czwartek, 10 kwietnia 2014

~ Rozdział ósmy

         Kiedy uspokoiłam Justina, poczułam się silniejsza. Wiedziałam, że mogłam mu pomóc, ale wymagało to ode mnie pewnych zmian w swoim zachowaniu. Musiałam wierzyć, że byłam w stanie przezwyciężyć strach i lęk, który krył się w moim wnętrzu. Dla niego byłam gotowa zacząć żyć.
    - Chodź, zjemy coś. - mruknął z lekkim uśmiechem i nie czekając na moją reakcję, objął mnie w talii i pokierowaliśmy się do kuchni.
         Dave razem z Jasonem rozmawiał o jakimś meczu, aby prawdopodobnie zmniejszyć napięcie. Westchnęłam i podeszłam do blatu. Justin dosiadł się do nich, a ja przygotowałam śniadanie. Położyłam wszystko na stole i sama przy nim zasiadłam, aby coś zjeść.
    - Amando, wszystko w porządku? - odezwał się Jason.
         On od zawsze był dla mnie miły. No, może nie na początku, ale z czasem znalazłam w nim oparcie. Pomagał mi się pozbierać po niektórych kłótniach z Parkerem, albo po jakiejś ich większej akcji ze mną rozmawiał na jego temat. Knight się nie zmienił. Nadal był facetem o dobrym sercu i wiedział, ile jego obecność znaczy nie tyle co dla Shadow, ale i całego gangu.
         Skinęłam głową, zajadając się kanapką. Nagle niezręczną ciszę przerwał Thomas. On chyba robił za klauna w tym domu. Takie było moje odczucie...
    - No buraki, kto ma ochotę wybrać się do klubu dziś wieczorem? - zapytał, zabierając z talerza pośrodku stołu kanapkę i oparł się o ramię Justina, na co ten zareagował lekkim grymasem.
         Parsknęłam śmiechem, słysząc jego dziwny akcent. Pierwszy raz słyszałam takie określenie na chłopak. Nie byli burakami, wręcz przeciwnie. No ale cóż...
    - Świetny pomysł. - mruknął chłopak, którego kochałam całym sercem.
         Zaskoczył mnie. Nie sądziłam, że był w nastroju do chodzenia po klubach. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwionym spojrzeniem, a on nie wiedział chyba o co nam chodziło. Po kilku sekundach dodał, że chętnie wyrwałby się z tego gówna, w jakie trawił i się wyluzował. Dave dodał, że miał rację i on także się wybierze.
    - No Jason, nie mów, że zostaniesz tu sam z Amandą w roli niańki... - Thomas nie odpuszczał i najwyraźniej humor dopisywał mu od samego rana.
         Prychnęłam i wstałam od stołu. Podeszłam do niego i wyjęłam mu kanapkę z ręki, tym samym kierując jego spojrzenie na moją twarz.
    - Nie potrzebuję kogoś, kto cały czas miałby mnie niańczyć, wiesz? - uśmiechnęłam się - Ja w przeciwieństwie do ciebie, potrafię się ogarnąć i wydorośleć. - warknęłam i rzuciłam bułkę na talerz.
         Wyszłam z kuchni i pokierowałam się do salonu. Usiadłam na kanapie i zaczęłam wpatrywać się w zgaszony ekran telewizora. Nikt do mnie nie przychodził, co dało mi swobodę myślenia. Coś w ich sposobie postępowania się zmieniło. Pomijałam już miejsce zamieszkania, bo to było oczywiste, że będą mieszkali gdzie indziej, ale nie sądziłam, że wszyscy, no może z wyjątkiem Jasona, staliby się tacy nieczuli w stosunku do samych siebie. Gdzie podziało się ich współczucie, troska i równowaga. Ciężko westchnęłam i oparłam się, zamykając oczy.
         Jeżeli miałam być silna, to musiałam odnaleźć wewnętrzny spokój. Musiałam zacząć działać nie pod wpływem emocji, lecz pod wpływem własnych doświadczeń i przemyślanego toku wydarzeń. Każdy błąd, który popełniałam, musiał mi teraz pomóc. Wnioski, które kiedyś wyciągnęłam, teraz musiały być dla mnie punktem odniesienia.
    - Nie przejmuj się, Justinowi dobrze to zrobi. - poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
         Uchyliłam powieki, po czym dostrzegłam Jasona. Stał za mną i delikatnie zaczął masować mój kark. Nie miałam nic przeciwko i ponownie zamknęłam oczy, dostrzegając w nim jakieś pocieszenie.
