Dźwięk sekretarki rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, kiedy nie
używałem telefonu. Byłem pogrążony w niewiedzy, ale przede wszystkim w
bezradności, bo ani ja, ani ktokolwiek inny nie potrafił znaleźć Amy.
Członkowie mojego gangu szukali jej wszędzie, gdzie było to możliwe, a mimo tak
ciężkiego trudu, ona się nie pojawiła. Wolałbym ją znaleźć martwą, niżeli w
ogóle miałaby się już nie znaleźć.
Minęły już trzy dni, a moje myśli coraz bardziej dawały mi w kość. Jason
jak i cała reszta obwiniała mnie za całe zło, które rozprzestrzeniało się z
prędkością światła. Ale dlaczego akurat mnie? Moje zerwanie z nią świadczyło
tylko o tym, że nie byłem już w stanie znieść myśli, że ją krzywdziłem.
Chciałem, aby po odejściu była szczęśliwa i na nowo ułożyła sobie lepsze życie.
Nie taki koniec przewidziałem dla niej.
- Mam ochotę wydłubać ci
oczy... - usłyszałem syknięcie Dave'a, który ponownie przyszedł do mojej sali
razem z Thomasem i obaj usiedli na krzesłach, wpatrując się we mnie.
Moje
ciało spoczywało swobodnie na łóżku szpitalnym, bo nie potrzebowałem już
aparatury i kroplówek, gdyż czułem się lepiej niż kilka dni temu. Po słowach
Dave'a zerwałem się na nogi i do niego podszedłem.
- Odpierdol się! -warknąłem i
przeniosłem swój wzrok na Thomasa. - To wszystko twoja wina, bo gdyby nie twoje
popieprzone ambicje i nienawiść, wiedziałbym co się z nią teraz dzieje!
Chciałeś, abym skupiał swoją całą uwagę na akcjach, tak?! - posłałem mu
gniewne spojrzenie - Nie wyszło ci! Nie potrafię skupić się na
najmniejszej drobnostce, bo ciągle mam w głowię życie tej dziewczyny. - w końcu
wydusiłem z siebie to, co leżało mi na sercu od momentu zerwania z Amandą.
Czułem, że wracałem już do formy i gdyby dano mi teraz broń, rozsadziłbym
jego ciało. Popchnąłem go do tyłu, tym samym chłopak uderzył o stojak na
kurtki. Warknął pod nosem, ale nie skomentował całego zajścia. Dave zmierzył
wzrokiem naszą dwójkę i gwałtowanie wstał. Zaczął chodzić po sali, a ja czułem
narastającą w swoim sercu frustrację.
- Do cholery przestańcie! Mam
już dość tego wszystkiego... - syknąłem, ujmując w dłoń lampę, która stała na
stoliku - Kurwa, mam dość. - rzuciłem przedmiotem o ścianę - Ona po prostu
odeszła!
Dave
zatrzymał się na środku sali i spojrzał na mnie wzrokiem, który widziałem po
raz pierwszy od dłuższego czasu.- Tak sobie to tłumaczysz? - wydął usta w
niemiłym zadowoleniu - Jesteś takim tępakiem... Shadow, nigdzie jej nie ma! -
krzyknął i oparł się dłońmi o ścianę, ciężko przy tym oddychając.
Wiedziałem, że przeżywał to wszystko równie mocno, jak ja, ale nie
potrafiłem go pocieszyć, ponieważ czułem, że ta sytuacja zrodziła się przez
moją głupotę, a pozostali także nie byli bez winy. Rozchyliłem swoje wargi, aby
móc pochłonąć większą ilość tlenu. Usiadłem na skraju łózka i wsunąłem dłonie
we włosy, pociągając za końcówki.
- Nie ma jej z ojcem, bo on
cały czas jest z McCann'em. Jason przecież ich obserwował... nic podejrzanego
nie zauważył. - jęknąłem, pogrążając się jeszcze bardziej.
Chłopak parsknął i odepchnął się od ściany, po czym podszedł w stronę
drzwi, które prowadziły na korytarz
- McCann nie jest twoim jedynym
wrogiem. - mruknął obrażony, a tuż po chwili mój telefon zaczął dzwonić.
Chwyciłem go w swoje dłonie i wpatrywałem się w ekran, na którym widniał
nieznany mi numer. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić...
- Odbierz no! - krzyknął,
podchodząc szybkim krokiem w moją stronę.
