piątek, 29 listopada 2013

~ Rozdział czterdziesty pierwszy

       

          McCann miał to wszystko zaplanowane. Chciał mnie wyprowadzić w bezludne miejsce, zastrzelić i zapewne pogrzebać. Ale to był tylko jego plan i nie był w stanie zagwarantować samemu sobie, że i ja nie przygotowałbym czegoś w zanadrzu. Wyjąłem swoją broń i ją odblokowałem, po czym spojrzałem na jego cień.
    - Ale tym razem, zabawimy się na moich zasadach. - warknąłem i wycelowałem w niego, jednakże poczułem zbyt duży ciężar zalegający na swoim sercu i strzał został oddany w inną stronę, niżeli się tego spodziewałem.
          Mężczyzna zbliżył się do mnie, dzięki czemu mogłem dostrzec na jego twarzy poirytowany uśmiech. Zaczął mnie wyzywać od słabych i nic nie wartych gości, których się pozbył, a ja miałem dołączyć do jego kolekcji. To było śmieszne. Prędzej bym zabił samego siebie, gdyby to on miał mnie zabić.
    - Gdzie jest Amanda? - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
          Musiałem go o to zapytać, bo gdybyśmy zaczęli bójkę i bym go zabił, nigdy bym się nie dowiedział, gdzie ona przebywała. Poza tym, to mogła być zasadzka. Mógł jedynie wykorzystać fakt, że Amy nie było, a tak naprawdę on wcale jej nie porwał.
    - Najpierw powiedz mi, dlaczego tak ci zależy na tym, aby ją znaleźć. Przecież już nie jesteście razem. - bawił się bronią w swojej prawej dłoni - Przecież ty jej nie kochasz.. - zaśmiał się, tym samym wywołując we mnie jeszcze większy gniew.
          Zagryzłem wewnętrzną część swojego policzka i odpowiedziałem mu jednym, prostym zdaniem, które wiedziałem, że on odbierze w taki sposób, a nie inny.
    - Bo mam serce, a ty go nie masz. - syknąłem i uniosłem broń, po czym bez zastanowienia strzeliłem w jego lewe ramię - Gadaj, gdzie ją ukryłeś, zanim cię rozpierdolę.
          Myślałem, że on także zareaguje strzałem, ale nie. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas niezadowolenia, po czym kawałek się ode mnie odsunął. Przyglądałem mu się uważnie, ale nie byłem w stanie rozszyfrować jego zamiarów. Nim się obejrzałem, dostrzegłem inne osoby po swojej prawej i lewej stronie. No nie... I czego ja się spodziewałem... przecież ten gnojek nigdy nie potrafił dotrzymać umowy! Przekląłem w myślach swoją naiwność, która była kierowana pod wpływem uczucia, jakim darzyłem pojmaną dziewczynę.
    - Ty gnoju... Mówiłeś jeden na jednego... - krzyknąłem.
    - Mówiłem, mówiłem...- machnął ręką, po czym jego mimika się zmieniła, a twarz nie wyrażała żadnych emocji.
          Po krótkim czasie, kiedy panowała między nami cisza, on po prostu podniósł broń i wycelował we mnie. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów; może z trzy. Milczałem, a nawet przestałem się wiercić, ponieważ nie widziałem w tym żadnego sensu. Jego ludzie, kiedy wykonałem najmniejszy ruch, zaraz reagowali.
    - Wypuść dziewczynę. - syknąłem, kiedy doszedłem do wniosku, że to był mój koniec.
          Całe moje życie było porażką, a kiedy los wyciągnął do mnie szczęście, chwyciłem je w dłonie, zamknąłem je, a po chwili wypuściłem, jak motyla na wolność. Jednak w moim przypadku, ta wolność oznaczała ból i cierpienie, w które pchnąłem Amy przez mój egoizm i chorą chęć zemsty.
          Nie wiedziałem, co wydarzyłoby się, kiedy McCann by mnie zabił, co stałoby się z Amandą no i chłopakami? Przez ten krótki moment, gdy staliśmy w milczeniu i wymienialiśmy się spojrzeniami zrozumiałem cholernie dużo rzeczy. Amanda Brown była miłością mojego życia mimo że zacząłem się przed tym chować. Mimo że Shadow zabijał moje uczucia, wiedziałem, że ta dziewczyna była mi przeznaczona, by żyć przy mnie. Moim pieprzonym zadaniem było chronienie jej, dbanie o jej bezpieczeństwo i pielęgnacja uczuć, którymi próbowała mnie obdarzyć.
          Żałowałem tych chwil, kiedy traktowałem ją w sposób nieprzemyślany. Gdybym mógł cofnąć czas, schowałbym ją w swoich ramionach, by zło tego pierdolonego świata jej już nigdy nie dotknęło. Wtedy do mojej głowy wdarł się Dave. Zrozumiałem, że zrobiłem ogromny błąd posądzając go o wszystkie czyny, których jak już wiedziałem, się nie dopuścił.. To ja popchnąłem dziewczynę mojego życia w jego ramiona. Wiedziałem, że nie było trudno zakochać się w tak delikatnej i wrażliwej istocie, jaką była Amanda. Wtedy, kiedy ona potrzebowała czułości, opieki i zrozumienia mój przyjaciel był przy niej i bronił ją przede mną. Miał rację. Krzywdziłem ją i nie zasługiwałem na to, aby Amy kochała mnie całym sercem. W duchu podziękowałem mu za wszystko i miałem nadzieję, że kiedyś by mi wybaczył.. Czułem, że nie będzie mi dane przeprosić go osobiście.
          Jason, mój oddany i wierny kumpel, który był zawsze przy mnie i jemu i reszcie chłopaków powinienem podziękować za wielkie wsparcie i po prostu bycie, gdyż wiedziałem, że ostatnio stałem się jedynie zabijającą i chodzącą bestią.
    - McCann, wypuść Amy. - powiedziałem, po czym zagryzłem wargę.
          Mężczyzna wpatrywał się we mnie intensywnie, a potem opuścił broń i podszedł do mnie bezszelestnie - S​hadow, Shadow... Ty ją naprawdę kochasz, jaka szkoda, że ta biedna dziewuszka teraz leży w tej zimnej piwnicy i płacze...- przejechał mi lufą broni po policzku.
          Syknąłem z obrzydzenia, nie wiedziałem, czy owe obrzydzenie było spowodowane jego widokiem i zapachem, czy tym co właśnie mi powiedział - PIWNICA - to słowo było kluczowe.