    - Rozumiem, martwi mnie tylko... żeby nie powrócił do stanu, z którego nie będzie potrafił się uwolnić. - oblizałam swoje usta i dodałam cicho - Jeżeli stanie się Shadow, takim jak dawniej, to zabije siebie i mnie.
         Chłopak przez chwilę milczał. Zaciskał palce na mojej szyi i nic, prócz jego miarowego oddechu nie słyszałam. Wydawało mi się, że dla niego to także było trudne. W końcu znał Justina bardzo długo, najdłużej z wszystkich domowników. Tylko on wiedział, co dla niego było dobre, a co nie przynosiło żadnych rezultatów.
    - Musisz dać mu trochę czasu. To, że powróciłaś, zmieniło jego tok myślenia, bo jeszcze kilka dni temu zabił kilka osób, bo nie panował nad sobą. - przejechał dłonią po moim policzku - Nie wiem, czy to widzisz, ale stałaś się silniejsza, możesz osiągnąć więcej, niżeli ci się wydaje. - szepnął nad moim uchem i odszedł, a ja otworzyłam oczy.
         Usiadł przy stole i zaczął szukać czegoś w laptopie. Zacisnęłam lekko usta, bo jego słowa uświadomiły mi, że nie tylko ja postanowiłaś się zmienić. Justin także. Być może za bardzo pragnął uświadomić samemu sobie, że ponownie mógł stworzyć ze mną normalny związek, oparty na wzajemnej miłości i dlatego odtrącał mnie o moje starania...
.        Wstałam i poszłam do kuchni. Siedział w niej już tylko Dave i stukał palcami w kubek z kawą. Oparłam się o jedno z krzeseł i wbiłam w niego wzrok. Uratował mi życie, bo gdyby nie on, byłabym już martwa.
    - Dave, co się stało? - zapytałam - Nie rozumiem, dlaczego wy wszyscy jesteście dla mnie tacy inni. - zagryzłam dolną wargę.
         Parsknął pod nosem i pokręcił głową, pokazując poirytowany uśmiech na twarzy. - Amy, czy ty nie rozumiesz, że teraz Insiders musi wrócić do formy? - spojrzał na mnie, a jego wzrok był pusty, nie widziałam w nim tego kogoś, kogo zapamiętałam - Musi znowu ratować ci tyłek i niszczyć wszystkich, jeżeli się do ciebie zbliżą. - warknął, wstając.
         Rozszerzyłam lekko oczy. Usłyszałam właśnie coś, czego nigdy się nie spodziewałam. - Kurwa, nie każę wam przecież mnie ratować, Dave! - krzyknęłam, bo czułam, że byłam już na skraju popadnięcia w złość - Nie proszę was o to, rozumiesz? - odepchnęłam się od krzesła i stanęłam obok niego - Proszę was jedynie o trochę zrozumienia... - szepnęłam ciszej
    - Daj spokój... - syknął i wstał - Może dorosłaś, ale chyba nie zdążyłaś sobie jeszcze uświadomić, że powrócenie do tego wszystkiego... - zmierzył moją twarz wzrokiem -  Do tego gówna, które rozpierdala naszą więź jest czymś, co można zrównać z ziemią i jest równoznaczne z ponownym byciem na szczycie, a ja.. - przejechał palcami po włosach - a ja kurwa tego nie chcę! - wrzasnął i odszedł, szturchając mnie swoim barkiem jak jakiegoś śmiecia.
         Zacisnęłam wargi, czując lekkie upokorzenie. Dlaczego za każdym razem wszystko musiało być moją winą? Nie prosiłam ich o likwidację Nevila, ani o ponowne bycie na szczycie. Chciałam jedynie schronić się pod skrzydłami Justina i odbudować wieź z chłopakami jego gangu, ale to najwyraźniej będzie trudniejsze, niżeli przewidywałam.
         Poszłam do pokoju Justina. Usiadłam przy biurku i wsunęłam palce w swoje włosy myśląc, jak mogłabym pomóc im nie tylko w złapaniu Jack'a, ale w porozumiewaniu się... Nadal bałam się otworzyć, ukazać swoją silną stronę, ale jakoś to musiało iść dalej. Utknęłam i teraz prawdopodobnie był moment, w którym musiałabym ruszyć dalej.
    - Boże, pomóż mi bo już kurwa nie mam siły... - jęknęłam i zrzucając jakieś teczki na ziemię, schowałam twarz w dłoniach, a z moich oczu wypłynęły łzy słabości.
         Mimo starań byłam słaba. Nie miałam oparcia, nikt nie powtarzał mi, ze byłam silną osobą i dałabym radę przez to wszystko przejść. Tego właśnie najbardziej potrzebowałam... Do Nevila za żadne skarby bym już nie wróciła... Nie chciałabym kolejny raz stać się marionetką w jego rękach.

