Do szkoły mieliśmy zaledwie dziesięć minut jazdy. Po drodze mijaliśmy
dzieciaki idące również w stronę szkoły. Ciężko westchnęłam, bo naprawdę nie
chciałam tam wracać. Nie chciałam ponownie się uczyć, zawracać sobie głowę
innymi, szczerze mówiąc dość kretyńskimi rzeczami, takimi jak opinia innych...
Gdybym nie pokłóciła się z Leslie, byłoby łatwiej przetrwać to piekło, jakie
zafundowaliby nam rówieśnicy już na samym wstępie. Od dzisiejszego poranka
miałam złe przeczucia, ale starałam się je zatuszować, zaszyć w ostatniej
szufladce w swoim umyśle, który fundował mi coraz większy mętlik w głowie. To
wydawało się najrozsądniejsze rozwiązanie.
Justin po chwili wjechał na teren budynku i zaparkował, po czym wyjął
kluczyk ze stacyjki, ale nie wyszedł. Siedział wpatrzony w kierownicę i
zagryzał wewnętrzną część policzka, jakby coś go dręczyło... On również bał się
powrotu. Albo może się cieszył. Nie mówił mi o swoim nastawieniu, ale mnie nie
musiał okłamywać, bo i ja miałam takie same uczucia jak on. Nie wiadomo, co
może nas teraz spotkać. Katie, Leslie... One już wiedziały i zapewne reszta
uczniów także została poinformowana, że mieliśmy ze sobą kontakt, a teraz nasza
relacja się zacieśniła. .
- Justin... -
jęknęłam, kładąc swoją dłoń na jego ręce - Wiem, że oni będą gadać... Ale to
nic, prawda? - Czułam, jak mój głos drżał.
Nie wiedziałam jaka byłaby jego reakcja, nie wiedziałam, czy powinnam w
ogóle się odzywać. Lecz musiałam. Byłam z nim, bo oboje siebie nawzajem
potrzebowaliśmy. On uzupełniał mnie, a ja jego. Na świecie potrzebne są cztery
pory roku. Każda przynosi i zostawia po sobie inny ślad. I właśnie dlatego
Justin był potrzebny w moim życiu. On pozostawiał po sobie namiastkę odwagi,
szczerości i to dawało mi siłę, by walczyć z każdym wrogiem jaki stanąłby nam
na drodze. Ale czy ja jemu coś dawałam?
- Wiesz, pierwszy
raz będę chodził z taką piękną, subtelną dziewczyną jak ty, po korytarzu za
rękę więc... - zaśmiał się - Tak, to nic. - Dodał z uśmiechem na twarzy, po
czym zacisnął pięści i wyszedł z samochodu, jakby to, co miało się za chwilę
stać, było dla niego przyjemnością.
Chciałam zrobić to samo, co on, ale mnie uprzedził. Wysiadłam, obserwując
rysy jego twarzy. Nie mogłam rozgryźć jakie emocje się na niej kryły. Potrafił
je świetnie demaskować, co mnie chwilami dobijało. Chciałam, żeby mógł
swobodnie się zachowywać, lecz i to wymagało czasu.
- No, to witamy w
szkole, panno Brown. - Mruknął, musnął ustami mój policzek i ujął moją
dłoń, po czym splótł nasze palce w jedność.
Parsknęłam pod nosem, trącając go lekko w ramię. Spojrzał na mnie
przelotnym wzrokiem, a potem oboje podążyliśmy w stronę wejścia. Denerwowałam
się, ale jego dotyk i bliskość pomagała mi i dodawała większej pewności siebie.
Na schodach stała grupka "najpopularniejszych" dziewczyn. Nigdy
ich nie lubiłam. Nie potrafiłam zrozumieć ich toku myślenia. Co było fajnego w
paleniu, piciu i oddawaniu się jakimś chłopakom za marne grosze? To świadczyło
tylko o braku pomysłu na swoje życie, na swoją przyszłość. Dla nich moim
zdaniem najważniejsze było zdanie innych, które jest zupełnie nieistotne,
jeżeli życie ma dla nas inne plany. Ale cóż... Ja wolałam wybrać inną
drogę, która doprowadziła mnie do mojego chłopaka, przy którym mogłam
doświadczyć o wiele więcej, niżeli one mogłyby doświadczyć przez swoje marne
dotychczas życie.
