środa, 25 grudnia 2013

~ Rozdział pierwszy


Justin's POV

           Zupełnie nie miałem ochoty  na to, aby ponownie wkraczać w mury klubów nocnych. To nie byłem już ja. Przecież ja zabiłem siebie, zabiłem swoje uczucia. Otwierałem się tylko wtedy, gdy nikogo przy mnie nie było. Uciekałem przed rzeczywistością, zamykając się w czterech ścianach nowego mieszkania, bo dłużej nie potrafiłem przebywać w domu Amandy. Tam było za dużo wspomnień, które wbijały mi nóż w serce.
            Jason postanowił mi pomóc i razem z nim półtora roku temu kupiłem dom na obrzeżach miasta. Teraz jednak, Insiders potrzebowało przywódcy. Każdy się do tego nadawał, ale oni chcieli mnie. Nie mogłem się zgodzić, wręcz nie chciałem ponownie otwierać tego, co postanowiłem uśpić. Znowu chcieli Shadow, a ja musiałem coś z tym zrobić...
     - Parker, dalej! Występ mamy na dwudziestą! - usłyszałem krzyk Thomasa.
            Kiedyś również i Dave byłby bardzo podekscytowany takim wyjściem. Lecz od ponad sześciu miesięcy spotykał się z pewną dziewczyną. Fakt faktem, nie powiedział jej nigdy tych dwóch, pięknych słów, ale lubił z nią uprawiać seks. Być może to było ich fundamentem i podstawą do utrzymywania dalszych kontaktów.
           Skinąłem lekko głową i zabrałem swoją kurtkę z krzesła. Kiedy wybudziłem się ze śpiączki, moi przyjaciele chcieli skończyć z tym gównem tzn. z akcjami, morderstwami, kasą, narkotykami. Nie mogłem im na to pozwolić. To było nasze życie i cel. Przez pięć miesięcy, kiedy ja walczyłem sam ze sobą, aby w końcu się wybudzić, oni załatwiali wszystko, aby zamknąć ludziom usta. Chcieli, aby wszyscy zapomnieli o naszym gangu. To było możliwe. Ale ja nie zapomniałem.
           Zaparkowałem samochód przed klubem dziesięć minut przez czasem. - Chodźcie! Chodźcie!- zawołał zniecierpliwiony Bonith. Przewróciłem teatralnie oczyma, po czym sam wysiadłem i podążyłem za całą grupką. To było niesamowite, że nadal trzymaliśmy się razem.
     - Justin, wyluzuj no... Zobaczysz ostre kocice w akcji... - któryś z chłopaków klepnął mnie w ramię, a gdy się odwróciłem ujrzałem Knight'a.
           Tylko nie Jason. Ciężko westchnąłem i wszedłem na salę, która znajdowała się na końcu ciemnego i w miarę szerokiego korytarza. Coś na styl takiego w kinach. Zająłem miejsce przy jednym ze stolików z wygodną, czerwoną sofą i skinieniem ręki zaprosiłem do siebie kelnerkę, która miała na sobie jedynie obcisłą, bardzo krótką spódniczkę i biustonosz, który automatycznie powiększał jej piersi.
     - Raz whiskey. - mruknąłem, gdy podeszła.
           Oparłem się łokciem o brzeg kanapy i zacząłem palcem wskazującym muskać swoje usta. Byłem zaintrygowany, kiedy zgasły wszystkie światła, a scena była oświetlona jedynie przez mała lampkę, umieszczoną tak, aby była skierowana na środek sceny. Po kilku sekundach do moich uszu dotarła odprężająca muzyka, przez którą pozwoliłem sobie na chwilę relaksu.
           Na scenie pojawiła się jedna kobieta; ubrana w lateksowe stringi i idealnie dopasowany stanik do piersi. Na oczach miała kocią maską, a w prawej dłoni pejcz. Uniosłem brwi w zaskoczeniu, bo mimo że miałem specyficzne nastawienie do dzisiejszego wieczoru, ta kobieta wyglądała seksowanie. Zapragnąłem mieć ją dla siebie.
           Chłopaki zaczęli gwizdać. Nie poznawałem ich. Ale to w tej chwili zupełnie nie miało znaczenia. Liczyła się tylko dziewczyna, która bez żadnego problemu wspięła się na rurę i zaczęła na niej wirować niczym szybujący samolot na niebie.
     - O kurwa... - cicho jęknąłem, gdy poczułem narastającą w sobie erekcję, była nieziemska, a jej ruchy sprawiały, że pragnąłem poczuć zapach naszego seksu.
           Kiedy ostatnio pieprzyłem się z jakąś laską z baru, nie czułem się tak, jak teraz, patrząc na tę dziewczynę. Nawet jej nie dotknąłem, a już czułem pierwsze krople potu na karku.
     - Jest moja. - odparłem surowym tonem do chłopaków, a oni jakby z zadowoleniem skinęli  głowami.                Wiedziałem, że robili wszystko, aby wyrwać mnie z amoku myśli - prawda była taka, że mogli, jednak nie na długo, bo po powrocie, zapewne i tak zamknąłbym się w swoich czterech ścianach i wróciłbym myślami tam, gdzie byłem każdego wieczoru; byłbym razem z Amandą, trzymałbym ją mocno w swoich ramionach.
           Dziewczyna swoim pejczem uderzyła o ziemię i w mgnieniu oka pozbyła się swojego stanika. Jęknąłem dość głośno, powracając do tego, co działo się na scenie. Musiałem pozwolić swojej frustracji wyjść na zewnątrz. Zaczęła pieścić swoje walory i powolnymi krokami podchodziła do naszej czwórki.
     - Zaraz się zacznie najlepsze... - usłyszałem szept Thomasa, zapewne do któregoś z chłopaków.
           Olałem to i rozłożyłem się nieco bardziej na kanapie, cały czas patrząc na kobietę z pożądaniem w oczach. Zmierzyła wzrokiem każdego z nas, po czym pewnym krokiem podeszła do mnie. Uderzyła pejczem w moje uda, co sprawiło, że automatycznie podsunąłem się wyżej na sofie. Wpatrywałem się w nią, jak zahipnotyzowany, a ona bez żadnego skrępowania usiadła na mnie okrakiem. Kiedy poczuła moją erekcję, uśmiechnęła się chytrze, po czym owinęła pejcz wokół mojej szyi. Nim się zorientowałem złożyła pocałunek na moich ustach. Był dziki, namiętny i sprawił, że chciałem jak najszybciej wypełnić ją sobą. Położyłem dłonie po obu stronach jej uda, a ona momentalnie odsunęła się ode mnie i skarciła wzrokiem.
     - Nie dotykamy. - szepnęła łagodnie i wstała, zostawiając mnie rozgrzanego.
           Chłopacy syczeli, a ja przeklinałem w myślach samego siebie. Nie mogłem kontrolować swoich odruchów, była taka pociągająca, taka seksowna, a jej długie i piękne nogi nie pozwalały nawet na chwilę przestać myśleć o dzikim stosunku. - Chodź tu. - warknąłem, a w moich oczach zabłysnęły żarzące się iskry, gdy jej ciało uległo odwróceniu.
     - Oczekiwanie jest bardziej podniecające, niż myślisz. - uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w stronę Dave'a, który aż jęknął, kiedy usiadła między jego nogami na fotelu. Jedną dłonią zaczęła gładzić jego udo, a pupą ocierała się o jego krocze. Zagryzłem wargę, bo mimo że miałem na nią wielką ochotę, podniecał mnie ten widok. Mój przyjaciel nie wytrzymał i złapał ją za piersi. Podniosła się gwałtownie i uderzyła go pejczem w uda.
     - To było niegrzeczne. - zaśmiała się i zostawiła go równie zniecierpliwionego, jak mnie.
           Nabrałem głośno powietrza do swoich płuc, a potem je równie głośno wypuściłem i wstałem. Byłem bardzo, bardzo zniecierpliwiony. Postanowiłem coś z tym zrobić, dlatego ruszyłem w jej stronę i stanąłem przed nią.
     - Shadow nigdy na nic nie czeka... - warknąłem i przywarłem swoimi wargami do jej ponętnych i pełnych ust.
           Chłopacy zaczęli się śmiać i gwizdać, uśmiechnąłem się, przerywając pocałunek.
     - Nie sypiam z klientami.- szepnęła ledwie słyszalnie.
     - Słonko, ja już nie jestem twoim klientem, a z twojej reakcji wynika, że pragniesz mnie równie bardzo. - uniosłem brwi w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
           Nie musiałem długo czekać. Podniosła stanik z ziemi i sprawnie go założyła. Ująłem jej dłoń i podążając z nią do wyjścia, posłałem chłopakom szyderczy uśmieszek. Skinęli głowami na znak zrozumienia, po czym któryś z nich dodał, że posiadali jeszcze jedną panienkę w planach.
           Razem z Leną, bo tak miała na imię, podeszliśmy do baru. Skinąłem ręką do barmana i poprosiłem o dwa kieliszki czystej wódki. Gdy tylko dostałem alkohol pod swoją dłoń, wlałem w siebie trunek bez większych skrupułów. Miałem mocną głowę i potrafiłem pić z umiarem. Spoglądałem kątem oka na półnagą kobietę. Uśmiechałem się, gdy mierzyła mnie wzrokiem od pasa w dół.
     - Jesteś ciekawa, czy jestem dobry w łóżku? - zapytałem mrucząc, tym samym wywołując na jej twarzy rumieńce.
           Posłała mi znaczący uśmiech, dlatego zbliżyłem się do niej i oparłem się jedną ręką o blat baru, natomiast drugą położyłem na jej udzie i kierowałem nią wyżej, aż dotarłem do lateksowych stringów.
     - Jesteś rozpalona. - mruknąłem w jej usta z uznaniem.
           Czułem, że jej ciało drżało. - Proszę... weź mnie. - jęknęła, na co ja pokręciłem głową i powtórzyłem jej słowa. - Oczekiwanie jest bardziej podniecające, niż myślisz.
           Na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie, które po chwili przerodziło się w waleczną dziewczynę. Ponownie ujęła w dłoń swój bicz, który jeszcze przed chwilą spoczywał na blacie.
     - Nie powtarzaj moich słów... - syknęła, ponownie uderzając pejczem o moje uda, na co lekko syknąłem.
     - Niegrzeczna jesteś... - mruknąłem, wstając.
           Ująłem jej nadgarstki i jednocześnie wyrwałem jej przedmiot. Rzuciłem go na bok i wsunąłem się zwinnie między jej nogi. Puściłem jej dłonie, bo czułem, że chciała mnie objąć. Czując jej zimne palce pod swoją koszulką na plecach, poczułem jeszcze większe podniecenie, wypełniające mój organizm.
     - Będę cię pieprzył... - przejechałem dłonią po jej kobiecości. Była taka mokra.
           Zaczęła mnie prosić, żebyśmy w końcu wyszli. Coraz bardziej pragnąłem jej ciała, czułem narastające pożądanie. - Pobawimy się twoją zabawką.- mruknąłem, podnosząc skórzany pejcz.
     - Och, przestań pieprzyć, po prostu chodź już.- warknęła zniecierpliwiona.
           Nie mogłem przestać się uśmiechać. Była typową panienką z takiego klubu. Chciała zrobić to szybko i zapewne liczyła na drobną zapłatę. - Nie tak prędko, Lena. - syknąłem, biczem uderzając o jej lewe udo. Jęknęła, przymykając oczy, a mi sprawiło to jeszcze więcej przyjemności. - Jęcz. - syknąłem, kiedy przywarłem do niej od tyłu i dłońmi masowałem jej biust.
     - Błagam, zrób to! - jęknęła i zaczęła się wić, tuż przy moim ciele.
           Zaśmiałem się i odwróciłem ją gwałtownie przodem do siebie. Ona zerwała swoją maskę z oczu i chciała mnie pocałować, na co zareagowałem i zrobiłem dwa kroki do tyłu, przez co wpadłem na kogoś. Spojrzałem za siebie i stanąłem jak wryty w ziemię. Nagle wszystko wokół mnie stało się jakby zamglone; ludzie, muzyka, zapachy - nic się nie liczyło. Tylko ona, tylko Amanda.
           Była... inna. Jej włosy sięgały do brzucha, miała grzywkę ułożoną na bok. Nabrała bardziej kobiecych kształtów. Była już dojrzałą kobietą. Przez te dwa lata tak bardzo się zmieniła. Gdyby nie jej oczy, głębia ich intensywnego koloru... nie poznałbym jej. Nie mogłem słowem się odezwać, nie potrafiłem. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek.
           Rozchyliła lekko usta, a ja poczułem ból w klatce piersiowej. Co jeśli tutaj pracowała? Wyrzuciłem ją z swojego życia i trafiła tutaj. Każdy mężczyzna ją dotykał, wykorzystywał. Potrząsnąłem głową i usłyszałem głos Leny za sobą.
     - Idziemy? - odwróciłem się do niej - Wyjazd stąd!- warknąłem, na co dziewczyna zareagowała agresywnie, uderzyła mnie pejczem po nogach i odeszła z gracją.
           Powróciłem wzrokiem na moją dziewczynę. Ona stała przede mną i nic nie mówiła. Do jej oczu napłynęły łzy. Byłem pogrążony jej widokiem. Jak bardzo mogłem ją skrzywdzić...
     - Amy... - cicho jęknąłem, podchodząc niewiele kroków bliżej niej. Zacząłem nerwowo oddychać
     - Justin...- odparła obojętnie i wierzchem dłoni otarła zabłąkaną łzę.
           Nie mogłem znieść jej widoku, zbliżyłem się, aby ją przytulić, jednakże ona zatrzymała mnie ruchem ręki.- Nie, Justin. Nie możesz tego zrobić. - jej głos był stanowczy, mimo że wyczuwałem w nim odrobinę żalu.
           Zacisnąłem wargi. Na co ja liczyłem? Na to, że po tych dwóch latach, ona nadal by mnie kochała? Że pozwoliłaby mi chociaż na odrobinę wytchnienia? Nie. Ona... miała do mnie dystans. Przełknąłem ślinę, patrząc na nią.
     - Amy, ja... - przejechałem ręką po swoich niesfornie ułożonych włosach, by wyrazić frustrację - Szukałem cie... - jęknąłem w akcie desperacji
     - Nie, ty mnie wyrzuciłeś ze swojego serca, jak i życia. Nie wiem, czy mnie szukałeś, czy nie, bo większość tego pieprzonego czasu spędziłam w piwnicy ze swoim ojcem. - zagryzła na moment usta, lecz po chwili ponownie je uchyliła - Zdajesz sobie sprawę z tego, co musiałam przejść? Dzięki temu, co tam przeżyłam nabrałam dystansu do życia. Nie chciałam, abyś dowiedział się, że żyję, bo to już jest niepotrzebne. - pogładziła swoje rozpuszczone włosy i spojrzała w prawą stronę.
           Momentalnie zmienił się wyraz jej twarzy - uśmiechnęła się, a w jej oczach dostrzegłem iskierki.
Była zupełnie inna. Nie taką ją zapamiętałem. Nigdy nie była w stanie prawić mi takich monologów, które były pozbawione emocji. Czułem, że to była jej druga twarz. Tak samo, jak ja posiadałem Shadow, ona posiadała kogoś jeszcze. I wtedy ujrzałem jego. Podszedł do niej, objął ją ręką w pasie, a Amanda dała mu buziaka w polik. Wpatrywałem się w nich, bo to było zupełnie niemożliwe.
     - Witaj Shadow. - mruknął chłopak, przy jej boku.
           Nie było mnie stać w pierwszej chwili na cokolwiek innego, poza myślami w swoim umyśle. Dlaczego on tu był? Czy ona z nim spała? Może on ją krzywdził?
     - Nevil... - wypowiedziałem jego imię z taką odrazą na jaką było mnie stać.
           Chłopak uśmiechnął się do mnie znacząco i przyciągnął Amandę bliżej siebie.- Widzę, że poznałeś moją kobietę.- pogłaskał dłonią jej włosy, a następnie złożył pocałunek na jej czole.
     - Jesteście razem? - palnąłem, zupełnie nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
           Znałem Nevil'a od zawsze. Przecież to on pomógł mi, gdy McCann próbował mnie zabić, gdy obrabowywaliśmy jego magazyn. To on ułożył nam plan napaści. - Jak... - szepnąłem sam do siebie, nie mogąc uwierzyć, że Amanda była teraz w objęciach mojego dawnego przyjaciela.
     - Shadow, to ja pomogłem Amandzie stanąć na nogi. Uciekła od ojca, właściwie to go zabiła. - spojrzał na nią z dumą w oczach. - Znalazłem ją kilkanaście kilometrów od mojego magazynu na obrzeżach. Nie wiem, jak udało jej się tak daleko uciec...- Amy miała łzy w oczach, zapragnąłem ją przytulić i powiedzieć, że już była bezpieczna.. Jednak nie mogłem, ponieważ była w ramionach innego mężczyzny.
     - Zaopiekowałem się nią i zadbałem, aby ponownie zaczęła czuć się jak kobieta. - pocałował czubek jej nosa i dodał z odrazą. - Wiem, że kazałeś jej wypieprzać ze swojego życia, przez co ona musiała znosić gwałty, pobicia, to że ją molestowano...- dziewczyna wtuliła się w pierś chłopaka, a moje serce rozpadło się na kilka kawałków.
           Czułem w sobie nienawiść do samego siebie. Chciałem się rozpłakać jak małe dziecko bo ten widok, mnie po prostu zabił. Pokręciłem przecząco głową i zrobiłem kilka kroków w tył, po czym ostatni raz przyglądając się Amandzie, odwróciłem się i z zaciśniętymi wargami podążyłem do wyjścia. Nie mogłem już dłużej tu przebywać. To było za duże wyzwanie dla mnie. Musiałem poradzić sobie z realiami, jakie towarzyszyły mojej egzystencji...