Justin's POV

         Propozycja Thomas'a bardzo mi się spodobała. Potrzebowałem jakiejś odskoczni. Zbyt dużo wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku dni. Praktycznie pojawienie się Amandy wywróciło mój świat do góry nogami. Co ja miałem teraz zrobić? Jak miałem zniszczyć Jack'a, jednocześnie chroniąc swoją kobietę dwadzieścia cztery godziny na dobę każdego dnia?
         Wszystkie te pytania pozostawały bez odpowiedzi. Ciężko trenowałem, pozbywając się wszystkich presji, jakie zdążyły wedrzeć się w moje ciało przez kilkanaście minut. Zawsze, gdy się denerwowałem to uprawiałem jakiś sport. Kiedyś, taką odskocznią było zabijanie. Nieważne, czy moja ofiara była winna czy też nie. Odebrałem jej życie i to dawało mi jakąś satysfakcję. To nastawienie zmieniło się, gdy na mojej drodze pojawiła się panna Brown. Swoim dotykiem, głosem i swoją wrażliwością potrafiła obudzić we mnie uczucia.
         Jej zniknięcie było dla mnie koszmarem. Horrorem, który nigdy się nie kończył. Wolałem przez pierwsze kilka miesięcy po jej zniknięciu umrzeć i przestać czuć cholerną pustkę w swoim sercu. Nawet moi przyjaciele nie potrafili przywrócić we mnie jakiegokolwiek odzwierciedlenia ludzkiego zachowania. Amanda odeszła, a ja stałem się wrakiem człowieka. I tak byłoby nadal, gdyby ona nie wróciła.
    - Ja pierdole! - wrzasnąłem, z całej siły uderzając w worek treningowy.
         Byłem na skraju przepaści. W czarnej otchłani kryła się złość, agresja i chęć mordowania. Powstrzymywało mnie jedynie zbyt silne uczucie. Uczucie, które przejmowało władzę nad umysłem, nad czynami i nad racjonalnym postępowaniem. Dlatego zawsze odsuwałem od siebie miłość. Nie mogłem pokazać sobie i swoim wrogom jak i przyjaciołom, że potrafiłem kochać. To by mnie zgubiło.
    - I kurwa zgubiło... - syknąłem, wyżywając się na worku.
         W pewnej chwili bezwładnie objąłem obiekt swoich uderzeń i zamknąłem oczy. Pot, który spływał po moim ciele, jak i czole oraz przyśpieszone tętno i nierówny oddech uświadamiał mnie, że właśnie taki stan mógł doprowadzić do ponownej utraty Amy. Bałem się ponownie jej stracić, dlatego tak bardzo przemawiała przeze mnie potrzeba mordowania każdego swojego wroga. Ona dojrzała, stała się piękniejsza, mądrzejsza i bardziej seksowana. To było wystarczające dla moich wrogów. Każdy chciałby mieć ją przy sobie.  
         Po uspokojeniu się, postanowiłem jednak nie iść do tego klubu. Musiałem przebywać z Amandą. Nie, w sumie to nie musiałem. Ja chciałem czuć ją obok siebie. Chciałem podziwiać jej piękne ciało i słuchać jej aksamitnego głosu. Z ciężkim westchnięciem odepchnąłem się i zdjąłem rękawice bokserskie. Rzuciłem je na materac i zdjąłem z obramowania bieżni ręcznik, który wchłonął krople mojego wysiłku.
         Oblizałem usta i pociągnąłem za końcówki swoich włosów wchodząc do łazienki. Zdjąłem spodnie oraz bokserki, rzucając je pod automat. Wszedłem do kabiny i pierwsze krople zimnej wody spłynęły po moim ciele, zabierając ze sobą całą moją frustrację. Dotykając swojej szyi, swoim ramion, torsu... czułem ją blisko. Pamiętałem jak kiedyś obdarzała mnie swoją czułością. Chłonąłem ją każdego dnia coraz bardziej. Potrzebowałem jej jak tlenu.
         Miałem szansę stworzyć coś, czego jeszcze nigdy nie było mi dane poznać. Chciałem, aby Amanda była moją dziewczyną już na zawsze. Pragnąłem w głębi serca stworzyć z nią rodzinę, ale to byłoby zbyt ryzykowne. Ciągle groziłoby nam niebezpieczeństwo i musiałbym chronić więcej osób, niżeli Amy, zabierając dzieciom spokojne i beztroskie dzieciństwo. Nie wiedziałem już, jak pokierować uczuciami.
         Zakręciłem kurek z wodą i wyszedłem, wycierając się ciepłym bawełnianym ręcznikiem, który ściągnąłem z kaloryfera. Wyjąłem ze swojej szafki dezodorant i spryskałem nim swoją klatkę piersiową. Ubrałem czyste bokserki, po czym podszedłem do umywalki. Ogoliłem się, wpatrując się chwilami w swoje własne odbicie. Nie poznawałem siebie. W oczach dostrzegałem tylko zmieszanie i niepewność co do dalszego życia.  
