niedziela, 19 stycznia 2014

~ Rozdział piąty

  

             Osłupiałem, gdy na mojej, w zasadzie naszej dzielnicy miało ponownie dojść do handlu narkotykami. Jeszcze nikt, nigdy nie wkroczył na mój teren z tym gównem, no chyba, że któryś z Insiders posiadał przy sobie niewielką ilość amfy. 
     - Ja pierdole, ile jeszcze mam czekać, aż ludzie w końcu uświadomią sobie, że ten teren ma być czysty?! - warknąłem, rzucając teczkę na ławę, a po chwili kopnąłem pobliskie krzesło, które z hukiem roztrzaskało się o ścianę.
             Usłyszałem ciche warknięcie jednego z chłopaków, a prawdopodobnie był to Jason.
     - Nie warcz, kurwa, na mnie! - zmierzyłem go surowym spojrzeniem - Nie widzisz co się dzieje?! - wyrzuciłem ręce w powietrze, aby ukazać akt swojej frustracji i gniewu -  Przez waszą, pierdoloną, troskę i niańczenie... ludzie robią sobie z nas gówno! Nie dość, że straciliśmy swoją pozycję, to jakieś skurwiele handlują na naszym terenie! - wrzasnąłem i czułem, jak adrenalina w coraz szybszym tempie rozprzestrzeniała się po moim ciele.
             Czułem ogromną chęć wyżycia się na czymś, bądź na kimś. Chciałem wnieść na porządek dzienny dyscyplinę i posłuszeństwo, bo z każdym kolejnym dniem, uświadamiali sobie, że byłem już wrakiem człowieka, a fakt, że Amanda przebywała pod ramionami Nevil'a mnie jeszcze bardziej dobił wyprowadził ich z racjonalnego myślenia, dopuszczając do rozumu, że Insiders już nie było. 
     - Jesteście bandą nieudaczników! - krzyczałem, nie zdając sobie z tego sprawy - A ty co ryczysz? W ogóle... jakim prawem przebywasz w pokoju, kiedy rozmawiamy o interesach?! - wrzasnąłem na Ninę, która wręcz pragnęła skulić się w niewinne stworzenie niczym ślimak, chowający się w swoją skorupę.
             Nim dziewczyna zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, przed  nią stanął Dave. Usta miał zaciśnięte w cienką linię, a oczy lekko zmrużone. Jego ciało nabrało pewności siebie, gdy lekko napiął mięśnie. Zacisnął swoje pięście wzdłuż smukłego ciała i wbił we mnie swoje spojrzenie, które na mnie nie zrobiło żadnego wrażenia. 
             Już chciałem coś powiedzieć, ale wtedy usłyszałem głos Thomasa. Kazał nam zluzować pasy i rozluźnić atmosferę. Nie rozumiałem ich. Gdy pragnąłem ich nakłonić, aby wybudzili się z jeszcze gorszej śpiączki niż ja byłem kilka miesięcy temu, to oni nadal tkwili w beztroskim świecie, jakby cały świat związany z naszym poprzednim życiem tak po prostu zniknął - bez wyjaśnień. 
             Pokręciłem przecząco głową i zabierając kluczyki od auta, zmierzyłem każdego z nich. Mimo tego, jak bardzo mnie "kochali", byli dla mnie w tej chwili obcymi ludźmi. Nie potrafiłem się z nimi już dogadać. Dla mnie nadal ważną rolę odgrywał świat  przestępczy, bo Shadow był mną. To on potrafił utrzymywać mnie każdego dnia przy życiu, ale z pojawieniem się Amandy - to wszystko uległo roztrojeniu i do tej pory starałem się to naprawić. Odbudowanie tego było gorsze, cięższe i bardziej męcząco niżeli przypuszczałem. 
     - A ty dokąd, Shadow? - usłyszałem syknięcie Dave'a, który nadal stał w tym samym miejscu. 
             I oto nastąpił moment ugięcia. Poczułem błysk w oczach, a moje mięśnie się w kilka sekund tak bardzo napięły, że mógłbym rozerwać swoją koszulkę i roznieść swojego przyjaciela na kawałki. 
     - Wychodzę. - syknąłem - Ktoś musi pokazać tym psom, gdzie ich miejsce. - dodałem, wychodząc z domu, trzaskając drzwiami. 
             Pokierowałem się do auta i bez żadnych wątpliwości odpaliłem silnik. Wyjechałem z posesji i wjeżdżając na drogę prowadzącą do dzielnicy, która formalnie należała do mnie, sprawdziłem, czy w schowku znajdowała się broń. O tak, była tam. Uśmiech wkradł się na moją twarz, a tym samym mój umysł zaczął funkcjonować bardziej trzeźwo. 
     - Niech ja tylko was dorwę... - warknąłem, przyspieszając. 
             Gdy znalazłem się kilkanaście metrów od dzielnicy - wysiadłem z auta, pozostawiając je w tajemnym miejscu. FrussStreet od kilku lat było najspokojniejszą dzielnicą w tym mieście. Tylko i wyłącznie dzięki mnie oraz moim przyjaciołom, którzy ostatnio nie potrafią się na nowo odnaleźć. Postanowiłem przyłapać owych "łobuzów" na gorącym uczynku. Pragnąłem ujrzeć ich twarze, na których widniałoby nie tylko zaskoczenie, ale i strach. Prawdę mówiąc, moja postawa nie uległa pogorszeniu, co byłoby normalnym efektem po tak długiej śpiączce, jednakże szybko wziąłem się w garść i nadal intensywnie trenowałem, doskonaląc swoje ciało.
             Przeszedłem przez przejście dla pieszych, a zaraz potem skręciłem w boczną alejkę. Dotarłem do sklepu z wyrobami tytoniowymi i następnie dotarłem na miejsce. Postanowiłem wejść do przypadkowej kamienicy i wyczekiwać, aż ktoś by się ujawnił.
             Po piętnastu minutach bezczynnego siedzenia na schodach w kamienicy, która charakteryzowała się nieprzyjemnym zapachem stęchlizny oraz starości, usłyszałem piski opon. Gwałtownie wstałem i po cichu podszedłem do drzwi, które pozostawiłem lekko uchylone. W uliczce stały dwa czarne AUDI A5.
Zmrużyłem oczy, ale przez przyciemnione szyby nie zdołałem dojrzeć kierowcy oraz potencjalnego pasażera.
             Przez kolejne parę minut nic się nie działo, nikt nie wysiadł z samochodów, nie było żadnych ruchów dopóki nie zjawił się jeden Opel Resmoto. Parsknąłem, kiedy z owego samochodu wysiadło dwóch mężczyzn, którzy wyglądali, jakby w ogóle nie opuszczali siłowni.
              Jeden zdjął ze swojego nosa ciemne okulary, a zaraz po chwili szturchnął drugiego, aby ten uczynił to samo. Parsknąłem pod nosem, bo obydwaj wyglądali komicznie w nieco obcisłych spodniach, które zamiast podkreślać ich wyższość, optymalnie ją zmniejszyły. Nadal na mojej twarzy był uśmiech, gdyby nie fakt, że z jednego z dwóch AUDI A5 wysiadł Nevil. Poczułem mocne ukłucie wrogości oraz nienawiści za to, jakim okazał się przyjacielem. Podszedł do dwóch mężczyzn i uścisnął z nimi dłoń, jakby był kimś naprawdę ważnym, ważniejszym ode mnie.
     - Masz towar, Jack? - usłyszałem jak odezwał się facet przy kości, po czym swój wzrok skierował na jego auto.
     - Wątpicie we mnie panowie? Zawsze mam dla was wszystko na czas... - mruknął i kiwnął głową w stronę jednego ze swoich samochodów.
             Kilka sekund później, jeden z jego ludzi stał już przy bagażniku, z którego wyciągnął dwa kartony. - Proszę, możecie sprawdzić. - wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk i przeciął taśmę, która była jedyną przeszkodą, aby dojrzeć zawartość opakowań. Dwaj mężczyźni energicznie kiwnęli głowami, po czym jeden z nich powiedział, aby przenieść wszystko do ich samochodu.
             Przyglądałem się bardzo uważnie całemu procesowi. Od kiedy Nevil przeprowadzał handle narkotykami w miejscu, które nie należało do niego? Odkąd pamiętałem, był człowiekiem uczciwym i zawsze walczył o własne terytoria, jak i przestrzegał wytycznych, które każdy gang dał solidnie do zrozumienia. Wszystko było bardzo podejrzane.
             Wzrok wbiłem w jego twarz, które wręcz emanowała pozytywną energią. Nagle zerknął na swoje auto i skinął ręką, aby prawdopodobnie osoba siedząca obok miejsca kierowcy do niego przyszła. Gwałtownie spojrzałem na samochód, a po chwili wyłoniła się z niego najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem. Miała bardzo obcisłe spodnie, a szpilki, które dodały jej nie tyle co uroku, ale i jakiegoś pazura, idealnie kontrastowały się z jej czarną kurtkę ze skóry. Natomiast włosy, piękne, falujące w kolorze kasztanowym... A niech mnie... To była Amanda. Amanda Brown...