Amy's POV

     - Słońce już dobrze. Nie wiedziałem, że on tu akurat dzisiaj będzie... - poczułam, jak Nevil dłonią ujął mój policzek i otarł kilka zagubionych łez.
           Spojrzałam na niego, czując ból, smutek i po prostu rozpacz. Nie sądziłam, że mogłabym go jeszcze spotkać. Zmężniał, wydoroślał, dojrzał mu głos... To bolało. Cholerne uczucie pustaki wdarło się do mojego serca. Już dawno przestałam myśleć o Shadow, a on ponownie pojawił się w moim życiu i rozbudził już uśpione uczucia. Kochałam go cały czas, jednakże nie pozwalałam, by ta miłość zawładnęła moim sercem na dobre.
           Chciałam być z Nevil`em, chciałem tego, ponieważ to on pomógł mi przejść przez cały koszmar, który sprawił mi mój ojciec. Uśmiechnęłam się blado do niego i nagle poczułam coś niesamowitego, jakoś znajome ciepło w sercu. Mimowolnie się odwróciłam i ujrzałam Dave'a, Thomasa i Jasona.
           Wszyscy trzej spoglądali na mnie w zdziwieniu. Wszyscy się zmienili. Byli tak samo dojrzalsi, jak ich przywódca.
     - Cześć chłopaki... - mruknęłam cicho, mierząc twarze, które kiedyś znałam bardzo dobrze.
           Nevil również przywitał się z nimi, tylko z mniejszym entuzjazmem. Najbardziej wbiłam wzrok w Dave'a. Stał się męski, jego mięśnie wyraźnie się odznaczały przez obcisłą, białą koszulkę, a uśmiech był zniewalający.
     - Amy... Szukaliśmy cię wszędzie. - zaczął niepewnie Jason.
     - Niepotrzebnie... - wtrącił Jack, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć - Jest pod dobrą opieką - lekko się zaśmiał, przyciągając mnie do swojego boku.
           Lekko mruknęłam, bo chciałabym zamienić z nimi kilka słów. - Dasz mi chwilę...? - jęknęłam do niego szeptem.
           Spojrzał na mnie zdziwiony, ale po krótkiej chwili dał mi pięć minut i odszedł na bok. Wiedziałam, że chciał mnie mieć cały czas na oku. Martwił się i rozumiałam to, ale czy kierowało nim jedynie poczucie opiekuńczości - tego nie byłam w stanie stwierdzić.
     - No to.. co u was? - spytałam, gładząc swoje włosy.
           Byłam lekko spięta i nie wiedziałam, jaka byłaby ich reakcja. Nie musiałam długo czekać, bo Dave już był przy mnie. Objął mnie mocno, aż zachłysnęłam się powietrzem. Stary, dobry Dave... Nie wiedziałam, czy byłabym w stanie zaakceptować jego bliskość, ale brakowało mi tego. Odwzajemniłam jego uścisk, przymykając lekko oczy i oddając się temu uczuciu. Myślami powróciłam do przeszłości.
     - Tak bardzo mi ciebie brakowało... Tyle się ciebie naszukałem... - jęknął w moje włosy.
           Po chwili odsunął mnie na długość swoich ramion i odgarnął kosmyk moich włosów za ucho - Dlaczego nie dałaś znaku życia? - wtrącił Jason, ignorując swojego kumpla, który nadal się we mnie wpatrywał.
           Potrząsnąłem lekko głową, by oprzytomnieć i spojrzałam na Knight'a.
     - Nie mogłam, musicie mi to wybaczyć. Potrzebowałam czasu.. - jęknęłam i przejechałam dłonią po ramieniu.
           Opowiedziałam im w skrócie o tym, co się działo przez te dwa lata. Pozwoliłam nawet, aby kilka łez spłynęło po moim policzku. -..a teraz mam Jack`a..- mruknęłam, kiedy poczułam chłopaka za swoimi plecami.
     - A co z Justinem? - do naszej czwórki podszedł Thomas. Jego także pamiętałam bardzo dobrze. Chłopak, który nawymyślał niestworzone historie ze mną i Dave'em w roli głównej.
     - Nic, ona jest teraz moja. - dodał Nevil ostrym tonem głosu - Niech tylko jeszcze raz się do niej zbliży - wbił wzrok w cały gang Insiders.
           Zacisnęłam wargi, bo nie chciałam takiego czegoś. Nie miałam w planach, by obdarzyć ich wszystkim nienawiścią z powodu Shadow. Oni byli moimi dawnymi przyjaciółmi... Widziałam ich po raz pierwszy od tak dawna...
           Widziałam, że Dave gotował się ze złości, a to było do niego podobne.
     - Naprawdę cieszę się, że was spotkałam. Mam nadzieję, że wybaczycie mi kiedyś to wszystko...- uśmiechnęłam się blado i odwróciłam się, aby odejść.
           Nie minęło kilka sekund, a poczułam uścisk na ramieniu. - Amy..- to był Dave, a w jego oczach dostrzegłam troskę i tęsknotę. Chciałam coś powiedzieć, ale Jack mnie uprzedził
     - Zostaw ją.- warknął i odepchnął go ode mnie.
     - Myślisz, że teraz ci wszystko wolno?! - czułam, że właśnie tak zareagowałby chłopak, za którym tęskniłam - To, ze ona teraz jest z tobą, nie oznacza, że możesz ją kontrolować! - krzyknął, a mój chłopak odsunął mnie na bok - Amanda była dla nas jak rodzina, nie możesz nam jej zabrać, gnoju! - rzucił, na co Nevil parsknął śmiechem. To było w jego stylu.
     - Posłuchaj, Honi. - pchnął go lekko do tyłu - Jesteście gówno warci. Wasz gang już nie jest uznawany za taki niebezpieczny jak kiedyś. Teraz to ja przejąłem władzę razem ze swoimi wspólnikami i jeżeli ty... - przeniósł wzrok na chłopaków z tyłu - albo któryś z was - zmierzył ich wzrokiem - wejdzie mi w drogę i na siłę będzie próbował przekonać Amandę, aby do was wróciła... - zacisnął swoją pięść - pożałujecie tego... - nie zahamował się i uderzył Dave'a prosto w twarz na co pisnęłam, zakrywając usta dłonią. Poczułam ból.
Wiedziałam, że Jack by tego nie chciał, ale podbiegłam do Dave'a i pogłaskałam go po policzku.
     - Przepraszam! Naprawdę przepraszam. - załkałam, bo nie mogłam powstrzymać łez. Usłyszałam wołanie Nevil`a, abym zostawiła przyjaciela.
     - Zamknij się już! - krzyknęłam i zmierzyłam go wzrokiem.- Nie możesz mi mówić ciągle, co mam robić. Nie jestem marionetką w twoim rękach. - dodałam, zupełnie nieświadoma swoich słów.
           Bez słowa do mnie podszedł i pociągnął mnie za łokieć. Odciągnął mnie od chłopaków, aż w końcu zniknęli mi z pola widzenia. - Jesteś okropny... - bąknęłam, wyrywając mu się.
     - Nie ja jestem okropny, tylko oni. Myślą, że teraz ponownie wkroczą z buciorami w twoje życie. Nie, Amando. Nie pozwolę na to, ponieważ wiem, że to będzie dla ciebie krzywdzące. Jesteś zbyt wrażliwa i delikatna.. Ze mną jesteś bezpieczna i nie pozwolę cię nikomu zranić. Ta banda debili nie jest w stanie zagwarantować ci ochrony. Po tym jak Parker wybudził się po pięciu miesiącach... Stracili wszystko, są zerem.. - zaśmiał się ironicznie, a mnie ścięło. Justin był w śpiączce?
     - Co? - zatrzymałam się przed naszym autem.
           Odwróciłam się do niego i odgarnęłam swoje włosy za ucho. - Jak to wybudził? - szepnęłam nie mogąc pohamować zaskoczenia i w pewnym sensie troski, jaka w tej chwili wdarła się do mojego serca zupełnie nieproszona. - Mówiłeś, że wyjechali.. a nagle jakimś cudem się dzisiaj na nich natknęłam.. - dodałam, obserwując jego twarz - Mówiłeś, że Justin stał się chłopakiem, który pił, zaniedbywał się i robił wszystko, by zejść na psy. Dlaczego on nadal wygląda tak... - zacięłam się i zagryzłam usta, by nie wypowiedzieć za dużo słów, które mogłyby rozzłościć Jack'a.. To mogłoby się źle skończyć.
           Chłopak zmierzył mnie, a następnie rzucił obojętnie. - To jest nie ważne. Zamknęłaś rozdział, który był związany z nimi, prawda? - kiedy zorientował się, że i tak nie miałam zamiaru odpuścić dopóki nie powiedziałby mi prawdy, wziął głęboki oddech.- Była strzelanina, w której Parker został pobity i postrzelony - kilkakrotnie. Miał stracie z McCann`em. Zabił go, lecz sam o mało nie zginął. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, jednak jego organizm funkcjonował, a mózg się nie poddawał. Przeżył i po pięciu miesiącach w śpiączce się obudził. - przewrócił teatralnie oczami i skinął ręką, abym wsiadła do samochodu.
           Parsknęłam, gdy mówił bez żadnych emocji - Nie rozumiem ciebie. Przecież.. - poczułam, że z moich oczu poleciały łzy - doskonale wiedziałaś, jak bardzo, jak bardzo.. - w końcu zebrałam się na odwagę i na niego spojrzałam - go kochałam... - szepnęłam, głęboko oddychając.
           Czułam ponownie to wszystko co wtedy. To, jak się kłóciliśmy, jak on dawał mi tę miłość, której Jack nie potrafił mi nigdy dać. - Nie wierzę.. - usiadłam do samochodu - okłamałeś mnie...
           Odpalił silnik i  zignorował moje wyznanie. - To dla twojego dobra. Robię wszystko, żebyś zapomniała o przeszłości. Dlaczego mi się tak opierasz? Nigdy dotąd cię nie skrzywdziłem - jego głos złagodniał, więc dotknęłam dłonią jego kolana.
     - Wiem, Jack...- chłopak nie dał mi dokończyć i nakrył moją dłoń swoją.
     - Kocham cię, Amando i będę o ciebie walczył. Nie ważne, czy usłyszę w końcu od ciebie te dwa słowa, o których marzę, ale wiem, że jesteś tego warta.- zakryłam drugą dłonią usta, aby powstrzymać jęk.
            Wiedziałam, że Jack mnie kochał, jednak ja nie potrafiłam odwzajemnić jego uczuć. Miałam ustawioną blokadę, która potrafiłaby odejść, ale tylko przy jednej osobie.