Zacisnąłem wewnętrzną część swojego policzka i odbierając połączenie,
przystawiłem telefon do ucha. W napięciu oczekiwałem tego, kogo głos
usłyszałbym po drugiej stronie. Może to dzwoniła Amanda od jakiejś przypadkowej
osoby, aby po nią gdzieś przyjechać? Może chciała, abym ponownie dał jej
szansę? Poruszając głową, aby pozbyć się natrętnych nadziei, zapytałem, kto
dzwonił.
Śmiech się nasilił i usłyszałem irytujące westchnięcie. Zacisnąłem usta,
by nie rzucić telefonem o ścianę. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że nie
uszkodziłem ciebie tak bardzo... - mruknął, na co parsknąłem pod nosem i
przeniosłem wzrok na ścianę obok odpowiadając mu, że jeżeli myślał, że pozbycie
się mnie poszłoby mu tak łatwo, to był w błędzie.
- Wiesz, dziwi mnie tylko
jedno... - dodał, gdy oznajmił, że nasza gra dopiero się zaczynała. - Myślałem,
że w końcu cię wykończyłem i mam cię już z głowy, że wystarczyło rozwalić tylko
twoich kumpli i mieć już wieczny spokój w tym mieście... - na chwilę zamilkł -
No niestety się nie udało. - znowu zakończył swoją gadkę śmiechem, co
powodowało, że zwiększyłem nacisk dłoni na telefon.- Shadow, Shadow...- mruknął
żartobliwie, ściszając swój głos. - warknąłem i dodałem od siebie, aby w końcu
przeszedł do rzeczy, bo tracił swoją szansę na przekazanie mi tego, czego
chciał. Po krótkim przeciąganiu rozmowy, zmienił ton na stanowczy i poważny.
- Skoro tak. - przeciągnął, a
mi kończyła się cierpliwość - Dziwi mnie, że jeszcze nie zorientowałeś się
gdzie jest twoja ukochana.
Na
słowa przez niego wypowiedziane, zamarłem. Amanda. Tylko to słowo pojawiło się
w moich myślach. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, a tym samym krew w
żyłach zaczęła szybciej płynąć.
- Kurwa! Co ty jej zrobiłeś?! -
wrzasnąłem, nie zastanawiając się, czy ktokolwiek nieproszony usłyszałby moje
wrzaski.
Dave
odsunął się o krok do tyłu, a jego oczy się rozszerzyły. Widziałem w nich tyle
sprzecznych emocji; strach, nienawiść, zdezorientowanie... i ten błysk, który
zawsze miał w oku, kiedy zbliżała się jakaś akcja. Kiedy zdjął ze mnie wzrok,
od razu wyciągnął telefon i wyszedł z sali.
- Z Amandą wszystko w porządku.
- zaśmiał się ironicznie i zanim zdążyłem coś dodać, kontynuował dalej - Jest
pod odpowiednią opieką, troszczy się o nią jej ojciec, a wiesz przecież, jak
bardzo ją kocha.- wkurwiało mnie, że każde zdanie kończył śmiechem.
Miał
ubaw z tego, że krzywdził niewinną dziewczynę. Wiedział, że ona była moją Piętą
Achillesa. Że to właśnie ona była słabym punktem i każde ryzyko, by ją
uratować, wchodziło w grę. Poczułem kropelki potu na czole i wolną dłonią je
otarłem.
- W co ty grasz? Po co ją
krzywdzisz? Prawda jest taka, że chodzi ci tylko o mnie. Na cholerę niszczysz
życie tej niewinnej dziewczynie? Jesteś takim sukinsynem, że nie potrafisz
załatwić tego inaczej? - syknąłem, kiedy poczułem, że nie potrafiłem podejść do
tej sprawy na spokojnie, a moje odczucia mnie dobijały, bo czułem, że wszystko
we mnie pękało i traciło rozsądek, a razem z nim odchodziło racjonalne
myślenie.
- Chcę zniszczyć ciebie
psychicznie. To o wiele fajniejsze niż zwykłe wbicie ci noża w serce. - zaśmiał
się, tym samym kończąc połączenie.
Byłem pogrążony w niewiedzy. Amanda żyła, ale co z tego skoro teraz...
przebywała ze swoim własnym ojcem?! Ona tak bardzo się go bała i uciekała przed
nim, przed jego porywczością, złością i napastowaniem.