             Westchnąłem głośno i odsunąłem się od drzwi, aby uspokoić swoje serce, które lada chwila, wyskoczyłoby z mojej piersi. Co ona, kurwa, tam robiła? Jeszcze taka piękna. Przejechałem dłonią po włosach i ogarnąłem myśli. Nie mogłem pozwolić sobie na dekoncentrację. Wróciłem, więc do obserwacji. Amanda stała przy Nevil'u, który obejmował ją wokół tali.
     - Wszystko w porządku? - zapytał ją z troską w głosie i nos zanurzył jej długich włosach.
             Amy z uśmiechem na twarzy skinęła głową i poprawiła bransoletkę, którą miała na nadgarstku. Nie mogłem znieść tego widoku, więc aby wyładować swoją frustrację, zacisnąłem dłonie w pięści. Widok, który musiałem oglądać wzbudził we mnie zazdrość. Głęboką i niesłychanie bolesną zazdrość. To ja powinienem stać przy jej boku. To ja powinienem być jej obrońcą, nie on.
              Już chciałem wkroczyć, gdy dostrzegłem, jak tuż obok auta dwóch mężczyzn zaparkował srebrny SUV Jasona. Przewróciłem oczami i przekląłem w myślach swoich jakże wspaniałomyślnych członków gangu. Uniosłem głowę do góry i zamknąłem oczy.
     - Co.Za.Popierdoleni.Ludzie. - warknąłem, przez zaciśnięte zęby.
             Wziąłem jeszcze kilka głębokich oddechów, kiedy w tym czasie z ulicy dotarły do mnie straszne krzyki Dave'a. - Amy, co ty tutaj robisz?
             Nie mogłem się powstrzymać i gwałtownym ruchem otworzyłem drzwi i zbiegłem z dwóch schodów, po czym stanąłem jakby pośrodku. Pięści miałem zaciśnięte, a wzrokiem zacząłem badać sytuację. Dostrzegłem swoich kumpli stojących przy naszym aucie, a Amy nie wiedziała co się działo. Parsknąłem pod nosem.
     - Nevil, znowu się spotykamy... - klasnąłem w dłonie z rozbawieniem na ustach.
     - No... Shadow. Więc się zjawiłeś. - mruknął, jakby był zainteresowany moją rolą w jego przedstawieniu.
     - Nie pajacuj, bo dobrze wiesz, że to jest nasz teren. - wzruszyłem ramionami i wskazałem skinieniem ręki na przyjaciół.
             Parsknął śmiechem, mocniej przyciągając do siebie Amandę, na co poczułem skurcz w żołądku. Podszedłem do swoich kumpli i stanąłem "na czele". Zmierzyłem wzrokiem lekko wystraszonych pajaców z minami jak pięć złotówek.
     - Wasz teren? - zaśmiał się pogardliwie - Wasz teren był przed tym, jak odpuściliście. A w zasadzie, ty odpuściłeś... - parsknął - Ta dzielnica, jest moja.
             Słyszałem, jak Thomas szeptał coś do Jasona. Przez chwile byłem zdezorientowany, a kiedy chciałem się odezwać, najstarszy z moich towarzyszy mnie uprzedził.
     - Nevil, nie pogrywaj sobie. Dobrze wiesz, jaka była sytuacja. Powinieneś być wdzięczny Justinowi, bo gdyby nie zabił McCann'a, to twoja dupa znajdowałaby się teraz pięć metrów pod ziemią.- parsknął nerwowo, po czym kontynuował. - A fakt, że był w śpiączce nie świadczy o tym, że odpuściliśmy. Zresztą, frajerze, nie będziemy ci się tłumaczyli. - wyczytałem z jego twarzy, że za chwile straciłby cierpliwość, jednak nie zrobiłem nic, aby go powstrzymać. - Wypierdalaj stąd z tym swoim lewym towarem, bo zaraz rozjebie ci łeb na masce twojego samochodu. - dodał i chciał ruszyć w jego stronę, ale w ostatnim momencie chwyciłem go za nadgarstek. -Amanda. - szepnąłem tak, aby tylko on mógł to usłyszeć.
             Mimowolnie zacisnął usta i bezgłośnie się ze mną zgodził. Powróciłem wzrokiem na ową parę oraz facetów, którzy szybko wsiedli do auta i z piskiem opon odjechali. Zaśmiałem się, widząc zdezorientowanie w oczach Nevi'la.
     - Widzę, że nie potrafisz dokonywać interesów... - wsunąłem dłonie do kieszeni spodni i ruszyłem w ich kierunku.
             Całą swoją uwagę skupiłem przede wszystkim na Amy. Już nie kleiła się do niego, lecz stała obok z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Jej postawa świadczyła o wysokiej samoocenie, natomiast wyraz twarzy nie zdradzał nic, co by mnie jakoś... zaspokoiło?
     - Witaj, Amy. - przystanąłem kilka metrów od nich, ale pokierowałem spojrzeniem na jej sylwetkę.
     - Och Shadow.. Chy..- dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć, uciszając go skinieniem ręki.
             Zrobiła krok w moją stronę, przy czym intensywnie się we mnie wpatrywała. W jej oczach nie było nic - żadnej miłości, zrozumienia, strachu.. Nic. Jej spojrzenie było puste i obojętne. - Czego chcesz, Justin? - odparła spokojnym, lecz wręcz lodowatym tonem.
             Przełknąłem ślinę, a jej słowa dotknęły mnie niczym siarczysty policzek. Chociaż z pewnością w tamtym monecie wolałbym dostać w twarz, niż usłyszeć jej lodowaty ton i stosunek do mnie. Przyglądałem się jej, wyjmując jedną dłoń z kieszeni. Chciałem coś powiedzieć, zapytać, czy moglibyśmy porozmawiać, ale nawet nie byłem wstanie wydusić z siebie westchnięcia. Zmroziła mnie.
     - Chciałem... - jęknąłem, czując jak narastało we mnie uczucie rozczarowania - porozmawiać z tobą.- zacisnąłem wewnętrzną część policzka w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
              Jedyne co usłyszałem to prychnięcie ze strony jej nowego chłopaka, które i tak odrzuciłem w niepożądane tło.
     - Justin, wszystko co chcesz mi powiedzieć, możesz powiedzieć przy Jack'u. - mruknęła, ale jej głos stał się odrobinę cieplejszy.
             Wskazała na niego ręką i wzruszyła ramionami. - Słucham... - jej kąciku ust uniosły się lekko w uśmiechu, jednak on zniknął tak szybko, że wydawało mi się, iż to było złudzenie. Oblizałem swoje wargi, bo przy niej nie dało się racjonalnie myśleć. Parsknąłem pod nosem, a po chwili przejechałem ręką po swoich włosach i pociągnąłem za końcówki
     - Amy, nie. My musimy porozmawiać. W cztery oczy. - jęknąłem i starałem się, aby mój głos zabrzmiał w miarę opanowanie oraz stanowczo.
             Nie chciałem dać satysfakcji Nevil'owi, że tak bardzo działał mi na nerwy. Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem głowę, a przy moim boku stali chłopacy. -No, Stary pozwól Justinowi wyrównać stare rachunki. Przecież jesteś na swoim terenie. - parsknął Jason i dokończył. - Chyba ufasz swojej dziewczynie, co? To jest zamknięty dział, ale oni muszą sobie jeszcze coś wyjaśnić. - wskazał na mnie i Amandę.
             Poczułem ulgę i chciałem objąć kumpla za wsparcie, jednak się powstrzymałem i czekałem na reakcję Jack`a. Słynął z wielkiej dumy i honoru, ale jego zazdrość tak jak moja, nie miała granic. Nie tolerował dzielenia się kobietą, a ja czułem, że nadal widział we mnie zagrożenie.
             Spojrzał na Amandę, która także w tym samym momencie na niego zerknęła, opuszczając dłonie wzdłuż swojego ciała. Bez żadnych słów podeszła do Jack'a i przytuliła go, szepcząc mu coś na ucho, po czym chłopak od razu wbił we mnie wzrok. Skinął lekko głową i nic nie mówiąc, musnął ją w policzek i odszedł w stronę auta, a Amy do nas wróciła. Ja, jak i moi przyjaciele chcieliśmy ją odzyskać, ale prawda była taka, że oni chcieli tego dla mnie. Wiedzieli, że może połączeni dalibyśmy radę odzyskać pannę Brown.
     - Chcesz tutaj rozmawiać? - zapytała, a przez moje ciało przeszedł dreszcz, ale taki przyjemny, łagodzący niepewność.
             Od razu w moich oczach pojawił się błysk nadziei. Pokręciłem przecząco głową, po czym spojrzałem na kupli i kazałem im wracać do domu, po czym znowu na nią spojrzałem - Co powiesz na Dukana? - miałem nadzieję, że kojarzyła tę kawiarnię. Nigdy nie było w niej tłoczno mimo pysznych kaw, które serwowali.
             Niepewnie spojrzała jeszcze raz w stronę, w którą udał się jej chłopak - Nie uprowadzę cię, mimo że mam na to ogromną ochotę. - zaśmiałem się, ale kiedy spojrzała na mnie spod zmrużonych oczu, od razu spoważniałem.