~*~

          Justin nie potrafił powstrzymać w sobie uczucia złości. Wiedział, że nie miał już żadnej drogi ucieczki. Każdy jego ruch mógł zakończyć się porażką i końcem życia w kryminalnym świecie. Odczuwał strach, ale miłość wypełniała jego serce i dawała mu siłę, aby stawić czoła swojemu wrogowi.
          Nabrał powietrza do swoich płuc, niczym tygrys polujący na swoją ofiarę. Chciał raz na zawsze uwolnić się od przeszłości. Jego mięśnie się napinały, kiedy myślał o dziewczynie. Chciał uratować jej życie, chciał, aby w końcu mogła być szczęśliwa. Wiedział, że to wszystko zależało od niego; zależało od tego, jak rozegrałby rundę ze swoim wrogiem. .
          Parker powoli zamknął oczy, a w duchu pozwolił, aby Shadow się obudził, bo teraz potrzebował go bardziej niż kogokolwiek innego. Kiedy uchylił powieki, jego źrenice zrobiły się czarne,jak kawałki węgla i płonął w nich ogień. Ogień nienawiści do człowieka, na którego właśnie patrzył.
          Ręką zjechał do biodra, wiedział, że nie jest zdolny użyć broni, a jego ostatnim ratunkiem był nóż. Dotknął go dłonią przez kurtkę i czekał na odpowiedni moment, aby McCann zbliżył się na wystarczającą odległość.
          Wyczekiwał tego momentu zupełnie pochłonięty myślami rozwalenia jego serca od środka. Chciał patrzeć, jak umierał. I wtedy nadszedł moment Parkera. Patrick z bronią w lewej ręce przybliżył się do niego, a Justin nie czekając długo, wyciągnął sprawnym ruchem nóż z odpowiedniej przegródki i bez zastanowienia się, wbił go swojemu przeciwnikowi na wysokość brzucha. Mężczyzna upuścił swoją broń, a na twarzy Justina malował się szyderczy uśmieszek.
          W momencie, kiedy McCann leżał  przed Justinem i próbował zapanować nad bólem, jeden z jego ludzi  wyciągnął pistolet i strzelił chłopakowi w plecy. Justin zmarszczył brwi, a przez jego ciało przeszedł ogromny ból. Padł na kolana tuż obok ciała swojego wroga.
    - To już koniec. - syknął, a Parker ostatkiem sił trzymał nóż w dłoni.
          Nie mógł wydusić żadnego słowa, a ból, który narastał z każdą chwilą pogłębiał się.
    - Amanda.. - wyszeptał, a mimo że tracił kontrole nad ciałem, jego oczy nadal żyły i wyrażały jedynie nienawiść.
          Patrick plując już krwią, odsapnął - Nigdy jej nie znajdziesz...- młody gangster nie wytrzymał i w geście desperacji, wbił nóż w klatkę piersiową mężczyzny. Nim się zorientował w jego ciało wycelowany został kolejny pocisk..
          Wzrok Justina skierowany był w pustkę, czarną przestrzeń. Wpatrywał się w noc, która zawładnęła okolicą. I zobaczył ją. Stała tam i patrzyła na niego smutnym wzrokiem. Kiedy wyciągnął do niej rękę, poczuł silny ból w okolicy klatki piersiowej. Pionki Patricka McCcann`a zaczęły znęcać się nad jego ciałem. Kopali go, aż chłopak stracił przytomność i wypowiedział ostatnie słowo, które brzmiało jak imię jego prawdziwej miłości.
          Ledwo co oddychał. Czuł, że odchodził. Wiedział, że jego ciało zaczynało swoją wędrówkę po odległych mu krainach. W tym samym czasie, Jason, Thomas i Dave krzątali się po całym domu Amandy, próbując dodzwonić się do Justina. Wiedzieli, że on potrzebował spokoju, ale zawsze po jakimś czasie wracał, bądź odbierał telefon.
          Jason był zły na siebie za to, że pozwolił Shadow tak po prostu wyjść i gdzieś pojechać. W pewnej chwili zaczął zastanawiać się nad tym, czy chłopak sam, na własną rękę nie pojechał rozprawić się z McCann'em. W zdenerwowaniu zawołał do siebie Dave'a i powiedział mu o swoich wątpliwościach. Obaj zaczęli rozważać możliwości Justina na polu bitwy, kiedy Thomas zbiegł po schodach, trzymając w ręku dzwoniący telefon ich kumpla.
          Żaden tego nie skomentował, bo każdy wiedział, że to, co zdarzyło się zaledwie trzy godziny temu, było zamierzone. Justin specjalnie pokłócił się z Thomasem, potem gdzieś pojechał , by rozprawić się z Patrickiem. Żadem z nich nie zaprzeczył tej filozofii.
          Dave opowiedział reszcie o kłótni z Justinem w szpitalu - chciał udowodnić Amandzie, że była dla niego najważniejsza i będzie o nią walczył nawet jeśli ceną byłoby jego własne życie.
          Do głowy chłopaka wdarła się przerażająca myśl, że to z jego winy Parker zrezygnował z wspólnej akcji, bo chciał odzyskać Amy jako pierwszy i bał się, że chłopak mógłby go uprzedzić. Z zamyślenia wyrwał go głos Thomasa.
    - On pojechał się z nim spotkać... - wszystkie spojrzenia skierowały się na jego posturę. Przeczytał sms`a, aby wszystkich w tym utwierdzić.
    - Ja pierdole, co za... - Jason nie wytrzymał i uderzył z całej siły pięścią w ścianę.
          Wszyscy byli tym zaskoczeni. Myśleli, że razem mogliby pozbyć się tego sukinsyna, a tymczasem on prawdopodobnie był już martwy. - Jedziemy na tę cholerną stację, już! - wrzasnął Dave, pogrążony setkami różnych myśli. Miał tylko nadzieję, że jemu przyjacielowi nic złego się nie stało. On by sobie tego nie wybaczył.
          Jechali w milczeniu, nie byli świadomi, że w tym samym czasie robili to samo - modlili się; w słowach do Boga kierowali prośby i błagania, aby ich kumpel żył. Kiedy na zakręcie, który prowadził na stację dostrzegli samochód Shadow, od razu się zatrzymali.
          Dave jako pierwszy podbiegł do pojazdu. - Nie ma go. - powiedział stanowczo i ruszył w kierunku stacji. Biegł tracąc przy tym oddech. Pragnął, aby go tam nie było. Wolał żeby jego przyjaciel był w innym miejscu, ponieważ jego podświadomość mówiła mu, że jeżeli by tutaj był... to znalazłby go martwego.
          Reszta gangu ruszyła za biegnącym chłopakiem, lecz gdy dostrzegli jak się zatrzymał i upadł na kolana, zamarli i przystanęli kawałek od niego. Dave od samego początku  wiedział, że gdyby Justin udał się sam na akcję z tym gnojem, nie przeżyłby tego. A jednak.
    - Justin! - wrzasnął, odwracając go w swoją stronę.
          Ujrzał posiniaczoną twarz, zakrwawione usta i zamknięte oczy. Jego dłonie zaczęły drżeć z obawy przed utratą tak wartościowego kumpla. Szybko przyłożył palce do szyi chłopaka i poszukał miejsca, aby sprawdzić jego puls.
          W tym czasie dobiegła pozostała dwójka. Jason stanął nad Dave`em, a kiedy zobaczył zmasakrowane ciało Justina, zamarł na krótką chwilę, następnie odwrócił się i po prostu zaczął iść. Thomas patrzył na niego w zamyśleniu, a po chwili chciał spuścić wzrok lecz Jason padł na kolana i schował twarz w swoje dłonie.
    - Dzwoń po pogotowie. - powiedział ledwie słyszalnie Dave, po czym ujął głowę nieprzytomnego kumpla i po prostu przytulił się do niego. Pozwolił kilku zabłąkanym łzom spłynąć po policzkach. Miał w dupie to, co pomyślałby sobie Thomas. Był słaby, bo stracił brata.
    - Stary, proszę...- wyszeptał, a jego ręce pokryły się krwią.
          Czuł, że teraz obejmował go po raz ostatni - nie wyczuł jego pulsu. Thomas jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ową dwójkę. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że jego brat, kumpel i jednocześnie jego przyjaciel odszedł. Nie mogąc z siebie wydobyć ani słowa, sięgnął po telefon. Przeniósł na niego wzrok i szybko powracając na Justina, oczekiwał na połączenie z pogotowiem. Pani, która odebrała zgłoszenie, natychmiast wysłała karetkę w ich miejsce, a jego telefon upadł na ziemię Teraz już nic nie miało dla nich żadnego znaczenia.
          Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Nie wiedzieli, ile musieli czekać na tą pieprzoną pomoc medyczną, ale wydawało im się, że minęła już wieczność.
          Kiedy usłyszeli, że karetka się zbliżała nie drgnęli. Przez cały czas tkwili w tych samych pozycjach.
    - Proszę się odsunąć, no już! - krzyknął jeden z ratowników i odsunął Thomasa, jednak Dave nie chciał oderwać się od Justina. - Nie, nie, nie! - zaczął krzyczeć, kiedy lekarz i kierowca karetki próbowali go odciągnąć siłą.
          W końcu wyczerpany odpuścił i upadł na ziemię w miejscu, gdzie go odizolowano.
    - Puls jest wyczuwalny, ciśnienie spada, tętno też, defibrylator! - jeden z mężczyzn zerwał się i ruszył do karetki.
          Każdy członek Insiders zamarł. Jason tonący w swoich łzach rozpaczy nagle zdał sobie sprawę z tego, że jeżeli oni chcieli podłączać go do defibrylatora, to była jeszcze minimalna nadzieja na to, że odzyskaliby swojego człowieka. Wolontariusz przyniósł urządzenie, a gdy Thomas chciał sprawdzić, czy było to opłacalne, został odsunięty.
          Lekarze zaczęli robić swoje. Wszyscy słyszeli ich warknięcia, proszące leżącego na ziemi Justina o zebranie się w garść i obudzenie. Knight nie mógł tego wytrzymać i nadal będąc na ziemi, zaczął krzyczeć. Wyzywał Boga, przeklinał i w tym wszystkim zaczął jedynie prosić Go o jeszcze jedną szansę dla dzieciaka, który teraz najprawdopodobniej walczył o życie.
          Już po dwóch strasznych godzinach siedzieli przed salą operacyjną. Justina od dłuższego czasu operowano, a oni stracili poczucie czasu. Siedzieli i milczeli. Cisza dobijała ich wewnętrznie.
    - To już drugi raz. - szepnął Dave i swoje spojrzenie zatrzymał na Jasonie, który cały czas, odkąd usiadł na krześle chował twarz w dłoniach. Płakał, lecz oni tego nie widzieli. Płakało jego serce.
          Thomas stał oparty o ścianę i westchnął głośno. - Jeżeli on z tego wyjdzie... - zawahał się, lecz po chwili dokończył - kończymy z tym.
          Knight załkał w efekcie przytaknięcia. Odczuwał pustkę. Wiedział, że powinien być bardziej odpowiedzialnym przyjacielem. - Dlaczego tak jest... - syknął, pociągając z całej siły końcówki swoich włosów, a po chwili głośno wysyczał jaki ból mu to sprawiło.
          Gdy któryś z chłopaków chciał coś powiedzieć z sali operacyjnej wyszedł lekarz, a jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Mężczyzna spojrzał na załamane twarze przyjaciół Justina.
    - Panowie...- zaczął niepewnie, po czym podrapał się po prawej ręce i dokończył - Justin przeżył.-widząc ucieszony miny chłopaków, dodał spokojnie. - Jest w śpiączce i nie wiem, czy się z niej wybudzi. Musimy czekać. Ma pękniętą podstawę czaszki, szczękę, ma krwiaka mózgu, złamany noc i prawą rękę, obite żebra i urazy wewnętrzne w jamie brzusznej. - ciężko wypuścił powietrze ze swoich płuc - Wyciągnęliśmy dwie kule, które znajdowały się w jego ciele. To była ciężka, siedmiogodzinna operacja, więc przeproszę panów, ale muszę odpocząć. - zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się obok Thomasa, który patrzył na niego z niedowierzaniem. - Jedyne, co możecie panowie zrobić, to czekać. - odszedł zostawiając ich w osłupieniu.
          Kiedy otrzymali wiadomość, że Justin żył, ucieszyli się. Lecz gdy doktor zaczął wymieniać uszczerbki na zdrowiu ich kumpla, doznali szoku. Z każą kolejną sekundą było tego coraz więcej, ale mimo to on przeżył.
    - Nie wierzę... - jęknął Jason podchodząc do Dave'a i bez pozwolenia objął go, mocno zaciskając w ramionach. Łzy spływały już nie tylko z jego oczu, ale z pozostałej dwójki także.
    - Koniec z tym gównem... - dodał Thomas, podchodząc do krzeseł i siadając na jednym z nich.
          Justina przewieziono do sali pooperacyjnej, gdzie żaden z członków gangu nie miał wstępu. Kilkakrotnie zostali proszeni o powrót do domu, jednak żaden nie zdecydował się na taki krok.
          Kiedy nastał dzień, oni zmęczeni, wyczerpani i głodni siedzieli w poczekalni. W końcu przyszedł zastępca ordynatora i poinformował ich, że stan Justina się nie zmienił.
          Po dwóch dniach, kiedy w szpitalu siedział tylko Jason, bo w trójkę ustalili, że będą się zmieniać, do mężczyzny podszedł lekarz z dwoma policjantami. Drobna kobieta usiadła obok niego na krześle, a dość dużej postury mężczyzna stanął przy niej.
    - Witam, jestem Dakota Willsom, a to mój partner Maks Jonerhv. Musimy zadać panu kilka pytań. - chłopak westchnął głośno i oparł głowę o ścianę.
    - Co chcecie wiedzieć? - zapytał szeptem.
          Był wykończony psychicznie, a przede wszystkim fizycznie. Nie spał od trzech dni, gdyż tylko po zamknięciu oczu widział zakrwawione ciało swojego przyjaciela. To było dla niego najgorsze. Nie mógł powstrzymać tego widoku. A o Amandzie zapomniał. Dziewczyna nie była dla niego tak ważna, jak Justin. Musiał dokonać wyboru, a decyzja, którą podjął, nie wymagała od niego żadnych przemyśleń. Bezwarunkowo wybrał członka Insiders.
          Jedynie Dave myślał wieczorami o Amandzie. O jej ciele, dotyku, drobnych dłoniach, ciętym języku i odwadze. Bał się przyznać do tego, że nadal zależało mu na niej mimo że jego przyjaciel, który prawie zginął dla tej dziewczyny, teraz cierpiał. Kiedy miał wolną chwilę, sprawdzał miejsca, w których mogła być dziewczyna. Zawsze wracał z pustymi rękoma i sercem.
    - Chcemy wiedzieć, co wydarzyło się tamtej nocy. - odpowiedziała łagodnie kobieta.
          Jason powiedział wszystko, co wydarzyło się po przyjeździe na stację, opowiedział o telefonie i sms`ie od McCann`a.
    - Nie wiem, czy on żyje i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Przez niego mój przyjaciel jest w śpiączce... - syknął, wstając. Miał gdzieś policję, prokuratora, a całe to gówno chciał jak najszybciej zakopać niczym szczątki martwego człowieka. - Zostawcie mnie. Chcę być sam. - powiedział ostrym tonem głosu, na co oboje przytaknęli i wyszli bez słowa.