- Kurwa, nie! - rzuciłem
telefonem na łóżko, gdy do mojej głowy wdarła się myśl, że Amanda mogła być
teraz gwałcona do nieprzytomności - Zabije go! Zabije tego gnoja! - krzyczałem
i po chwili zacząłem uderzać pięściami w ścianę.
Musiałem wyładować swoją złość, musiałem pozbyć się wszystkich
negatywnych emocji, aby pomyśleć nad tym, jak wyrwać Amy z rąk tych bydlaków. Waliłem
w ścianę, jak opętany, a z moich oczu zaczęły wypływać pierwszy oznaki słabości
w postaci łez. W myślach zadawałem sobie setki pytań, na które znałem tylko
jedną odpowiedź " Przeze mnie ". Wszystko co działo się z
Amandą, było moją winą. Prawdopodobnie cierpiała od kilku dni, kiedy ja leżałem
w szpitalu.
Do
sali wszedł Dave i nie zorientowałbym się, że w ogóle przebywał w jednym
pomieszczeniu ze mną, gdyby nie to, że podjął próbę odciągnięcia mnie od
ściany, na której były już ślady krwi.
- Justin! Przestań! - krzyknął
i chwycił moje ręce w łokciach, tym samym zabierając je na tył mojego ciała,
abym nie mógł dłużej się ranić. - Tym sposobem jej nie pomożesz, rozumiesz? -
powiedział w miarę spokojnym głosem - Jason już tu jedzie, a Thomas poszedł do
domu, aby przygotować broń. - Puścił mnie i przystanął obok.
Zmierzył mnie wzrokiem i jednocześnie włożył ręce do kieszeni spodni -
Odbiję ją razem z chłopakami. Uda nam się. - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Jak to, załatwię? -
rozłożyłem zakrwawione dłonie - Jakie my? A ja?! - niemalże krzyknąłem, a
chłopak potrząsnął głową i odpowiedział, że ja musiałem zostać w szpitalu.
Zaczął pieprzyć o tym, że nie byłem jeszcze sprawny, że na nic bym się im tam
nie przydał, bo ledwo utrzymywałem broń.
- Spierdalaj Dave! - rzuciłem i
przetarłem dłońmi twarz - Albo pójdę z wami, albo załatwię to sam!- z
zagroziłem mi palcem - Nie potrzebuję twojego pierdolonego pozwolenia!
Słyszysz?
- Chcesz, żeby twoja była
dziewczyna była bezpieczna?! Tak? - popchnął mnie - To kurwa zostań tutaj i nie
wpieprzaj się nam! - syknął, pozbawiony żadnych emocji.
Parsknąłem pod nosem i pokręciłem przecząco głową. Naparłem na niego
swoim ciałem, a nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów - Jesteś
śmieszny, wiesz? - mruknąłem, wbijając wzrok w jego oczy - Chcesz mnie odsunąć
i sam uratować Amy, aby pokazać jej, że to ty jesteś lepszy, tak? - pchnąłem go
w tył - Naprawdę tak bardzo mi zazdrościsz? Zazdrościsz, że ona i tak woli
mnie, niż ciebie? - unosiłem się coraz bardziej, nakręcając się myślą, że to
faktycznie on mógł stać się w jej oczach kimś wyjątkowym.
Dave
wyrzucił ręce w powietrze i odsunął się od mojego ciała. Zaśmiał się z pogardą,
a po chwili zaczął mówić głosem, przesiąkniętym nienawiścią - Jesteś
popieprzony, Parker! Wszyscy martwimy się o Amandę, a ty myślisz, że kieruje
mną zazdrość? - jego głos był pogardliwy - Nie, idioto! Chcę, żeby w końcu
uwolniła się od tego całego gówna i od ciebie, bo jesteś zwykłem, zadufanym w
sobie frajerem. Nie myślisz teraz o niej tylko o sobie, żeby w końcu poczuć się
lepiej i zrzucić z siebie ciężar, który nosisz od kilku dni; wiesz, że to twoja
wina, to przez ciebie Amy przechodzi przez to gówno! Pierdol się! - popchnął
mnie, a sam poszedł w stronę okna. Wiedziałem, że gdyby nie fakt, że czekał
razem ze mną na chłopaków, już dawno by wyszedł.
Zamknąłem na chwilę oczy, aby opanować swój gniew, który brał górę nad
moim ciałem. Chciałem temu wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie potrafiłem. On mówił
prawdę i miałem świadomość, że od bardzo dawna zacząłem przejmować się swoimi
potrzebami i pragnieniami, a innych miałem gdzieś. Teraz musiałem to zmienić.