_________________________________________________

No kochani...
Taki prezent z Okazji Świąt :)
Podoba Wam się?
Mam nadzieję, że tak :)

Jeszcze raz Wam bardzo dziękuję za pozostanie ze mną i z Shadow oraz z Amy.

CZYTASZ? = SKOMENTUJ - PROSZĘ! ♥




piątek, 20 grudnia 2013

~ Prolog część 2



 Wszyscy żyli według swoich własnych zasad.W ich świecie nie było miejsca na rozpamiętywanie. Każdy wierzył, że człowiek powinien kierować się rzeczywistością i podążać ścieżką teraźniejszości. Wszyscy, oprócz jednej osoby. 
          Justin nigdy nie potrafił pogodzić się z odejściem swojej miłości. Ona była jego zgubą. Jego sercem, które tak z dnia na dzień przestało bić. Odeszła, pozostawiając po sobie wspomnienia, łzy i zdjęcia, które za każdym razem, gdy oglądał, płakał, bo wiedział, że nadal bardzo mocno ją kochał. 
          I znowu to robił. Znowu siedział w swoim pokoju, na łóżku i w dłoni trzymał ramkę z ich wspólnym zdjęciem, które wywołał dwa lata temu, tuż po zniknięciu swojej dziewczyny. Przez ten cały czas nigdy nie nazwał jej " swoją byłą dziewczyną ", " byłą miłością". Ona cały czas była jego. Tak twierdził. 
          Myśli o Amandzie nie opuszczały go nawet na krok. Wszędzie, gdzie tylko spojrzał, widział ją i byłby w stanie zrobić wszystko, by ją odzyskać, lecz nie wiedział co mógłby zrobić. Przeszukał ze swoimi kumplami każdy magazyn, który znajdował się w tym mieście i pobliskich wioskach, oczekując, że znajdzie tam swoją miłość, lecz jedyne, co znajdował, to pustkę
          Kiedy przyjaciele wyciągali go na piwo, wódkę, bądź podróż po lokalnych, nocnych klubach - szedł z nimi. Tylko wtedy mógł ponownie uśpić w sobie uczucia. To pozwalało mu na minimalny kontakt z rzeczywistością. Chociaż na chwilę zamykał w sobie przeszłość. 
          Tak było i tym razem. Jason nie mógł już dłużej patrzeć na postawę Justina. Doskonale rozumiał cierpienie swojego przyjaciela, lecz nie mógł pozwolić, by przyjaciel tak się tym zadręczał. Chciał, aby dwudziestojednoletni chłopak wziął się w końcu w garść i zaczął dostrzegać realia swojej egzystencji, bo któregoś dnia, gdy będzie umierał, jedyne, na co będzie go stać, to łkanie, że zmarnował całe lata na poszukiwanie Amandy. 
           Tego dnia miało zmienić się jego życie. W końcu mógł przejrzeć na oczy i pozbyć się uczuć tak, jak pozbył się tego przed stratą swojej dziewczyny. Thomas i Dave również chcieli na nowo uczestniczyć w akcjach i ponownie być najgroźniejszymi w mieście. Tym razem pragnęli stać się silniejsi. A Justin musiał stać się Shadow, bez względu na to, jakie emocje władały jego umysłem. 

____________________________________________

Jak widzicie pojawił się prolog części drugiej.
Rozdziały będą dodawane co sobotę w godzinach wieczornych :)

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia ( których w ogóle w tym roku nie czuję )  życzę Wam wszystkiego najlepszego, zdrowia i radości, dobrych ocen w szkole, uśmiechu na twarzy i pogody Ducha. 

Do zobaczenia. 

Ps. Bardzo dziękuję, że jesteście ze mną. 

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ - BARDZO PROSZĘ O POTWIERDZENIE W SPRAWIE  INFORMOWANIA 

wtorek, 10 grudnia 2013

Wasze zdanie

Witajcie Moi Kochani! :) 

Jako, że pierwsza część została już zakończona, przychodzę do Was z czymś nowym.
Podczas pisania z jedną z czytelniczek Shadow, wpadłam na pewien pomysł.
Bardzo mnie ciekawi, co najbardziej wzbudziło w Was ekscytację, płacz, poczucie smutku, radości albo i złości?
Chciałabym, aby każdy, kto tylko może, napisał w komentarzu swoją ulubioną sytuację z emocjami, które wymieniłam wyżej. Może być kilka, nie mówię, że nie :)
Jak pisałam wcześniej, jestem bardzo ciekawa Waszych odpowiedzi :)
Myślę, że to nie jest zbyt trudne i sporo z Was postanowi podzielić się ze mną jak z innymi swoimi poglądami :)

Czekam,
Audrey ♥

piątek, 6 grudnia 2013

~ Epilog

     


 ~ EPILOG

        Wszystko się zmieniło. Nie było już życia bez smutku. Każdy dzień powinien dawać radość i chęć istnienia. Cieszenie się tym, co każdy posiadał powinno być na pierwszym miejscu. Nie posiadałem przy sobie tej jednej, jedynej osoby, którą obdarowałem czymś nieskończonym. Obdarowałem miłością, która nigdy nie odeszłaby w zapomnienie.
        Mógłbym dać odciąć sobie kończyny, jeżeli w ten sposób Amanda by do mnie wróciła. Mógłbym zrobić cokolwiek innego, ażeby ona zrozumiała, jak bardzo żałowałem swoich błędów. Byłem w stanie zakończyć wszystko ze światem przestępczym, wszystko mogłem tak po prostu zakopać, ale co z tego, jeżeli jej nigdzie nie było?
        Nigdy nie sądziłem, że ta dziewczyna byłaby zdolna do odejścia. Znosiła mnie tak długo, ale kiedy zacząłem się orientować, że była dla mnie ptakiem wolności i sercem miłości, ona odważyła się zniknąć z mojego życia? Pragnąłem już nie tylko jej bliskości, lecz bezpieczeństwa. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby Amy została zabita przeze mnie.
        Zasługiwała na wszystko to, co było najpiękniejszym darem na świecie. Potrzebowała troski, opieki mimo że zgrywała odważną i pewną siebie kobietę. Ona w pewien sposób intrygowała. Dążyła do wszystkiego zaparcie, a ja jej to wszystko utrudniałem i kiedy to zauważyłem nastała pustka, bo zostałem sam, mając jedynie przy swoim boku garstkę przyjaciół, których także nie potrafiłem docenić.
        Jason od mojego wyjścia ze szpitala wziął mnie pod swoje skrzydła i zaczął kierować w odpowiedni sposób. Nie miałem mu tego za złe. Wręcz pochłaniałem jego wskazówki i dążyłem do tego, by w końcu stać się normalnym człowiekiem. Chciałem uśpić w sobie Shadow. On niszczył mnie od środka, a gdy tylko myślałem o McCann'ie - on się budził. Knight brał mnie w takich momentach na siłownię i kazał wyżywać się na workach treningowych, a czasem urządzał specjalnie dla mnie walki z jednym z chłopaków.
        Thomas codziennie męczył mnie graniem na konsoli. Za wszelką cenę chciał mnie wciągnąć w wir gier, lecz ja nigdy nie potrafiłem się skupić. Nie mogłem tak po prostu zapomnieć o otaczającym mnie świecie, o Amandzie, broni, Shadow. To żyło we mnie, a ja poniekąd żyłem tym wszystkim, nikomu o tym nie mówiąc. Gdy kładłem się spać, widziałem ją. Stała taka bezbronna, uśmiechnięta, a jej oczy wyrażały zupełną pustkę. To było najgorsze, co mogło mnie nawiedzać. Gdybym tylko mógł coś zrobić, od razu bym ją schował w swoich ramionach i już nigdy nikomu nie pozwoliłbym skrzywdzić.
        Dałbym jej wszystko, czego by pragnęła. Już nigdy bym jej nie wyzwał, nie dotknąłbym jej bez pozwolenia. Szanowałbym ją w taki sposób, aby w końcu zaczynała utwierdzać się w tym, że ona odmieniła drogę, którą podążałem, mając na sobie różowe okulary.
        Dave po bardzo długim czasie w końcu mi wybaczył i ponownie zaczęliśmy tworzyć zgrany duet. Na porządek dzienny wróciły jego wygłupy, lecz wiedziałem, że nigdy już nie byłyby takie same, jak kiedyś. Jego także bolało serce i zapewne nie słabiej, niż moje. Postanowiłem z nim raz szczerze pogadać. Moje wątpliwości się utwierdziły i wiedziałem już, że Amy znaczyła dla niego naprawdę bardzo dużo. Obaj zostaliśmy pozbawieni wielkiego skarbu, jakim była ta dziewczyna.
        Kilkakrotnie wykradałem się z domu pod pretekstem pójścia do baru, lecz zamiast tam przebywać, ja jej szukałem. Chciałem zbadać każdy zakątek tego pieprzonego miasta, ale jej nie było. Kiedy wracałem do domu, zamykałem się w swoim pokoju. Jej zdjęcia, które widniały na półkach, przyprawiały mnie o dreszcze na całym ciele i palące łzy w oczach, niczym palące iskry ognia podczas pożaru. Nie dawałem sobie z tym rady. Byłem za słaby.
        Zacząłem pisać pamiętnik. Zapisywałem w nim wszystko to, co gryzło mnie najbardziej. Może kiedyś, gdybym ją odnalazł, miałaby dowód tego, jak bardzo zmieniła moje nastawienie do życia i do tego, czym była prawdziwa miłość. Może, gdyby ona w końcu dała o sobie jakiś znak, byłbym zdolny do wyzwolenia z siebie ducha radości w postaci uśmiechu na twarzy i życia, które w tym momencie odeszło razem z nią. Żyłem, ale w środku byłem martwy. I tak pozostanie, dopóki ona się ponownie nie pojawi. Gdybym miał czekać wieczność - czekałbym. Gdybym któregoś dnia dowiedział się, że moja kochana Amy odeszła - zabiłbym się.