Justin's POV

          Nie czułem bólu fizycznego ani psychicznego. Szedłem wzdłuż tej ścieżki, a jedyne co ją oświetlało, to kolory. Tak piękne, że nie mogłem oderwać od nich wzroku. Mieniły się i zmieniały. Nie potrafiłem określić ich barw, nie znałem ich. To były nowe, niepowtarzalne odcienie.
          Nagle zniknęły. Zapadła ciemność, jakby ktoś zgasił palącą się lampkę pośród ciemnej nocy, a ja poczułem ucisk w klatce piersiowej. Padłem na kolana i próbowałem złapać oddech. Nie mogłem i zacząłem się dusić. Wtedy, po krótkiej chwili poczułem niesamowity przepływ energii przez moje ciało, a zaraz za nim znowu ból - i tak jeszcze kilka razy. Umierałem w tych ciemnościach, aż w końcu usłyszałem męski głos.
    - Tracimy go, jeszcze raz! - w panice zacząłem się rozglądać, jednak nigdzie nikogo nie wiedziałem, to było niemożliwe w tej pustce.
          Nim się zorientowałem, moje cierpienie się skończyło. Uchyliłem powieki, a wokół rozciągała się setka nagrobków. Zrobiłem kilka kroków i spojrzałem na jeden z nich: " Ofiara Justina Parkera ", rozszerzyłem źrenice i spojrzałem na kolejny: " Zamordowany z rąk Shadow " i tak na każdym kolejnym.
          Nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodziło. Każdy kolejny nagrobek miał podobną treść. Wszędzie było moje nazwisko. Złapałem się za głowę, aby odrzucić odgłosy, które po kilkunastu minutach zaczęły się nasilać. Upadłem na kolana, nie czując żadnego podłoża pod sobą.
    - Co się ze mną dzieje? - syknąłem, wykrzywiając swoje ciało. To było dla mnie jak tortura. Nie mogłem nic zrobić, a jedyne czego pragnąłem, to pozbycie się tego.
    - Justin... - usłyszałem szept, a w tym czasie moje mięśnie się napięły.
          Wszystko wokół się zatrzymało, a pod kolanami poczułem ziemię. Zacząłem macać ją dłońmi, aby się upewnić, czy ona naprawdę istniała. Czułem ją, była zimna i wilgotna. Uśmiechnąłem się lekko i podniosłem głowę do góry. Nagrobki nadal były, ale to nie było teraz najważniejsze. Uniosłem się lekko, żeby przyjąć pionową postawę.
    - Justin. - znowu ten cholerny szept.
          Odwróciłem się za siebie i zamarłem. Stała za mną kobieta o pięknych, orzechowych oczach, w których widziałem ogrom miłości. Miała przewiewną, biała sukienkę, która stanowiła kontrast otoczenia.
    - Mamo...- jęknąłem i wyciągnąłem do niej rękę, jednakże ona się odsunęła i uśmiechnęła blado.
    - Jeżeli podasz mi rękę, będziesz musiał iść ze mną.
          Zmarszczyłem swoje brwi. - Jak to pójść z tobą? - mruknąłem. Czułem otaczającą nas harmonię, ale mimo to, zauważałem niepożądany chaos. Za moimi plecami rozgrywała się walka. Słyszałem strzały, krzyki i płacz. Gdy spojrzałem przez swoje lewe ramię, dostrzegłem pojawiający się nowy pomnik. " Śmiertelne zabójstwo przez Justina Parkera " To była znowu moja ofiara.
    - Co się tutaj dzieje... - powiedziałem ostrzej, ponownie wzrokiem odszukując swojej rodzicielki - Przecież ty odeszłaś... Przecież, ty umarłaś.. - dodałem zdezorientowany.
          Ona spojrzała na mnie czule. - Kochanie, jesteś u mnie. Ja odeszłam, a ty masz teraz wybór; możesz wrócić i walczyć o swoje życie, albo zostać ze mną. - uśmiechnęła się blado - Musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham i wiem, że przeżyłeś wiele, ale zobacz. - przejechała dłonią w powietrzu, wskazując pole z grobami - Zobacz do czego doprowadziły twoje czyny... Muszę to oglądać... Muszę patrzeć, jak ranisz te osoby. - pokazała ręką na konkretne nagrobki, a ja nie mogłem wykrztusić nawet słowa.
    - Myślisz, że to pochwalam? - lekko się do mnie przybliżyła, a ja stałem jak wbity w ziemię. - Odeszłam, bo taki był mój los. - zamilkła na chwilę, ale zaraz potem dalej kontynuowała - Zabiłeś osobę, która zabiła mnie. Czy nie czas, aby porzucić świat kryminalisty i zacząć żyć na nowo? - zapytała, a na moim ciele pojawiły się ciarki.
    - Kogo zabiłem? - cicho szepnąłem, domagając się odpowiedzi
    - Justin, dobrze wiesz kogo zabiłeś.... - skarciła mnie lekko swoim wzrokiem - Ja i twój ojciec na pewno nie wybralibyśmy dla ciebie takiej drogi, ale skoro zaszedłeś już tak daleko, to może czas najwyższy przystanąć i skupić się na tym, co jest ważniejsze od broni i brudnych rąk? - zapytała.
          Jej przenikliwy wzrok i skupienie sprawiły, że zacząłem oddychać szybciej.
    - Nie chcę tego... Chcę zostać z tobą. - jęknąłem i zbliżyłem się do niej.
          Kiedy zobaczyłem jej szeroki uśmiech, poczułem tęsknotę za jej miłością. Pragnąłem, aby mnie przytuliła i zabrała z tego ohydnego miejsca. Kiedy lekko się zaśmiałem zamarłem dwa kroki przed jej posturą. - Mamo.. ja nie mogę. - Ona odchyliła głowę w lewą stronę, a jej roześmiane oczy wykazywały zrozumienie. - Ja muszę odszukać Amandę.- wyprostowałem się i dodałem - Kocham cię, mamo. Proszę, pozwól mi odejść
    - Synku, wróć i ją odszukaj. Zaczekam tu na ciebie. Jeszcze się spotkamy... - mruknęła i zaczęła się unosić niczym biały orzeł, wzbijający się w powietrze. - Kocham cię. - dodała i całkowicie zniknęła z mojego pola widzenia.
          Nastąpiła cisza. Było pusto, ciemno i czułem pewien nieprzyjemny zapach. Wciągnąłem go nico głębiej i poczułem ostrą woń benzyny, a wszystko inne zniknęło. Już nie było grobów, nicości i żadnego podłoża. Ujrzałem siebie w objęciach Dave'a, Jasona klęczącego trzy metry ode mnie i Thomasa z telefonem w ręku. Patrzyłem na to wszystko niczym obserwator, a tak naprawdę musiałem wrócić do swojego ciała. Musiałem za wszelką cenę wrócić do normalnego życia. Tym razem pozbawionego zła. Pragnąłem odszukać swojej miłości.

_____________________________________________________
No, moi Drodzy. 
Postanowiłam dodać dzisiaj rozdział, iż jutro czeka mnie kiermasz świąteczny.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał.
Czekajcie na następną sobotę. ♥
Bardzo Was proszę  o pozostawienie komentarza!
@AudreeySwag
PS. Jeżeli macie jakieś pytania, to możecie śmiało pytać - http://ask.fm/AudreeySwag