Musiałem przezwyciężyć uczucia Shadow, a ukazać swoje serce względem tej
dziewczyny.
Wstałem z łóżka i wyciągnąłem z torby portfel oraz klucze od mieszkania,
w którym tymczasowo wszyscy mieszkaliśmy. Odszukałem na pościeli swój telefon i
schowałem go do kieszeni. Bez słowa odwróciłem się w stronę wyjścia i
podszedłem do drzwi. Nic nie mówiąc, wyszedłem na korytarz i obmyślałem plan
pozbycia się McCanna raz, na zawsze.
Kiedy wychodziłem ze szpitala, dobiegł do mnie Dave. - Rozpieprzymy go
razem. - powiedział i położył na moje ramię swoją dłoń.
Zatrzymałem się na środku parkingu i spojrzałem w jego oczy. - Jasne. -
mruknąłem beznamiętnie, jednak w głowie miałem już całkowicie co innego. -
Zaczekam, idź po samochód. - pokazałem mu gestem ręki w stronę kilkunastu samochodów,
więc ruszył bez słowa, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni dresów i wybrałem numer, który ostatnio do
mnie dzwonił.
- McCann. - rzuciłem, kiedy
byłem pewny, że ktoś odebrał. - Rozpierdolę ci łeb, tylko powiedz, gdzie i
kiedy.
Byłem zaskoczony, że po drugiej stronie nie padł śmiech mężczyzny.
Zapanowała cisza, która trwała wieczność. Bynajmniej dla mnie. Czułem, że nie
byłem jeszcze gotowy, aby stawić czoła komuś takiemu jak on, ale nie miałem
wyjścia.
- Dzisiaj, na starej stacji
benzynowej przy Nurgstreet o 22. Masz być sam. Jeden na jednego. Jeżeli
pojawisz się z kimś... twoja laleczka zginie, przez ciebie. - nim zdążyłem
wyrazić jakąś opinię, zakończył połączenie.
Poczułem uścisk w żołądku, bo kolejna osoba, wypomniała mi, że życie
Amandy było zagrożone przeze mnie. Musiałem wykorzystać Dave'a, aby podwiózł
mnie do domu. Musiałem obrać taki plan, aby nie mieszać w to chłopaków, którzy
nie mogli pomóc mi w tej sprawie.
Kiedy mój kumpel podjechał pod miejsce, w którym stałem, wsiadłem bez
słowa na miejsce pasażera, a ten od razu rzucił w moją stronę pytanie, chcąc
się dowiedzieć, z kim rozmawiałem. Westchnąłem głośno i skłamałem, że jutro o
dwudziestej drugiej mieliśmy być w miejscu, gdzie wysadziliśmy jego magazyn,
aby wyrównać nieuregulowane rachunki. Przytaknął i ruszył do starego domu Amy.
- Jeżeli do jutra się nie
wyrobimy, ona zginie... - spojrzałem na niego, zaciskając pięści, tym samym
nadal go okłamując.
- Nie zginie... razem ją
uratujemy i przestań kierować się swoimi intencjami, tylko pomyśl o niej. -
wpatrywał się w jezdnię - Zależy mi na niej, fakt... - zamilkł na chwilę - ale
jej bezpieczeństwo jest dla mnie ważniejsze, uwierz mi. - spojrzał na mnie, po
czym szybko wrócił wzrokiem na drogę - Nie ważne, czy ja, czy ty ją uratuje...
Ważne, ze będzie z nami, a nikt inny nie będzie mógł już jej skrzywdzić. -
mówił coraz ciszej, aż w końcu ucichł.
Przełknąłem głośno ślinę, bo poczułem zazdrość, że ktoś prócz mnie
pragnął Amandy. Chciałem być jedynym mężczyzną w jej życiu, jednakże czułem, że
poległem w miłości do niej. Straciłem ją i potraktowałem tak, jak chciał tego
Shadow. W duchu złożyłem sobie obietnicę, że ten sukinsyn, który krył się wewnątrz
mnie, już nigdy nie zawładnąłby moim ciałem i umysłem; chciałem, aby jego
intencje przelały się na McCann`a, a potem odeszły w zapomnienie, abym ponownie
mógł odzyskać Amy.