______________________________________________________________

PODZIĘKOWANIA


No i mamy koniec części pierwszej....
Muszę Wam się szczerze przyznać, że zakładając to opowiadanie, będę chciała pisać drugą część. 
Jesteście tak wielkim wsparciem dla mnie od samego początku, że pisanie nowych rozdziałów było dla mnie czymś wspaniałym.
Nigdy nie spotkałam się z tak wiernym gronem czytelników.
Jestem Wam bardzo wdzięczna, że mnie wspieracie i chcecie czytać to, co tutaj dodaję.
Dużą rolę odegrała też Elise. Ona jest moją przyjaciółką w realnym świecie. Zawsze pomagała mi odnaleźć odpowiednie rozwiązanie z każdej sytuacji.
To ona pisała ze mną kilka rozdziałów. Bez niej chwilami bym sobie nie poradziła. Tknęła w to opowiadanie coś unikatowego, za co jestem jej przeogromnie wdzięczna. 

Wszyscy się pytacie, czy faktycznie będzie druga część. 
Odpowiadam: Tak, będzie.

Wasza ilość głosów świadczy o tym, że naprawdę to lubicie, a ja nie mogę Was zawieść :)
Co do drugiej części to nie chcę za dużo ujawniać, ale koncepcję już mam. Kto wie, może Amy wcale nie wróci do Justina? Może faktycznie jej już nie ma? A Justin? Może on w pewnym momencie z tym wszystkim sobie odpuści i wróci do swojego dawnego życia? Ponownie zacznie pić, mieć co noc inną dziewczynę? To wszystko będzie ukazane w nowych perspektywach - w drugiej części.   

A tak krótko tylko ukażę Wam statystyki: 

Liczba wyświetleń ( do tej pory ) : 78 119
Liczba komentarzy ( do tej pory ) :  1251

BARDZO WAM DZIĘKUJĘ I DO ZOBACZENIA ZA DWA TYGODNIE :)
PS. Zmieniłam nazwisko Justina i teraz jest Justin Parker! . :)
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję i chciałabym, abyście nie odeszli przez te dwa tygodnie, gdyż pisanie dla Was jest czymś najpiękniejszym na świecie. Wy mnie rozumiecie. ♥

Pozostawcie komentarz.

piątek, 29 listopada 2013

~ Rozdział czterdziesty pierwszy

       

          McCann miał to wszystko zaplanowane. Chciał mnie wyprowadzić w bezludne miejsce, zastrzelić i zapewne pogrzebać. Ale to był tylko jego plan i nie był w stanie zagwarantować samemu sobie, że i ja nie przygotowałbym czegoś w zanadrzu. Wyjąłem swoją broń i ją odblokowałem, po czym spojrzałem na jego cień.
    - Ale tym razem, zabawimy się na moich zasadach. - warknąłem i wycelowałem w niego, jednakże poczułem zbyt duży ciężar zalegający na swoim sercu i strzał został oddany w inną stronę, niżeli się tego spodziewałem.
          Mężczyzna zbliżył się do mnie, dzięki czemu mogłem dostrzec na jego twarzy poirytowany uśmiech. Zaczął mnie wyzywać od słabych i nic nie wartych gości, których się pozbył, a ja miałem dołączyć do jego kolekcji. To było śmieszne. Prędzej bym zabił samego siebie, gdyby to on miał mnie zabić.
    - Gdzie jest Amanda? - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
          Musiałem go o to zapytać, bo gdybyśmy zaczęli bójkę i bym go zabił, nigdy bym się nie dowiedział, gdzie ona przebywała. Poza tym, to mogła być zasadzka. Mógł jedynie wykorzystać fakt, że Amy nie było, a tak naprawdę on wcale jej nie porwał.
    - Najpierw powiedz mi, dlaczego tak ci zależy na tym, aby ją znaleźć. Przecież już nie jesteście razem. - bawił się bronią w swojej prawej dłoni - Przecież ty jej nie kochasz.. - zaśmiał się, tym samym wywołując we mnie jeszcze większy gniew.
          Zagryzłem wewnętrzną część swojego policzka i odpowiedziałem mu jednym, prostym zdaniem, które wiedziałem, że on odbierze w taki sposób, a nie inny.
    - Bo mam serce, a ty go nie masz. - syknąłem i uniosłem broń, po czym bez zastanowienia strzeliłem w jego lewe ramię - Gadaj, gdzie ją ukryłeś, zanim cię rozpierdolę.
          Myślałem, że on także zareaguje strzałem, ale nie. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas niezadowolenia, po czym kawałek się ode mnie odsunął. Przyglądałem mu się uważnie, ale nie byłem w stanie rozszyfrować jego zamiarów. Nim się obejrzałem, dostrzegłem inne osoby po swojej prawej i lewej stronie. No nie... I czego ja się spodziewałem... przecież ten gnojek nigdy nie potrafił dotrzymać umowy! Przekląłem w myślach swoją naiwność, która była kierowana pod wpływem uczucia, jakim darzyłem pojmaną dziewczynę.
    - Ty gnoju... Mówiłeś jeden na jednego... - krzyknąłem.
    - Mówiłem, mówiłem...- machnął ręką, po czym jego mimika się zmieniła, a twarz nie wyrażała żadnych emocji.
          Po krótkim czasie, kiedy panowała między nami cisza, on po prostu podniósł broń i wycelował we mnie. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów; może z trzy. Milczałem, a nawet przestałem się wiercić, ponieważ nie widziałem w tym żadnego sensu. Jego ludzie, kiedy wykonałem najmniejszy ruch, zaraz reagowali.
    - Wypuść dziewczynę. - syknąłem, kiedy doszedłem do wniosku, że to był mój koniec.
          Całe moje życie było porażką, a kiedy los wyciągnął do mnie szczęście, chwyciłem je w dłonie, zamknąłem je, a po chwili wypuściłem, jak motyla na wolność. Jednak w moim przypadku, ta wolność oznaczała ból i cierpienie, w które pchnąłem Amy przez mój egoizm i chorą chęć zemsty.
          Nie wiedziałem, co wydarzyłoby się, kiedy McCann by mnie zabił, co stałoby się z Amandą no i chłopakami? Przez ten krótki moment, gdy staliśmy w milczeniu i wymienialiśmy się spojrzeniami zrozumiałem cholernie dużo rzeczy. Amanda Brown była miłością mojego życia mimo że zacząłem się przed tym chować. Mimo że Shadow zabijał moje uczucia, wiedziałem, że ta dziewczyna była mi przeznaczona, by żyć przy mnie. Moim pieprzonym zadaniem było chronienie jej, dbanie o jej bezpieczeństwo i pielęgnacja uczuć, którymi próbowała mnie obdarzyć.
          Żałowałem tych chwil, kiedy traktowałem ją w sposób nieprzemyślany. Gdybym mógł cofnąć czas, schowałbym ją w swoich ramionach, by zło tego pierdolonego świata jej już nigdy nie dotknęło. Wtedy do mojej głowy wdarł się Dave. Zrozumiałem, że zrobiłem ogromny błąd posądzając go o wszystkie czyny, których jak już wiedziałem, się nie dopuścił.. To ja popchnąłem dziewczynę mojego życia w jego ramiona. Wiedziałem, że nie było trudno zakochać się w tak delikatnej i wrażliwej istocie, jaką była Amanda. Wtedy, kiedy ona potrzebowała czułości, opieki i zrozumienia mój przyjaciel był przy niej i bronił ją przede mną. Miał rację. Krzywdziłem ją i nie zasługiwałem na to, aby Amy kochała mnie całym sercem. W duchu podziękowałem mu za wszystko i miałem nadzieję, że kiedyś by mi wybaczył.. Czułem, że nie będzie mi dane przeprosić go osobiście.
          Jason, mój oddany i wierny kumpel, który był zawsze przy mnie i jemu i reszcie chłopaków powinienem podziękować za wielkie wsparcie i po prostu bycie, gdyż wiedziałem, że ostatnio stałem się jedynie zabijającą i chodzącą bestią.
    - McCann, wypuść Amy. - powiedziałem, po czym zagryzłem wargę.
          Mężczyzna wpatrywał się we mnie intensywnie, a potem opuścił broń i podszedł do mnie bezszelestnie - S​hadow, Shadow... Ty ją naprawdę kochasz, jaka szkoda, że ta biedna dziewuszka teraz leży w tej zimnej piwnicy i płacze...- przejechał mi lufą broni po policzku.
          Syknąłem z obrzydzenia, nie wiedziałem, czy owe obrzydzenie było spowodowane jego widokiem i zapachem, czy tym co właśnie mi powiedział - PIWNICA - to słowo było kluczowe.

