok do sklepu, ok? Zaraz przyjdę. - Widziałam zamieszanie w jego oczach, więc szybko dodałam. - Zostań z Niną, proszę. - Przewróciłam oczami na widok jego kwaśnej miny. - Jakby coś się działo, będę krzyczeć. - Puściłam mu oczko i wyszłam z Salonu Fryzjerskiego. Co niby miałoby mi się stać? Zatrzymałam się na chwilę, aby sprawdzić swój telefon.
            Po włączeniu go, dostałam kilkanaście wiadomości. Pokręciłam głową z szerokim uśmiechem, widząc, że Justin wydzwaniał do mnie ponad dwadzieścia razy. To był cholerny, ale bardzo kochany dupek. Kochałam go ponad życie. I wszystko byłoby okej, naprawdę. Gdyby tylko udało nam się wyjść z tych ciągłych kłopotów, kłótni o moje bezpieczeństwo i Dave'a. To on robił takie afery między nami. On był głównym powodem naszego nieszczęścia. I to właśnie on przysłał mi dwa kolejne smsy...

" Cześć moja słodka, kochana Amy. Jesteś taka piękna... Mam na ciebie wielką ochotę. Już wtedy... W domku nad jeziorem, prawie byłaś moja!" - wysłane kilka godzin temu...
            Byłam wściekła, zaniepokojona, a przez moje myśli przeszło całe zamieszanie, jeżeli powiedziałabym Justinowi o tych wiadomościach... Jednak drugi tekst od Dave'a przeraził mnie jeszcze bardziej...

" Pięknie ci w wyprostowanych, pocieniowanych włosach. Już mi stanął, maleńka. "