Pod
domem czekała reszta gangu, a Dave wytłumaczył mi podczas jazdy, że zadzwonił
do nich, kiedy zorientował się, że nie ma mnie w sali. Wysiadłem z samochodu, a
Jason przywitał mnie jednym zdaniem.
- Załatwimy go, Justin. -
parsknąłem pod nosem i schowałem ręce do kiszeni spodni. - Jason, załatwimy, to
mało powiedziane. Ja go rozpierdolę! I teraz podziwiaj, bo to ostatnia akcja, w
której uczestniczy Shadow. Ta gra dobiega końca. - ominąłem wszystkich i pewnym
krokiem przeszedłem przez próg domu.
Pierwsze co zrobiłem, to poszedłem na górę. Wszedłem do pokoju
dziewczyny, którą kochałem nadal bardzo mocno i usiadłem na jej kanapie. W dłoń
wpadła mi koszulka. Jej koszulka. Przyłożyłem ją do swojej twarzy i zaciągnąłem
się jej zapachem. Byłem załamany. Łzy zaczęły wypływać z moich oczu ukazując
uczucia. Chciałem już to zakończyć. Chciałem być normalnym człowiekiem,
posiadać normalne życie, normalną rodzinę.
Odłożyłem koszulkę na poduszkę. - Wrócisz tutaj, obiecuję. - otarłem
dłonią łzy i podszedłem do szafy. - Czas to zakończyć.- szepnąłem sam do siebie,
po czym wyrzuciłem swoje ubrania na ziemię o zacząłem szukać czegoś
odpowiedniego, abym czuł się wygodnie i pewnie, podczas spotkania z moim
najgorszym wrogiem. W głowie układałem sobie plan, jak wymknąć się chłopakom w
nocy tak, aby żaden nie wpadł na pomysł, żeby za mną jechać.
- Justin, mamy już obmyślony
plan. Wiem, że też chcesz w tym uczestniczyć, więc może zerkniesz na to, co
przygotowaliśmy? - do pokoju zawitał Jason.
Ton
jego głosu nastawiony był dość ponuro, więc nie wywarł na mnie żadnego
wrażenia. - Jasne, ale chciałbym wziąć prysznic. Muszę trochę ochłonąć. -
mruknąłem, trzymając w dłoniach swoje spodnie i biały podkoszulek.
Położył plan na biurku, jednak nie opuścił pokoju.
- Coś jeszcze? Naprawdę chce
być teraz sam...- dodałem smutno, a wiedziałem, że Jason widział po mnie to,
jak bardzo dotknął mnie dzisiejszy dzień. Był moim najlepszym kumplem, a
potraktowałem go, równie źle, jak Amy.
- Stary... Przepraszam. -
mruknąłem, nie patrząc mu w oczy.
Nie
usłyszałem żadnej odpowiedzi, lecz w zamian za to, poczułem jego dłoń na swoim
ramieniu. Poczułem lekką ulgę, że nie napawał swoje ciało nienawiścią do mnie i
nadal wierzył w naszą przyjaźń ta samo, jak ja - Justin, musimy zadziałać
razem. - zacisnął swoją dłoń - Jesteśmy tu dla ciebie, a ty dla Amy. To musi ze
sobą współgrać.
W
moim gardle pojawiła się gula. Czułem w sobie żal, że musiałem ich wszystkich
okłamać i sam uporać się z tym gównem. - Wiem. - odpowiedziałem i zabrałem
swoje rzeczy. - Potem pogadamy.- dodałem wychodząc z pokoju. Chciałem, żeby
wiedzieli, iż doceniałem to, co dla mnie robili. Jednakże ta sprawa dotyczyła
tylko mnie. Przeze mnie Amanda cierpiała i przechodziła przez to wszystko. Tym
razem musiałem ich wykluczyć z tej akcji. Nie chciałem ryzykować utraty
ukochanej dziewczyny, bo wiedziałem, że McCann był do wszystkiego zdolny.
Stojąc pod strumieniami zimnej wody, uświadomiłem sobie, jak bardzo
tęskniłem za Amy. Była dla mnie tak cenna i wartościowa, że nie mogłem sobie
wytłumaczyć mojego zachowania względem niej. Głupota przechodziła samą siebie.
Pogrzebałem uczucia do tak delikatnej istoty, jaką ona była. Zakopałem je
żywcem i teraz musiałem je odkopać, aby ponownie poczuć swoje bijące serce.