~*~

          Justin nie potrafił powstrzymać w sobie uczucia złości. Wiedział, że nie miał już żadnej drogi ucieczki. Każdy jego ruch mógł zakończyć się porażką i końcem życia w kryminalnym świecie. Odczuwał strach, ale miłość wypełniała jego serce i dawała mu siłę, aby stawić czoła swojemu wrogowi.
          Nabrał powietrza do swoich płuc, niczym tygrys polujący na swoją ofiarę. Chciał raz na zawsze uwolnić się od przeszłości. Jego mięśnie się napinały, kiedy myślał o dziewczynie. Chciał uratować jej życie, chciał, aby w końcu mogła być szczęśliwa. Wiedział, że to wszystko zależało od niego; zależało od tego, jak rozegrałby rundę ze swoim wrogiem. .
          Parker powoli zamknął oczy, a w duchu pozwolił, aby Shadow się obudził, bo teraz potrzebował go bardziej niż kogokolwiek innego. Kiedy uchylił powieki, jego źrenice zrobiły się czarne,jak kawałki węgla i płonął w nich ogień. Ogień nienawiści do człowieka, na którego właśnie patrzył.
          Ręką zjechał do biodra, wiedział, że nie jest zdolny użyć broni, a jego ostatnim ratunkiem był nóż. Dotknął go dłonią przez kurtkę i czekał na odpowiedni moment, aby McCann zbliżył się na wystarczającą odległość.
          Wyczekiwał tego momentu zupełnie pochłonięty myślami rozwalenia jego serca od środka. Chciał patrzeć, jak umierał. I wtedy nadszedł moment Parkera. Patrick z bronią w lewej ręce przybliżył się do niego, a Justin nie czekając długo, wyciągnął sprawnym ruchem nóż z odpowiedniej przegródki i bez zastanowienia się, wbił go swojemu przeciwnikowi na wysokość brzucha. Mężczyzna upuścił swoją broń, a na twarzy Justina malował się szyderczy uśmieszek.
          W momencie, kiedy McCann leżał  przed Justinem i próbował zapanować nad bólem, jeden z jego ludzi  wyciągnął pistolet i strzelił chłopakowi w plecy. Justin zmarszczył brwi, a przez jego ciało przeszedł ogromny ból. Padł na kolana tuż obok ciała swojego wroga.
    - To już koniec. - syknął, a Parker ostatkiem sił trzymał nóż w dłoni.
          Nie mógł wydusić żadnego słowa, a ból, który narastał z każdą chwilą pogłębiał się.
    - Amanda.. - wyszeptał, a mimo że tracił kontrole nad ciałem, jego oczy nadal żyły i wyrażały jedynie nienawiść.
          Patrick plując już krwią, odsapnął - Nigdy jej nie znajdziesz...- młody gangster nie wytrzymał i w geście desperacji, wbił nóż w klatkę piersiową mężczyzny. Nim się zorientował w jego ciało wycelowany został kolejny pocisk..
          Wzrok Justina skierowany był w pustkę, czarną przestrzeń. Wpatrywał się w noc, która zawładnęła okolicą. I zobaczył ją. Stała tam i patrzyła na niego smutnym wzrokiem. Kiedy wyciągnął do niej rękę, poczuł silny ból w okolicy klatki piersiowej. Pionki Patricka McCcann`a zaczęły znęcać się nad jego ciałem. Kopali go, aż chłopak stracił przytomność i wypowiedział ostatnie słowo, które brzmiało jak imię jego prawdziwej miłości.
          Ledwo co oddychał. Czuł, że odchodził. Wiedział, że jego ciało zaczynało swoją wędrówkę po odległych mu krainach. W tym samym czasie, Jason, Thomas i Dave krzątali się po całym domu Amandy, próbując dodzwonić się do Justina. Wiedzieli, że on potrzebował spokoju, ale zawsze po jakimś czasie wracał, bądź odbierał telefon.
          Jason był zły na siebie za to, że pozwolił Shadow tak po prostu wyjść i gdzieś pojechać. W pewnej chwili zaczął zastanawiać się nad tym, czy chłopak sam, na własną rękę nie pojechał rozprawić się z McCann'em. W zdenerwowaniu zawołał do siebie Dave'a i powiedział mu o swoich wątpliwościach. Obaj zaczęli rozważać możliwości Justina na polu bitwy, kiedy Thomas zbiegł po schodach, trzymając w ręku dzwoniący telefon ich kumpla.
          Żaden tego nie skomentował, bo każdy wiedział, że to, co zdarzyło się zaledwie trzy godziny temu, było zamierzone. Justin specjalnie pokłócił się z Thomasem, potem gdzieś pojechał , by rozprawić się z Patrickiem. Żadem z nich nie zaprzeczył tej filozofii.
          Dave opowiedział reszcie o kłótni z Justinem w szpitalu - chciał udowodnić Amandzie, że była dla niego najważniejsza i będzie o nią walczył nawet jeśli ceną byłoby jego własne życie.
          Do głowy chłopaka wdarła się przerażająca myśl, że to z jego winy Parker zrezygnował z wspólnej akcji, bo chciał odzyskać Amy jako pierwszy i bał się, że chłopak mógłby go uprzedzić. Z zamyślenia wyrwał go głos Thomasa.
    - On pojechał się z nim spotkać... - wszystkie spojrzenia skierowały się na jego posturę. Przeczytał sms`a, aby wszystkich w tym utwierdzić.
    - Ja pierdole, co za... - Jason nie wytrzymał i uderzył z całej siły pięścią w ścianę.
          Wszyscy byli tym zaskoczeni. Myśleli, że razem mogliby pozbyć się tego sukinsyna, a tymczasem on prawdopodobnie był już martwy. - Jedziemy na tę cholerną stację, już! - wrzasnął Dave, pogrążony setkami różnych myśli. Miał tylko nadzieję, że jemu przyjacielowi nic złego się nie stało. On by sobie tego nie wybaczył.
          Jechali w milczeniu, nie byli świadomi, że w tym samym czasie robili to samo - modlili się; w słowach do Boga kierowali prośby i błagania, aby ich kumpel żył. Kiedy na zakręcie, który prowadził na stację dostrzegli samochód Shadow, od razu się zatrzymali.
          Dave jako pierwszy podbiegł do pojazdu. - Nie ma go. - powiedział stanowczo i ruszył w kierunku stacji. Biegł tracąc przy tym oddech. Pragnął, aby go tam nie było. Wolał żeby jego przyjaciel był w innym miejscu, ponieważ jego podświadomość mówiła mu, że jeżeli by tutaj był... to znalazłby go martwego.
          Reszta gangu ruszyła za biegnącym chłopakiem, lecz gdy dostrzegli jak się zatrzymał i upadł na kolana, zamarli i przystanęli kawałek od niego. Dave od samego początku  wiedział, że gdyby Justin udał się sam na akcję z tym gnojem, nie przeżyłby tego. A jednak.
    - Justin! - wrzasnął, odwracając go w swoją stronę.
          Ujrzał posiniaczoną twarz, zakrwawione usta i zamknięte oczy. Jego dłonie zaczęły drżeć z obawy przed utratą tak wartościowego kumpla. Szybko przyłożył palce do szyi chłopaka i poszukał miejsca, aby sprawdzić jego puls.
          W tym czasie dobiegła pozostała dwójka. Jason stanął nad Dave`em, a kiedy zobaczył zmasakrowane ciało Justina, zamarł na krótką chwilę, następnie odwrócił się i po prostu zaczął iść. Thomas patrzył na niego w zamyśleniu, a po chwili chciał spuścić wzrok lecz Jason padł na kolana i schował twarz w swoje dłonie.
    - Dzwoń po pogotowie. - powiedział ledwie słyszalnie Dave, po czym ujął głowę nieprzytomnego kumpla i po prostu przytulił się do niego. Pozwolił kilku zabłąkanym łzom spłynąć po policzkach. Miał w dupie to, co pomyślałby sobie Thomas. Był słaby, bo stracił brata.
    - Stary, proszę...- wyszeptał, a jego ręce pokryły się krwią.
          Czuł, że teraz obejmował go po raz ostatni - nie wyczuł jego pulsu. Thomas jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ową dwójkę. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że jego brat, kumpel i jednocześnie jego przyjaciel odszedł. Nie mogąc z siebie wydobyć ani słowa, sięgnął po telefon. Przeniósł na niego wzrok i szybko powracając na Justina, oczekiwał na połączenie z pogotowiem. Pani, która odebrała zgłoszenie, natychmiast wysłała karetkę w ich miejsce, a jego telefon upadł na ziemię Teraz już nic nie miało dla nich żadnego znaczenia.
          Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Nie wiedzieli, ile musieli czekać na tą pieprzoną pomoc medyczną, ale wydawało im się, że minęła już wieczność.
          Kiedy usłyszeli, że karetka się zbliżała nie drgnęli. Przez cały czas tkwili w tych samych pozycjach.
    - Proszę się odsunąć, no już! - krzyknął jeden z ratowników i odsunął Thomasa, jednak Dave nie chciał oderwać się od Justina. - Nie, nie, nie! - zaczął krzyczeć, kiedy lekarz i kierowca karetki próbowali go odciągnąć siłą.
          W końcu wyczerpany odpuścił i upadł na ziemię w miejscu, gdzie go odizolowano.
    - Puls jest wyczuwalny, ciśnienie spada, tętno też, defibrylator! - jeden z mężczyzn zerwał się i ruszył do karetki.
          Każdy członek Insiders zamarł. Jason tonący w swoich łzach rozpaczy nagle zdał sobie sprawę z tego, że jeżeli oni chcieli podłączać go do defibrylatora, to była jeszcze minimalna nadzieja na to, że odzyskaliby swojego człowieka. Wolontariusz przyniósł urządzenie, a gdy Thomas chciał sprawdzić, czy było to opłacalne, został odsunięty.
          Lekarze zaczęli robić swoje. Wszyscy słyszeli ich warknięcia, proszące leżącego na ziemi Justina o zebranie się w garść i obudzenie. Knight nie mógł tego wytrzymać i nadal będąc na ziemi, zaczął krzyczeć. Wyzywał Boga, przeklinał i w tym wszystkim zaczął jedynie prosić Go o jeszcze jedną szansę dla dzieciaka, który teraz najprawdopodobniej walczył o życie.
          Już po dwóch strasznych godzinach siedzieli przed salą operacyjną. Justina od dłuższego czasu operowano, a oni stracili poczucie czasu. Siedzieli i milczeli. Cisza dobijała ich wewnętrznie.
    - To już drugi raz. - szepnął Dave i swoje spojrzenie zatrzymał na Jasonie, który cały czas, odkąd usiadł na krześle chował twarz w dłoniach. Płakał, lecz oni tego nie widzieli. Płakało jego serce.
          Thomas stał oparty o ścianę i westchnął głośno. - Jeżeli on z tego wyjdzie... - zawahał się, lecz po chwili dokończył - kończymy z tym.
          Knight załkał w efekcie przytaknięcia. Odczuwał pustkę. Wiedział, że powinien być bardziej odpowiedzialnym przyjacielem. - Dlaczego tak jest... - syknął, pociągając z całej siły końcówki swoich włosów, a po chwili głośno wysyczał jaki ból mu to sprawiło.
          Gdy któryś z chłopaków chciał coś powiedzieć z sali operacyjnej wyszedł lekarz, a jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Mężczyzna spojrzał na załamane twarze przyjaciół Justina.
    - Panowie...- zaczął niepewnie, po czym podrapał się po prawej ręce i dokończył - Justin przeżył.-widząc ucieszony miny chłopaków, dodał spokojnie. - Jest w śpiączce i nie wiem, czy się z niej wybudzi. Musimy czekać. Ma pękniętą podstawę czaszki, szczękę, ma krwiaka mózgu, złamany noc i prawą rękę, obite żebra i urazy wewnętrzne w jamie brzusznej. - ciężko wypuścił powietrze ze swoich płuc - Wyciągnęliśmy dwie kule, które znajdowały się w jego ciele. To była ciężka, siedmiogodzinna operacja, więc przeproszę panów, ale muszę odpocząć. - zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się obok Thomasa, który patrzył na niego z niedowierzaniem. - Jedyne, co możecie panowie zrobić, to czekać. - odszedł zostawiając ich w osłupieniu.
          Kiedy otrzymali wiadomość, że Justin żył, ucieszyli się. Lecz gdy doktor zaczął wymieniać uszczerbki na zdrowiu ich kumpla, doznali szoku. Z każą kolejną sekundą było tego coraz więcej, ale mimo to on przeżył.
    - Nie wierzę... - jęknął Jason podchodząc do Dave'a i bez pozwolenia objął go, mocno zaciskając w ramionach. Łzy spływały już nie tylko z jego oczu, ale z pozostałej dwójki także.
    - Koniec z tym gównem... - dodał Thomas, podchodząc do krzeseł i siadając na jednym z nich.
          Justina przewieziono do sali pooperacyjnej, gdzie żaden z członków gangu nie miał wstępu. Kilkakrotnie zostali proszeni o powrót do domu, jednak żaden nie zdecydował się na taki krok.
          Kiedy nastał dzień, oni zmęczeni, wyczerpani i głodni siedzieli w poczekalni. W końcu przyszedł zastępca ordynatora i poinformował ich, że stan Justina się nie zmienił.
          Po dwóch dniach, kiedy w szpitalu siedział tylko Jason, bo w trójkę ustalili, że będą się zmieniać, do mężczyzny podszedł lekarz z dwoma policjantami. Drobna kobieta usiadła obok niego na krześle, a dość dużej postury mężczyzna stanął przy niej.
    - Witam, jestem Dakota Willsom, a to mój partner Maks Jonerhv. Musimy zadać panu kilka pytań. - chłopak westchnął głośno i oparł głowę o ścianę.
    - Co chcecie wiedzieć? - zapytał szeptem.
          Był wykończony psychicznie, a przede wszystkim fizycznie. Nie spał od trzech dni, gdyż tylko po zamknięciu oczu widział zakrwawione ciało swojego przyjaciela. To było dla niego najgorsze. Nie mógł powstrzymać tego widoku. A o Amandzie zapomniał. Dziewczyna nie była dla niego tak ważna, jak Justin. Musiał dokonać wyboru, a decyzja, którą podjął, nie wymagała od niego żadnych przemyśleń. Bezwarunkowo wybrał członka Insiders.
          Jedynie Dave myślał wieczorami o Amandzie. O jej ciele, dotyku, drobnych dłoniach, ciętym języku i odwadze. Bał się przyznać do tego, że nadal zależało mu na niej mimo że jego przyjaciel, który prawie zginął dla tej dziewczyny, teraz cierpiał. Kiedy miał wolną chwilę, sprawdzał miejsca, w których mogła być dziewczyna. Zawsze wracał z pustymi rękoma i sercem.
    - Chcemy wiedzieć, co wydarzyło się tamtej nocy. - odpowiedziała łagodnie kobieta.
          Jason powiedział wszystko, co wydarzyło się po przyjeździe na stację, opowiedział o telefonie i sms`ie od McCann`a.
    - Nie wiem, czy on żyje i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Przez niego mój przyjaciel jest w śpiączce... - syknął, wstając. Miał gdzieś policję, prokuratora, a całe to gówno chciał jak najszybciej zakopać niczym szczątki martwego człowieka. - Zostawcie mnie. Chcę być sam. - powiedział ostrym tonem głosu, na co oboje przytaknęli i wyszli bez słowa.