Amy's POV 

             Czułam, że ta akcja dorzuciłaby do mojego życia czegoś pikantnego. I jak to się skończyło? Wylądowałam z Justinem w kawiarni. Parsknęłam pod nosem, gdy pomógł mi usiąść na krześle. A to ci dżentelmen. Pokręciłam głową, aby odrzucić myśli związane z cała tą chorą sytuacją i spojrzałam na niego.                Nadal ciężko było mi pojąć, co ja tu z nim robiłam. Powiedziałam Nevil'owi aby dał nam kilka minut spokojnej rozmowy i być może wtedy wróciłoby wszystko do normy. Musiałam i jednocześnie chciałam porozmawiać z Justinem, bo od bardzo dawna chciałam z nim wszystko wyjaśnić, ale teraz w mojej głowie zapadła pustka. Nie wiedziałam nic, bo moim umysłem zawładnęła przeszłość mimo że od wczorajszego dnia chciałam stać się suką bez uczuć.
     - O czym myślisz? To ma być szczera rozmowa, więc powiedz mi wszystko. - mruknął i spojrzał na mnie z żalem w oczach. - Jeśli rzeczywiście chcesz żyć w tym, popieprzonym, świecie razem z Nevil`em, to mi o tym powiedz, błagam. - jęknął cierpko - Ja już nie wytrzymuje psychicznie. Muszę się jakoś uwolnić od tego wszystkiego i jedynym rozwiązaniem jesteś ty. Jeśli mnie nie kochasz... - jego głos przepełniał ból, który odbijał się echem w moim sercu, przez co spuściłam wzrok na swoje dłonie, które umiejscowiłam na kolanach. - Amanda, patrz na mnie. - kiedy wróciłam wzrokiem na jego twarz, dokończył. - Jeśli mnie nie kochasz, to ten fakt jak i ten, że jesteś szczęśliwa z tym gnojem, pozwoli mi... właściwie... da mi wolność. -jęknął po raz kolejny i wbił we mnie błagalne spojrzenie.
             Czułam w swoim sercu dwie równorzędne wartości. Miłość oraz nienawiść. Nie wiedziałam, co było spowodowane takim, a nie innym myśleniem, ale głos tego chłopaka, wyraz jego twarzy i zmęczonych oczu doprowadził do tego, że powróciły we mnie w mniej nasilonym stopniu emocje z przeszłości. - Justin... - jęknęłam, kładąc dłonie na stół i mierzwiąc opuszkami palców serwetkę - Nie wiem, co mam ci powiedzieć, bo... - nabrałam powietrza do płuc, denerwując się bardziej, niżeli bym przypuszczała - Bo teraz jesteś... ja jestem... - spojrzałam na niego i dostrzegłam jak uważnie mnie obserwował - inna..
     - Co oznacza, że jesteś inna? - zagryzł wargę, lecz po kilku sekundach ją uwolnił.
             Czułam się onieśmielona w jego towarzystwie, jak i cholernie wściekła na to, że przy nim moja nowa osobowość całkowicie osłabła. Jakby nowa Amanda była tylko przykrywką, powłoką, którą Justin w każdej chwili mógł odkryć. Oblizałam nerwowo usta, w głowie jeszcze raz przetwarzając swoją odpowiedź.      - Jestem dorosła, Justin. - odważyłam się na niego spojrzeć - Nie wiesz, przez co musiałam przejść. - wspomnienia, które powracały, przyprawiały mnie o ból nie tylko w sercu ale i w całym ciele, na co mimowolnie zacisnęłam oczy i przekręciłam głowę, opierając podbródek na swoim lewym barku.
             Nerwowo nabrałam powietrza do płuc i wypuszczając je, otworzyłam oczy. W tej samej chwili podeszła do nas kelnerka, której Justin szybko podziękował i kazał nie przychodzić drugi raz. 
     - Rozumiem, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Żałuję chwili, kiedy pozwoliłem ci odejść. Czułem się taki przytłoczony... - przeczesał dłonią włosy i wbił we mnie surowe spojrzenie. - Winie siebie za to, przez co musiałaś przejść, ale szukałem cię. Byłem w stanie oddać życie za ciebie i wystarczyło wyciągnięcie dłoni do mojej mamy, aby to się ziściło... Teraz nie rozumiesz, o czym mówię, ale to jest nie ważne. - wzruszył ramionami i przejechał palcem wskazującym po dolnej wardze, a ja miałam wrażenie, że był bardziej zdenerwowany ode mnie.
     - Przecież twoja matka nie żyje, Justin... - spojrzałam na niego z lekką dezorientacją.
             Wzrokiem zbadałam jego, teraz już pięknie zaokrąglone rysy twarzy, a gdy blado się uśmiechnął, dostrzegłam dołeczki. Jego fryzura idealnie do niego pasowała. Podkreślała nadal to, co posiadał od zawsze. Urok i nieskazitelność, oraz pazur. Mocny. Zadziorny pazur Parkera.
             Przytaknął i powiedział, że były ważniejsze sprawy do omówienia, niż śmierć jego matki. - Muszę... Potrzebuję, abyś mi powiedziała, co teraz będzie. -  przełknęłam ślinę i zdecydowałam się, żeby mu wszystko powiedzieć i zniknąć z kawiarni, jak i powierzchni Ziemi. Myślałam, że przytłaczające mnie uczucia i emocje odejdą razem z nastoletnią Amy, jednak one siedziały w głębi mnie. Moje serce wyrywało się do Justina, ale rozum kazał mi uciekać. 
             Wspomnienia z chwili, kiedy Justin wyrzucił mnie ze swojego życia, przewyższyły moją tęsknotę za nim. Wtedy oddałam mu całą siebie, dałam mu wszystko, co tylko mogłam, a on rozerwał moje i tak już poranione serce na kawałki. Nie mogłam pozwolić na to, aby historia się powtórzyła. Zdążyłam już zabliźnić wszystkie rany i przyrzekłam sobie, że za wszelką cenę nie pozwoliłabym, aby ktoś ponownie je otworzył. Nawet, jeśli miał być to Justin, który był miłością mojego życia.
     - A więc teraz zamierzasz oddawać się temu popaprańcowi? - syknął lekko uderzając pięścią w stół, po czym po raz kolejny przeczesał palcami swoje włosy i pociągnął za końcówki - Amy.. - nagle jego głos stał się skruszony, załamany - Wiem ile wyrządziłem ci złego, ale sama przecież powtarzałaś, że każdy powinien otrzymać drugą szansę.. - wysunął w moją stronę dłoń, której niestety nie ujęłam i schowałam dłonie pod stół.
             Bałam się okazać swoje uczucia. - Wiem, jak długo musiałaś walczyć z przeszłością, aby wyjść na prostą, ale nie mogę i nie potrafię uwierzyć, że stałem się dla ciebie zupełnie obojętny... - zacisnął dłoń w pięść - Gdybyś kiedyś pozwoliła sobie przyjść do mnie, dałbym ci coś, co być może utwierdziłoby ciebie w przekonaniu, że... - na chwilę się zaciął, więc na niego spojrzałam,a w jego oczach widniała ogromna przepaść, bo spadał, a ja tymczasem robiłam za koło ratunkowe - że nadal cię kocham... - dodał prawie szeptem i zastygł w bezruchu.
     - Nie możesz mnie kochać, tak samo jak ja nie mogę kochać ciebie! - spanikowałam i krzyknęłam.- I Justin, nikomu się nie oddaje, jeśli już musisz znać takie szczegóły. Nie jestem dziwką, wbrew temu, co o mnie sądziłeś i jak widzę sądzisz nadal. Nie zamierzam, słuchać tego, jak mi ubliżasz, a potem wyznajesz miłość. - syknęłam i odsunęłam się od stołu, aby wstać i pokierować się do wyjścia.
             Nie spojrzałam na niego, gdyż nie byłam w stanie zajrzeć w jego brązowe oczy. Bałam się, że mogłabym im ulec i przyznać przed samą sobą, że moje serce i tak już na zawsze należało do niego. Zagryzłam wargę i gdy wstałam, poczułam, jak zaciskał mój nadgarstek. Spiorunowałam go spojrzeniem.
     - Amy, naprawdę tak łatwo się pozbyłaś uczucia do mnie? - sam wstał - Rozumiem, że było ci ciężko, ale co z obietnicą, na zawsze? - podkreślił i stanął naprzeciwko mnie - Nie potrafię żyć bez ciebie, a myśl, że przebywasz w objęciach Nevil'a rujnuje mnie. - jęknął wbijając we mnie kamienne spojrzenie, które po chwili przerodziło się w obraz emocji. Znajdowałam w jego twarzy wszystko. Ból, rozpacz, wrogość do Jack'a, ale najbardziej widoczne było chyba pożądanie. Pożądanie mnie, nie mojego ciała.
             Kiedy powoli jego twarz zbliżała się ku mojej, znieruchomiałam.​
     - Nie, Justin. Nie kocham cię, nie chcę być z tobą i jestem szczęśliwa z Jack'iem. Niepotrzebna jest ta cała szopka! - warknęłam i wyrwałam swoją rękę z jego uścisku.
             Musiałam skłamać, bo inaczej nie dałby mi spokoju. Musiałam go chronić, bo Nevil zabiłby go, gdyby dotarły do niego słuchy o ponownej miłości Shadow do mnie. To było zbyt ryzykowane. Nie czekając dłużej przeszłam obok niego, pozostawiając za sobą nie tyle, co swoją miłość ale i serce. To bolało. Cholernie bolało. Najbardziej ze wszystkiego, co już doświadczyłam.
_________________________________________________
Moi Kochani, ostatnio mam bardzo mało czasu na napisanie czegoś, a co za tym idzie?
Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział. 
Mam nadzieję, że nadal pozostaniecie razem ze mną.
Do następnego, xxo. 