Tylko dzięki niej, czułem, że istniałem. Doceniałem dar życia, a z chwilą,
kiedy zacząłem ją odtrącać, zacząłem odczuwać tylko zło. Westchnąłem zakręcając
wodę. Wyszedłem i po wytarciu się, założyłem czyste rzeczy. Widząc swoje odbicie
w lustrze, dostrzegłem odrazę. Nie potrafiłem spojrzeć sobie w oczy.
Wyszedłem z łazienki i pokierowałem się do salonu, gdzie była cała
reszta. - Gdzie jest broń?- spytałem i wszyscy skierowali swoje spojrzenie ku
mnie.
- Mamy jeszcze sporo czasu...-
wykrztusił Thomas, zajadając się kanapkami.
Wziąłem kilka głębszych oddechów i na spokojnie odpowiedziałem, że
chciałem tylko wybrać broń dla siebie. Jason skierował mnie do piwnicy. Bez
słów pokierowałem się do pomieszczenia pod domem. Zapaliłem światło i na
wielkim stole ujrzałem materiały zabrane z magazynu McCann'a. Podszedłem do
broni i każdą po kolei dokładnie przestudiowałem swoim wzrokiem. Chciałem
wybrać z nich wszystkich najlepszą, by móc się jakoś wybronić, jeżeli mógłbym przegrywać
w bójce. W dłoń wpadł mi także nóż, który od razu schowałem do specjalnej
przegródki w swoich spodniach.
Czułem niesamowity przypływ adrenaliny. Wybierając broń, miałem przed
oczyma leżącego, martwego McCann`a. Widziałem jego zakrwawione, usychające
ciało. Napawałem się tym widokiem i pragnąłem jego śmierci z całego serca.
Chciałem patrzeć, jak wydawał z siebie ostatnie tchnienie, jak jego oczy,
wpatrywały się beznamiętnie w przestrzeń pozbawioną ludzkiego życia.
Ze
schowaną bronią i innymi potrzebnymi rzeczami, wróciłem na górę. Zegar mówił,
że do spotkania zostały mi dwie godziny, z czego pół potrzebowałem na dojazd.
Przechodząc przez korytarz, usłyszałem że któryś z chłopaków zawołał mnie do
siebie. Wypuściłem zalegające w płucach powietrze i się cofnąłem, wchodząc do
salonu.
- Co jest? - zapytałem, nie
mając ochoty na zwierzenia.
Musiałem stworzyć pozory i udawać, że oczekiwałem jutrzejszego dnia
tak samo, jak oni mimo że za niecałe dwie godziny miałem zmierzyć się z nim sam
na sam.
- Wiesz, że nie możesz działać
na własną rękę? - usłyszałem poważny ton głosu ze strony Jasona - Jeżeli on ją
ma, to będzie chciał grać na zwłokę. On czegoś od nas chce... - dodał cicho, na
co parsknąłem dość głośno i wszyscy skierowali swoje spojrzenia na mnie, po raz
kolejny dzisiejszego wieczoru.
- On chce mnie, taka jest
prawda... - wzruszyłem ramionami, aby nie dać po sobie poznać emocji, które
kumulowały się we mnie niczym rozprzestrzeniający się ogień podczas pożaru.
Thomas oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce na piersi.- Parker,
wiesz dobrze, że wszyscy chcemy... - machnąłem ręką i spojrzałem na niego
pustym wzrokiem. - Nie pieprz, że i ty chcesz uratować Amy. Wiem, czego
pragniesz i to nie jest jej powrót, także zamknij dupę, bo twojej pomocy nie
potrzebuję. - ująłem klucze od samochodu, które leżały na stoliku i
wyszedłem z mieszkania.
Kłótnia z Thomasem była zamierzona mimo że nie chciałem się z nim kłócić,
to musiałem. Chłopacy dobrze wiedzieli, że po każdej kłótni potrzebowałem czasu
dla siebie,żeby ochłonąć i pozwolić swoim myślom trochę ochłonąć, więc to było
pewne, że żaden z nich nie zacząłby mnie szukać, a tym bardziej powstrzymywać
przed wyjściem. Byłem pewny, że jeżeli przeżyłbym starcie ze swoim wrogiem i
wróciłbym z Amandą do domu, wszystko bym im wyjaśnił, a w ostateczności
przeprosił.
Odjeżdżając z posesji miałem już tylko jeden cel. Cel, aby zabić wroga.