                           CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! Proszę ♥

sobota, 23 listopada 2013

~ Rozdział czterdziesty

_________________________

           Dźwięk sekretarki rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, kiedy nie używałem telefonu. Byłem pogrążony w niewiedzy, ale przede wszystkim w bezradności, bo ani ja, ani ktokolwiek inny nie potrafił znaleźć Amy. Członkowie mojego gangu szukali jej wszędzie, gdzie było to możliwe, a mimo tak ciężkiego trudu, ona się nie pojawiła. Wolałbym ją znaleźć martwą, niżeli w ogóle miałaby się już nie znaleźć.
           Minęły już trzy dni, a moje myśli coraz bardziej dawały mi w kość. Jason jak i cała reszta obwiniała mnie za całe zło, które rozprzestrzeniało się z prędkością światła. Ale dlaczego akurat mnie? Moje zerwanie z nią świadczyło tylko o tym, że nie byłem już w stanie znieść myśli, że ją krzywdziłem. Chciałem, aby po odejściu była szczęśliwa i na nowo ułożyła sobie lepsze życie. Nie taki koniec przewidziałem dla niej.
    - Mam ochotę wydłubać ci oczy... - usłyszałem syknięcie Dave'a, który ponownie przyszedł do mojej sali razem z Thomasem i obaj usiedli na krzesłach, wpatrując się we mnie.
           Moje ciało spoczywało swobodnie na łóżku szpitalnym, bo nie potrzebowałem już aparatury i kroplówek, gdyż czułem się lepiej niż kilka dni temu. Po słowach Dave'a zerwałem się na nogi i do niego podszedłem.
    - Odpierdol się! -warknąłem i przeniosłem swój wzrok na Thomasa. - To wszystko twoja wina, bo gdyby nie twoje popieprzone ambicje i nienawiść, wiedziałbym co się z nią teraz dzieje! Chciałeś, abym skupiał swoją całą  uwagę na akcjach, tak?! - posłałem mu gniewne spojrzenie -  Nie wyszło ci! Nie potrafię skupić się na najmniejszej drobnostce, bo ciągle mam w głowię życie tej dziewczyny. - w końcu wydusiłem z siebie to, co leżało mi na sercu od momentu zerwania z Amandą.
           Czułem, że wracałem już do formy i gdyby dano mi teraz broń, rozsadziłbym jego ciało. Popchnąłem go do tyłu, tym samym chłopak uderzył o stojak na kurtki. Warknął pod nosem, ale nie skomentował całego zajścia. Dave zmierzył wzrokiem naszą dwójkę i gwałtowanie wstał. Zaczął chodzić po sali, a ja czułem narastającą w swoim sercu frustrację.
    - Do cholery przestańcie! Mam już dość tego wszystkiego... - syknąłem, ujmując w dłoń lampę, która stała na stoliku - Kurwa, mam dość. - rzuciłem przedmiotem o ścianę  - Ona po prostu odeszła!
           Dave zatrzymał się na środku sali i spojrzał na mnie wzrokiem, który widziałem po raz pierwszy od dłuższego czasu.- Tak sobie to tłumaczysz? - wydął usta w niemiłym zadowoleniu - Jesteś takim tępakiem... Shadow, nigdzie jej nie ma! - krzyknął i oparł się dłońmi o ścianę, ciężko przy tym oddychając.
           Wiedziałem, że przeżywał to wszystko równie mocno, jak ja, ale nie potrafiłem go pocieszyć, ponieważ czułem, że ta sytuacja zrodziła się przez moją głupotę, a pozostali także nie byli bez winy. Rozchyliłem swoje wargi, aby móc pochłonąć większą ilość tlenu. Usiadłem na skraju łózka i wsunąłem dłonie we włosy, pociągając za końcówki.
    - Nie ma jej z ojcem, bo on cały czas jest z McCann'em. Jason przecież ich obserwował... nic podejrzanego nie zauważył. - jęknąłem, pogrążając się jeszcze bardziej.
           Chłopak parsknął i odepchnął się od ściany, po czym podszedł w stronę drzwi, które prowadziły na korytarz
    - McCann nie jest twoim jedynym wrogiem. - mruknął obrażony, a tuż po chwili mój telefon zaczął dzwonić.
           Chwyciłem go w swoje dłonie i wpatrywałem się w ekran, na którym widniał nieznany mi numer. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić...
    - Odbierz no! - krzyknął, podchodząc szybkim krokiem w moją stronę.
           Zacisnąłem wewnętrzną część swojego policzka i odbierając połączenie, przystawiłem telefon do ucha. W napięciu oczekiwałem tego, kogo głos usłyszałbym po drugiej stronie. Może to dzwoniła Amanda od jakiejś przypadkowej osoby, aby po nią gdzieś przyjechać? Może chciała, abym ponownie dał jej szansę? Poruszając głową, aby pozbyć się natrętnych nadziei, zapytałem, kto dzwonił.
           Śmiech się nasilił i usłyszałem irytujące westchnięcie. Zacisnąłem usta, by nie rzucić telefonem o ścianę. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że nie uszkodziłem ciebie tak bardzo... - mruknął, na co parsknąłem pod nosem i przeniosłem wzrok na ścianę obok odpowiadając mu, że jeżeli myślał, że pozbycie się mnie poszłoby mu tak łatwo, to był w błędzie.
    - Wiesz, dziwi mnie tylko jedno... - dodał, gdy oznajmił, że nasza gra dopiero się zaczynała. - Myślałem, że w końcu cię wykończyłem i mam cię już z głowy, że wystarczyło rozwalić tylko twoich kumpli i mieć już wieczny spokój w tym mieście... - na chwilę zamilkł -  No niestety się nie udało. - znowu zakończył swoją gadkę śmiechem, co powodowało, że zwiększyłem nacisk dłoni na telefon.- Shadow, Shadow...- mruknął żartobliwie, ściszając swój głos. - warknąłem i dodałem od siebie, aby w końcu przeszedł do rzeczy, bo tracił swoją szansę na przekazanie mi tego, czego chciał. Po krótkim przeciąganiu rozmowy, zmienił ton na stanowczy i poważny.
    - Skoro tak. - przeciągnął, a mi kończyła się cierpliwość - Dziwi mnie, że jeszcze nie zorientowałeś się gdzie jest twoja ukochana.
           Na słowa przez niego wypowiedziane, zamarłem. Amanda. Tylko to słowo pojawiło się w moich myślach. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, a tym samym krew w żyłach zaczęła szybciej płynąć.
    - Kurwa! Co ty jej zrobiłeś?! - wrzasnąłem, nie zastanawiając się, czy ktokolwiek nieproszony usłyszałby moje wrzaski.
           Dave odsunął się o krok do tyłu, a jego oczy się rozszerzyły. Widziałem w nich tyle sprzecznych emocji; strach, nienawiść, zdezorientowanie... i ten błysk, który zawsze miał w oku, kiedy zbliżała się jakaś akcja. Kiedy zdjął ze mnie wzrok, od razu wyciągnął telefon i wyszedł z sali.
    - Z Amandą wszystko w porządku. - zaśmiał się ironicznie i zanim zdążyłem coś dodać, kontynuował dalej - Jest pod odpowiednią opieką, troszczy się o nią jej ojciec, a wiesz przecież, jak bardzo ją kocha.- wkurwiało mnie, że każde zdanie kończył śmiechem.
           Miał ubaw z tego, że krzywdził niewinną dziewczynę. Wiedział, że ona była moją Piętą Achillesa. Że to właśnie ona była słabym punktem i każde ryzyko, by ją uratować, wchodziło w grę. Poczułem kropelki potu na czole i wolną dłonią je otarłem.
    - W co ty grasz? Po co ją krzywdzisz? Prawda jest taka, że chodzi ci tylko o mnie. Na cholerę niszczysz życie tej niewinnej dziewczynie? Jesteś takim sukinsynem, że nie potrafisz załatwić tego inaczej? - syknąłem, kiedy poczułem, że nie potrafiłem podejść do tej sprawy na spokojnie, a moje odczucia mnie dobijały, bo czułem, że wszystko we mnie pękało i traciło rozsądek, a razem  z nim odchodziło racjonalne myślenie.
    - Chcę zniszczyć ciebie psychicznie. To o wiele fajniejsze niż zwykłe wbicie ci noża w serce. - zaśmiał się, tym samym kończąc połączenie.
           Byłem pogrążony w niewiedzy. Amanda żyła, ale co z tego skoro teraz... przebywała ze swoim własnym ojcem?! Ona tak bardzo się go bała i uciekała przed nim, przed jego porywczością, złością i napastowaniem.
    - Kurwa, nie! - rzuciłem telefonem na łóżko, gdy do mojej głowy wdarła się myśl, że Amanda mogła być teraz gwałcona do nieprzytomności - Zabije go! Zabije tego gnoja! - krzyczałem i po chwili zacząłem uderzać pięściami w ścianę.
           Musiałem wyładować swoją złość, musiałem pozbyć się wszystkich negatywnych emocji, aby pomyśleć nad tym, jak wyrwać Amy z rąk tych bydlaków. Waliłem w ścianę, jak opętany, a z moich oczu zaczęły wypływać pierwszy oznaki słabości w postaci łez. W myślach zadawałem sobie setki pytań, na które znałem tylko jedną odpowiedź  " Przeze mnie ". Wszystko co działo się z Amandą, było moją winą. Prawdopodobnie cierpiała od kilku dni, kiedy ja leżałem w szpitalu.