- Uśmiech proszę.
- Szepnął, wchodząc po schodach.
Na samą myśl o jego dobrym humorze, moje usta się rozszerzyły i ukazałam
swoje białe zęby. Justina to ucieszyło i tak po prostu weszliśmy do środka, nie
przejmując się ludźmi, którzy mierzyli nas wzrokiem. Pierwszy raz byłam w takim
centrum zainteresowania...
- Proszę, proszę,
Shadow i Amanda. - Ktoś szepnął, gdy szliśmy dość długim korytarzem.
Czułam, jak zacisnął moją rękę, a na jego twarzy pojawił się lekki
grymas. Nie spodobało mi się to i musiałam jakoś na niego wpłynąć. Nie
chciałam, by pierwszego dnia kogoś pobił.
- Daj spokój, to
jakiś palant. Chodźmy stąd. - Szepnęłam, gdy lekko się do niego przytuliłam.
Ominęliśmy najgęstszy tłum, po czym dotarliśmy jakimś cudem do naszych
szafek. Każde z nas podeszło do swojej. Chwilę zastanawiałam się jaki miałam
kod do kłódki, lecz po chwili mi się przypomniał i go wbiłam. Otworzyłam
drzwiczki, wyjęłam jakieś zeszyty i piórnik, po czym zamknęłam szafkę.
- Cześć, Amy. - Za
drzwiczkami ukazał się Taylor.
Parsknęłam pod nosem, lekko drżąc ze strachu, ale i rozbawienia. Taylor
przyjaźnił się z moim byłym chłopakiem, Christianem. Czasami próbował mu dopiec
i uganiał się za mną, ale ja nawet na niego nie byłam w stanie spojrzeć.
Działał mi na nerwy, był zbyt pewny siebie, co w pewnym momencie go zgubiło.
Stał się zupełnie innym człowiekiem, pragnął odbić dziewczynę swojego
przyjaciela i już sam fakt o nim dobrze nie świadczył. Nigdy nie zamieniłam z
nim więcej niż kilka zdań. Nie potrafiłam być przy nim zbyt długo.
- Cześć
Taylor. - Jęknęłam i odwróciłam się w celu podejścia do swojego chłopaka,
który znajdował się po drugiej stronie korytarza.
- Czekaj. - Złapał
mój nadgarstek i lekko zacisnął.
Wywróciłam oczyma, po czym spojrzałam przez ramię, zerkając na niego.
Zapytałam się, czego chciał, na co odparł delikatnym śmiechem. Pokręciłam lekko
głową, by chociaż na chwilę rozładować wzrastające w sobie napięcie.
- Słyszałem, że ty
i Shadow jesteście razem. - Szepnął niemalże nad moim uchem tak, że przez moje
ciało przeszyły się dreszcze.
- Tak i co z tego?
Masz jakiś problem z zaakceptowaniem tego faktu? Może mam ci pomóc go
zrozumieć, huh? - Warknęłam, odwracając się.
Emocje zaczęły brać górę nad moimi myślami i wybuchnęłam. Nie znosiłam go
od ponad dwóch lat, a każdego dnia marzyłam, by po prostu zniknął z mojego
życia. Ale nie... On wolał dręczyć mnie codziennymi docinkami.
- Ależ skąd. -
Rozłożył bezbronnie swoje ręce. - Chciałem życzyć szczęścia. - Szepnął nad moim
uchem.
Wściekłość zaczęła przybierać czyny. Pchnęłam go tak mocno, że uderzył
plecami o szafki. Mój oddech się przyspieszył, gdy poczułam falę takich, a nie
innych emocji.
- Jakiś problem? -
Ktoś objął mnie w talii i to nie był byle kto.
Justin delikatnie odgarnął moje włosy z twarzy, po czym założył ich
kosmyk za ucho. W przeciwieństwie do mnie był opanowany.
- Jeszcze się
spotkamy. - Jęknął, odpychając się od szafek, a po chwili poszedł w stronę
wyjścia..
Ciężko westchnęłam, odwracając się. Objęłam swojego chłopaka, a potem
delikatnie musnęłam jego usta. Uspokoiła mnie ich troska, a myśli się
uspokoiły. Shadow objął mnie ramieniem i oboje poszliśmy pod moją klasę.