        Opuszczając łazienkę, natknąłem się na Jasona. Stał przy pokoju, który kiedyś, zresztą jeszcze kilka dni temu należał do Niny. Trzymał w ręku jakąś karteczkę i nad czymś się zastanawiał. Zaciekawiło mnie to, więc podszedłem do niego z zapytaniem, czy wszystko w porządku.
    - Nina zostawiła wiadomość dla Dave'a. Kocha go nadal. - wzruszył ramionami i schował kartkę do kieszeni, spoglądając na mnie.
    - No cóż, to już nie mój interes. - westchnąłem i drapiąc się po karku, odwróciłem się, aby pójść do swojego pomieszczenia w tym domu.
         Nim jednak zrobiłem jakiś krok, Jason położył dłoń na moim ramieniu u stanął w mgnieniu oka przede mną. Zaciskał policzek od wewnątrz, ukazując tym swoje zdenerwowanie.  
    - Justin, kurwa.. - syknął, obdarzając mnie swoim grymasem na twarzy - Ogarnij się. Masz teraz Amandę, znowu. Nie możesz być takim zadufanym gnojkiem i skurwielem.. - zacisnął rękę - wiesz, że jeżeli taki będziesz, ona znowu może zniknąć?
         Przełknąłem zalegającą w moim gardle ślinę. Tak, wiedziałem o tym i nie musiał mi o tym mówić. Dlaczego przejmował się tak bardzo moim zachowaniem? Co nim kierowało tym razem? Braterska przyjaźń, zrozumienie, współczucie...może nawet zazdrość?
    - Knight.. - warknąłem i strzepałem jego rękę swoją - Dasz mi w końcu spokój? Jak długo chcesz jeszcze mi mówić, co mam robić i jak mam postępować, co? - uniosłem się i czułem, jakiemu napięciu uległy moje wszystkie mięśnie - Kocham ją i kurwa wiem ile dla mnie znaczy. Nikt mi jej już nie zabierze, rozumiesz?! - spojrzałem w jego oczy i nic nie ujrzałem.
         Chłopak odsunął się ode mnie i uniósł dłonie, jakby w geście obronnym. Oblizał wargi i dodał, że nic już nie będzie mówił, po czym po prostu odszedł do swojego pokoju. Parsknąłem pod nosem i zrobiłem dokładnie to samo. W pokoju ujrzałem skuloną postać dziewczyny, która siedziała na krześle przy moim biurku, a wokół niej porozrzucane były akta jakiejś sprawy.
    - Amanda? - mruknąłem, podchodząc do niej bliżej.
         Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz była we łzach, a oczy miała spuchnięte. Ten widok sprawił, że poczułem dreszcze na swoim ciele. Nie mogłem znieść jej cierpienia, płaczu. Zacisnąłem usta i wsunąłem swoją dłoń pod jej kolana, a drugą oparłem na jej plecach. Wziąłem ją na ręce, a ona niczym małe dziecko się we mnie mocno wtuliła. Czułem jej słabość, jej niewinność i wrażliwość. Podszedłem do łóżka i usiadłem na brzegu. Posadziłem ją na swoich nogach okrakiem i mocno ją do siebie przytuliłem, palcami jednej ręki gładząc jej plecy. Twarz zanurzyłem w jej włosy i szyję. Szeptałem cicho, ze byłem przy niej i nie musiała się już więcej zadręczać myślami.
    - Cśś...skarbie.. - mruknąłem, ujmując dłonią jej policzek.
         Otarłem kilka łez, po czym spojrzałem głęboko w jej oczy. Nie mogłem się oprzeć. Ująłem ustami jej spuchnięte i miękkie wargi. Przelałem w ten pocałunek całą swoją miłość do niej. W zamian za to, dostałem porządną dawkę bezsilności. Była krucza, zbyt krucha, jak na swoje doświadczenia.
    - Skarbie.. - jęknąłem w jej usta, opierając swoje czoło o jej - Jestem tutaj, widzisz? - przejechałem koniuszkiem języka po jej górnej wardze - Nie płacz już, proszę.
         Rozchyliła swoje powieki, ukazując swoje piękne, zielone oczy. Kochałem ją. Zbyt mocno, by ponownie ją zranić. Nim się obejrzałem, pocałowała mnie. Tym razem obdarzyła mnie czułością, pożądaniem. Nie, nie tym pożądaniem. Potrzebowała mnie i ja musiałem dać jej siebie samego. Byłem jej, to wiedziałem.
    - Już dobrze myszko. Kocham cię. - wyszeptałem mocno się w nią wtulając.
    - Ja ciebie też kocham, Justin... - jęknęła, oplatając mnie nie tylko swoimi rękoma, ale i nogami.
         Była urocza. Zaśmiałem się lekko i odgarnąłem kosmyk jej włosów za ucho, podziwiając jej powabne ciało. Zacząłem całować jej szyję. Zostawiałem na niej mokre pocałunki i ślad swoich uczuć do niej. Dostrzegłem, jak kąciki jej ust unosiły się w uśmiechu. Sprawiałem jej przyjemność, co mnie bardzo cieszyło. Wsunąłem dłoń pod jej bluzkę i opuszkami palców penetrowałem jej jedwabiście gładką skórę. Czułem, że wzrastało we mnie podniecenie, ale nie chciałem jej pieprzyć. Teraz liczyło się to, aby odbudować z nią dawne relacje. To było priorytetem.