CZYTASZ? = KOMENTUJ! ♥

sobota, 11 stycznia 2014

~ Rozdział czwarty

 Amy's POV

            Przebudziłam się pod wpływem nieprzyjemnego zapachu. Jęknęłam, a zaraz potem otworzyłam nadal zaspane oczy i je przetarłam, aby pozbyć się zalegającej w nich ropy.
     - Co tak śmierdzi? - syknęłam pod nosem, aby wyrazić swoje obrzydzenie.
            Wstałam z łóżka i ubrałam na siebie czerwoną podomkę, aby zakryć swoje prawie nagie ciało.
Miałam szczęście, że dzisiejszej nocy nie musiałam oglądać Jack'a. Najwidoczniej miał coś do załatwienia i nie zasnął przy moim boku. Podeszłam do biurka i ujęłam swój telefon, aby sprawdzić, która była godzina. Wraz z nią na wyświetlaczu ujrzałam, że miałam dwa nieodebrane połączenia. Numer był niestety zastrzeżony i nie mogłam oddzwonić.
     - Pech. - zaśmiałam się pod nosem i wyszłam na korytarz.
            Szłam korytarzem i zaglądałam do poszczególnych pokoi, jednak nikogo nie było, a ja nadal nie znalazłam źródła tego bardzo nieprzyjemnego zapachu, który przyprawiał mój układ pokarmowy o odruchy wymiotne.
            Zajrzałam do kuchni, bo pomyślałam, że któryś z tych debili próbował zrobić śniadanie, ale pomyliłam się. Nagle zatrzymałam się na środku pomieszczenia, gdyż wydawało mi się, że słyszałam jakiś hałas. Początkowo się przestraszyłam faktem, że byłam sama w domu, a prawdopodobnie z piwnicy dobiegały jakieś dziwne dźwięki. Zaczęłam się rozglądać i chwyciłam w ręce nóż, który leżał na stole i ruszyłam przed siebie. Motywowała mnie myśl, że dawna Amy uciekłaby z piskiem w poszukiwaniu Jack`a. Zeszłam schodami w dół i już wiedziałam, że się nie myliłam. Ten ohydy zapach dobiegał z tego miejsca.
     - Boże, co za ... - jęknęłam, zatykając nos rękawem podomki, a drugą dłoń wystawiłam przed siebie, aby jakoś się obronić, jeżeli ktokolwiek miałby ochotę mnie zaatakować.
            Schodziłam bardzo ostrożnie i obserwowałam to, co mnie otaczało. Gdy znalazłam się na dole, dostrzegłam cztery czarne worki, te same, których policjanci używają do trupów, podczas wypadków, czy morderstw.
     - Matko... - syknęłam - A więc to tak jedzie... - ominęłam to, co leżało obok i podążyłam dalej, aby zobaczyć kto miał czelność budzić mnie o tak wczesnej porze.
            Poszłam wzdłuż niedługiego korytarza, a w oddali dostrzegłam cień faceta, który trzymał w ręku nóż i coś rozcinał. Czyżby ktoś zabił Nevil'a? To byłoby coś! Potrząsnęłam lekko głową, aby się ocknąć i odsłoniłam niewielką zasłonkę.
     - Jack?! - zapytałam ze zdziwieniem w oczach, nadal trzymając nóż na wysokości piersi, a ostrze wysunęłam w przód, bo myślałam, że to był jakiś kolejny przestępca.
     - Co ty tu robisz? - zapytał, a jego źrenice rozszerzyły się na mój widok.
            Podążyłam swoim wzrokiem za jego i zorientowałam się, że patrzył się na moją nogę, która była odkryta aż do uda. - Nie gap się tak! - zbeształam go i poprawiłam swoją podomkę. Nevil automatycznie podniósł swój wzrok na mnie, jakby wyczekiwał wyjaśnień.Wzruszyłam ramionami i dodałam, że przyszłam jedynie sprawdzić co wyrwało mnie z łózka o tak wczesnej porze, po czym poprawiałam swoje długie włosy. - Zrób coś z tym, bo śmierdzi w całym domu!- wrzasnęłam na niego, a on nadal nic nie mówił.
     - No czy ty człowieku mnie słyszysz? - szturchnęłam go końcówką noża, a ten skarcił mnie ponownie swoim spojrzeniem.
     - Odłóż to. - powiedział stanowczo, a gdy tego nie wykonałam, Jack sam wyciągnął przedmiot z mojej dłoni i rzucił na podłogę. - Amy do cholery, idź stąd. - warknął z zaciśniętymi zębami -  Od kiedy lubisz patrzeć na zarzynanie ludzkiego ciała? - mruknął, powracając do czynności którą wykonywał.
            Właśnie w tej chwili dostrzegłam, co robił. Jego dłonie, biała koszulka... Wszystko było we krwi. Odgryzłam się i spojrzałam na rozcięty brzuch mówiąc, że nigdy nie interesowało go to, na co lubiłam patrzeć.
     - Czego ty tam szukasz? Mógłbyś chociaż się przebrać, bo ja tego nie zamierzam dotykać. - mruknęłam i napotkałam jego spojrzenie. - Jack, do cholery, czemu się tak gapisz?- skrzyżowałam ręce na piersi, a on oparł się o trupa i spojrzał na mnie. Potrząsnął głowa, pytając, co takiego we mnie wstąpiło. Dziwił go fakt, że wcześniej unikałam tego wszystkiego, trzymałam się z daleka od tych brudnych spraw, tymczasem pragnęłam dowiedzieć się, co robił. Myślał, że byłam jakby w amoku i odrzekł, że w któryś z tych ciał była kula z broni zarejestrowana na niego.
            Zaczął mi opowiadać, o akcji i o tym, jak jeden z jego kumpli użył jego broni. Jeszcze nigdy nie usłyszałam z jego ust sprawozdania z akcji, która miała miejsce. Pierwszy raz dałam mu powód do dumy. Tak myślałam.
     - Najpierw strzelił, a potem sam został postrzelony. - parsknął -  Nawet nie wiem, do kogo oddał strzał, skurwiel. - warknął, dalej babrając się w wnętrznościach.
            Wzruszyłam ramionami i pokazałam na jeden z worków. - Stawiam na tego blondaska.- mruknęłam  z niesmakiem i pokierowałam się do wyjścia.
     - To może sama go przeszukasz, co? - zadrwił ze mnie, gdy byłam już na schodach.
     - Masz od tego swoich zawodników sumo - zaśmiałam się i wyszłam z piwnicy.
            W kuchni zrobiłam sobie śniadanie i poszłam z tacką do swojego pokoju. Usiadłam przy stole i tym samym włączyłam laptopa. Dawno nie sprawdzałam, co działo się w wielkim świecie - zwanym Internetem.
            Minęły dwie godziny, aż w końcu zaczęłam się nudzić. Normalne życie - pomyślałam. Tak kiedyś wyglądał mój zwykły, szary dzień. Zero morderstw, zero przestępstw i zero kryminalnego życia. Byłam normalną nastolatką do czasu, kiedy poznałam Justina. On wszystko zmienił. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niżeli bym się tego spodziewała.
            Z westchnięciem wstałam od stołu i podeszłam do szafy. Ubrałam ciemne jeansy, niebieską bluzkę oraz czapkę, którą założyłam zaraz po związaniu włosów w niesforny kucyk. Lubiłam styl - na sportowo. Z uśmiechem ujęłam tacę i zeszłam na dół. W kuchni było pusto, lecz w domu nadal unosił się ten ohydny zapach.
     - Jack! - krzyknęłam stając w progu piwnicy - Miałeś coś z tym zrobić! - dodałam, wycierając ręce w ręcznik kuchenny.
     - Zaraz... - jęknął - miałaś rację, blondyn dostał z mojej broni. - odkrzyknął, a zaraz po tym jego głos ucichł, jednak nadal był słyszalny. Mruknęłam sama do siebie, myśląc, że mówił coś do mnie. Z ręcznikiem w ręce zeszłam na dół, aby dowiedzieć się, czego chciał. Już chciałam go grzecznie poprosić, aby powtórzył to, co mówił, lecz dostrzegłam, że krążył nad ciałem faceta, który posiadał pocisk z jego pistoletu. Skrzyżowałam ręce na piersi i patrzyłam na niego.
     - Tak, to moja dzielnica. Mam zawsze świeży towar. Na FrussStreet? Jasne. Ok, do zobaczenia.
            Chłopak się rozłączył i wsunął telefon do kieszeni spodni, a zaraz potem powrócił do swojego zajęcia, zupełnie mnie nie zauważając.
     - Szykuje się jakaś akcja? - zapytałam melodyjnym głosem.
            Obdarował mnie szybkim i krótkim spojrzeniem, po czym wrócił do zaszywania ciała. - Tak, Sed zaraz przyjedzie z jakimś kumplem, żeby bez żadnych podejrzeń pozbyć się ciał. - mruknął, ewidentnie omijając tematu akcji. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do stołu, na którym bawił się w "chirurga". - Nie o to pytałam.- zamrugałam efektownie rzęsami. Syknął, abym dała mu się skupić, bo miał niewielu czasu, gdyż jego kumple mieli za chwilę przyjechać, tym samym prężnie "naprawiał" ciało.
     - Ok, ale też jadę. - zagryzłam dolną wargę i spojrzałam przenikliwym wzrokiem na Nevil'a.
            Zaśmiał się, po czym wytarł ręce w i tak brudną koszulkę, a z jego ust wydobył się odgłos sprzeciwu. Myślał, że tym jednym stwierdzeniem by mnie powstrzymał? Mylił się.
     - Jadę, chcę się czegoś nauczyć i chcę być przydatna. Jack, w niedalekiej przyszłości, chcę się zająć czymś pożytecznym. Jesteśmy razem, więc pracujmy też razem.. - uśmiechnęłam się słodko, na co on zareagował nerwowo i zacisnął zęby, a ja przejechałam dłonią po swoim kucyku - Dobra, to idę na górę. - wzruszyłam ramionami, po czym poszłam do swojego pokoju i wyjęłam z szafy odpowiedniejsze ciuchy.
     - Czas pokazać, że dawna Amanda odeszła, a na jej miejsce wdarła się trochę bardziej bezczelna kobieta. - dodałam z uśmiechem, zakładając buty z dziesięciocentymetrowymi korkami.
            Rozczesałam włosy i pozwoliłam im opaść na moje ramiona. Skórzana kurtka i obcisłe spodnie dodały mi uroku. Założyłam na prawy nadgarstek bransoletkę od Jack`a, żeby choć przez chwilę pomyślał, że faktycznie był dla mnie kimś ważnym.
            Był ważny. Stał się częścią mojego życia, jednak nie tak wielką, jakbym tego chciała. Nie potrafiłam go pokochać mimo że bardzo się starałam. To jak mnie traktował wynikało z tego, że bardzo mu na mnie zależy. Doceniałam to, ale nie potrafiłam odwdzięczyć się w żaden inny sposób, niż bycie przy nim nie jako dziewczyna, lecz jako bardzo dobra przyjaciółka.
             Zeszłam na dół i dostrzegłam w korytarzu worki z trupami. Pokręciłam przecząco głową, gdy dostrzegłam minę chłopaka stojącego w drzwiach wejściowych.
    - No rusz tą dupę i zabieraj te ciała, bo wytrzymać w tym smrodzie się już po prostu nie da! - splunęłam po nim i udałam się do kuchni zgrabnie przechodząc pomiędzy czarnymi foliami.