- Zobaczymy się po
twoich lekcjach, skarbie. - Przejechał dłonią po moich włosach, a po chwili
uniósł lekko mój podbródek - Będę czekał koło samochodu.- Uśmiechnął się,
całując moje czoło.
Przytaknęłam i zniknęłam w klasie, gdzie na nowo ujrzałam twarz Leslie.
Usiadłam w ławce obok i skupiłam się na sobie. Nie chciałam ponownie odczuwać
bólu, który starałam się zatuszować.
Justin's POV
Już podczas samego wyjścia z samochodu, czułem ekscytację. Nie wiedziałem
przed czym, ale wypełniała moje myśli. Czułem się jeszcze bardziej groźniejszy,
niżeli przed przerwą szkolną. Ten czas pokazał mi dodatkowy pazur, który teraz
także mógłbym wykorzystać.
Amanda zaczynała teraz swoją pierwszą lekcję, a ja postanowiłem pójść do
gabinetu dyrektora, by ładnie się przywitać. Grzecznie zapukałem, po czym
wszedłem do środka i ujrzałem panią Gross siedzącą za biurkiem. Była sama, więc
mogłem sobie pozwolić na odrobinkę dobrej i sprawdzonej zabawy.
- Justin... -
Jęknęła na mój widok.
Szyderczo się uśmiechnąłem i stanąłem przed jej biurkiem. Oparłem na nim
swoje dłonie i wbiłem w nią wzrok, po czym się schyliłem.
- Miło znowu panią
widzieć, pani Gross. - Szepnąłem nad jej uchem, na co kobieta lekko zadrżała.
Nie miałem złych zamiarów co do tej osoby, ale miałem ochotę się pobawić
w kotka i myszkę. Rzecz jasna, to ona miała być myszką. Usiadłem więc na
krześle jak każdy inny cywilizowany człowiek, po czym zacząłem z nią rozmawiać.
Wypytywałem ją o jej rodzinę, dzieci. Dowiedziałem się także, że jej mąż miał
niedawno wypadek i teraz leżał chory w szpitalu. To było cudowne.
- Jeżeli tkniesz
moją rodzinę... - Warknęła, odchodząc od okna.
Parsknąłem pod nosem i wstałem. Czy ona mi właśnie groziła? To było
niedorzeczne. Jak ona śmiała.
- Słuchaj,
myślałem, że załatwimy to po przyjacielsku, ale skoro tak się nie da... -
Podszedłem do niej. - Masz dobrze traktować Amandę, rozumiesz? Jeżeli
którykolwiek nauczyciel będzie chciał ją oblać, ty za to zapłacisz, jasne? Albo
nie. Ciekawe jakbyś się czuła, gdybym zabił twojego męża...- Zacisnąłem w
dłoniach jej kark.
Przez chwilę próbowała się jakoś wyrwać, ale gdy w końcu zrozumiała, że
ze mną nie wygra, uspokoiła się i poruszyła głową na znak zrozumienia. Puściłem
ją i odszedłem. Stanąłem przy drzwiach i ponownie odszukałem kobietę wzrokiem.
- Życzę udanego
dnia, pani Gross. - Zaśmiałem się na odchodnym i wyszedłem.
Pokierowałem się do swojej klasy i wszedłem do środka, robiąc zmieszanie
wśród pozostałych uczniów. Usiadłem w swojej ławce, która wyczekiwała mojego
przyjścia. Od czasu, gdy pobiłem chłopaka, który usiadł na moim miejscu, zawsze
gdy przychodziłem, ławka była wolna. To mi się podobało.
Nauczycielka od chemii gadała o jakichś przemianach i reakcjach, co
wyprowadzało mi nieco z równowagi. Na dodatek jej głos... Odliczałem sekundy do
dzwonka, aż w pewnej chwili rozbrzmiał w całym budynku jego dźwięk.
Wyszedłem z klasy i pokierowałem się na stołówkę. Jednakże szybko
zmieniłem zdanie i zamiast jeść śniadanie w pomieszczeniu z tymi idiotami,
wyszedłem ze szkoły. Pokierowałem się na parking i podszedłem do auta. Coś mnie
jednak zaniepokoiło. Odkąd wyszedłem z klasy, miałem wrażenie, jakby ktoś za
mną szedł. Wydąłem słaby uśmiech na twarzy, domyślając się tajemniczej osoby
podążającą za mną.