__________________________________________

No, KOCHANI! :)
Jak widać, pojawił się już osmy rozdział.
Mam nadzieję, ze cieszycie się i czekacie na kolejny. 
Jestem ciekawa Waszego zdania na temat drugiej części. Co o niej sądzicie?

+ BARDZO WAS PROSZĘ O POZOSTAWIENIE KOMENTARZA Z NAZWĄ TWITTERA, BĄDŹ INNEJ STRONY DO POWIADAMIANIA.  

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! :) 

środa, 2 kwietnia 2014

~ Rozdział siódmy

       
         Następnego dnia obudziłem się bardzo wcześnie. Spałem zaledwie dwie godziny. Bałem się zasnąć. Bałem się, że ktoś mógłby zabrać mi moją ukochaną osobę, gdy spała taka bezbronna tuż obok mnie. Kochałem ją i wiedziałem, że poszedłbym za nią na koniec świata, o ile on by istniał.
         Otworzyłem oczy i ujrzałem ją. Nadal spała. Miała posiniałe policzki i ślady po spływających łzach. Zacisnąłem usta i przełknąłem ślinę, napinając mięśnie na swoich ramionach i brzuchu. Gdybym mógł, zniszczyłbym Jack'a za to, że Amy przeszła przez niego kolejne piekło. Nie zasługiwała na to wszystko...
    - Jack... Jack proszę, zostaw... - zaczęła majaczyć, dlatego szybko przejechałem dłonią po jej włosach i musnąłem ustami jej czoło, budząc ją.
         Spojrzała na mnie lekko wystraszona. Podniosła się i zaczęła rozglądać się po pokoju. W nocy zdjąłem z niej brudne ubrania i założyłem jej krótkie, czarne spodenki i swoją koszulkę, aby było jej wygodnie. Nie śmiałem jej nawet dotknąć. Nie byłem zdolny do tego i nie tymi myślami się wtedy kierowałem.
    - Przebrałeś mnie... - mruknęła, odgarniając włosy za ucho.
         Przytaknął, po czym zszedłem z łózka i podszedłem do biurka, zasiadając za nim. Otworzyłem laptopa i sprawdziłem dane Jack'a. Chciałem go złapać i zabić, rozwalić mu ten pierdolony łeb. Amy również po chwili wstała, ale nigdzie nie odeszła. Wpatrywała się w odległy punkt. Było mi cholernie źle w tej sytuacji, bo nie wiedziałem, jak ja miałem się zachowywać. Ona się zmieniła, ja się zmieniłem i wszystko, co nas teraz otaczało także się zmieniło. Miałem już nie być Shadow. Miałem być normalny. Ale tak się nie stało. Znowu byłem w formie i znowu przemawiała przeze mnie chęć bycia najlepszym. Jeżeli miałem ją zatrzymać przy sobie, musiałem pokazać, że byłaby przy mnie bezpieczna.
    - Amando... - podszedłem do niej i ująłem jej delikatne dłonie.
         Miziałem kciukami zewnętrzną część jej dłoni, a potem zerknąłem w jej oczy - Wiem, że już nigdy nie będzie jak dawniej. - oblizałem usta - Ale będę o ciebie walczył, rozumiesz? - musnąłem jej lewą, a potem prawą rękę - Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię już skrzywdził. Byłaś moim światem. I nadal nim jesteś. - ciężko westchnąłem i nie odciągałem spojrzenia od jej oczu przepełnionych bólem.
         Nie spojrzała na mnie. Nawet nie drgnęła. Była bardziej zraniona, niżeli przypuszczałem. Ale gdy chciałem już od niej odejść, przełamała się.
    - Justin.. - mruknęła tak cicho, że ledwo można było ją usłyszeć -  rozumiem to... - spojrzała na mnie - tylko..proszę cię o jedno.. - wysunęła swoje dłonie z mojego uścisku - daj mi czas. Nie mogę..- zacisnęła usta i poszła do wyjścia. Pozwoliłem jej poruszać się w moim domu swobodnie. Tutaj była bezpieczna. No i czuwała nad nią też reszta chłopaków.
         Dave nadal ją kochał, widziałem to, gdy ją przyniósł... Zresztą, gdyby nie on, to już byłaby pewnie martwa. Właśnie... Musiałem dowiedzieć się, co ona chciała sobie zrobić. Ubrałem na siebie inną koszulkę, po czym zszedłem na dół. W kuchni ujrzałem Jasona, który rozmawiał o czymś z Thomasem.
    - Cześć. - bąknąłem i wszedłem do środka, ujmując w rękę butelkę z wodą.
    - No siema, jak z Amy? - zapytał jeden z nich na co odpowiedziałem krótko i na temat - Źle, muszę pogadać z Dave'em. Gdzie jest?
         Thomas pokazał ręką na salon. Podziękowałem mu spojrzeniem i poszedłem w wyznaczone miejsce. Faktycznie, był tam. Siedział przy stole i pisał coś w naszych papierach dotyczących powiadomienia policji o występkach Jack'a.
    - Słuchaj, chciałem się dowiedzieć, jak ją znalazłeś. - usiadłem naprzeciw niego i odstawiłem butelkę.