Justin's POV

            Nie mogłem znieść już dłużej tego, jak bardzo Nina próbowała zastąpić nam wszystkim Amandę. Nie była jak ona, a na siłę chciała się taka stać.
     - Ogarnij się w końcu i spójrz w lustro, bo nigdy nie będziesz jak Amy! Rozumiesz? - zrzuciłem z szafki wazon, który po chwili rozbił się pod jej nogami - Jesteś zwykłą dziwką, która leci do Dave'a gdy chce ci się pieprzyć! - krzyknąłem i tym samym w korytarzu pojawili się chłopcy.
            Jason i Thomas zmierzyli mnie swoimi spojrzeniami, a po chwili dołączył do nich Dave. Wściekłość malowała się na jego twarzy, gdy dostrzegł skuloną posturę Niny i rozbity wazon. Wrzasnął jeszcze nieco zaspanym głosem i podszedł do swojej dziewczyny, której tak naprawdę nie kochał i zapytał co tutaj się przed chwilą wydarzyło. Czułem, że był zły na mnie, ale nie obchodziło mnie to.
     - Kłótnia z samego rana, jak widać... - Thomas jęknął zmarnowanym głosem i oparł się o poręcz schodów.
     - Nie, po prostu wkurwia mnie fakt, że jakaś cizia mizia próbuje zastąpić nam Amandę.  - wyrzuciłem ręce w powietrze, aby chociaż trochę ukazać swoją frustrację - Cholera, Nina.. - spojrzałem na nią - pogódź się z tym, że nie będziesz grała w naszym życiu ważnej roli. Jesteś tylko dupą, którą Dave pieprzy, kiedy ma na to ochotę. - zacisnąłem dłonie w pięści i kopnąłem odłamki wazonu, które zatrzymały się przed stopami Jasona.
     - Parker! - usłyszałem Honi'ego - Opanuj swoje emocje, bo nie mam zamiaru ich dłużej znosić! - ujął łokieć dziewczyny i bez żadnych dalszych uwag wszedł z nią do swojego pokoju.
     - Sprzątnijcie to... - dodałem schodząc po schodach, zostawiając za sobą porankową sytuację i swój wybuch, który był nieunikniony, gdyż zbyt długo ta dziewczyna działała mi już na nerwy. Nie usłyszałem żadnych protestów, więc to mnie nieco usatysfakcjonowało. Owszem, byłem samolubny. Stałem się bardziej odporny na jakiekolwiek uwagi w moją stronę. Potrzebowałem odizolowania, ale czasami sięgałem po wsparcie najbliższego otoczenia - Insiders.
            Wszedłem do salonu i wziąłem kluczyki z komody. Zacisnąłem je, a potem podszedłem do okna. Na parapecie leżał pistolet któregoś z chłopaków. Był lepszej wersji niż mój, ale te cioty bali się, aby w moje posiadania wpadła bardziej wartościowa broń.  Irytowało mnie to. Kiedyś potrafiłem posługiwać się każdą bronią. Byłem tak bardzo zaangażowany w każdą akcję, a teraz, gdy zabiłem tych policjantów, poczułem jeszcze większą adrenalinę niż wtedy. Jeszcze Nina... Wkurwiało mnie jej zachowanie. Nie pasowała tu.
            Kiedy kierowałem się już ku drzwiom, aby tam, w małym korytarzu się ubrać, usłyszałem cichy pomruk. Odwróciłem się gwałtownie do tyłu i na widok Thomasa, przewróciłem oczami.
     - Wychodzę. - założyłem kurtkę i otworzyłem drzwi, a już po kilku sekundach obok mnie był chłopak i pośpiesznie zakładając bluzę dodał, że wybierał się w takim razie ze mną i od razu zapytał, co było celem naszego dzisiejszego wyjścia.
            Zacisnąłem w dłoni klucze, bo miałem ochotę mu przyłożyć. Od kiedy się wybudziłem, to wszyscy wokół mnie niańczyli niczym małe dziecko, które potrzebowało opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę w ciągu siedmiu dni. Parsknąłem. Przecież sam potrafiłem o siebie zadbać, więc byłem gotowy warknąć na niego, jednak widząc jego szczere spojrzenie, przytaknąłem i kiwnąłem głową w stronę samochodu.
     - Jedziemy się napić.
            Bez słowa wsiadł na miejsce pasażera i spojrzał na mnie. Wsadziłem kluczyk do stacyjki i wyjąłem z kieszeni papierosa. Poczęstowałem swojego przyjaciela, lecz on odmówił. Zaśmiałem się, drwiąc z niego i odpaliłem papierosa, po czym pobudziłem silnik do życia i wyjechałem z posesji.
            Thomas siedział wyjątkowo cicho. Chwilami myślałem, że w ogóle nie chciał tu ze mną być, ale pojechał. Chciałem go czymś zagadać, ale nic nie chciało mi przejść przez gardło. Chłonąłem smak nikotyny niczym chory - lekarstwa. Pragnąłem ucieczki. Od świata, od tych wszystkich kłopotów. Jedyne co chciałem mieć przy sobie, to osoba, która była dla mnie niczym zakazany owoc. Ani nie mogłem jej dotknąć, ani ujrzeć. Amanda  była tą, którą pragnęło moje serce postrzelone milion razy przez jej odejście.
            Ale ona nie była już moja. Najwidoczniej ułożyła sobie życie tak, jakby tego chciała. Myślałem zawsze, że nasza miłość była prawdziwa. Była pochłonięta prawdziwymi uczuciami i zaufaniem, które nigdy by nie uległo zachowaniu. Myliłem się. Ciężko westchnąłem, po czym wyrzuciłem przez okno końcówkę papierosa, a  po kilku minutach zapakowałem pod klubem.
     - Ty chyba żartujesz! - wrzasnął na mnie, a jego przenikliwy wzrok badał moją twarz, jakby chciał z niej wyczytać, że rzeczywiście tak było.
            Zaśmiałem się żałośnie, po czym wysiadłem i z trzaskiem zamknąłem drzwi. Mój towarzysz zrobił to samo, jednak nie podążył w stronę wejścia, tylko oparł się o bok samochodu. - Justin, kurwa, co ty sobie wyobrażasz? Nie możemy tam wejść i dobrze wiesz dlaczego. Po co to robisz? - krzyknął, a ja tylko wzruszyłem ramionami, zamknąłem samochód i ruszyłem przed siebie. Nie miałem zamiaru słuchać kazań z jego strony. Byłem dorosły i robiłem to, na co miałem ochotę - wtedy miałem ochotę usiąść przy barze z piwem i wyszukiwać wzrokiem Amy, bo może by akurat tam była.
            Tak, miałem nadzieję, że ona tam była. Mimo że ten fakt mnie dobijał, to chciałem z nią porozmawiać. Chciałem ją przeprosić, bo od dawna tylko to było w moim sercu. Przeprosiny się jej należały. Jak nikomu innemu. Nigdy nie potrafiłem spojrzeć prawdzie w oczy. Odbicie, który dostrzegałem w lustrze mnie odpychało. Z chwilą wyrzucenia Amy ze swojego życia stałem się bestią. Piekielnie niebezpieczną bestią, którą tylko ona potrafiła zawładnąć.