Justin's POV

          Nie czułem bólu fizycznego ani psychicznego. Szedłem wzdłuż tej ścieżki, a jedyne co ją oświetlało, to kolory. Tak piękne, że nie mogłem oderwać od nich wzroku. Mieniły się i zmieniały. Nie potrafiłem określić ich barw, nie znałem ich. To były nowe, niepowtarzalne odcienie.
          Nagle zniknęły. Zapadła ciemność, jakby ktoś zgasił palącą się lampkę pośród ciemnej nocy, a ja poczułem ucisk w klatce piersiowej. Padłem na kolana i próbowałem złapać oddech. Nie mogłem i zacząłem się dusić. Wtedy, po krótkiej chwili poczułem niesamowity przepływ energii przez moje ciało, a zaraz za nim znowu ból - i tak jeszcze kilka razy. Umierałem w tych ciemnościach, aż w końcu usłyszałem męski głos.
    - Tracimy go, jeszcze raz! - w panice zacząłem się rozglądać, jednak nigdzie nikogo nie wiedziałem, to było niemożliwe w tej pustce.
          Nim się zorientowałem, moje cierpienie się skończyło. Uchyliłem powieki, a wokół rozciągała się setka nagrobków. Zrobiłem kilka kroków i spojrzałem na jeden z nich: " Ofiara Justina Parkera ", rozszerzyłem źrenice i spojrzałem na kolejny: " Zamordowany z rąk Shadow " i tak na każdym kolejnym.
          Nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodziło. Każdy kolejny nagrobek miał podobną treść. Wszędzie było moje nazwisko. Złapałem się za głowę, aby odrzucić odgłosy, które po kilkunastu minutach zaczęły się nasilać. Upadłem na kolana, nie czując żadnego podłoża pod sobą.
    - Co się ze mną dzieje? - syknąłem, wykrzywiając swoje ciało. To było dla mnie jak tortura. Nie mogłem nic zrobić, a jedyne czego pragnąłem, to pozbycie się tego.
    - Justin... - usłyszałem szept, a w tym czasie moje mięśnie się napięły.
          Wszystko wokół się zatrzymało, a pod kolanami poczułem ziemię. Zacząłem macać ją dłońmi, aby się upewnić, czy ona naprawdę istniała. Czułem ją, była zimna i wilgotna. Uśmiechnąłem się lekko i podniosłem głowę do góry. Nagrobki nadal były, ale to nie było teraz najważniejsze. Uniosłem się lekko, żeby przyjąć pionową postawę.
    - Justin. - znowu ten cholerny szept.
          Odwróciłem się za siebie i zamarłem. Stała za mną kobieta o pięknych, orzechowych oczach, w których widziałem ogrom miłości. Miała przewiewną, biała sukienkę, która stanowiła kontrast otoczenia.
    - Mamo...- jęknąłem i wyciągnąłem do niej rękę, jednakże ona się odsunęła i uśmiechnęła blado.
    - Jeżeli podasz mi rękę, będziesz musiał iść ze mną.
          Zmarszczyłem swoje brwi. - Jak to pójść z tobą? - mruknąłem. Czułem otaczającą nas harmonię, ale mimo to, zauważałem niepożądany chaos. Za moimi plecami rozgrywała się walka. Słyszałem strzały, krzyki i płacz. Gdy spojrzałem przez swoje lewe ramię, dostrzegłem pojawiający się nowy pomnik. " Śmiertelne zabójstwo przez Justina Parkera " To była znowu moja ofiara.
    - Co się tutaj dzieje... - powiedziałem ostrzej, ponownie wzrokiem odszukując swojej rodzicielki - Przecież ty odeszłaś... Przecież, ty umarłaś.. - dodałem zdezorientowany.
          Ona spojrzała na mnie czule. - Kochanie, jesteś u mnie. Ja odeszłam, a ty masz teraz wybór; możesz wrócić i walczyć o swoje życie, albo zostać ze mną. - uśmiechnęła się blado - Musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham i wiem, że przeżyłeś wiele, ale zobacz. - przejechała dłonią w powietrzu, wskazując pole z grobami - Zobacz do czego doprowadziły twoje czyny... Muszę to oglądać... Muszę patrzeć, jak ranisz te osoby. - pokazała ręką na konkretne nagrobki, a ja nie mogłem wykrztusić nawet słowa.
    - Myślisz, że to pochwalam? - lekko się do mnie przybliżyła, a ja stałem jak wbity w ziemię. - Odeszłam, bo taki był mój los. - zamilkła na chwilę, ale zaraz potem dalej kontynuowała - Zabiłeś osobę, która zabiła mnie. Czy nie czas, aby porzucić świat kryminalisty i zacząć żyć na nowo? - zapytała, a na moim ciele pojawiły się ciarki.
    - Kogo zabiłem? - cicho szepnąłem, domagając się odpowiedzi
    - Justin, dobrze wiesz kogo zabiłeś.... - skarciła mnie lekko swoim wzrokiem - Ja i twój ojciec na pewno nie wybralibyśmy dla ciebie takiej drogi, ale skoro zaszedłeś już tak daleko, to może czas najwyższy przystanąć i skupić się na tym, co jest ważniejsze od broni i brudnych rąk? - zapytała.
          Jej przenikliwy wzrok i skupienie sprawiły, że zacząłem oddychać szybciej.
    - Nie chcę tego... Chcę zostać z tobą. - jęknąłem i zbliżyłem się do niej.
          Kiedy zobaczyłem jej szeroki uśmiech, poczułem tęsknotę za jej miłością. Pragnąłem, aby mnie przytuliła i zabrała z tego ohydnego miejsca. Kiedy lekko się zaśmiałem zamarłem dwa kroki przed jej posturą. - Mamo.. ja nie mogę. - Ona odchyliła głowę w lewą stronę, a jej roześmiane oczy wykazywały zrozumienie. - Ja muszę odszukać Amandę.- wyprostowałem się i dodałem - Kocham cię, mamo. Proszę, pozwól mi odejść
    - Synku, wróć i ją odszukaj. Zaczekam tu na ciebie. Jeszcze się spotkamy... - mruknęła i zaczęła się unosić niczym biały orzeł, wzbijający się w powietrze. - Kocham cię. - dodała i całkowicie zniknęła z mojego pola widzenia.
          Nastąpiła cisza. Było pusto, ciemno i czułem pewien nieprzyjemny zapach. Wciągnąłem go nico głębiej i poczułem ostrą woń benzyny, a wszystko inne zniknęło. Już nie było grobów, nicości i żadnego podłoża. Ujrzałem siebie w objęciach Dave'a, Jasona klęczącego trzy metry ode mnie i Thomasa z telefonem w ręku. Patrzyłem na to wszystko niczym obserwator, a tak naprawdę musiałem wrócić do swojego ciała. Musiałem za wszelką cenę wrócić do normalnego życia. Tym razem pozbawionego zła. Pragnąłem odszukać swojej miłości.

_____________________________________________________
No, moi Drodzy. 
Postanowiłam dodać dzisiaj rozdział, iż jutro czeka mnie kiermasz świąteczny.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał.
Czekajcie na następną sobotę. ♥
Bardzo Was proszę  o pozostawienie komentarza!
@AudreeySwag
PS. Jeżeli macie jakieś pytania, to możecie śmiało pytać - http://ask.fm/AudreeySwag