            Wstrzymałam oddech i oparłam się ręką o szklane drzwi od butiku, do którego chciałam właśnie wejść. Obserwował mnie. Byłam tego pewna. Justinowi nie mogłam o tym powiedzieć. Zniszczyłoby to jego plany. Zacząłby działać pod wpływem emocji i wystawiłby siebie, jak i pozostałych na śmierć. I co ja miałam zrobić?
            Weszłam do środka i odgoniłam złe myśli. Poszperałam trochę w ubraniach porozwieszany na regałach, poszłam zapłacić, a gdy wychodziłam, koło sklepu dostrzegłam Thomasa z Niną. Szeroko się uśmiechnęłam, bardzo ciesząc się na ich widok.
            Panna Forest od razu zaczęła mnie wypytywać co kupiłam, a Thomas zaczął zaciągać nas do domu, bo wiedział, że czekał na nas mój narzeczony i nie był w dobrym humorze. W sumie, trochę się obawiałam jego reakcji. Miałam już dość kłótni, tym bardziej, że Dave mnie obserwował i nie czułam się bezpiecznie, bez jego troski i opieki, którą zapewniał mi na każdym kroku. No chyba, że się pokłóciliśmy. Wtedy jakbym nic dla niego nie znaczyła. To bolało, ale co ja mogłam na to poradzić?
     - Chodźmy już, serio... - Thomas, otworzył mi drzwi od auta - Justin jest serio wściekły, nie tylko na ciebie, ale i na mnie. - Warknął z przekąsem - Ostatnio go nie rozumiem, jest ciągle rozdrażniony i ciężko załapać z nim kontakt, Amy. Pogadaj z nim, bo jeżeli tak dalej będzie się zachowywał, to mamy marne szanse na pozbycie się tego gówna, jakim jest Dave ze swoją nową bandą. - Wsiadłam, a potem pomógł Ninie i odjechał z piskiem opon.
            Kiedy jechaliśmy, miałam wrażenie, jakby duży, srebrny SUV cały czas za nami jechał. Przyglądałam się dłuższy czas w boczne lusterko, ale w pewnej chwili Bonith skręcił w jakąś uliczkę, po czym się zatrzymał. Poczekał kilka sekund i ponownie wyjechał na drogę, którą jechaliśmy przed chwilą. 
     - Miałaś rację. - Mruknął cicho, po czym dodał sporo gazu, na co zareagowałam uniesieniem brwi i spojrzeniem na niego - No tak, śledził nas. Widziałem jak patrzysz w lusterko, a potem sam zorientowałem się o czym myślałaś. - Lekko się uśmiechnął, a ja nic więcej już nie powiedziałam.
            Po półgodzinnej jeździe, zaparkował auto przed domem. Wysiadłam, zabierając reklamówkę i niepewnie weszłam do środka. Oblizałam usta, zdjęłam buty i płaszcz. Odwracając się, ujrzałam go. Stał oparty o futrynę z założonymi rękoma i wbijał we mnie swój wzrok. Nie był zły. To nie było spojrzenie, którego się kiedyś bałam i które za wszelką cenę pragnęłam zapomnieć.
     - Justin... - Uniosłam lekko rękę i zrobiłam ku niemu krok, ale mnie wyprzedził i pierwszy do mnie podszedł.
            Objął mnie, bardzo mocno do siebie przytulił, ustami po chwili zaczął szukać moich ust, a dłoń wsunął w moje włosy. Zupełnie nie takiego powitania się spodziewałam. Odwzajemniłam tę czułość, a gdy lekko się osunął, ujął moją twarz w dłonie i powiedział, że był bardzo głupi, w momencie, kiedy zaczął się na mnie unosić. Patrząc w jego oczy, odczuwałam nieograniczoną miłość. Kochałam tego faceta całym sercem i nieważne jak bardzo mogłabym go nienawidzić, to i tak zawsze będę go kochać. Zawsze i na zawsze...
     - Wybacz mi, że się tak uniosłem, po prostu... Amy.. - Pogłaskał policzek i założył kosmyk włosów za lewe ucho - Skarbie, chcę mieć z tobą dziecko, kiedyś stworzymy udaną rodzinkę, ale teraz... Teraz walczymy jedynie o siebie nawzajem. Chcę dla ciebie jak najlepiej, dlatego proszę, zrozum mnie... - Jego głos stopniowo ulegał ściszeniu, przez co emocje wydostawały się z niego jeszcze bardziej.
            Nie mogłam wytrzymać. Ten widok ściskał mnie za serce. W moim ciele wszystko wirowało, łącznie z myślami, które odeszły gdzieś na bok, a na przód wysunęła się moja i Justina przyszłość. Nie wyobrażałam sobie innego mężczyzny obok siebie. Tylko Parker mógł stworzyć to, czego potrzebowałam.
     - Już dobrze... - Musnęłam ustami jego szyję, mocno się w niego wtulając - Nie pamiętam już tej kłótni, żadnej nie pamiętam. Liczysz się tylko ty i uwierz mi, nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Bardzo cię kocham i nie mogę sobie wyobrazić, aby było inaczej. - Ciężko westchnęłam z zamkniętymi oczami, z których po kryjomu wyciekło kilka słonych łez.
            Justin mnie zrozumiał. Również powiedział, że mnie kochał najbardziej na świecie i byłam jego oczkiem w głowie. To dla mnie poświęcał wszystko, co miał, łącznie z Insiders. Doceniałam to, naprawdę. Jak wiele on musiał poświęcić, aby ze mną być? Nikt by tego dla mnie nie zrobił. Ale on, on był inny.
     - Chodźmy, zrobię ci kąpiel, a potem pójdziemy spać. Oboje mieliśmy ciężki dzień, co? - Przejechał dłonią po moich plecach, a potem lekko pchnął do przodu, na co zareagowałam natychmiast, bez jakichkolwiek pretensji. - A swoją drogą, to bardzo podoba mi się ta twoja nowa fryzura, Amando. - Szepnął mi do ucha, kiedy przekroczyliśmy próg łazienki.