To było priorytetem. Potem uwolnienie mojej dziewczyny nie byłoby już
problemem. Miałem tylko nadzieję, że była cała i w nienaruszonym stanie. Przez
natłok myśli, straciłem poczucie czasu i nim się obejrzałem, byłem już prawie
na miejscu. Zwolniłem i włączyłem boczne światła, aby dojrzeć w ciemnościach
skręt, prowadzący do opuszczonej stacji benzynowej.
Wziąłem kilka głębokich oddechów. To był mój czas, aby naprawić wszystko
to, co spieprzyłem. Zatrzymałem samochód, aby dojść na miejsce nie robiąc
hasłu, który w tej sytuacji był zbędny. Miotały mną różne emocje; moje serce
waliło jak oszalałe, czoło miałem pokryte potem, a głowa pulsowała mi od
natłoku myśli.
Kiedy ujrzałem stację benzynową w pierwszej chwili przeraziła mnie
ciemność, która tam panowała. Dotarło do mnie, że McCann, był nieobliczalnym
skurwielem i mógłby nie dotrzymać umowy i sprowadzić ze sobą swoje pionki. W
przeciwieństwie do niego umiałem działać uczciwie. Życie tej dziewczyny było
dla mnie najważniejsze. Ból, który nadal mi towarzyszył odszedł w zapomnienie,
a na jego miejsce wdarł się strach i chęć mordu. Lecz tym razem nie chciałem
zabić dla przyjemności. Chciałem zabić, aby w moim życiu zapanował spokój, a
miłość wdarła się na najwyższy szczebel mojej egzystencji.
- Witaj, Shadow... - Usłyszałem
go i się odwróciłem, myśląc, że nie było już odwrotu.
" McCann" pomyślałem, ale nie byłem zdolny, aby wypowiedzieć
cokolwiek na głos. Moje mięśnie zadrżały, a pięści automatycznie się zacisnęły.
Odczułem strach, że nie dałbym rady uratować dziewczyny, na której cholernie mi
zależało. Zacząłem, żałować, że nie zabrałem ze sobą chłopaków, chociaż po to,
aby odczuć czyjeś wsparcie; poczułem się skołowany, ale nie pozwoliłem, aby
zawładnęły mną wątpliwości. Chciałem, by Amanda znalazła się ponownie w moich
ramionach, żebyśmy spróbowali odbudować nasze szczęście.
Zmierzyłem jego posturę, jednak nie byłem zdolny, aby dostrzec wyraz jego
fałszywej twarzy. Było zbyt ciemno. Kiedy chciałem się odezwać, w półmroku
dostrzegłem błysk srebra. W lewej dłoni trzymał broń.
- Zabawmy się.
_____No moi Drodze, z przykrością muszę stwierdzić, iż zbliżamy się do końca.Jak Wasze wrażenia?
Jestem dumna z Was, że nadal tutaj ze mną jesteście...
Kocham Was wszystkich ♥
Audrey
PS.Oddacie głos w ankiecie? Znajduje się w lewym, górnym rogu :)
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! ♥
Tak myślałam, że z Amy dzieje się co niedobrego...
OdpowiedzUsuńAle nareszcie do Justina dotarło co nieco i się obudził! Oby nie za późno! Mam tylko cichą nadzieję, że nie zginie w tej "zabawie" :P
Uh uh strasznie szkoda, że zbliżamy się do końca. To opowiadanie jest cudowne i cudownie piszesz...
@ameneris
<3
KOCHAM DZIEKI <333
OdpowiedzUsuńJezuu cudowny *.* czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńJa nie chce konca :( swietny rozdzial <3 czekam na nastepny :*
OdpowiedzUsuńświetny ; ) nie mogę sie doczekać kolejnego ; )
OdpowiedzUsuńNie chcemy końca :c Swietne opowiadnie rozdział zajebisty piszesz zajebiaszczo *.*
OdpowiedzUsuńJeju czkeam nn <3
OdpowiedzUsuńCudoooowny <3 !
OdpowiedzUsuńbardzo lubię! ♥
OdpowiedzUsuńasdfghjkjhgfdsdcvbhjuytrfvbnhytrfdcvbhytfgvbhg... CUDOWNY <3 Ja chcę już kolejny ;)
OdpowiedzUsuńO kurczę :C Jakie to wspaniałe,
OdpowiedzUsuńKurczę nie chcę końca :C
;* Czekam na nowy
@magda_nivanne
NIE WIERZĘ *____*
OdpowiedzUsuńJUSTIN TY IDIOTY!