            Wszedłem do środka, nie oglądając się za siebie. Obecność mojego przyjaciela była mi obojętna. Podszedłem do baru i usiadłem na krześle. Przywołałem ręką barmana i poprosiłem o kieliszek whiskey, bo ostatnią butelkę wypiłem poprzedniej nocy, a szczerze mówiąc, suszyło mnie.
     - Już się robi. - mruknął od niechcenia, a ja w tym czasie odwróciłem głowę w prawą stronę.
            Moim oczom ukazały się nagie kobiety, które siedziały na czerwonej sofie i wzajemnie się pieściły. Wśród nich szukałem tej jednej, ale jej tam nie było. Parsknąłem pod nosem i ująłem kieliszek, który został wsunięty w moją dłoń przez barmana.
            Zacząłem się zastanawiać, czy Amanda na pewno była szczęśliwa z tym dupkiem. Bałem się, że zmuszał ją do rzeczy, których ona nie chciała robić, jak na przykład praca tym klubie. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby to okazało się prawdą. Zabiłbym każdego, kto dotknąłby ją w ten nieczysty sposób. I wtedy mnie zamurowało; Nevil miał Amy, miał jej serce i ciało. Mógł wodzić dłońmi po jej delikatnej skórze, jak ja kilka lat temu. Była jego, a ja zostałem tylko mdłym wspomnieniem w jej umyśle. Najgorsze było to, że chciałem uchronić ją przed moim światem. Myślałem, że zaczęłaby żyć normalnie, tak jak na to zasługiwała. Nie sądziłem, że mogłaby wpaść w ramiona mojego wroga... albo gorzej - przyjaciela.
            Przyjaciela, który chciał jej bardziej ode mnie, pomagając mi ją ratować. Pojawił się akurat wtedy, gdy potrzebowałem pomocy. Ale nie mogłem zrozumieć dlaczego. Teraz, gdy dowiedziałem się, że moja była dziewczyna, była teraz jego - wszystko zrozumiałem.
     - Pijesz beze mnie? - Thomas usiadł na krześle obok i lekko się uśmiechnął.
            Zamówił dwa razy to samo, jednakże nie zapytał mnie o pozwolenie. Spojrzałem na niego lekko zdziwionym wzrokiem. - Masz zamiar pić? - parsknąłem, przystawiając do ust kieliszek i wlałem w siebie napój - To whiskey, przecież nie lubisz whiskey. - ponownie się zaśmiałem, stwarzając pozory odprężonego chłopaka, a tak naprawdę tylko nicość i ogromny ból wypełniał moje ciało.
            Wdaliśmy się w krótka dyskusję na temat alkoholu, jednakże Thomas nie potrafił odciągnąć moich myśli od Amandy. Tak bardzo jak pragnąłem ją zobaczyć, również chciałem o niej zapomnieć. Nie mogłem się skupić na najdrobniejszej rzeczy przez tą dziewczynę. Musiałem z nią w końcu porozmawiać, aby wszystko było jasne; albo dałaby mi szansę na wyjaśnienia i pozwoliłaby odbudować zaufanie, które nas łączyło, albo dałbym jej spokój - jeżeli tego by właśnie ode mnie oczekiwała. Po prostu pragnąłem usłyszeć, że już mnie nie kochała, że zapomniała o tym co nas łączyło. Wtedy byłoby mi łatwiej... Mógłbym przelać swój gniew i zazdrość, porzucić te myśli względem niej w zapomnienie.
            Thomas szturchnął moje ramię, gdy mój telefon zaczął dzwonić, a ja po prostu przez swoje myśli go nie usłyszałem. Przewróciłem oczami, gdy na wyświetlaczu widniało imię mojego przyjaciela.
     - Jason, czego ty znowu chcesz? - zapytałem, po czym ponownie upiłem łyk alkoholu, nadal nie czując stanu, który większość nazywa nietrzeźwością.
     - Zabieraj swój tyłek i wracaj do domu, po drodze zadzwoń do Thomasa, bo go też gdzieś wcięło. - warknął, a ja natychmiast przekazałem, że chłopak przebywał ze mną.
            Usłyszałem jakieś pomruki swojego kumpla, a potem nagle zaczął mówić o tym, że szykowała się kolejna akcja. Przerwałem mu i dodałem, że za niecałe dziesięć minut razem z Thomasem pojawiłbym się w domu, a tam miałby mi wszystko wyjaśnić. Położyłem pieniądze na ladzie i klepiąc Thomasa po plecach, kazałem mu wstać i cicho szepnąłem, że czekała nas akcja. Posłusznie poszedł za mną i gdy tylko znaleźliśmy się w aucie zapytał o co chodziło.
     - Nie wiem, Jason kazał wrócić, bo nie mamy dużo czasu. - syknąłem, wyjeżdżając z parkingu rozmyślając, co takiego szykowało się dzisiejszego przedpołudnia, bo jak na tę porę dnia, to ci ludzie musieli mieć coś nie po kolei w głowie. Kto to widział, aby dokonywać jakiegoś handlu, bądź przemytu, albo czegokolwiek innego w jasny dzień? Tym bardziej w takich godzinach, gdzie kręciło się najwięcej ludzi w każdym zakamarku naszego miasta? Musiałem jak najszybciej dojechać do domu i poznać szczegóły tego, co miało nastąpić za kilka godzin, bądź minut.
     - Justin, na pewno dasz radę prowadzić? Trochę wypiłeś... - uprzedził mnie pasażer, który zaczął wyrywać mnie z natłoku myśli.
            Warknąłem pod nosem i nie odpowiadając na jego pytanie, dodałem gazu. Zawsze potrafiłem prowadzić, gdy coś mocniejszego sobie wypiłem i teraz też mogłem opanować swoje emocje. Wiedziałem, że kolejna akcja pomogłaby mi oderwać się od tego co przyziemne, a to było dla mnie jak narkotyk. Nim się obejrzałem wjechałem na podwórko. Zaparkowałem pod jednym z dwóch garaży i wysiadłem, od razu kierując się do domu. Już przekraczając próg mieszkania usłyszałem donośny krzyk Dave'a.
      - Do cholery, nie będziesz mi mówił co mam robić! Popierdoliło cię tak samo jak Justina! Obaj jesteście siebie warci!
            Wszedłem pewnie do salonu, to właśnie stamtąd dobiegały krzyki. Rzuciłem na stół kluczyki od auta i krzyknąłem, aby zapadła cisza. Wiedziałem, że żaden z nich by się nie uspokoił, gdyby mój ton głosu był nijaki. Ostrym wzrokiem ich zmierzył, a na kanapie dostrzegłem płaczącą dziewczynę Dave'a. Głupio się zaśmiałem i od razu przeszedłem do rzeczy.
     - Co to za akcja? - spojrzałem na Knight'a, po czym on wyjął z szuflady w komodzie teczkę i mi ją rzucił, a ja w szybkim tempie ją otworzyłem.
     