- Taylor. -
Zaśmiałem się i odwróciłem. - Jak miło cię znowu widzieć.
Nie myliłem się. To był on. Od ponad dwóch lat miał zatargi z naszym
gangiem. Dlaczego? Bo nas zdradził. Udawał naszego wspólnika, a my mu
uwierzyliśmy. Obdarzyliśmy go każdym planem, jaki chcieliśmy zrealizować, aby
pozbyć się McCanna. A on za każdym razem chodził do niego i ostrzegał. Nie
cierpiałem go i nawet w tej chwili byłbym gotów odstrzelić mu głowę.
- Shadow. -
Mruknął ze zniewagą i zbliżył się do mnie, po czym zaczął wypytywać o mój
związek z Amy.
Zupełnie nie wiedziałem, co miało to dla niego znaczyć, ale nie miałem
zamiaru opowiadać jak ta dziewczyna wpływała na moje dotychczasowe życie. Mimo
to postanowiłem ponownie nazmyślać. Może to przyniosłoby jakieś skutki w
przyszłości.
- Wiesz, na twoim
miejscu zwracałbym większą uwagę na nią, podczas przerw. - Zaśmiał się.
Jeżeli myślał, że takie tanie chwyty wyprowadziłyby mnie z równowagi, to
się mylił. Amanda nie była zwykłą, głupia nastolatką. Ona wiedziała na co się
pisała, gdy wkroczyła po raz pierwszy do mojego domu. W tamten dzień naraziła
siebie na ciągłe niebezpieczeństwo, dlatego teraz musiałem mieć oko nie tylko
na swoją dupę, ale także i na jej.
- Daruj sobie.
Jest silniejsza, niż sobie zdajesz z tego sprawę. Wie o wiele więcej i potrafi
o wiele więcej, niż ty. - Pchnąłem go, by rozładować swoje napięcie.
Chłopak się zdenerwował. Wyjął telefon i wykręcił numer, po czym
powiedział tylko jedno słowo.
- Teraz. - Syknął
i się rozłączył.
Nie rozumiałem, w co on ze mną pogrywał. Jeżeli to miało jakiś związek z
moją dziewczyną, już był martwy.
- Co ty
kombinujesz, co? - warknąłem, popychając go na maskę swojego auta.
Zacisnąłem w pięści strzępek jego koszuli, a potem wymierzyłem cios w
jego nos. Byłem zdenerwowany, a to chociaż w małym stopniu pomogło mi trzeźwiej
myśleć. Niestety. Szybko się uwolnił i odbiegł, mówiąc " Sprawdź gdzie
twoja dziewczyna. ". Owszem, przestraszyłem się, ale nie dałem tego po sobie
poznać. Pierwsze co zrobiłem, wykręciłem numer do Amandy i oczekiwałem na
odebranie połączenia. Próbowałem trzy razy i za każdym razem włączała się
poczta głosowa. Zdezorientowany podążyłem szybkim krokiem w stronę budynku
szkolnego. Wszedłem do środka i pokierowałem się na stołówkę. Trwały właśnie
ostatnie cztery minuty przerwy.
Nerwowo przeczesałem wzrokiem wszystkie stoliki i natknąłem się tylko na
zdziwione spojrzenia innych uczniów. Warknąłem sam do siebie, wybiegłem z
pomieszczenia i biegłem przez prawie pusty korytarz. Zatrzymałem się na jego
końcu i otworzyłem drzwi do sali, w której Amy miała mieć następną lekcję.
Tutaj także było pusto. Byłem wkurzony. Na siebie, na Taylor'a. Jeżeli on jej
coś zrobił...
Nie wiedziałem co zrobić, więc postanowiłem zasięgnąć wsparcia u swojego
przyjaciela. Zadzwoniłem do niego.
- Jason, mamy
kurwa problem. - Syknąłem, wychodząc na dwór.
Musiałem chyba go oderwać od czegoś ważnego, bo słyszałem wokół jakieś
inne, dość dziwne dźwięki.
- Taylor i jego
wspólnicy, porwali Amandę. Jestem kurwa pewny, że to sprawka McCanna! -
Krzyknąłem, wsiadając do samochodu i wkładając kluczyk do stacyjki.