           Do sali wszedł Dave i nie zorientowałbym się, że w ogóle przebywał w jednym pomieszczeniu ze mną, gdyby nie to, że podjął próbę odciągnięcia mnie od ściany, na której były już ślady krwi.
    - Justin! Przestań! - krzyknął i chwycił moje ręce w łokciach, tym samym zabierając je na tył mojego ciała, abym nie mógł dłużej się ranić. - Tym sposobem jej nie pomożesz, rozumiesz? - powiedział w miarę spokojnym głosem - Jason już tu jedzie, a Thomas poszedł do domu, aby przygotować broń. - Puścił mnie i przystanął obok.
           Zmierzył mnie wzrokiem i jednocześnie włożył ręce do kieszeni spodni - Odbiję ją razem z chłopakami. Uda nam się. - warknął przez zaciśnięte zęby.
    - Jak to, załatwię? - rozłożyłem zakrwawione dłonie - Jakie my? A ja?! - niemalże krzyknąłem, a chłopak potrząsnął głową i odpowiedział, że ja musiałem zostać w szpitalu. Zaczął pieprzyć o tym, że nie byłem jeszcze sprawny, że na nic bym się im tam nie przydał, bo ledwo utrzymywałem broń.
    - Spierdalaj Dave! - rzuciłem i przetarłem dłońmi twarz - Albo pójdę z wami, albo załatwię to sam!- z zagroziłem mi palcem - Nie potrzebuję twojego pierdolonego pozwolenia! Słyszysz?
    - Chcesz, żeby twoja była dziewczyna była bezpieczna?! Tak? - popchnął mnie - To kurwa zostań tutaj i nie wpieprzaj się nam! - syknął, pozbawiony żadnych emocji.
           Parsknąłem pod nosem i pokręciłem przecząco głową. Naparłem na niego swoim ciałem, a nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów - Jesteś śmieszny, wiesz? - mruknąłem, wbijając wzrok w jego oczy - Chcesz mnie odsunąć i sam uratować Amy, aby pokazać jej, że to ty jesteś lepszy, tak? - pchnąłem go w tył - Naprawdę tak bardzo mi zazdrościsz? Zazdrościsz, że ona i tak woli mnie, niż ciebie? - unosiłem się coraz bardziej, nakręcając się myślą, że to faktycznie on mógł stać się w jej oczach kimś wyjątkowym.
           Dave wyrzucił ręce w powietrze i odsunął się od mojego ciała. Zaśmiał się z pogardą, a po chwili zaczął mówić głosem, przesiąkniętym nienawiścią - Jesteś popieprzony, Parker! Wszyscy martwimy się o Amandę, a ty myślisz, że kieruje mną zazdrość? - jego głos był pogardliwy - Nie, idioto! Chcę, żeby w końcu uwolniła się od tego całego gówna i od ciebie, bo jesteś zwykłem, zadufanym w sobie frajerem. Nie myślisz teraz o niej tylko o sobie, żeby w końcu poczuć się lepiej i zrzucić z siebie ciężar, który nosisz od kilku dni; wiesz, że to twoja wina, to przez ciebie Amy przechodzi przez to gówno! Pierdol się! - popchnął mnie, a sam poszedł w stronę okna. Wiedziałem, że gdyby nie fakt, że czekał razem ze mną na chłopaków, już dawno by wyszedł.
           Zamknąłem na chwilę oczy, aby opanować swój gniew, który brał górę nad moim ciałem. Chciałem temu wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie potrafiłem. On mówił prawdę i miałem świadomość, że od bardzo dawna zacząłem przejmować się swoimi potrzebami i pragnieniami, a innych miałem gdzieś. Teraz musiałem to zmienić. Musiałem przezwyciężyć uczucia Shadow, a ukazać swoje serce względem tej dziewczyny.
           Wstałem z łóżka i wyciągnąłem z torby portfel oraz klucze od mieszkania, w którym tymczasowo wszyscy mieszkaliśmy. Odszukałem na pościeli swój telefon i schowałem go do kieszeni. Bez słowa odwróciłem się w stronę wyjścia i podszedłem do drzwi. Nic nie mówiąc, wyszedłem na korytarz i obmyślałem plan pozbycia się McCanna raz, na zawsze.
           Kiedy wychodziłem ze szpitala, dobiegł do mnie Dave. - Rozpieprzymy go razem. - powiedział i położył na moje ramię swoją dłoń.
           Zatrzymałem się na środku parkingu i spojrzałem w jego oczy. - Jasne. - mruknąłem beznamiętnie, jednak w głowie miałem już całkowicie co innego. - Zaczekam, idź po samochód. - pokazałem mu gestem ręki w stronę kilkunastu samochodów, więc ruszył bez słowa, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie.
           Wyciągnąłem telefon z kieszeni dresów i wybrałem numer, który ostatnio do mnie dzwonił.
    - McCann. - rzuciłem, kiedy byłem pewny, że ktoś odebrał. - Rozpierdolę ci łeb, tylko powiedz, gdzie i kiedy.
           Byłem zaskoczony, że po drugiej stronie nie padł śmiech mężczyzny. Zapanowała cisza, która trwała wieczność. Bynajmniej dla mnie. Czułem, że nie byłem jeszcze gotowy, aby stawić czoła komuś takiemu jak on, ale nie miałem wyjścia.
    - Dzisiaj, na starej stacji benzynowej przy Nurgstreet o 22. Masz być sam. Jeden na jednego. Jeżeli pojawisz się z kimś... twoja laleczka zginie, przez ciebie. - nim zdążyłem wyrazić jakąś opinię, zakończył połączenie.
           Poczułem uścisk w żołądku, bo kolejna osoba, wypomniała mi, że życie Amandy było zagrożone przeze mnie. Musiałem wykorzystać Dave'a, aby podwiózł mnie do domu. Musiałem obrać taki plan, aby nie mieszać w to chłopaków, którzy nie mogli pomóc mi w tej sprawie.
           Kiedy mój kumpel podjechał pod miejsce, w którym stałem, wsiadłem bez słowa na miejsce pasażera, a ten od razu rzucił w moją stronę pytanie, chcąc się dowiedzieć, z kim rozmawiałem. Westchnąłem głośno i skłamałem, że jutro o dwudziestej drugiej mieliśmy być w miejscu, gdzie wysadziliśmy jego magazyn, aby wyrównać nieuregulowane rachunki. Przytaknął i ruszył do starego domu Amy.
    - Jeżeli do jutra się nie wyrobimy, ona zginie... - spojrzałem na niego, zaciskając pięści, tym samym nadal go okłamując.
    - Nie zginie... razem ją uratujemy i przestań kierować się swoimi intencjami, tylko pomyśl o niej. - wpatrywał się w jezdnię - Zależy mi na niej, fakt... - zamilkł na chwilę - ale jej bezpieczeństwo jest dla mnie ważniejsze, uwierz mi. - spojrzał na mnie, po czym szybko wrócił wzrokiem na drogę - Nie ważne, czy ja, czy ty ją uratuje... Ważne, ze będzie z nami, a nikt inny nie będzie mógł już jej skrzywdzić. - mówił coraz ciszej, aż w końcu ucichł.
           Przełknąłem głośno ślinę, bo poczułem zazdrość, że ktoś prócz mnie pragnął Amandy. Chciałem być jedynym mężczyzną w jej życiu, jednakże czułem, że poległem w miłości do niej. Straciłem ją i potraktowałem tak, jak chciał tego Shadow. W duchu złożyłem sobie obietnicę, że ten sukinsyn, który krył się wewnątrz mnie, już nigdy nie zawładnąłby moim ciałem i umysłem; chciałem, aby jego intencje przelały się na McCann`a, a potem odeszły w zapomnienie, abym ponownie mógł odzyskać Amy.
           Pod domem czekała reszta gangu, a Dave wytłumaczył mi podczas jazdy, że zadzwonił do nich, kiedy zorientował się, że nie ma mnie w sali. Wysiadłem z samochodu, a Jason przywitał mnie jednym zdaniem.
    - Załatwimy go, Justin. - parsknąłem pod nosem i schowałem ręce do kiszeni spodni. - Jason, załatwimy, to mało powiedziane. Ja go rozpierdolę! I teraz podziwiaj, bo to ostatnia akcja, w której uczestniczy Shadow. Ta gra dobiega końca. - ominąłem wszystkich i pewnym krokiem przeszedłem przez próg domu.
           Pierwsze co zrobiłem, to poszedłem na górę. Wszedłem do pokoju dziewczyny, którą kochałem nadal bardzo mocno i usiadłem na jej kanapie. W dłoń wpadła mi koszulka. Jej koszulka. Przyłożyłem ją do swojej twarzy i zaciągnąłem się jej zapachem. Byłem załamany. Łzy zaczęły wypływać z moich oczu ukazując uczucia. Chciałem już to zakończyć. Chciałem być normalnym człowiekiem, posiadać normalne życie, normalną rodzinę.
           Odłożyłem koszulkę na poduszkę. - Wrócisz tutaj, obiecuję. - otarłem dłonią łzy i podszedłem do szafy. - Czas to zakończyć.- szepnąłem sam do siebie, po czym wyrzuciłem swoje ubrania na ziemię o zacząłem szukać czegoś odpowiedniego, abym czuł się wygodnie i pewnie, podczas spotkania z moim najgorszym wrogiem. W głowie układałem sobie plan, jak wymknąć się chłopakom w nocy tak, aby żaden nie wpadł na pomysł, żeby za mną jechać.
    - Justin, mamy już obmyślony plan. Wiem, że też chcesz w tym uczestniczyć, więc może zerkniesz na to, co przygotowaliśmy? - do pokoju zawitał Jason.