_____________________________________________
Kochani, kilka wiadomości.
Na wstępie, chcę Was przeprosić, że ten rozdział jest dość krótki, no, ale przecież nie mogą być wszystkie rozdziały tej samej długości :)
Po drugie bardzo chciałabym Wam podziękować za Waszą obecność.
Dziwi mnie jednak fakt, iż w ankiecie ponad sto osób oddało głos, a tylko niewielka część pozostawia komentarz. Nawet nie wiecie, jak ważne są dla mnie Wasze opinie. Chcę poznać Wasze zdanie na temat Shadow. Komentujcie.
Do następnego, Misie. ♥

CZYTASZ? = SKOMENTUJ ! 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

~ Rozdział trzeci



Justin's POV

            Było jasno. To był dzień. Siedziałem z Jasonem i Dave'em na tarasie i piłem drinka. Wszystko było idealnie. Po chwili z środka domu wyłoniła się Amy. Moja kochana Amy. Była taka śliczna. Jej włosy, jej zaokrąglony brzuszek z naszym maleństwem. Ale nagle zaczęła się śmiać. Najpierw delikatnie, potem przesadnie. Jej oczy zrobiły się czarne, niczym kawałek węgla. Zieleń jej tęczówek zniknęła. Zrobiło się ciemno. Poczułem lekki powiew chłodnego wiatru. Zacząłem ją wołać, bałem się, że mógłbym ją znowu stracić. I wtedy znowu zrobiło się jasno. Usłyszałem płacz, milion żarówek nad swoim obliczem. I salę. Powróciłem do dni, w których walczyłem o życie. W szpitalu.
           Mnóstwo głosów docierało do moich uszu, jednakże wśród nich wyszukiwałem tego jednego - nie było jej przy mnie. Poderwałem się szybko i zacząłem się rozglądać, jednak wokół mnie było pusto. Pomieszczenie było niewielkie, ściany były białe, a moje łóżko było jedynym meblem. Chciałem wstać, jednak coś trzymało mnie za nogi. Chwyciłem skrawek pościeli i ją ściągnąłem, odrzucając na lewą stronę. Ujrzałem, że białe prześcieradło było od krwi, a moje nogi były przypięte pasami. Chciałem je odpiąć, jednak kiedy tylko je dotknąłem, jakaś siła przyciągała mnie z powrotem do łóżka.Warknąłem rozdrażniony. Nagle ściany zaczęły się poruszać, a mi zawirowało w głowie. Zamknąłem oczy, aby to cholerne uczucie i mdłości zniknęły.
      - Justin, Justin kocham cię... Proszę, nie odchodź ode mnie!
            Usłyszałem ją. Chciałem się odezwać, dać jej znak, że ja ją słyszałem, że byłem przy niej. Lecz nie mogłem. Usłyszałem ciągły sygnał. Dźwięk identyczny, jaki wskazują urządzenia, gdy pacjent umiera. Zacząłem nerwowo oddychać.
      - Amanda! - wrzasnąłem, podrywając się do pozycji siedzącej i dłonią przejechałem po twarzy, która okazała się zimna i zalana potem - Amy... - jęknąłem cicho.
            Nagle do pokoju wleciał Thomas.
      - Justin! - krzyknął i podbiegł do mojego łóżka, ale ja nie mogłem wykonać żadnego ruchu.
            Byłem ociężały i spocony. W moim ciele buzowała adrenalina, a mimo to czułem, że było mi cholernie zimno. Mój oddech był nieregularny - oddychałem szybko i głośno, jakbym uciekał przed jednostką policyjną.
      - Justin, do kurwy! - chłopak wrzasnął, ale ja nie byłem zdolny, aby odwrócić swój wzrok.
            Nagle poczułem, że przyjaciel uderzył mnie w twarz, wtedy przełknąłem ślinę i uniosłem się powoli, opierając na łokciach. Spojrzałem na niego dzikim wzrokiem. Syknąłem na niego, pocierając policzek. Nim się obejrzałem, do środka wpadli pozostali. Jason od razu wypchnął z mojego pokoju Dave'a, który wbiegł tuż przed nim. Thomas usiadł na kanapie, a Knight przystanął tuż obok. Czułem się jak dziecko.
      - Dobra, możecie też już stąd spadać. To był tylko sen. - warknąłem.
      - Darłeś się, jak nienormalny...- Thomas wrzasnął i uderzył dłońmi o swoje uda.
            Kiedy odwróciłem wzrok, napotkałem spojrzenie Dave'a, który mruknął, że wołałem Amandę i opuścił pokój, w którym zapadła niezręczna cisza.
      - Możecie już iść, ze mną wszystko w porządku. - warknąłem i odwróciłem się plecami do przyjaciół.
            Usłyszałem ciche westchnięcia, a po chwili drzwi uległy zamknięciu.
      - Co za ... - syknąłem, kładąc się na plecy, a moim oczom ukazała się sylwetka Jasona. Przewróciłem oczami na znak frustracji. - Jeszcze tutaj jesteś?
      - Chcę pogadać. - powiedział łagodnie, po czym usiadł na brzegu łóżka. - Stary... to było dziwne i niepokojące. - na jego twarzy malowało się zmartwienie - Nigdy nie krzyczałeś przez sen. - mruknął rozżalony.
      - Wiem, to przez zmęczenie... - mruknąłem, wymachując lekko ręką.
            Kiedyś, gdy jeszcze nie było w moi otoczeniu Jasona, często budziłem się w nocy w takim stanie. Uznawałem, że to był odruch żyjącego we mnie strachu, który brał górę nad emocjami, gdy coś nie szło zgodnie z planem, który wcześniej szczegółowo obmyśliłem.
      - Jason, przestań się bawić w niańkę. - spojrzałem na niego poirytowanym wzrokiem - Naprawdę mam już dość tego ciągłego wysłuchiwania rad, które i tak nie przynoszą żadnego rezultatu - powiedziałem zmarnowany, po czym usiadłem na brzegu łóżka, trzymając w dłoni bluzkę Amandy, tę samą, co dwa lata temu, gdy wchodząc do jej pokoju ona jako pierwsza wsunęła się w moje dłonie.
      - Wiesz co... staram się być twoim kumplem i ci pomóc, zbywasz mnie i wolisz uciekać przed problemami tak samo, jak wolisz wyjść z domu niż pogadać z którymś z nas. Jesteś egoistą, bo nie rusza cię, że do cholery, my się o ciebie martwimy. - zaczął krzyczeć, ale w jego oczach widziałem troskę.
            Kiedy w końcu skończył i chciałem się odezwać, uciszył mnie skinieniem ręki .- Oj, weź się zamknij. Już wiem, co mi powiesz, więc daruj sobie. Sam wyjdę, a ty jak zwykle ubierz się i wypieprzaj z domu, bo przecież nie masz przyjaciół, którzy chcą ci pomóc. - wyszedł, trzaskając drzwiami, tym samym zostawiając mnie w osłupieniu.
            Może i miał rację. Chwilami nie rozumiałem samego siebie i tego, czego tak naprawdę chciałem. Z chwilą odejścia Amandy, runęła moja osobowość. Robiłem wszystko to, co chcieli moi kumple. Zawsze tłumiłem w sobie swoje uczucia. Wylewałem je jedynie na czyste kartki papieru w zeszycie, który nazwałem pamiętnikiem Shadow. A teraz, gdy po raz pierwszy od dwóch lat spotkałem Amandę, poczułem jak moja blokada zaczynała się psuć. Pozwalałem swoim emocjom wyjść na zewnątrz i odgonić wszystkich wokół.
            Z westchnieniem podszedłem do drzwi i wyszedłem z pokoju, zostawiając w nim całą złość. Chciałem jedynie nie mówić głośno o swoich wątpliwościach, ale skoro to niosło za sobą utratę przyjaciół, musiałem zaryzykować.
      - Mogę? - spytałem, stając przy uchylonych drzwiach do pokoju Knight'a.
            Skinął jedynie głową i zamknął laptopa. Czekałem, aż zacząłby znowu prawić mi morały, jednakże tylko na mnie spoglądał. Czułem się niezręcznie, bo sam do końca nie wiedziałem, co chciałem mu powiedzieć.
      - Przepraszam. - usiadłem na krześle i podparłem głowę dłońmi, które opierałem o swoje kolana - Nie wiem co się dzieje, znowu czuję tę pustkę, ale i gniew, bo ... bo nie mogę jej mieć... - niemalże łkałem i czułem jak paliło mnie serce
      - Możesz ją odzyskać, widziałem ją i mogę powiedzieć, że raczej nie była szczęśliwa. - Uśmiechnął się blado, jednakże wcale nie podniósł mnie na duchu.
      - Jason.. ona nie pozwoliła mi się dotknąć..ona.. ona mnie nienawidzi. - zakryłem twarz dłońmi i zaczerpnąłem głośno powietrza, chciałem, aby pieczenie pod powiekami ustało, nie mogłem pozwolić łzom wypłynąć. Nie tutaj. Nie przy Jason`ie.
      - Myślisz, że jej jest łatwo? - ton jego głosu był nieco stanowczy - Ona cierpiała. Bardzo cierpiała, gdy ty miałeś ją w dupie. Justin... - poczułem jego dłoń na swoim ramieniu - Nie możesz zakładać, ze wszystko jest stracone, dopóki nie zawalczysz i nie poznasz prawdy... Przecież... - chciał dokończyć, ale do pokoju wleciał Dave.
           Odruchowo na niego spojrzałem pytającym wzrokiem. Starałem się powstrzymywać łzy. Zapytał, na co czekaliśmy, skoro czekała na nas robota do wykonania. Przypomniał nam o akcji, którą mieliśmy w planach dzisiaj ogarnąć. Dave warknął pod nosem, ponownie przypominając, że dzisiejszego dnia o godzinie czwartej nad ranem mieliśmy zgarnąć debili, którzy czymś nielegalnie handlowali.Westchnąłem i przewróciłem oczami.
      - Serio chce ci się teraz zawracać dupę jakimiś debilami, którzy nie potrafią nawet ukrycie handlować amfą? - spojrzałem na niego, jednakże wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił i nim zdążyłem coś powiedzieć, Jason pchnął mnie w stronę drzwi.
      - Dobra, dobra. Już... - syknąłem i zatrzymałem się - Wezmę tylko broń. - dodałem i wróciłem do pokoju.
            Założyłem na siebie białą bluzkę, czarną kurtkę ze skóry, a spod poduszki wyciągnąłem broń. Teraz byłem gotowy. Zszedłem na dół i rozglądając się po korytarzu, ubrałem buty i wyszedłem. Pod autem dostrzegłem, że jeden z chłopaków stał przy drzwiach od kierowcy. Syknąłem, aby Dave się odsunął, zbliżając się do Lexusa. Chłopak przewrócił teatralnie oczami, ale po chwili rzucił w moją stronę kluczyki i sam usiadł na miejscu pasażera.
      - Dobra, to zaczynamy przedstawienie - zaśmiałem się, odjeżdżając z posesji, zostawiając myśli o Amandzie gdzieś na terenie posiadłości.
           Do miejsca, w którym miało dojść do handlu między dwoma grupami dojechaliśmy w milczeniu. Zatrzymałem samochód w odpowiedniej odległości, aby nie zbudzić podejrzeń. Miałem dość tych gówniarzy, którzy zagrażali nam wydaniem przed policją. W ogóle nie uważali na miejsca, ani na konsekwencje - jedna grupa ciągnęła drugą na dno. Nie mogliśmy pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nadszedł czas, aby nauczyć tych szczeniaków posłuszeństwa i ostrożności.