                           CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! Proszę ♥

sobota, 23 listopada 2013

~ Rozdział czterdziesty

_________________________

           Dźwięk sekretarki rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, kiedy nie używałem telefonu. Byłem pogrążony w niewiedzy, ale przede wszystkim w bezradności, bo ani ja, ani ktokolwiek inny nie potrafił znaleźć Amy. Członkowie mojego gangu szukali jej wszędzie, gdzie było to możliwe, a mimo tak ciężkiego trudu, ona się nie pojawiła. Wolałbym ją znaleźć martwą, niżeli w ogóle miałaby się już nie znaleźć.
           Minęły już trzy dni, a moje myśli coraz bardziej dawały mi w kość. Jason jak i cała reszta obwiniała mnie za całe zło, które rozprzestrzeniało się z prędkością światła. Ale dlaczego akurat mnie? Moje zerwanie z nią świadczyło tylko o tym, że nie byłem już w stanie znieść myśli, że ją krzywdziłem. Chciałem, aby po odejściu była szczęśliwa i na nowo ułożyła sobie lepsze życie. Nie taki koniec przewidziałem dla niej.
    - Mam ochotę wydłubać ci oczy... - usłyszałem syknięcie Dave'a, który ponownie przyszedł do mojej sali razem z Thomasem i obaj usiedli na krzesłach, wpatrując się we mnie.
           Moje ciało spoczywało swobodnie na łóżku szpitalnym, bo nie potrzebowałem już aparatury i kroplówek, gdyż czułem się lepiej niż kilka dni temu. Po słowach Dave'a zerwałem się na nogi i do niego podszedłem.
    - Odpierdol się! -warknąłem i przeniosłem swój wzrok na Thomasa. - To wszystko twoja wina, bo gdyby nie twoje popieprzone ambicje i nienawiść, wiedziałbym co się z nią teraz dzieje! Chciałeś, abym skupiał swoją całą  uwagę na akcjach, tak?! - posłałem mu gniewne spojrzenie -  Nie wyszło ci! Nie potrafię skupić się na najmniejszej drobnostce, bo ciągle mam w głowię życie tej dziewczyny. - w końcu wydusiłem z siebie to, co leżało mi na sercu od momentu zerwania z Amandą.
           Czułem, że wracałem już do formy i gdyby dano mi teraz broń, rozsadziłbym jego ciało. Popchnąłem go do tyłu, tym samym chłopak uderzył o stojak na kurtki. Warknął pod nosem, ale nie skomentował całego zajścia. Dave zmierzył wzrokiem naszą dwójkę i gwałtowanie wstał. Zaczął chodzić po sali, a ja czułem narastającą w swoim sercu frustrację.
    - Do cholery przestańcie! Mam już dość tego wszystkiego... - syknąłem, ujmując w dłoń lampę, która stała na stoliku - Kurwa, mam dość. - rzuciłem przedmiotem o ścianę  - Ona po prostu odeszła!
           Dave zatrzymał się na środku sali i spojrzał na mnie wzrokiem, który widziałem po raz pierwszy od dłuższego czasu.- Tak sobie to tłumaczysz? - wydął usta w niemiłym zadowoleniu - Jesteś takim tępakiem... Shadow, nigdzie jej nie ma! - krzyknął i oparł się dłońmi o ścianę, ciężko przy tym oddychając.
           Wiedziałem, że przeżywał to wszystko równie mocno, jak ja, ale nie potrafiłem go pocieszyć, ponieważ czułem, że ta sytuacja zrodziła się przez moją głupotę, a pozostali także nie byli bez winy. Rozchyliłem swoje wargi, aby móc pochłonąć większą ilość tlenu. Usiadłem na skraju łózka i wsunąłem dłonie we włosy, pociągając za końcówki.
    - Nie ma jej z ojcem, bo on cały czas jest z McCann'em. Jason przecież ich obserwował... nic podejrzanego nie zauważył. - jęknąłem, pogrążając się jeszcze bardziej.
           Chłopak parsknął i odepchnął się od ściany, po czym podszedł w stronę drzwi, które prowadziły na korytarz
    - McCann nie jest twoim jedynym wrogiem. - mruknął obrażony, a tuż po chwili mój telefon zaczął dzwonić.
           Chwyciłem go w swoje dłonie i wpatrywałem się w ekran, na którym widniał nieznany mi numer. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić...
    - Odbierz no! - krzyknął, podchodząc szybkim krokiem w moją stronę.
           Zacisnąłem wewnętrzną część swojego policzka i odbierając połączenie, przystawiłem telefon do ucha. W napięciu oczekiwałem tego, kogo głos usłyszałbym po drugiej stronie. Może to dzwoniła Amanda od jakiejś przypadkowej osoby, aby po nią gdzieś przyjechać? Może chciała, abym ponownie dał jej szansę? Poruszając głową, aby pozbyć się natrętnych nadziei, zapytałem, kto dzwonił.
           Śmiech się nasilił i usłyszałem irytujące westchnięcie. Zacisnąłem usta, by nie rzucić telefonem o ścianę. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że nie uszkodziłem ciebie tak bardzo... - mruknął, na co parsknąłem pod nosem i przeniosłem wzrok na ścianę obok odpowiadając mu, że jeżeli myślał, że pozbycie się mnie poszłoby mu tak łatwo, to był w błędzie.
    - Wiesz, dziwi mnie tylko jedno... - dodał, gdy oznajmił, że nasza gra dopiero się zaczynała. - Myślałem, że w końcu cię wykończyłem i mam cię już z głowy, że wystarczyło rozwalić tylko twoich kumpli i mieć już wieczny spokój w tym mieście... - na chwilę zamilkł -  No niestety się nie udało. - znowu zakończył swoją gadkę śmiechem, co powodowało, że zwiększyłem nacisk dłoni na telefon.- Shadow, Shadow...- mruknął żartobliwie, ściszając swój głos. - warknąłem i dodałem od siebie, aby w końcu przeszedł do rzeczy, bo tracił swoją szansę na przekazanie mi tego, czego chciał. Po krótkim przeciąganiu rozmowy, zmienił ton na stanowczy i poważny.
    - Skoro tak. - przeciągnął, a mi kończyła się cierpliwość - Dziwi mnie, że jeszcze nie zorientowałeś się gdzie jest twoja ukochana.
           Na słowa przez niego wypowiedziane, zamarłem. Amanda. Tylko to słowo pojawiło się w moich myślach. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, a tym samym krew w żyłach zaczęła szybciej płynąć.
    - Kurwa! Co ty jej zrobiłeś?! - wrzasnąłem, nie zastanawiając się, czy ktokolwiek nieproszony usłyszałby moje wrzaski.
           Dave odsunął się o krok do tyłu, a jego oczy się rozszerzyły. Widziałem w nich tyle sprzecznych emocji; strach, nienawiść, zdezorientowanie... i ten błysk, który zawsze miał w oku, kiedy zbliżała się jakaś akcja. Kiedy zdjął ze mnie wzrok, od razu wyciągnął telefon i wyszedł z sali.
    - Z Amandą wszystko w porządku. - zaśmiał się ironicznie i zanim zdążyłem coś dodać, kontynuował dalej - Jest pod odpowiednią opieką, troszczy się o nią jej ojciec, a wiesz przecież, jak bardzo ją kocha.- wkurwiało mnie, że każde zdanie kończył śmiechem.
           Miał ubaw z tego, że krzywdził niewinną dziewczynę. Wiedział, że ona była moją Piętą Achillesa. Że to właśnie ona była słabym punktem i każde ryzyko, by ją uratować, wchodziło w grę. Poczułem kropelki potu na czole i wolną dłonią je otarłem.
    - W co ty grasz? Po co ją krzywdzisz? Prawda jest taka, że chodzi ci tylko o mnie. Na cholerę niszczysz życie tej niewinnej dziewczynie? Jesteś takim sukinsynem, że nie potrafisz załatwić tego inaczej? - syknąłem, kiedy poczułem, że nie potrafiłem podejść do tej sprawy na spokojnie, a moje odczucia mnie dobijały, bo czułem, że wszystko we mnie pękało i traciło rozsądek, a razem  z nim odchodziło racjonalne myślenie.
    - Chcę zniszczyć ciebie psychicznie. To o wiele fajniejsze niż zwykłe wbicie ci noża w serce. - zaśmiał się, tym samym kończąc połączenie.
           Byłem pogrążony w niewiedzy. Amanda żyła, ale co z tego skoro teraz... przebywała ze swoim własnym ojcem?! Ona tak bardzo się go bała i uciekała przed nim, przed jego porywczością, złością i napastowaniem.
    - Kurwa, nie! - rzuciłem telefonem na łóżko, gdy do mojej głowy wdarła się myśl, że Amanda mogła być teraz gwałcona do nieprzytomności - Zabije go! Zabije tego gnoja! - krzyczałem i po chwili zacząłem uderzać pięściami w ścianę.
           Musiałem wyładować swoją złość, musiałem pozbyć się wszystkich negatywnych emocji, aby pomyśleć nad tym, jak wyrwać Amy z rąk tych bydlaków. Waliłem w ścianę, jak opętany, a z moich oczu zaczęły wypływać pierwszy oznaki słabości w postaci łez. W myślach zadawałem sobie setki pytań, na które znałem tylko jedną odpowiedź  " Przeze mnie ". Wszystko co działo się z Amandą, było moją winą. Prawdopodobnie cierpiała od kilku dni, kiedy ja leżałem w szpitalu.
           Do sali wszedł Dave i nie zorientowałbym się, że w ogóle przebywał w jednym pomieszczeniu ze mną, gdyby nie to, że podjął próbę odciągnięcia mnie od ściany, na której były już ślady krwi.
    - Justin! Przestań! - krzyknął i chwycił moje ręce w łokciach, tym samym zabierając je na tył mojego ciała, abym nie mógł dłużej się ranić. - Tym sposobem jej nie pomożesz, rozumiesz? - powiedział w miarę spokojnym głosem - Jason już tu jedzie, a Thomas poszedł do domu, aby przygotować broń. - Puścił mnie i przystanął obok.
           Zmierzył mnie wzrokiem i jednocześnie włożył ręce do kieszeni spodni - Odbiję ją razem z chłopakami. Uda nam się. - warknął przez zaciśnięte zęby.
    - Jak to, załatwię? - rozłożyłem zakrwawione dłonie - Jakie my? A ja?! - niemalże krzyknąłem, a chłopak potrząsnął głową i odpowiedział, że ja musiałem zostać w szpitalu. Zaczął pieprzyć o tym, że nie byłem jeszcze sprawny, że na nic bym się im tam nie przydał, bo ledwo utrzymywałem broń.
    - Spierdalaj Dave! - rzuciłem i przetarłem dłońmi twarz - Albo pójdę z wami, albo załatwię to sam!- z zagroziłem mi palcem - Nie potrzebuję twojego pierdolonego pozwolenia! Słyszysz?
    - Chcesz, żeby twoja była dziewczyna była bezpieczna?! Tak? - popchnął mnie - To kurwa zostań tutaj i nie wpieprzaj się nam! - syknął, pozbawiony żadnych emocji.
           Parsknąłem pod nosem i pokręciłem przecząco głową. Naparłem na niego swoim ciałem, a nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów - Jesteś śmieszny, wiesz? - mruknąłem, wbijając wzrok w jego oczy - Chcesz mnie odsunąć i sam uratować Amy, aby pokazać jej, że to ty jesteś lepszy, tak? - pchnąłem go w tył - Naprawdę tak bardzo mi zazdrościsz? Zazdrościsz, że ona i tak woli mnie, niż ciebie? - unosiłem się coraz bardziej, nakręcając się myślą, że to faktycznie on mógł stać się w jej oczach kimś wyjątkowym.
           Dave wyrzucił ręce w powietrze i odsunął się od mojego ciała. Zaśmiał się z pogardą, a po chwili zaczął mówić głosem, przesiąkniętym nienawiścią - Jesteś popieprzony, Parker! Wszyscy martwimy się o Amandę, a ty myślisz, że kieruje mną zazdrość? - jego głos był pogardliwy - Nie, idioto! Chcę, żeby w końcu uwolniła się od tego całego gówna i od ciebie, bo jesteś zwykłem, zadufanym w sobie frajerem. Nie myślisz teraz o niej tylko o sobie, żeby w końcu poczuć się lepiej i zrzucić z siebie ciężar, który nosisz od kilku dni; wiesz, że to twoja wina, to przez ciebie Amy przechodzi przez to gówno! Pierdol się! - popchnął mnie, a sam poszedł w stronę okna. Wiedziałem, że gdyby nie fakt, że czekał razem ze mną na chłopaków, już dawno by wyszedł.
           Zamknąłem na chwilę oczy, aby opanować swój gniew, który brał górę nad moim ciałem. Chciałem temu wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie potrafiłem. On mówił prawdę i miałem świadomość, że od bardzo dawna zacząłem przejmować się swoimi potrzebami i pragnieniami, a innych miałem gdzieś. Teraz musiałem to zmienić. Musiałem przezwyciężyć uczucia Shadow, a ukazać swoje serce względem tej dziewczyny.
           Wstałem z łóżka i wyciągnąłem z torby portfel oraz klucze od mieszkania, w którym tymczasowo wszyscy mieszkaliśmy. Odszukałem na pościeli swój telefon i schowałem go do kieszeni. Bez słowa odwróciłem się w stronę wyjścia i podszedłem do drzwi. Nic nie mówiąc, wyszedłem na korytarz i obmyślałem plan pozbycia się McCanna raz, na zawsze.
           Kiedy wychodziłem ze szpitala, dobiegł do mnie Dave. - Rozpieprzymy go razem. - powiedział i położył na moje ramię swoją dłoń.
           Zatrzymałem się na środku parkingu i spojrzałem w jego oczy. - Jasne. - mruknąłem beznamiętnie, jednak w głowie miałem już całkowicie co innego. - Zaczekam, idź po samochód. - pokazałem mu gestem ręki w stronę kilkunastu samochodów, więc ruszył bez słowa, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie.