DLACZEGO NIKOGO ZE SOBĄ NIE ZABRAŁEŚ?!?!
CZEKAM NA NN <3
Kocham to opowiadanie <3 Zajebiście , że dodajesz systematycznie <3
OdpowiedzUsuńDlaczego tak szybko kończysz ?
OdpowiedzUsuńWcale tak szybko nie kończę :)
UsuńPoza tym, kończę jedynie pierwszą część :)
Z tego co widzę, jest już sporo osób, które chcą drugą część, więc prawdopodobnie będę kontynuowała tego bloga, ale już z innymi aspektami i inną nieco fabułą, lecz zachowam charaktery i zainteresowania bohaterów :)
właśnie, właśnie..
UsuńTO NIE KONIEC- nawet bym jej na to nie pozwoliła, także się nie martwcie ;)
Boże kocham to!
OdpowiedzUsuńChcę 2 część !
to jest jedno JEDYNE opowiadanie, które wywołuje u mnie łzy.. to jest niewiarygodne bo niektóre filmy nawet mnie tak nie wzruszają. jeszcze kiedy przeczytałam notke że zbliżamy się ku końcowi...... jezu dziewczyno błagam nie kończ tego! albo pisz nowe opowiadanie błagam cię wręcz. to zdecydowanie najlepsze opowiadanie jakie przeczytałamm, a uwierz było tego spooro. intryguje mnie chyba najbardziej ten cały gang, nie panujący z emocjami Justin, delikatna Amy - to wszystko tak cholernie zajebiście się łączy w arcydzieło. brak mi słów naprawde jesteś cudowna i dziękuje że piszesz.
OdpowiedzUsuńJeszcze nikt nie wzruszył mnie swoim komentarzem tak, jak zrobiłaś to TY.
UsuńSzkoda tylko, że się nie podpisałaś, bo chciałabym Ci osobiście podziękować. :)
Jestem Ci bardzo wdzięczna, że przedstawienie swojej opinii w tak piękny sposób.
Każdy widzi to inaczej i dlatego cieszą mnie właśnie takie komentarze.
Dziękuję, że jesteś ze mną i przeżywasz to równie mocno, jak ja i Elise. :)
Jesteś kochana :)
♥
zblizamy się do konca? no niee ;< moglabym to czytac nalogowo haha. Rozdzial swietny, ciesze sie ze Justin wreszcie sie ogarnal i chce odzyskac Amande. Licze na happy end <3
OdpowiedzUsuńmatko boska! kocham to opowiadanie! zaczęłam czytać je kilka dni temu i już jest moim ulubionym <3 czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńJa po prostu nie mogę uwierzyć, że zaraz już koniec :(
OdpowiedzUsuńNie chce!
Podziwiam Cię kochana...
Potrafisz wywołać tyle emocji u mnie po przez to opowiadanie...
Proszę, powiedz mi, że on nie zginie..
Powiedz, że przeżyje!
Tonę we łzach.
Twoja
xxikedopexx
Ps. Dziękuję, że jesteś xx
Ej zgadzam sie z tobą ;c
UsuńUmre jak Justin umrze , jezu znowu rycze ;c
Oni są tacy asdfghj i zaraz koniec , eh ale będzie 2 część z tego co widze ;d
KC mocno i czekam na nn <3
@scute4
będzie druga część :)
Usuńnie pozwolę, by Audrey przestała pisać, możecie być spokojne :D
Nieee już niedługo koniec o,o
OdpowiedzUsuńNIE, BŁAGAM, NIE KONIEC :(( TO JEST WCIĄGAJĄCE NOO!!! :( <3 @WildBieberAir
OdpowiedzUsuńNie chce końca ;<
OdpowiedzUsuńkocham <3
OdpowiedzUsuńNie chce końca :(
Mam nadzieję że z Amy wszystko okey i że Justinowi się uda ją uratować :D
No i coś mi się wydaje że chłopaki za nim pojechali ♥
Czekam na nn ♥
http://jednanoc97.blogspot.com/ <----- Zapraszam na mojego bloga
nie kończ za szybko!
OdpowiedzUsuńjejciu, co z Amy? :oo
Ale Justin mnie denerwuje teraz....
przepraszam, że nie skomentowałam wcześniej, ale przeczytałam i zapomniałam haha :D
mam nadzieje, że Justin nie ucierpi.
Wiktoria xx