           Ton jego głosu nastawiony był dość ponuro, więc nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. - Jasne, ale chciałbym wziąć prysznic. Muszę trochę ochłonąć. - mruknąłem, trzymając w dłoniach swoje spodnie i biały podkoszulek.  Położył plan na biurku, jednak nie opuścił pokoju.
    - Coś jeszcze? Naprawdę chce być teraz sam...- dodałem smutno, a wiedziałem, że Jason widział po mnie to, jak bardzo dotknął mnie dzisiejszy dzień. Był moim najlepszym kumplem, a potraktowałem go, równie źle, jak Amy.
    - Stary... Przepraszam. - mruknąłem, nie patrząc mu w oczy.
           Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, lecz w zamian za to, poczułem jego dłoń na swoim ramieniu. Poczułem lekką ulgę, że nie napawał swoje ciało nienawiścią do mnie i nadal wierzył w naszą przyjaźń ta samo, jak ja - Justin, musimy zadziałać razem. - zacisnął swoją dłoń - Jesteśmy tu dla ciebie, a ty dla Amy. To musi ze sobą współgrać.
           W moim gardle pojawiła się gula. Czułem w sobie żal, że musiałem ich wszystkich okłamać i sam uporać się z tym gównem. - Wiem. - odpowiedziałem i zabrałem swoje rzeczy. - Potem pogadamy.- dodałem wychodząc z pokoju. Chciałem, żeby wiedzieli, iż doceniałem to, co dla mnie robili. Jednakże ta sprawa dotyczyła tylko mnie. Przeze mnie Amanda cierpiała i przechodziła przez to wszystko. Tym razem musiałem ich wykluczyć z tej akcji. Nie chciałem ryzykować utraty ukochanej dziewczyny, bo wiedziałem, że McCann był do wszystkiego zdolny.
           Stojąc pod strumieniami zimnej wody, uświadomiłem sobie, jak bardzo tęskniłem za Amy. Była dla mnie tak cenna i wartościowa, że nie mogłem sobie wytłumaczyć mojego zachowania względem niej. Głupota przechodziła samą siebie. Pogrzebałem uczucia do tak delikatnej istoty, jaką ona była. Zakopałem je żywcem i teraz musiałem je odkopać, aby ponownie poczuć swoje bijące serce. Tylko dzięki niej, czułem, że istniałem. Doceniałem dar życia, a z chwilą, kiedy zacząłem ją odtrącać, zacząłem odczuwać tylko zło. Westchnąłem zakręcając wodę. Wyszedłem i po wytarciu się, założyłem czyste rzeczy. Widząc swoje odbicie w lustrze, dostrzegłem odrazę. Nie potrafiłem spojrzeć sobie w oczy.
           Wyszedłem z łazienki i pokierowałem się do salonu, gdzie była cała reszta. - Gdzie jest broń?- spytałem i wszyscy skierowali swoje spojrzenie ku mnie.
    - Mamy jeszcze sporo czasu...- wykrztusił Thomas, zajadając się kanapkami.
           Wziąłem kilka głębszych oddechów i na spokojnie odpowiedziałem, że chciałem tylko wybrać broń dla siebie. Jason skierował mnie do piwnicy. Bez słów pokierowałem się do pomieszczenia pod domem. Zapaliłem światło i na wielkim stole ujrzałem materiały zabrane z magazynu McCann'a. Podszedłem do broni i każdą po kolei dokładnie przestudiowałem swoim wzrokiem. Chciałem wybrać z nich wszystkich najlepszą, by móc się jakoś wybronić, jeżeli mógłbym przegrywać w bójce. W dłoń wpadł mi także nóż, który od razu schowałem do specjalnej przegródki w swoich spodniach.
           Czułem niesamowity przypływ adrenaliny. Wybierając broń, miałem przed oczyma leżącego, martwego McCann`a. Widziałem jego zakrwawione, usychające ciało. Napawałem się tym widokiem i pragnąłem jego śmierci z całego serca. Chciałem patrzeć, jak wydawał z siebie ostatnie tchnienie, jak jego oczy, wpatrywały się beznamiętnie w przestrzeń pozbawioną ludzkiego życia.
           Ze schowaną bronią i innymi potrzebnymi rzeczami, wróciłem na górę. Zegar mówił, że do spotkania zostały mi dwie godziny, z czego pół potrzebowałem na dojazd. Przechodząc przez korytarz, usłyszałem że któryś z chłopaków zawołał mnie do siebie. Wypuściłem zalegające w płucach powietrze i się cofnąłem, wchodząc do salonu.
    - Co jest? - zapytałem, nie mając ochoty na zwierzenia.
           Musiałem stworzyć pozory i  udawać, że oczekiwałem jutrzejszego dnia tak samo, jak oni mimo że za niecałe dwie godziny miałem zmierzyć się z nim sam na sam.
    - Wiesz, że nie możesz działać na własną rękę? - usłyszałem poważny ton głosu ze strony Jasona - Jeżeli on ją ma, to będzie chciał grać na zwłokę. On czegoś od nas chce... - dodał cicho, na co parsknąłem dość głośno i wszyscy skierowali swoje spojrzenia na mnie, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru.
    - On chce mnie, taka jest prawda... - wzruszyłem ramionami, aby nie dać po sobie poznać emocji, które kumulowały się we mnie niczym rozprzestrzeniający się ogień podczas pożaru.
           Thomas oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce na piersi.- Parker, wiesz dobrze, że wszyscy chcemy... - machnąłem ręką i spojrzałem na niego pustym wzrokiem. - Nie pieprz, że i ty chcesz uratować Amy. Wiem, czego pragniesz i to nie jest jej powrót, także zamknij dupę, bo twojej pomocy nie potrzebuję. - ująłem klucze od samochodu, które leżały  na stoliku i wyszedłem z mieszkania.
           Kłótnia z Thomasem była zamierzona mimo że nie chciałem się z nim kłócić, to musiałem. Chłopacy dobrze wiedzieli, że po każdej kłótni potrzebowałem czasu dla siebie,żeby ochłonąć i pozwolić swoim myślom trochę ochłonąć, więc to było pewne, że żaden z nich nie zacząłby mnie szukać, a tym bardziej powstrzymywać przed wyjściem. Byłem pewny, że jeżeli przeżyłbym starcie ze swoim wrogiem i wróciłbym z Amandą do domu, wszystko bym im wyjaśnił, a w ostateczności przeprosił.
           Odjeżdżając z posesji miałem już tylko jeden cel. Cel, aby zabić wroga. To było priorytetem. Potem uwolnienie mojej dziewczyny nie byłoby już problemem. Miałem tylko nadzieję, że była cała i w nienaruszonym stanie. Przez natłok myśli, straciłem poczucie czasu i nim się obejrzałem, byłem już prawie na miejscu. Zwolniłem i włączyłem boczne światła, aby dojrzeć w ciemnościach skręt, prowadzący do opuszczonej stacji benzynowej.
           Wziąłem kilka głębokich oddechów. To był mój czas, aby naprawić wszystko to, co spieprzyłem. Zatrzymałem samochód, aby dojść na miejsce nie robiąc hasłu, który w tej sytuacji był zbędny. Miotały mną różne emocje; moje serce waliło jak oszalałe, czoło miałem pokryte potem, a głowa pulsowała mi od natłoku myśli.
           Kiedy ujrzałem stację benzynową w pierwszej chwili przeraziła mnie ciemność, która tam panowała. Dotarło do mnie, że McCann, był nieobliczalnym skurwielem i mógłby nie dotrzymać umowy i sprowadzić ze sobą swoje pionki. W przeciwieństwie do niego umiałem działać uczciwie. Życie tej dziewczyny było dla mnie najważniejsze. Ból, który nadal mi towarzyszył odszedł w zapomnienie, a na jego miejsce wdarł się strach i chęć mordu. Lecz tym razem nie chciałem zabić dla przyjemności. Chciałem zabić, aby w moim życiu zapanował spokój, a miłość wdarła się na najwyższy szczebel mojej egzystencji.
    - Witaj, Shadow... - Usłyszałem go i się odwróciłem, myśląc, że nie było już odwrotu.
           " McCann" pomyślałem, ale nie byłem zdolny, aby wypowiedzieć cokolwiek na głos. Moje mięśnie zadrżały, a pięści automatycznie się zacisnęły. Odczułem strach, że nie dałbym rady uratować dziewczyny, na której cholernie mi zależało. Zacząłem, żałować, że nie zabrałem ze sobą chłopaków, chociaż po to, aby odczuć czyjeś wsparcie; poczułem się skołowany, ale nie pozwoliłem, aby zawładnęły mną wątpliwości. Chciałem, by Amanda znalazła się ponownie w moich ramionach, żebyśmy spróbowali odbudować nasze szczęście.
           Zmierzyłem jego posturę, jednak nie byłem zdolny, aby dostrzec wyraz jego fałszywej twarzy. Było zbyt ciemno. Kiedy chciałem się odezwać, w półmroku dostrzegłem błysk srebra. W lewej dłoni trzymał broń.
    - Zabawmy się.
_____No moi Drodze, z przykrością muszę stwierdzić, iż zbliżamy się do końca.
Jak Wasze wrażenia?
Jestem dumna z Was, że nadal tutaj ze mną jesteście...
Kocham Was wszystkich ♥
Audrey
PS.Oddacie głos w ankiecie? Znajduje się w lewym, górnym rogu :) 