           Wyciągnąłem telefon z kieszeni dresów i wybrałem numer, który ostatnio do mnie dzwonił.
    - McCann. - rzuciłem, kiedy byłem pewny, że ktoś odebrał. - Rozpierdolę ci łeb, tylko powiedz, gdzie i kiedy.
           Byłem zaskoczony, że po drugiej stronie nie padł śmiech mężczyzny. Zapanowała cisza, która trwała wieczność. Bynajmniej dla mnie. Czułem, że nie byłem jeszcze gotowy, aby stawić czoła komuś takiemu jak on, ale nie miałem wyjścia.
    - Dzisiaj, na starej stacji benzynowej przy Nurgstreet o 22. Masz być sam. Jeden na jednego. Jeżeli pojawisz się z kimś... twoja laleczka zginie, przez ciebie. - nim zdążyłem wyrazić jakąś opinię, zakończył połączenie.
           Poczułem uścisk w żołądku, bo kolejna osoba, wypomniała mi, że życie Amandy było zagrożone przeze mnie. Musiałem wykorzystać Dave'a, aby podwiózł mnie do domu. Musiałem obrać taki plan, aby nie mieszać w to chłopaków, którzy nie mogli pomóc mi w tej sprawie.
           Kiedy mój kumpel podjechał pod miejsce, w którym stałem, wsiadłem bez słowa na miejsce pasażera, a ten od razu rzucił w moją stronę pytanie, chcąc się dowiedzieć, z kim rozmawiałem. Westchnąłem głośno i skłamałem, że jutro o dwudziestej drugiej mieliśmy być w miejscu, gdzie wysadziliśmy jego magazyn, aby wyrównać nieuregulowane rachunki. Przytaknął i ruszył do starego domu Amy.
    - Jeżeli do jutra się nie wyrobimy, ona zginie... - spojrzałem na niego, zaciskając pięści, tym samym nadal go okłamując.
    - Nie zginie... razem ją uratujemy i przestań kierować się swoimi intencjami, tylko pomyśl o niej. - wpatrywał się w jezdnię - Zależy mi na niej, fakt... - zamilkł na chwilę - ale jej bezpieczeństwo jest dla mnie ważniejsze, uwierz mi. - spojrzał na mnie, po czym szybko wrócił wzrokiem na drogę - Nie ważne, czy ja, czy ty ją uratuje... Ważne, ze będzie z nami, a nikt inny nie będzie mógł już jej skrzywdzić. - mówił coraz ciszej, aż w końcu ucichł.
           Przełknąłem głośno ślinę, bo poczułem zazdrość, że ktoś prócz mnie pragnął Amandy. Chciałem być jedynym mężczyzną w jej życiu, jednakże czułem, że poległem w miłości do niej. Straciłem ją i potraktowałem tak, jak chciał tego Shadow. W duchu złożyłem sobie obietnicę, że ten sukinsyn, który krył się wewnątrz mnie, już nigdy nie zawładnąłby moim ciałem i umysłem; chciałem, aby jego intencje przelały się na McCann`a, a potem odeszły w zapomnienie, abym ponownie mógł odzyskać Amy.
           Pod domem czekała reszta gangu, a Dave wytłumaczył mi podczas jazdy, że zadzwonił do nich, kiedy zorientował się, że nie ma mnie w sali. Wysiadłem z samochodu, a Jason przywitał mnie jednym zdaniem.
    - Załatwimy go, Justin. - parsknąłem pod nosem i schowałem ręce do kiszeni spodni. - Jason, załatwimy, to mało powiedziane. Ja go rozpierdolę! I teraz podziwiaj, bo to ostatnia akcja, w której uczestniczy Shadow. Ta gra dobiega końca. - ominąłem wszystkich i pewnym krokiem przeszedłem przez próg domu.
           Pierwsze co zrobiłem, to poszedłem na górę. Wszedłem do pokoju dziewczyny, którą kochałem nadal bardzo mocno i usiadłem na jej kanapie. W dłoń wpadła mi koszulka. Jej koszulka. Przyłożyłem ją do swojej twarzy i zaciągnąłem się jej zapachem. Byłem załamany. Łzy zaczęły wypływać z moich oczu ukazując uczucia. Chciałem już to zakończyć. Chciałem być normalnym człowiekiem, posiadać normalne życie, normalną rodzinę.
           Odłożyłem koszulkę na poduszkę. - Wrócisz tutaj, obiecuję. - otarłem dłonią łzy i podszedłem do szafy. - Czas to zakończyć.- szepnąłem sam do siebie, po czym wyrzuciłem swoje ubrania na ziemię o zacząłem szukać czegoś odpowiedniego, abym czuł się wygodnie i pewnie, podczas spotkania z moim najgorszym wrogiem. W głowie układałem sobie plan, jak wymknąć się chłopakom w nocy tak, aby żaden nie wpadł na pomysł, żeby za mną jechać.
    - Justin, mamy już obmyślony plan. Wiem, że też chcesz w tym uczestniczyć, więc może zerkniesz na to, co przygotowaliśmy? - do pokoju zawitał Jason.
           Ton jego głosu nastawiony był dość ponuro, więc nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. - Jasne, ale chciałbym wziąć prysznic. Muszę trochę ochłonąć. - mruknąłem, trzymając w dłoniach swoje spodnie i biały podkoszulek.  Położył plan na biurku, jednak nie opuścił pokoju.
    - Coś jeszcze? Naprawdę chce być teraz sam...- dodałem smutno, a wiedziałem, że Jason widział po mnie to, jak bardzo dotknął mnie dzisiejszy dzień. Był moim najlepszym kumplem, a potraktowałem go, równie źle, jak Amy.
    - Stary... Przepraszam. - mruknąłem, nie patrząc mu w oczy.
           Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, lecz w zamian za to, poczułem jego dłoń na swoim ramieniu. Poczułem lekką ulgę, że nie napawał swoje ciało nienawiścią do mnie i nadal wierzył w naszą przyjaźń ta samo, jak ja - Justin, musimy zadziałać razem. - zacisnął swoją dłoń - Jesteśmy tu dla ciebie, a ty dla Amy. To musi ze sobą współgrać.
           W moim gardle pojawiła się gula. Czułem w sobie żal, że musiałem ich wszystkich okłamać i sam uporać się z tym gównem. - Wiem. - odpowiedziałem i zabrałem swoje rzeczy. - Potem pogadamy.- dodałem wychodząc z pokoju. Chciałem, żeby wiedzieli, iż doceniałem to, co dla mnie robili. Jednakże ta sprawa dotyczyła tylko mnie. Przeze mnie Amanda cierpiała i przechodziła przez to wszystko. Tym razem musiałem ich wykluczyć z tej akcji. Nie chciałem ryzykować utraty ukochanej dziewczyny, bo wiedziałem, że McCann był do wszystkiego zdolny.
           Stojąc pod strumieniami zimnej wody, uświadomiłem sobie, jak bardzo tęskniłem za Amy. Była dla mnie tak cenna i wartościowa, że nie mogłem sobie wytłumaczyć mojego zachowania względem niej. Głupota przechodziła samą siebie. Pogrzebałem uczucia do tak delikatnej istoty, jaką ona była. Zakopałem je żywcem i teraz musiałem je odkopać, aby ponownie poczuć swoje bijące serce. Tylko dzięki niej, czułem, że istniałem. Doceniałem dar życia, a z chwilą, kiedy zacząłem ją odtrącać, zacząłem odczuwać tylko zło. Westchnąłem zakręcając wodę. Wyszedłem i po wytarciu się, założyłem czyste rzeczy. Widząc swoje odbicie w lustrze, dostrzegłem odrazę. Nie potrafiłem spojrzeć sobie w oczy.
           Wyszedłem z łazienki i pokierowałem się do salonu, gdzie była cała reszta. - Gdzie jest broń?- spytałem i wszyscy skierowali swoje spojrzenie ku mnie.
    - Mamy jeszcze sporo czasu...- wykrztusił Thomas, zajadając się kanapkami.
           Wziąłem kilka głębszych oddechów i na spokojnie odpowiedziałem, że chciałem tylko wybrać broń dla siebie. Jason skierował mnie do piwnicy. Bez słów pokierowałem się do pomieszczenia pod domem. Zapaliłem światło i na wielkim stole ujrzałem materiały zabrane z magazynu McCann'a. Podszedłem do broni i każdą po kolei dokładnie przestudiowałem swoim wzrokiem. Chciałem wybrać z nich wszystkich najlepszą, by móc się jakoś wybronić, jeżeli mógłbym przegrywać w bójce. W dłoń wpadł mi także nóż, który od razu schowałem do specjalnej przegródki w swoich spodniach.
           Czułem niesamowity przypływ adrenaliny. Wybierając broń, miałem przed oczyma leżącego, martwego McCann`a. Widziałem jego zakrwawione, usychające ciało. Napawałem się tym widokiem i pragnąłem jego śmierci z całego serca. Chciałem patrzeć, jak wydawał z siebie ostatnie tchnienie, jak jego oczy, wpatrywały się beznamiętnie w przestrzeń pozbawioną ludzkiego życia.
           Ze schowaną bronią i innymi potrzebnymi rzeczami, wróciłem na górę. Zegar mówił, że do spotkania zostały mi dwie godziny, z czego pół potrzebowałem na dojazd. Przechodząc przez korytarz, usłyszałem że któryś z chłopaków zawołał mnie do siebie. Wypuściłem zalegające w płucach powietrze i się cofnąłem, wchodząc do salonu.
    - Co jest? - zapytałem, nie mając ochoty na zwierzenia.
           Musiałem stworzyć pozory i  udawać, że oczekiwałem jutrzejszego dnia tak samo, jak oni mimo że za niecałe dwie godziny miałem zmierzyć się z nim sam na sam.
    - Wiesz, że nie możesz działać na własną rękę? - usłyszałem poważny ton głosu ze strony Jasona - Jeżeli on ją ma, to będzie chciał grać na zwłokę. On czegoś od nas chce... - dodał cicho, na co parsknąłem dość głośno i wszyscy skierowali swoje spojrzenia na mnie, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru.
    - On chce mnie, taka jest prawda... - wzruszyłem ramionami, aby nie dać po sobie poznać emocji, które kumulowały się we mnie niczym rozprzestrzeniający się ogień podczas pożaru.
           Thomas oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce na piersi.- Parker, wiesz dobrze, że wszyscy chcemy... - machnąłem ręką i spojrzałem na niego pustym wzrokiem. - Nie pieprz, że i ty chcesz uratować Amy. Wiem, czego pragniesz i to nie jest jej powrót, także zamknij dupę, bo twojej pomocy nie potrzebuję. - ująłem klucze od samochodu, które leżały  na stoliku i wyszedłem z mieszkania.
           Kłótnia z Thomasem była zamierzona mimo że nie chciałem się z nim kłócić, to musiałem. Chłopacy dobrze wiedzieli, że po każdej kłótni potrzebowałem czasu dla siebie,żeby ochłonąć i pozwolić swoim myślom trochę ochłonąć, więc to było pewne, że żaden z nich nie zacząłby mnie szukać, a tym bardziej powstrzymywać przed wyjściem. Byłem pewny, że jeżeli przeżyłbym starcie ze swoim wrogiem i wróciłbym z Amandą do domu, wszystko bym im wyjaśnił, a w ostateczności przeprosił.
           Odjeżdżając z posesji miałem już tylko jeden cel. Cel, aby zabić wroga. To było priorytetem. Potem uwolnienie mojej dziewczyny nie byłoby już problemem. Miałem tylko nadzieję, że była cała i w nienaruszonym stanie. Przez natłok myśli, straciłem poczucie czasu i nim się obejrzałem, byłem już prawie na miejscu. Zwolniłem i włączyłem boczne światła, aby dojrzeć w ciemnościach skręt, prowadzący do opuszczonej stacji benzynowej.
           Wziąłem kilka głębokich oddechów. To był mój czas, aby naprawić wszystko to, co spieprzyłem. Zatrzymałem samochód, aby dojść na miejsce nie robiąc hasłu, który w tej sytuacji był zbędny. Miotały mną różne emocje; moje serce waliło jak oszalałe, czoło miałem pokryte potem, a głowa pulsowała mi od natłoku myśli.
           Kiedy ujrzałem stację benzynową w pierwszej chwili przeraziła mnie ciemność, która tam panowała. Dotarło do mnie, że McCann, był nieobliczalnym skurwielem i mógłby nie dotrzymać umowy i sprowadzić ze sobą swoje pionki. W przeciwieństwie do niego umiałem działać uczciwie. Życie tej dziewczyny było dla mnie najważniejsze. Ból, który nadal mi towarzyszył odszedł w zapomnienie, a na jego miejsce wdarł się strach i chęć mordu. Lecz tym razem nie chciałem zabić dla przyjemności. Chciałem zabić, aby w moim życiu zapanował spokój, a miłość wdarła się na najwyższy szczebel mojej egzystencji.
    - Witaj, Shadow... - Usłyszałem go i się odwróciłem, myśląc, że nie było już odwrotu.
           " McCann" pomyślałem, ale nie byłem zdolny, aby wypowiedzieć cokolwiek na głos. Moje mięśnie zadrżały, a pięści automatycznie się zacisnęły. Odczułem strach, że nie dałbym rady uratować dziewczyny, na której cholernie mi zależało. Zacząłem, żałować, że nie zabrałem ze sobą chłopaków, chociaż po to, aby odczuć czyjeś wsparcie; poczułem się skołowany, ale nie pozwoliłem, aby zawładnęły mną wątpliwości. Chciałem, by Amanda znalazła się ponownie w moich ramionach, żebyśmy spróbowali odbudować nasze szczęście.
           Zmierzyłem jego posturę, jednak nie byłem zdolny, aby dostrzec wyraz jego fałszywej twarzy. Było zbyt ciemno. Kiedy chciałem się odezwać, w półmroku dostrzegłem błysk srebra. W lewej dłoni trzymał broń.
    - Zabawmy się.
_____No moi Drodze, z przykrością muszę stwierdzić, iż zbliżamy się do końca.
Jak Wasze wrażenia?
Jestem dumna z Was, że nadal tutaj ze mną jesteście...
Kocham Was wszystkich ♥
Audrey
PS.Oddacie głos w ankiecie? Znajduje się w lewym, górnym rogu :) 

                                              CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! ♥