- Co?! Ty chyba
żartujesz, jak to porwali? Jak to Taylor i jego wspólnicy!? Justin!
Wiedziałem, że zażądał jakiś wyjaśnień, ja także bym ich żądał, ale teraz
nie miałem czasu na bawienie się w opowiadacza historyjek z życia wziętych.
- Jadę po nią... -
Syknąłem, rozłączyłem się i wrzuciłem telefon do schowka, pobudzając silnik do
życia i tym samym opuszczając teren należący do terytorium szkoły.
W moich żyłach tętniło uczucie zemsty. Od dwóch lat pragnąłem zabić tego
człowieka. Chciałem patrzeć jak jego ciało ulega powolnemu rozkładowi. On
musiał być już dawno martwy.
- Zabiję drania...
- Mówiąc to, dodałem gazu.
Nawet nie wiedział, na jaką śmierć się teraz skazał. Dla Amandy byłbym w
stanie zrobić wszystko i właśnie teraz będę mógł to udowodnić, zabijając
Taylor'a. Dlaczego jego, a nie McCanna? To proste. Na Patricka potrzebny był lepszy
plan. Jego nie można było tak po prostu sobie olać. Teraz liczyła się najwyższa
stawka o jaką kiedykolwiek walczyłem tak zawzięcie. Amanda była w
niebezpieczeństwie i dlatego musiałem jej pomóc.
Już prawie dojeżdżałem do starych magazynów, gdy przed moimi oczyma
ukazał się otwarty, czarny samochód. Bagażnik był otwarty, a z niego próbował
się ktoś wydostać. Zmniejszyłem prędkość, zjechałem na pobocze i wyszedłem z
auta, podchodząc do niego.
- Kim jesteś? -
Rzuciłem obojętnie, zupełnie nie znając owej osoby.
Był to jakiś chłopak, wyglądający na mniej więcej osiemnaście lat.
Próbował uwolnić się ze sznurów i wydostać się z samochodu, lecz pewien kabel
mu to uniemożliwiał. Postanowiłem mu szybko pomóc.
- Nie! - Krzyknął,
gdy pociągnąłem za drut.
- Chcę ci pomóc
tak? Więc się uspokój i nie rób scen jak jakiś dziwak. - Warknąłem, wyciągając
go z bagażnika.
Nie rozumiałem jego rozdrażnienia. Zaczął uciekać jak najęty. Krzyczał,
wołał pomocy. Co za wariat... Już miałem wrócić do swojego auta, gdy moją uwagę
przykuła kartka dość dużej wielkości, przypięta do bocznych drzwi. Podszedłem
do niej i ją zerwałem, a po chwili zacząłem wodzić oczami po tym, co było na niej
napisane.
"
Amanda nie jest zakładniczką McCanna. Jeżeli chcesz odzyskać ją całą, przyjedź
o północy na most Gibst i bądź sam, inaczej dziewczyna dowie się, jak to jest
doznać szybkiej śmierci. Pamiętaj. Żadnych numerów. "
Byłem wściekły. Jak mogłem dać się tak podejść. Pod wpływem negatywnych
emocji zgniotłem kartkę w swojej dłoni i rzuciłem ją za siebie. Krzyknąłem.
Moje ciało stało się jednym wielkim płomieniem. Powróciłem do pojazdu i
ruszyłem przed siebie. Miałem mętlik w głowie i nie mogłem wybaczyć sobie tego,
że Amandzie groziło jakieś niebezpieczeństwo. To była moja wina i to ja
musiałem ponieść konsekwencje, nie ona.
Dojeżdżając na plac Burkinsonów, zadzwoniłem do Dave'a. To z nim Amy
miała bardzo dobre kontakty i wiedziałem, że on także nie byłby zadowolony,
gdyby stała się jej jakaś krzywda.
- Szykuj się. Mamy
robotę o północy. Zabierz sprzęt i amunicje. Spotkamy się na placu Burkinsowów.
Czekam. - Przekazałem mu to, co chciałem i nie czekając dłużej, po prostu się
rozłączyłem.
Okej, kolejny rozdział na Wami :)
Dziękuję za to, że dalej to czytacie. Mam jeszcze kilka pomysłów, co do kolejnych rozdziałów, ale się nie martwcie. Na pewno tak szybko nie zakończę tego opowiadania :)
Do następnego, Wasza Audrey.
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!