                                              CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! ♥

niedziela, 17 listopada 2013

~ Rozdział trzydziesty dziewiąty


           Po wieczornej wizycie Jasona zrozumiałem, że moje życie zaczęło przybierać inne barwy. Amanda odeszła co oznaczało, że miałem wolną rękę do przebierania w panienkach, lecz teraz to nie miało największego znaczenia. Miałem nadzieję, że uciekła jak najdalej stąd, pozostawiając po sobie jedynie dom, w którym mogliśmy nadal przebywać.
           Lekarz poinformował mnie, że powinienem zostać jeszcze tydzień w szpitalu, aby rana zagoiła się pod ich okiem. To była dla mnie bardzo niemiła wiadomość, bo razem ze swoimi kumplami planowaliśmy akcję na McCanna. Najwidoczniej plan będziemy musieli przesunąć na kolejny dzień. Gdyby rana, którą posiadałem nie była tak poważna, już bym wstał i pojechał rozwalić sukinsyna, który myślał, że się mnie pozbył.
           Dave po tym, jak dowiedział się, co postanowiła Amy, nawet słowem się nie odezwał. Owszem, był na mnie zły, że nie próbowałem jej zatrzymać, ale radość i tak w niewielkim stopniu wypełniła jego serce żywiące miłość do mojej byłej dziewczyny. Nie ukrywając ja też ją jeszcze gdzieś w środku kochałem, ale skoro dzięki naszemu rozstaniu miała być bezpieczniejsza i szczęśliwa, to bez wahania właśnie tak postąpiłem, a nie inaczej, a Jason czy Dave nie powinni mieszać się w moje decyzje.
           Przez pół nocy byłem pogrążony myślami zemsty. Ona wypełniała każdą część mojego ciała. Kiedy leżałem przypięty do aparatury, która wykazywała realne parametry mojego ciała, dotarło do mnie wiele różnych, aczkolwiek wcześniej odległych dla mnie faktów. Posiadałem rodzinę. Nieważne, że ona nie była prawdziwa. Składała się z ludzi, którzy ufali mnie, a ja ufałem im, czasami biorąc ich za tych, którzy byli przeciwko mnie.
           Pozwoliłem sobie na to, aby "rodzina" się rozpadła. Między mną, a Dave'em już nie będzie tak samo, jak było przed pojawieniem się Amy. Ona nas w pewnym stopniu poróżniła i nakierowała nasze serca względem siebie negatywnie. Chciałem, aby on odszedł razem z pozostałą dwójką. Zostałbym sam. Ale co dalej? Jak miałem odnaleźć siłę do walki z cholernie trudną rzeczywistością? Prędzej odebrałbym sobie życie, niż ponownie ogarnął swoją dupę i przeciwstawił się swoim wrogom. Taka była prawda, a ja bałem się wypowiedzieć ją na głos. W tych sprawach, gdzie potrzebne było racjonalne myślenie, byłem tchórzem.
           Nad ranem obudziła mnie kolejna pielęgniarka, zmieniająca mi kroplówkę. Nie było jeszcze siódmej, a oni pozbawiali mnie kilku godzin snu. Westchnięciem zakończyłem wściekłość, która wdzierała się we mnie niczym jad dzikiego zwierzęcia. Uniosłem się, a gdy siostra opuściła salę, sięgnąłem po telefon. Wiedziałem, że Thomas jeszcze spał, ale chciałem, aby ktoś z nich do mnie przyjechał bo musiałem z kimś porozmawiać. Wyszukałem więc jego numer i w milczeniu oczekiwałem usłyszenia jego głosu po drugiej stronie.
     - Justin... - wymruczał - Czy ty wiesz, która jest godzina? Daj spać. - syknął, zapewne nakrywając na siebie poduszkę.
     - Sorry stary, ale powiedz Jasonowi, by przyjechał do mnie. Muszę mu coś powiedzieć, a to nie jest rozmowa na telefon. - powiedziałem, biorąc w drugą rękę tablet.
           Zacząłem przeglądać strony internetowe, całkowicie zapominając, że cały czas miałem telefon przy uchu. Po prostu uszło ze mnie jakiekolwiek poczucie czasu.
     - Cały czas tam jesteś?- spytałem i lekko się uśmiechnąłem.
           Chłopak sennie mruknął coś pod nosem, a zaraz potem zapytał, jak się czułem.
     - Wszystko w porządku. Czuję, że mógłbym już stąd wyjść, ale te pajace wypiszą mnie dopiero za niecały tydzień.- odpowiedziałem surowym tonem, a nasłuchując się jakiejś reakcji z jego strony, to usłyszałem rozmowę.
     - Stary, Jason niedługo do ciebie przyjedzie, teraz spadaj. Idę spać. - bez żadnego pożegnania rozłączyłem się i odłożyłem telefon na łóżko, tuż przy mnie.
           Obiema dłońmi ująłem urządzenie z bezprzewodowym internetem i niechcący nacisnąłem na folder z zdjęciami. Tak bardzo nie chciałem go otwierać, ale coś mnie pchnęło, by po otwarciu przejrzeć pliki, które tam miałem. Gdy zdjęcia mi się ukazały, poczułem wzrastające ciśnienie w żyłach. Nabrałem powietrza i powiększając pliki, poczułem wstręt do samego siebie oraz coś jeszcze. Jak mogłem skrzywdzić Amy? Przecież była dla mnie jak... Właśnie. Jak odzwierciedlenie własnej matki. Nie pożądała mnie. Kochała z całego serca moje głupie pomysłu, moją pracę. Każdemu zdjęciu przyglądałem się bardzo długo. Mierzyłem wzrokiem rysy jej twarzy, kolor oczy i części garderoby, jakie na sobie posiadała. Było mi żal, że los właśnie taki koniec dla nas wypatrzył. Nigdy nie czułem się tak żywy, jak przy tej zupełnie niewinnej dziewczynie. Lecz odrzuciłem jej miłość. Teraz musiałem się z tym pogodzić.
     - Śniadanie, Parker. - w drzwiach pojawił się Jason.
          Uśmiechnąłem się na jego widok i w sumie zrobiło mi się nawet miło, że się o mnie troszczył. Zdawał sobie sprawę z tego, że szpitalne jedzenie nie było w moim guście i najwyraźniej nie chciał, abym zagłodził się na śmierć.
          Od zawsze miałem z nim dobry kontakt i był jedyną osobą z która nadal potrafiłem się porozumieć. Był osobą z którą Amy mnie nie poróżniła.
     - Co ci tak mina zżęła? Nie chcesz tego? Może wolisz szpitalne jedzenie? - zaśmiał się, przez co wyrwał mnie z tony myśli.
          Spostrzegłem pyszne kanapki na stoliku, które przed chwilą tam spoczęły, więc sięgnąłem po jedną.
     - Justin...- zaczął niepewnie chłopak - Amy nie wróciła na noc do domu...- powiedział nieco ciszej i wbił we mnie swój wzrok.
           Przełknąłem kęs i wzruszyłem ramionami mimo że coś mnie w środku zakuło. - To już nie moja sprawa, Jason. To już mnie nie dotyczy.
           Chłopak usiadł bezradnie na krześle przy moim łóżku i potrząsnął głową na znak niedowierzania w moje słowa...
     - Nie wiem, jak możesz tak mówić. Stary...- powiedział surowo, kiedy chciałem mu przerwać - Ona siedziała tutaj z tobą przez cały czas, płakała i walczyła o ciebie, a ty jej nawet nie słyszałeś i nie widziałeś. Nie zrobiła nic złego, nie zdradziła cię, ani nie przespała się z Dave`em. Thomas nagadał ci takich bzdur, bo był wściekły, że zawalasz akcje które już dawno przestały mieć dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Justin, mieszkamy w jej domu, a ona zniknęła. Jak możesz mówić, że ci nie zależy. A co z myślą, że już nigdy jej nie zobaczysz, bo któryś z ludzi tego sukinsyna ją dopadł? - powiedział.
           Ciężko westchnąłem, połykając wcześniej ostatni kęs kanapki. - Słuchaj, ona jest mądrą dziewczyną. Była przy mnie tyle czasu i jakoś nie bała się tego, że w każdej chwili któryś z tych dupków mógłby ją dopaść. - zawiesiłem na nim swój wzrok - to po pierwsze. Po drugie... nie pamiętasz już, jak dostała zlecenie od McCanna, aby mnie zabiła? - posłałem mu pytające spojrzenie, ale nie pozwoliłem mu odpowiedzieć i sięgnąłem po następną kanapkę, bo byłem naprawdę głodny - A po trzecie, ona nie potrzebuje kogoś, kto by ją ochraniał. Jest odważna i wiem, że sobie poradzi. A to, że nie wróciła na noc... - jęknąłem z grymasem - to zrozumiałe. Która dziewczyna po zerwaniu z chłopakiem nie chciałaby zaszyć się pod ziemię i o wszystkim zapomnieć? - parsknąłem pod nosem.
     - Widzę, że jestem jedyną osobą, która się o nią martwi. Nie wróciła do swojego domu, a nie miała dokąd iść, bo przypomnę ci, straciła swoją rodzinę i przyjaciół przez ciebie. - wskazał na mnie palcem -  Zrezygnowała ze swojego życia, aby być z tobą... - Machnął ręką i wstał, oznajmiając, że poszedł do bufetu po coś do picia.
           Miałem dość ciągłego wypominania z jego strony swoich błędów. Nie martwiłem się o nią, bo wiedziałem, że dałaby sobie radę beze mnie. Rodzina nie była jej w tym potrzebna, ani przyjaciele, których fakt faktem, nie miała. Musiałem o niej zapomnieć. Wyrzucić ją ze swojej głowy raz, na zawsze.
           Jason wrócił po kilku minutach razem z lekarzem. Zaczął mnie badać i sprawdzać ranę. Niby się koiła, ale to musiało trochę potrwać. Syknięciem ukazałem mu ból podczas zdejmowania opatrunku i zakładaniu nowego. Zignorował to i szybko zakończył nieprzyjemną część dzisiejszej wizyty. Posłałem mu zniecierpliwione spojrzenie, a mężczyzna po chwili opuścił salę, wcześniej wpisując do mojej kartoteki stan mojego zdrowia.
     - Masz, napij się. - odebrałem od swojego kumpla szklankę soku i się napiłem.
           Między nami trwała przez najbliższą chwilę niezręczna cisza. Ani ja, a on nie potrafiliśmy zmienić tematu na coś, co nie byłoby związane z moją byłą dziewczyną, która najwyraźniej była ważna dla Jasona i nie wiedziałem dlaczego.
     - Powiedz mi, dlaczego przejmujesz się Amandą? Przecież tak na prawdę nic ją z tobą nie łączyło. - wzruszyłem ramionami oczekując jakiejś odpowiedzi.
           Zawiesił na mnie swój wzrok i zacisnął usta, jakby bał się powiedzieć to, co siedziało w jego głowie. Nie mogłem odczytać jego myśli, bo nie posiadałem super mocy niczym Edward ze "Zmierzchu", ale musiałem przyznać, że to w tej chwili byłby idealny sposób na zdobycie informacji.
     - Ona jest inna niż dziewczyny, które posiadałeś. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego pozwoliłeś jej odejść. - napił się coli - Amy wiedziała od samego początku, na co się piszę będąc przy tobie, a mimo wszystko z tego nie zrezygnowała. Gdyby nie ona, nie byłoby Dave'a pamiętasz?
           Skinąłem lekko głową, przypominając sobie jak ona uwolniła go ze starej szopy na posesji, którą chciałem wtedy wysadzić w powietrze. To była akcja, w której sam nie do końca potrafiłem opanować emocje. Odczuwałem wtedy strach i obawę przed tym, że wszyscy nie zdążylibyśmy uciec od pochłonięcia naszych ciał przez płomienie.
     - Widzisz, jednak pamiętasz. Więc może przypomnij sobie ile razy ona uświadamiała ci swoją miłość co? Spójrz w przeszłość i ujrzyj ile ona była w stanie dla ciebie zrobić. Zostawiła dla ciebie wszystko, co miała. A ty nie potrafisz teraz tego docenić... - dodał z ciężkim westchnięciem, które po chwili udzieliło się także i mnie.
          Zsunąłem się niżej, wcześniej odstawiając szklankę. Jego słowa wyprowadzały mnie z równowagi. Byłem rozdrażniony i skołowany, a przez to do mojego mózgu wdzierało się poczucie winy. Przez pewien moment zacząłem się zastanawiać, co działo się z Amy: gdzie mogła być i dlaczego nie wróciła do domu.
          Poczułem ogromną frustrację, bo zawsze, kiedy martwiłem się o nią, nad moim ciałem zaczęła panować chęć kontrolowania wszystkiego, co się z nią działo. W pewnym sensie przez słowa Jasona poczułem, że musiałem się o nią troszczyć, ponieważ przeze mnie straciła wszystko. Sięgnąłem po telefon, który leżał tuż przy moim biodrze i wybrałem jej numer. Przekląłem w myślach, kiedy od razu włączyła się sekretarka.
     - I widzisz? Czuję, że to coś poważniejszego, Justin... - usłyszałem jęknięcie swojego przyjaciela.
          Warknąłem coś pod nosem pod wpływem złości. Jak zwykle wszystko wyolbrzymiał. - Stary daj spokój! Ona po prostu nie chce ze mną gadać, tyle. Zrozum, że nasze rozstanie było pod wpływem emocji. - dodałem, obdarowując go srogim spojrzeniem. Znowu gniew ogarniał moje ciało.
           Sprawnym ruchem odłożyłem telefon i kiedy mój przyjaciel chciał coś wtrącić, nie wytrzymałem i pozwoliłem swoim myślom wyjść na światło dzienne.