         Podniósł na mnie wzrok, lecz nie padła żadna odpowiedź. Pragnąłem, żeby chociaż na ten czas zawiesił między nami konflikt i powiedział prawdę. - Chciała się zabić, skacząc z mostu. - wzruszył ramionami, ale wiedziałem, że dużo go to wszystko kosztowało. - Słuchaj, wiesz, że mi na niej zależy, ale... kurwa.. - syknął i pociągnął końcówki swoich włosów - nie zmuszę jej do siebie. Wiem, ze cię kocha, Justin. Boli mnie to, ale nie mogę patrzeć, jak stawiam ją pod ścianą. Nie chcę jej dobijać.. - westchnął i nie pozwoliłem mu dokończyć.
         Wstałem, klepiąc go po ramieniu. Był oddanym przyjacielem, mimo że kiedyś mnie zawiódł. Teraz mieliśmy szansę ułożyć sobie wszystko na nowo. - Przyjdź wieczorem do naszego pokoju. Zabierz Jasona i Thomasa. Trzeba obmyślić plan rozwalenia tego sukinsyna. - warknąłem przez zaciśnięte zęby, a zaraz potem poszedłem ponownie na górę. Amanda już wróciła do mojego pokoju. Najwidoczniej była tylko w łazience. Nie mogłem udawać przed nią, ze wcale mi nie zależało na jej bezpieczeństwie.
    - Posłuchaj.. - ukucnąłem przed łóżkiem, na którym siedziała - Nie obawiaj się.  Tu jesteś bezpieczna. Pamiętaj proszę... - pogłaskałem jej nagie udo - że ze mną.. i chłopakami nic ci nie grozi. -lekko westchnąłem, ale po chwili usłyszałem jej bardziej pewny siebie głos. - Wiem, Justin. - przejechała ręką po moich włosach - Zostanę tu, jeżeli tego nadal chcesz. Musisz mi dać tylko trochę czasu. Muszę to przemyśleć.... Ale.. - zagryzła wargę i odwróciła wzrok.
    - Ale..? - szepnąłem, siadając na brzegu łóżka, ujmując jej policzek.
    - Ale to nie zmienia faktu, że ciebie nadal kocham. - mruknęła, spoglądając na mnie.
         Rozchyliłem lekko usta, bo nie potrafiłem uwierzyć w to, co padło z jej ust kilka sekund temu. Odmieniła moje dalsze postrzeganie przyszłości. Teraz byłem świadomy, że nasz związek był i będzie jednym z takich, które mogą przetrwać wszystko. Skinąłem lekko głową i ucałowałem jej dłoń. Nie chciałem dawać jej oznak, żeby czuła się przy mnie osaczona. Zaczynaliśmy na nowo, kochając siebie jeszcze mocniej. Musiałem to wykorzystać.
         Przez kilka godzin przebywałem z nią w pokoju. Rzadko kiedy pociągnęliśmy temat dłuższy, niżeli pięć minut. Była zamknięta w sobie. Nie potrafiła utrzymać ze mną kontaktu wzrokowego, ale nie miałem żadnych pretensji. Rozumiałem jej ból i wiedziałem, że przeszła piekło. Najpierw jedno, które zgotował jej ojciec, a potem Jack. Mimo tego, że tak długo jej nie widziałem, nadal ją kochałem i byłem gotowy rzucić dla niej wszystko, by znowu mogła poczuć się bezpiecznie w moich ramionach. Byłem innym człowiekiem. Zmieniłem się, ale Shadow nadal we mnie był. On już na zawsze we mnie pozostanie.
    - Justin, co dalej? - usłyszałem jej szept, po czym na nią spojrzałem, a ona delikatnie przekręciła głowę w moją stronę.
         Oblizałem wargi, a potem usiadłem na brzegu łóżka. Przejechałem dłonią po swoim karku - Wiesz, tak naprawdę to... - podrapałem się po nim - nie wiem... Amy, to jest trudna sytuacja. - zagryzłem wewnętrzną część policzka, bo nie potrafiłem odpowiedzieć jej na pytanie dotyczące naszej przyszłości, a ona miała teraz już tylko mnie - Na pewno zostaniesz tutaj, ze mną. - lekko się do niej uśmiechnąłem - Nie przejmuj się niczym. Z nami nic ci nie grozi i to będę ci powtarzał już zawsze. - puściłem jej oczko i wstałem, podszedłem do szafy i zdjąłem swoje spodnie dresowe.
    - Mam spotkanie z chłopakami. Musimy omówić szczegóły pozbycia się Jack'a. - westchnąłem, ubierając jeansy i biała koszulkę.
         Zarzuciłem na siebie skórzaną kurtkę, aby nie utracić na wyglądzie, ucałowałem jej policzek i założyłem kosmyk jej włosów za ucho mówiąc, że niedługo bym wrócił. Przytaknęła i pierwszy raz od bardzo dawna dostrzegłem jak kąciki jej pięknych, malinowych ust się uniosły. Uśmiechnąłem się szerzej i wyszedłem z pokoju, kierując się do piwnicy. Tam mieściło się pomieszczenie z naszą bronią, siłownia oraz duży, metalowy stół, na którym mogliśmy obmyślać plan, który został przez nas przygotowany.