Justin's POV

            Po rozmowie z Thomasem nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Z Jasonem nie miałem zamiaru rozmawiać, bo nie byłem w najlepszym nastroju do rozmyślania nad strategią pozbycia się wrogów. Poszedłem na górę i usiadłem na łóżku, ujmując w ręce sweterek swojej dziewczyny. Pachniał jej perfumami, jej ciałem. Ona była całym moim światem i gdyby coś teraz stało się złego, obwiniałbym siebie.
            Kiedy tylko ujrzałem Amy całą i zdrową w drzwiach wejściowych, moim sercem zawładnęła rozkosz. Ten widok był dla mnie ukojeniem. W jej sercu kryło się coś, czego nie potrafiłem się wyprzeć. Może byłem o nią chorobliwie zazdrosny, bardzo się troszczyłem, a niekiedy wybuchałem złością, to naprawdę bardzo ją kochałem. I nie zniósłbym myśli, że kiedykolwiek mogłoby jej zabraknąć.
           Wizyta u fryzjera sprawiła, że wyglądała jeszcze piękniej, co było dla mnie zdziwieniem, bo ona już piękniejsza chyba być nie mogła. Od razu zacząłem ją całować i delikatnie masować po plecach. Była moim narkotykiem, moim alkoholem, moim wszystkim.Odwzajemniała to z wielką ochotą. Dla niej również to było czymś pięknym, wyjątkowym. Tak to odczytywałem i się nie myliłem. Ona nie chciała zmieniać mnie na siłę, jako jedyna. Trwała przy mnie, kochała jako Shadow, aż w końcu uświadomiła mi, jakim jest skarbem i co dzięki niej mogłem zyskać. Byłem jej wdzięczny.
     - Kochanie, tak bardzo cię kocham.. - Wymruczałem w jej usta, a kiedy chciałem posadzić ją na pralce, to z kieszeni jej spodni zaczął wydobywać się dźwięk dzwoniącego telefonu.
            Nie chciałem przerywać pieszczot, ale ona sama zaczęła się wiercić. Pozwoliłem Amy wyciągnąć telefon. Obserwowałem jej twarz, która w pewnej chwili jakby zatrzymała emanować swoje emocje. TO było nie w jej stylu. Takiej nigdy jeszcze nie spotkałem...
     - To Nina, poczekaj chwilę, może to coś ważnego... - Zagryzła wargę, ale nie odebrała. Z dzwoniącym telefonem zsunęła się na ziemię i szybkim krokiem wyszła z łazienki. Pomyślałem, że to pewnie jakieś kobiece sprawy, no bo cóż innego mogło się stać?
            W międzyczasie, nalałem wody do wanny. Chciałem odprężyć się razem ze swoją narzeczoną w gorącej kąpieli, jednakże woda z bardzo gorącej zrobiła się zimna. Czekałem ponad półtorej godziny, a Amanda nadal nie wracała. W końcu nie wytrzymałem. Ubrałem na siebie spodnie, wyszedłem z pomieszczenia i zajrzałem do pokoju Niny.
     - Nina, do cholery,  czemu tak długo trzymasz moją dziewczynę dla siebie? - Zapytał, ciągnąc się za końcówki włosów.
            Dziewczyna siedziała na łóżku, czytała jakąś książkę. Dopiero teraz dostrzegłem, ze była sama. Bez panny Brown. Wyjaśniła mi, że od momentu przyjazdu nie zamieniła z nią ani słowa. Zmroziło mi to krew w żyłach. Zapytałem ją, czy nie dzwoniła do niej ponad godzinę temu, ale wszystkiego się wyparła. Nie sądziłem, żeby mnie okłamywała, mówiła szczerze.
            Wychodząc, poszedłem do kuchni. Jason i Thomas siedzieli przy stole i pili Whiskey. Zacisnąłem wnętrze policzka, kiedy oboje odpowiedzieli " Nie" na pytanie, czy widzieli Amy. Wściekłem się, bo jej nie było. Znowu poczułem uczucie straty, zawiści. Chciałem rozwalić wszystko i wszystkich, by w moim życiu zawładnął spokój. Wkurzony uderzyłem pięścią w futrynę tak, że spadł ze ściany jakiś gówniany obrazek.
Wtedy do mieszkania weszła Amanda. Była zmarznięta, przemoknięta i bardzo blada. Od razu do niej podbiegłem i objąłem. Wtuliła się we mnie, a chwilę potem straciłem z nią kontakt. Byłem przerażony. Po raz pierwszy nie wiedziałem, co się działo.
________________________________________

Moi kochani.
Bardzo, ale to bardzo Was przepraszam, że nic tutaj przez ponad miesiąc nie dodawałam. 
Dopiero teraz usiadłam i w spokoju napisałam ten rozdział.
Wena jak widać chyba dopisuje, prawda?
Pomysł co do tego opowiadania mam.
Nie wiem czemu nie pisałam. Chyba po prostu bardzo przydała mi się taka przerwa - potrzebowałam jej. 
Mam nadzieję, ze jeszcze tu jesteście, bardzo chcę dla Was to pisać. Pomożecie mi?

Proszę dajcie o sobie znak.
Pozostawcie komentarz, napiszcie mi proszę, że nie jesteście źli, że dopiero teraz coś dodałam.
Obiecuję poprawę!

Do następnego :)

Buziaki. 
Audrey