      - Stary, kurwa! Skończ o niej ciągle gadać! Przejmujesz się bardziej niż ja, a to nie jest normalne. - wyrzuciłem ręce w powietrze - Co, z tobą też się pieprzyła? Może wszyscy przelecieliście ją za moimi plecami? - byłem tak wkurwiony, że zerwałem wszystkie rurki, który były do mnie podłączone; te od aparatury, kroplówek i innych pierdół.
      - Opanuj się do jasnej cholery! Co w ciebie wstąpiło? - uderzył mnie w polik - Zmieniłeś się i to bardzo. Musisz zacząć czuć, rozumiesz? - potrząsnął moimi ramionami, lecz sprawnym ruchem go od siebie odepchnąłem, czując nasilający się ból w klatce piersiowej.
      - Idź jej szukać, skoro tak ci na niej zależy. Przez tą sukę straciłem was wszystkich! Wynoś się! - krzyknąłem, wstając z łóżka.
           Pierwszy raz od operacji stanąłem na własnych nogach. Czułem, że kręciło mi się w głowie, ale musiałem wyjść i zapalić. Zanim opuściłem salę, podparłem się o brzeg łóżka, aby złapać równowagę. Byłem ubrany w jakąś śmieszną szmatę, więc na samą myśl, że miałem w tym wyjść,  krew mi się zagotowała.
           Jason wyszedł trzaskając drzwiami, co sprowadziło mnie na skraj wytrzymałości psychicznej. Zdarłem z siebie obleśny kawałek materiału i wyciągnąłem z torby pod łóżkiem spodnie od dresu oraz zwykłą, szarą koszulkę. Czułem się coraz słabszy, ale ignorowałem to. Musiałem wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza.
           Z plecaka wyjąłem paczkę papierosów oraz zapalniczkę i podszedłem do drzwi. Ledwo co wyszedłem na korytarz,  usłyszałem jak ktoś wołał mnie po nazwisku. Przekląłem w myślach, gdy po odwróceniu się ujrzałem lekarza.
      - Co pan wyprawia? Kto pozwolił panu wstać? - zaczął się wydzierać, przez co miałem ochotę mu przypieprzyć, jednak zignorowałem go i odwróciłem się, aby dojść do windy. - Justin! Nie będę się z tobą bawił, jesteś dorosłym facetem i wiesz, że jeżeli chcesz stąd wyjść, jak najszybciej musisz wrócić do łóżka!- dodał nieco łagodniej, na co przewróciłem oczami.
      - Proszę tego nie robić... - przede mną stanęła pielęgniarka, która wczorajszego dnia znacząco na mnie patrzyła.
           Zajrzałem w głąb jej oczu i dostrzegłem iskierki zmartwienia. Zupełnie tak samo, jak w przypadku Amandy. Ujrzałem w jej zielonych tęczówkach osobę o miłosiernym sercu. Pokręciłem szybko głową, aby się ocknąć i odepchnąłem ją na bok. Nie potrafiłem przestań myśleć o Amy co mnie pogrążało w złości.
      - Dajcie mi spokój. - warknąłem, wchodząc do windy.
           Miałem ich gdzieś, bo teraz to ja sam walczyłem z samym sobą o przetrwanie. Zjechałem na dół, po czym wyszedłem chwiejnym ruchem z ruchomego pomieszczenia i pokierowałem się wzdłuż korytarza. Owszem, czułem się dość dziwnie, ale nie dbałem o to. Chciałem stąd wyjść.
      - Justin, wróć na salę, nie bądź głupi. - usłyszałem cichy głos dziewczyny obok, lecz gdy się odwróciłem, nikogo nie było.
      - Zaczynam świrować.. - jęknąłem podłamany i wyszedłem na parking.
           Oparłem się o mury szpitala i z kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę papierosów. To było to, czego potrzebowałem. Moja chwila ucieczki od tego gówna, którym było moje życie i  zasady, których już nie przestrzegałem. Odrzuciłem je z chwilą zakochania się w pannie Brown.
           Wsadziłem papierosa do ust i kiedy miałem już go odpalić,  podeszła do mnie ta sama dziewczyna, co kilka minut temu.
      - Nie będziesz palił na moim dyżurze. - słodko się uśmiechnęła, wyciągając mi papierosa z ust.
      - Zaczynasz mnie wkurwiać, a to zazwyczaj źle się kończy. - warknąłem, mierząc wzrokiem jej ubiór.
           Ona nadal się uśmiechała, trzymając mój papieros. Zupełnie nie poruszyło ją moje zdanie, moja groźba. Jakby w ogóle się mnie nie bała, a przede wszystkim już mnie skądś znała...
      - Dobra, wygrałaś! - warknąłem, odpychając się stopą od muru - Lepiej nie wchodź mi więcej w drogę, bo pożałujesz tego.
           Była dziwna. Najwyraźniej myślała, że poleciałbym na jej atrakcyjność. Ale nie tym razem. Byłem pogrążony w nieznanych mi dotąd odczuciach i nie umiałem sobie z tym poradzić. Byłem zagubiony.
           Podeszła do mnie bliżej, przez co nasze twarze dzieliło zaledwie pięć centymetrów. Wpatrywała mi się w oczy, a ja nie mogłem spuścić z niej wzroku. Patrząc na nią, widziałem Amandę; widziałem to, co chciałem zobaczyć, czyli moją Amy, słodką, śmiejącą się, która zawsze była przy mnie.
           Zamknąłem oczy, a po chwili poczułem na swoim policzku czuły dotyk. Przez chwilę oddałem się tomu doznaniu, po czym odtrąciłem rękę dziewczyny i mocno chwyciłem za jej nadgarstek.
      - Nie wiem, czego chcesz, ale wiedz, że ja ci tego nie dam. Spływaj stąd!- warknąłem przez zaciśnięte zęby, a ona stanęła jak wryta w ziemię.
           Po chwili wpatrywania się w nią wybuchnąłem śmiechem. - Jesteś jeszcze taka głupia.. - pokręciłem przecząco głową. Zostawiłem ją tam i wszedłem do szpitala. Przy mojej sali stał lekarz prowadzący, a na mój widok pokręcił głową.
      - Wróciłem.- sztucznie się uśmiechnąłem i przekroczyłem próg sali.
           Położyłem się na pościelonym łóżku, zamknąłem oczy i pozwoliłem myślom swobodnie przemierzać przez zakamarki mojej głowy niczym wystrzeliwane pociski z pistoletu podczas naprawdę sporej akcji.
      - Paliłeś? - zapytał tonem głosu, godnym lekarza.
           Ironicznie wymalowałem uśmiech na swoich ustach, lecz nie otworzyłem oczu. - A jak pan doktor myśli? - zapytałem.
      - Mam nadzieję, że nie paliłeś, bo to poważnie mogłoby zaszkodzić twoim płucom.
           Parsknąłem, czując zmęczenie - Pana głupia pielęgniarka mnie powstrzymała. Powinien być pan doktor jej wdzięczny. - dodałem, wzdychając.
      - Nasz personel nie jest głupi. Robimy wszystko dla twojego dobra. Więc proszę, nie utrudniaj nam tego, a wyjdziesz tak szybko, jak się da.- mruknął spokojniej i zaczął podłączać mi aparaturę.
           Powstrzymałem się od jakiegokolwiek komentarza w jego stronę i pozwoliłem mu wykonać swoją robotę. Gdy wszystko było już prawidłowo podłączone opuścił pomieszczenie i zostałem sam. Nareszcie miałem chwilę odpoczynku dla samego siebie i postanowiłem się przespać.
           Moja beztroska podróż po krainie snów nie trwała zbyt długo. Zbudził mnie sygnał telefonu, który od kilku minut nie przestawał dzwonić. Zdenerwowałem się i spojrzałem na wyświetlacz. Thomas. Warknąłem i odebrałem połączenie.
      - Mam nadzieję, że to coś pilnego... - syknąłem.
      - Co z Jasonem? Wszedł do domu wkurwiony i nie chce z nikim gadać. Pokłóciliście się? - od razu warknąłem, ale i tak opowiedziałem mu co się wydarzyło; powiedziałem mu o moich wątpliwościach i o tym, jak się czułem.
           Thomas przez całą rozmowę tylko przyznawał mi rację, jednak nie dodawał nic od siebie.
      - Thomas, cały czas czekam, aż mi powiesz, jakie jest twoje zdanie. - mruknąłem, a on w końcu powiedział to, na co czekałem.
      - Stary, ta laska zmieniła całe nasze życie. Od dłuższego czasu mnie wkurzała, bo nie była tobie wierna, ale Jasonowi możesz zaufać. To twój brat, wszyscy jesteśmy z tobą. Amanda zniknęła i miejmy nadzieję, że już nie wróci. Zobaczysz, że z czasem nawet z Dave`em się dogadasz. A co do niego, to szukał jej, ale na całe szczęście nie znalazł. Widocznie naprawdę postanowiła odejść.
      - To dobrze. - odruchowo skinąłem głową - Jeżeli ona naprawdę odeszła, to jej ojca zamierzam rozszarpać na kawałki, aby już nigdy jej nie zranił. Jestem jej to winien, prawda? A McCanna pozbędę się już z własnych powodów. Przez niego leżę w tym durnym szpitalu i tylko dręczę się sprawami, które już nie powinny mieć dla mnie żadnego znaczenia... - dodałem, ujmując szklankę soku, lecz po chwili ona wyślizgnęła mi się z ręki i rozbiła o podłogę. - Szlag by to trafił... - wysyczałem, opadając głową na poduszkę, cały czas trzymając telefon przy swoim prawym uchu
           Zamknąłem oczy, a po chwili je otworzyłem, gdyż poczułem na sobie czyjś wzrok. - Zadzwonię później. - rozłączyłem się i wpatrywałem się w posturę chłopaka kamiennym wzrokiem.
      - Czego chcesz, Dave? - syknąłem, jednak nie raził go mój ton głosu i podszedł do mojego łóżka.
           Wyglądał strasznie i widać było, że zadręczał się tą cała sytuacją i odejściem Amy. Przejechał dłonią po włosach i zaczął mówić. - Amanda zniknęła, ale to już pewnie wiesz. Rozumiem, że masz to w dupie, bo chłopacy nagadali ci głupot. - na chwilę zamilkł - Przyjechałem, żeby powiedzieć ci, jak było naprawdę.- kiedy podniosłem się nico wyżej i chciałem dodać coś od siebie, uciszył mnie skinieniem dłoni. - zakochałem się w niej i owszem, jest mi głupio z tego powodu, bo byłeś moim przyjacielem. - popatrzył na mnie spod byka - W tobie miałem zawsze oparcie...Ale czasu nie cofnę. - wypuścił z płuc powietrze, które wstrzymywał - Jestem tutaj, bo musisz wiedzieć, że Amanda nie skrzywdziła cię. Byłeś zawsze na pierwszym miejscu w jej sercu, nie ważne, jak bardzo chciałem, aby to się zmieniło. - machał dłonią - Próbowałem ją odciągnąć od ciebie, bo bolało mnie to, w jaki sposób ją traktowałeś... jednak ona i ten jej upór, jak i miłość do ciebie nie dały się przepchnąć. - ponownie na mnie spojrzał - Kochała cię, Justin, a teraz nie wiem, gdzie jest, bo zachowałeś się, jak kretyn wyrzucając ją. Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że jeżeli coś się jej stało, jeżeli nie żyje..- głos zaczął mu się załamywać, a ja nie mogłem nic dodać. - To będzie to twoja wina! - niemalże krzyknął.
           Potarłem dłonią swoje czoło, czując uderzające o moje serce fale ciepła. - Dave...ja nie wiedziałem... rozumiesz? - spojrzałem na niego - Ja myślałem, że ty i ona.. ja pierdole... - rzuciłem nagle, gdy zrozumiałem, co tak naprawdę wydarzyło się w moim życiu w przeciągu ostatnich dni. Ponownie przejechałem ręką po włosach i tym samym zerknąłem na chłopaka siedzącego tuż obok - Gdzie jej szukałeś?
      - Ty ostatnio niczego nie rozumiesz, stałeś się takim dupkiem...- wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie przenikliwie - Wszędzie, gdzie było to możliwe. Jedna z pielęgniarek widziała, jak Amy wyszła i poszła w stronę parku, a właściwie wybiegła... cała zapłakana.- dodał ironicznie.
           Zacisnąłem swoje pięści - Gdybyś kurwa mi o tym prędzej powiedział! - syknąłem, wyrywając z siebie kabelki i wstając, podszedłem do okna - Ona gdzieś musi być! Przecież nie mogła się tak po prostu rozpłynąć w powietrzu! - uderzyłem dłońmi o kawałek parapetu.
      - Amanda ci czasami nie mówiła? Och, tak... mówiła, ale miałeś to w dupie, bo słowa Thomasa były dla ciebie ważniejsze. Jesteś idiotą! Nie znajdziesz jej... Na pewno nie ma jej w tym mieście, chyba, że jest gdzieś pogrzebana. - warknął.
           Wiedziałem, że chciał wzbudzić we mnie poczucie winy i niestety mu się to udało - Zresztą...- machnął ręką i opuścił pomieszczenie.
           Gotowałem się ze złości, która już teraz dogłębnie osiedliła się w moim sercu. Gdy tylko wyszedł, poszukałem swój telefon i wybrałem numer do Amy. Nie poddawałem się i gdy włączała się sekretarka, dzwoniłem kolejny raz. Miałem nadzieję, że w końcu usłyszałbym dźwięk nadchodzącego połączenia...
_______________________________________________________
Cześć Miśki Moje Kochane ♥
Mam nadzieję, że się nie gniewacie, iż rozdział został dodany dzisiaj.
Mam nadzieję, że Wam się podobało i będziecie czekać na następny.
Pozostawcie komentarz :) 
Buziaki, Audrey. 

                                CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! - Pamiętaj! ☺