Amy's POV

         Kiedy Justin wyszedł ciężko westchnęłam. Byłam na skraju przepaści. Nieudolny ruch jakiejkolwiek osoby mógł mnie w nią zrzucić. W jednej chwili mogłam przestać istnieć. Tak było w rzeczywistości. Gdyby nie Dave, umarłabym. Uratował mnie i był świadomy tego, że uchronił mnie przed wszystkim, czego się kiedyś obawiałam. Parker każdej minuty sprawiał wrażenie zupełnie innego człowieka, niżeli kilka lat temu.
         Przymknęłam oczy i osunęłam się nieco niżej tak, że leżałam. Spojrzałam w sufit. Pamiętałam ten wzór. Bardzo podobny miał Justin w swoim pokoju, który uległ zniszczeniu. To właśnie tam mnie przyprowadził, gdy odnalazłam go po tablicach rejestracyjnych. Parsknęłam pod nosem, przypominając sobie wszystkie te naprawdę wspaniałe wspomnienia. Prawie go postrzeliłam... Ale przecież on nie był zły. Nawet pomogłam mu przy owinięciu rany.
    - I nasze ucieczki... - dodałam cicho, mając przed oczyma sytuację, gdy uciekaliśmy przed pożarem na farmie.
         To wtedy ja pomogłam Dave'owi. A Justin ocalił naszą dwójkę. Cudem wyszliśmy z tego cało. Pamiętałam z jakim hukiem wpadłam do wody, aby skryć się przed płomieniem. Długo nie mogłam wydostać się na powierzchnię, aż do momentu uchwycenia ręki Parkera. Wyciągnął mnie i starał się, abym odzyskała przytomność. Już wtedy coś do niego czułam. Tylko dlaczego nasz związek musiał zakończyć się w taki sposób?
    - Nie zakończył. - stwierdziłam, otwierając oczy.
         Nadal darzyłam go tą samą miłością co na początku. Czułam to z całego swojego serca i dlatego okłamałam go w tej kawiarni. Musiałam go po prostu chronić. Ale teraz... Jack już wszystko wiedział. Zostawiłam go... On sam mnie wyrzucił. Ale przecież tego chciałam. Nie potrafiłam dłużej znieść myśli, że byłam dla niego jedynie dziewczyną do pieprzenia się o każdej porze dnia i nocy. To nie byłam ja. Może i byłam już o wiele starsza i dojrzalsza, ale w moim wnętrzu nadal kryła się mała dziewczynka wołająca o pomoc. Tylko niestety, nikt jej nie usłyszał do momentu spotkania Parkera. Widząc go, nadzieja powróciła. Uwierzyłam w to, że jeszcze kiedyś może być dobrze...
    - I będzie.- zacisnęłam powieki, a zaraz potem wstałam.
         Musiałam się otrząsnąć. Potrzebowałam kąpieli. Okropnie zimnej kąpieli, aby móc zmyć z siebie smutek, żal i zacząć postrzegać wszystko z nowymi perspektywami. Chciałam ponownie być dla Shadow tą jedyną. Wyjęłam z szafy krótkie spodenki, idealne na moje ciało. Najwidoczniej musiał je jeszcze trzymać, chociaż nie pamiętałam, abym kiedyś takie miała... Wzięłam też jego biały podkoszulek i nie czekając, wyszłam na korytarz. Rozejrzałam się i poszłam na sam jego koniec. Uchyliłam drzwi z nadzieją, że byłaby to łazienka. Jednakże był to pokój. Bardzo jasny, można by rzecz, że mieszkała w nim jakaś kobieta. Ale był pusty. Jedynie na ławie dostrzegłam niewielką karteczkę. Od zawsze byłam ciekawska, dlatego podeszłam i ją ujęłam, wodząc oczami po kilku linijkach tekstu, napisanego bardzo ładnym, starannym i kobiecym pismem:

" Dave nie mam już siły. Już nie chodzi o twoich kumpli, ale o nas. Wiem, ze mnie nie kochasz, że nigdy nie byłeś w stanie poczuć do mnie tego czegoś, co poczułeś do tamtej dziewczyny, dlatego odchodzę. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Pamiętaj, że z mojej strony nic nie ulegnie zmiany. Nadal będę cię kochała, mimo że ty mnie nigdy nie kochałeś. Do zobaczenia, Nina. "

         Nie ukrywałam, ale doznałam lekkiego szoku. A więc Dave próbował ułożyć sobie życie na nowo. Nie miałam o to żalu. To nawet bardzo dobrze, że próbował zapomnieć o tym co było i taka więź była między nami. Najwidoczniej ta wieź była i nadal jest tak silna, że nie potrafi o mnie zapomnieć. No cóż, najważniejsze, że Justinowi nie przyszło to na myśl. Gdyby miał inną...
    -  Nie, to głupie. - skarciłam siebie i odłożyłam kartkę, po czym wyszłam z pokoju, zamykając go.
         Po chwili odszukałam łazienkę i zamknęłam się w niej. Zdjęłam rzeczy, które założył mi Shadow i odłożyłam je do kosza na brudne ubrania. Stanęłam naga przed lustrem i wpatrywałam się w siebie. Byłam załamana swoim wyglądem. Rozczesałam włosy, które po chwili opadły na moją klatkę piersiową zasłaniając piersi. Westchnęłam, zaglądając w oczy pełne bólu. Musiałam to zmienić. Może nie musiałam od razu stawać się zimną suką, ale chciałam chociaż móc normalnie funkcjonować przy boku Insiders. Wiedziałam o nich już tyle, że nic by mnie już nie zdziwiło.
         Poczułam w końcu na swoim ciele bardzo zimne krople wody. Tak, czułam oczyszczenie. Mimo dreszczy, które nastąpiły bardzo szybko, trwałam w tym stanie przez dość długi czas. Wymawiałam w myślach wszystko to, czego chciałam się pozbyć. Nazwałam się łabędziem, który kiedyś był brzydkim kaczątkiem, a z czasem rozwinął się i przeistoczył w kogoś pięknego. Moim pięknem była pewność siebie i dojrzałość. Tego najbardziej potrzebowałam w swoim życiu. No i Parkera. To właśnie z nim widziałam swoje życie do końca dni.
          Gdy wyszłam, poczułam tę błogość i trzeźwość myślenia. Byłam w stanie przetrwać jeszcze jedno piekło, jeżeli taki miał być mój los. Nigdy nie było dobrze, a z każdym dniem było wręcz gorzej. Przyzwyczaiłam się do walczenia. Uśmiechnęłam się, zakładając spodenki. Były nieco obcisłe, ale wygodne. Sięgały mi do połowy ud. Tak, jakby to był nawet mój rozmiar... Parsknęłam i wciągnęłam jego podkoszulkę. Poszukałam w szafce jakiejś gumki, po czym związałam włosy w kucyk i nasmarowałam ręce kremem. Wychodząc, usłyszałam jakieś krzyki z dołu. Stara Amanda poszłaby do pokoju. Tak zachowałabym się jeszcze kilkanaście dni temu, gdy będąc jeszcze u Jack'a także pragnęłam się zmienić. I udało mi się, ale na kilka dni. Ale nowa Amanda zeszłaby na dół zorientować się, czy któremuś z domowników nic się nie stało. I taki własnie miałam zamiar, gdyby nie postać Jasona u szczytu schodów. Był zdenerwowany, emanowało to z niego.
     - Jason, co się stało? - zapytałam idąc w jego kierunku.
          Ten chłopak od kiedy tylko pamiętałam robił za mózg Insiders. Justin kiedyś kierował się jedynie żądzą zabijania i zupełnie obce było mu pojecie " plan".Miałam wrażenie, że teraz role się troszkę odwróciły.
    - Wiesz co wymyślił Parker? - zadrwił, pociągając za końcówki swoich włosów - Chce pojechać do tego sukinsyna i zmierzyć się z nim. Nawet nie liczy się z faktem, ze będzie sam, a ich nie wiadomo ile... - warknął i uderzył pięścią w ścianę.
         Ciężko westchnęłam i położyłam dłoń na jego ramieniu - Dobra, uspokój się. Załatwię to. - mruknęłam i nie czekając na jego odpowiedź, zeszłam na dół. Nie wiedziałam, gdzie oni przebywali. Usłyszałam w pewnej chwili jak coś spadło z piwnicy, której drzwi były otwarte na oścież. Zaśmiałam się i zeszłam na dół. Moim oczom ukazała się trójka chłopaków. Thomas, Dave i Justin.
     - Co ty tutaj robisz? - Dave wyglądał na niezbyt zadowolonego.
         Spiorunowałam go wzrokiem, a potem spojrzałam na Parkera - Nie możesz iść teraz do Nevila. - podeszłam do stołu, wokół którego stała cała trójka - On jest uzbrojony, za jego tyłkiem ciągle ktoś chodzi i nawet na chwilę nie zostawiają go samego. - zacisnęłam dłonie na brzegu stołu - Miałam podobnie. Nevil chce żebyś do niego przyszedł. Chce zabić ciebie w swoim mieszkaniu i mieć świadomość, że jest po prostu lepszy. - wbiłam w niego wzrok i dostrzegłam jak się pode mną uginał.
     - Ale Amanda zrozum, muszę go dopaść za to, co ci zrobił! - uderzył w ścianę zaciśniętą pięścią a potem tylko warknął.
     - Kurwa Justin... Wiem - powiedziałam nieco głośniej - Wiem też, że mi zależy na tobie i cie...kocham dlatego nie pozwolę ci tam iść, słyszysz?! - rzuciłam, bo musiałam jakoś do niego trafić.
           Mimo moich słów, nie odezwał się. Przez kilka minut panowała niezręczna cisza. Spojrzałam kilkakrotnie na chłopaków, ale oni także milczeli. Chciałam już coś powiedzieć, ale pałeczkę odebrał mi Thomas. Owszem, nie przepadałam za nim, ale nie mogłam całe czas być do niego wrogo nastawiona. Owszem, to co zrobił, to, ze okłamał Justina i naopowiadał mu historyjek na mój temat było okropne, ale każdy zasługuje na drugą szansę.
     - Ona ma rację i ty o tym wiesz. - syknął, odchodząc od stołu, podchodząc do regału z bronią - Rozwalimy go w inny sposób. W sposób godny Insiders... - przejechał palcami po broniach - Dopracujemy każdy szczegół i rozwalimy go. - ujął pistolet i go zacisnął w dłoni - Razem, rozumiesz? - warknął.
            Może nie byli zbyt dobrym zespołem do oglądania meczy piłki nożnej, ale to, z jaką zawziętością o siebie walczyli podczas akcji, układania planu i podejmowaniu trudnych decyzji... byli jednością.
   - Tak, rozumiem. - westchnął i dostrzegłam, ze rozluźnił swoje mięśnie i jego postawa stała się łagodniejsza. Postanowiłam do niego podejść, a gdy już to zrobiłam bez słowa musnęłam jego usta. Rok temu mogłam o nich jedynie pomarzyć, a teraz miałam go przy sobie. Teraz było tak, jak powinno być. Byłam z nim i czułam, ze odzyskiwałam siły. Razem z nimi mogłam żyć i trwać nawet pod postacią brzydkiego kaczątka.
     - Pomogę wam, powiem co tylko chcecie, znam kilka planów Nevila, jestem z wami. Pamiętaj. - szepnęłam, wtulając się w jego szyję.
              Usłyszałam jedynie ciche jęknięcie Shadow, a potem nastała cisza.
__________________________________________
KOCHANI!
Jestem tak bardzo wzruszona tym, że mimo mojej nieobecności tutaj i braku jakiegokolwiek rozdziału, WY NADAL TU JESTEŚCIE!
Jestem naprawdę zaskoczona... Jestem Wam niesamowicie wdzięczna, przepraszam Was bardzo, bardzo!
Postaram się co jakiś czas dodawać coś nowego oczywiście w mniejszych odstępach czasowych.
Teraz pozostawiam Was z nowym rozdziałem i bardzo Wam jeszcze raz dziękuję. Nigdy Wam tego nie zapomnę.
Buźka.
@AudreeySwag

Znajdziesz mojego bloga także na tej stronie http://fanfictions-for-you01.blogspot.com/2014/04/shadow-means-trouble.html

+ Bardzo Was proszę, POZOSTAWCIE PO SOBIE KOMENTARZ, TO BARDZO WAŻNE I BARDZO MNIE MOTYWUJE ♥