      - Dave, pójdziesz z Jasonem z tamtej strony, a my z Thomas'em zajmiemy się druga grupą. Damy radę, to są tylko amatorzy, także na luzie chłopaki. - uśmiechnąłem się i ruszyłem przed siebie.
            Nie dbałem o swoje bezpieczeństwo. Co oni mogli wiedzieć o handlowaniu? Przecież pojawili się tak naprawdę znikąd, a ich wiedza na temat narkotyków była znikoma. Chodziło tylko o kasę, jak zwykle. To było na ich poziomie. Grupa złożona z czterech osób: dwóch piętnastolatków i dwóch szesnastolatków. Banda dzieciaków, gówno wiedzących o prawdziwym życiu.
      - Dobra Thomas, myślę, że zaraz ich miny zrzędną... - zaśmiałem się, kiedy dostrzegłem ową grupę chłopaków, już wciągających narkotyki.
            Bezszelestnie podszedłem do nich razem ze swoim towarzyszem. - No chłopaki, smakuje? Może się podzielicie? - uśmiech nie schodził mi z twarzy.
            Speszony małolat spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Następnie zaczął się szaleńczo rozglądać na boki, jakby czegoś szukał. - Od kogo jesteście? - syknąłem i ująłem go za ramię. Zacząłem się zastanawiać o co w tym wszystkim chodziło, bo żaden z nich nie zareagował. Po prostu stali, jakby czekali. Tylko na co? Rzuciłem pytające spojrzenie Thomas`owi i odepchnąłem smarkacza tak, że upadł na ziemię.
      - Zapytam jeszcze raz i ostatni raz. Z kim macie kontakt i kto wam dał narkotyki? - zapytałem, podchodząc do drugiego chłopaka.
            Jego spojrzenie było dziwne. Bał się. To było pewne, ale posiadał w sobie coś jeszcze. Jakby pewną ulgę. - Mów! - syknąłem prosto w jego twarz, na co zareagował piśnięciem.
            A niby tacy dorośli! Zaśmiałem się i kazałem Thomasowi zająć się poprzednim chłopakiem. Wyjąłem z kieszeni telefon, aby sprawdzić co działo się u Jasona. Gdy odebrał, usłyszałem tylko strzał oraz coś jeszcze. Z początku tylko trochę kojarzyłem ten dźwięk, ale gdy się rozłączyłem, zobaczyłem jak chłopcy uciekali, a ja i Thomas wpadliśmy w niezłe gówno. Policja zaczęła nadjeżdżać z dwóch stron, a ich sygnał przyprawiał mnie o niesmak w ustach.
      - Ja pierdole, co za .... - warknąłem, wyjmując broń, a gdy już ją odblokowałem zacząłem się rozglądać, za możliwą drogą ucieczki.
            Zauważyłem nadbiegającego Jason`a, a za nim podążał Dave. Z daleka migotały na przemian niebieskie i czerwone światła.
      - Wpakowaliśmy się w niezłe bagno. - wrzasnąłem do Thomas`a i puściliśmy się biegiem w stronę samochodu.
            To byłby koszmar, gdyby policja nas złapała. Nie wygrzebalibyśmy się z tego. Biegłem przed siebie, lecz co jakiś czas sprawdzałem, czy pozostali trzymali się blisko mnie. Nie zostawiłbym żadnego z nich, nawet za cenę własnego bezpieczeństwa. Miałem wobec nich dług do końca życia za ich lojalność i oddanie wtedy, kiedy byłem marną kukłą, przygwożdżoną do łóżka.- Dalej! Już niedaleko!
           Nagle rozległ się strzał. Wystraszyłem się i jak w transie uległem zatrzymaniu. To mnie zgubiło. Reszta także się zatrzymała, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło. Oni nie mogli ponownie zapłacić życiem za mnie. Już nie.
      - Kurwa, biegnijcie! - wrzasnąłem i w jednej chwili powróciłem wzrokiem na biegnących w naszą stronę czterech policjantów.
            Adrenalina w moich żyłach ulegała coraz większemu napięciu, a ja sam odczuwałem potrzebę wyzwolenia z siebie tego stanu, w którym byłem bestią. Zacisnąłem w dłoni broń, a palec umiejscowiłem na spuście.
      - Justin, Justin przestań! Chodź! - słyszałem krzyki chłopaków.
           Nie chciałem ich posłuchać. Chciałem zburzyć mur między swoim światem, a rzeczywistością, chciałem poczuć, jak to było, gdy ponownie byłem tym, który mógł ich zabić.
      - Wyrzuć broń, ręce na kark, już! - usłyszałem w oddali.
             I to mnie pchnęło dalej. W jednej chwili nacisnąłem na spust, unosząc broń ku górze. Teraz było ich trzech. Jeden zatrzymał się przy już zabitym przyjacielu, co dało mi drugi powód do strzału.
      - Jeszcze tylko dwóch... - warknąłem sam do siebie czując, jak bardzo to pobudzało moje zmysły. Pozostała dwójka się rozgałęziła. Chcieli spróbować podejść mnie od dwóch stron, ale oni chyba nie wiedzieli, z kim mieli do czynienia. Gwałtownie wybuchnąłem śmiechem, ale tylko na chwilę. Nagle usłyszałem strzał. Strzał policjanta w moją stronę.
      - Przesadziliście... - warknąłem, po czym pobiegłem do przodu, aby ich zmylić.
            Gdy się zatrzymałem, odwróciłem się i uśmiech ponownie zagościł na mojej twarzy. Tym razem bez żadnych uprzedzeń strzeliłem dwa razy pod rząd, zabijając owych policjantów. Triumfalnym krokiem do nich podszedłem.
      - Gorzej niż dzieci... - zaśmiałem się, a tuż przede mną pojawił się czarny Lexus.
      - Popierdoliło cię?! Co w ciebie wstąpiło?! Po jaką cholerę ich zabijałeś?! Mogliśmy normalnie uciec.. Justin, to miało się skończyć.. Mieliśmy tylko nastraszyć tych smarkaczy. - kiedy wsiadłem do samochodu, Jason od razu na mnie naskoczył.
            Jednakże miałem go w dupie, liczyło się to, że ponownie przebudziłem się z tego cholernego transu. Uśmiechnąłem się i odrzekłem niewzruszony. - Kochani... wracamy do gry. Tego potrzebowałem, potrzebuje akcji i adrenaliny. - Dave parsknął pod nosem i skręcił w stronę bocznej ulicy, aby nie wzbudzać podejrzeń, po czym zmniejszył również prędkość i w końcu się odezwał.
      - I uświadomiłeś sobie to po tym, jak zabiłeś czworo niewinnych ludzi? Nie jesteś już Shadow i nie masz nim być. Powiem to, bo wiem, że nikt się nie odważy. - napotkałem jego wzrok w lusterku, był wściekły - Jesteś idiotą. Zrobiłeś to, bo nie wiedziałeś, jak rozładować emocje, które były w tobie od spotkania z Amandą. Stary, to przepadło. Nie jesteście już razem i nie będziecie. Czas się z tym pogodzić i naucz się, do kurwy, panować nad emocjami. Raz..- uderzył w kierownicę -  pierwszy i ostatni raz poniosło cię w takim stopniu. Pamiętasz jak to się skończyło ostatnim razem? Zbieraliśmy cię z ziemi prawie martwego. Nie ma już naszego gangu. Zajmujemy się drobnymi sprawami, ale nie będziemy mieszać się w nic większego. Zapomnij i ochłoń. - warknął, a ja popatrzyłem tylko na pozostałą dwójkę, która w milczeniu słuchała słów Dave'a.
            Czy miał rację? Może. Ale wiedziałem, że tego potrzebowałem. Przez resztę drogi żadne z nas nie zabrało głosu. Jason, który siedział obok mnie nawet słowem nie pisnął. A Dave? Też już skończył prawić swoje kazanie na temat mojego zachowania. Gdy tylko wysiadłem, zmuszony byłem zapalić. Poszedłem na tył domu i usiadłem na ławce, w ogrodzie. Ująłem w dłoń papierosa i go odpaliłem, bardzo mocno się nim zaciągając. Przypominało mi się wszystko. To, co działo się ze mną podczas tejże akcji, było czymś znanym mi wcześniej, jednakże teraz, to wyzwoliło nowsze odczucia.
            Zacząłem się zastanawiać czy nie lepiej byłoby mi, gdyby Shadow wrócił. Był częścią mnie, jednak tak bardzo różniło się moje zachowanie, kiedy dopuszczałem go do panowania nad moim umysłem, od normalnego funkcjonowania. Wiedziałem, że gdy on się pojawiał, nic nie miało znaczenia. Amanda nie byłaby mi potrzebna. Parsknąłem i zaciągnąłem się tak mocno, jak tylko płuca mi na to pozwalały. Moi przyjaciele nie potrzebowali Shadow.  Ale czy on nie był moim jedynym ratunkiem od bólu, który rozdzierał mnie od środka?
            Był i to było pewne. Ale nie mogłem stać się tym, kim byłem w środku. Nie teraz, gdy dowiedziałem się, iż Amanda żyła. Popełniłbym ten sam błąd, co przed jej odejściem. Nie chciałem, aby historia się znowu powtórzyła.
      - Wszystko w porządku? - poczułem na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
            Gdy uniosłem głowę i wypuściłem kółko dymu z ust, dostrzegłem Jasona. Ciężko westchnąłem i wzruszyłem ramionami. Cicho szepnąłem, aby mnie zostawił. Chciałem pomyśleć nad swoim dalszym życiem, chciałem je jakoś uporządkować.
      - Nad czym? Justin, nie możesz ciągle się zadręczać Amandą. Ona sama wie co jest dla niej lepsze, dokonała wyboru, nawet jeśli jest nieszczęśliwa. Pamiętaj, że już nie jest bezbronną dziewczyną, jest kobietą. Nie możesz kierować się uczuciem do niej, bo to cię zniszczy. - zacisnął dłoń na moim ramieniu, a w mojej głowie rozbrzmiewał jego głos.
            Drażnił mnie jeszcze bardziej. Sam nie potrafiłem wypowiedzieć jej imienia na głos, a gdy usłyszałem je od kogoś innego, poczułem ukłucie w sercu. Wyrzuciłem pół papierosa na trawę i jednym, szybkim ruchem wstałem, po czym rękoma odepchnąłem go od siebie. Byłem zły.
      - Jason kurwa, daj mi święty spokój! - krzyknąłem - Ona była i będzie moim sercem, nie zrozumiesz tego!
            Przyjaciel uśmiechnął się delikatnie, pokręcił głową, a kiedy się odezwał jego głos był stanowczy. Wyczułem, że był równie zdenerwowany jak ja. - Ogarnij się, Parker, bo w końcu spieprzysz wszystko. Wiesz co...- odepchnął mnie prawą ręką tak mocno, że zrobiłem krok do tyłu - Jeśli twoim celem jest pozbycie się wszystkich bliskich ci osób z twojego życia, to jesteś blisko. Najpierw wypieprzyłeś Amandę, teraz robisz to samo z nami. - wskazał palcem na siebie, a potem wskazał na dom, cały czas wpatrując się we mnie - Odcinasz się... - zacisnął usta w cienką linię, a jego ostatnie zdanie wstrząsnęło mną bardziej, niżeli dostałbym porządnie w twarz. - Stracisz nas, a jeśli zostaniesz sam, to zwariujesz... ale my, Justin... - przejechał dłonią po swoich włosach - zawsze będziemy z tobą, nawet jeśli kurwa mać, tego nie chcesz! -krzyknął, po czym odwrócił się i pokierował w stronę domu.
            Stałem nieruchomo, jakbym został  przybity do ziemi. Ciężko było mi uwierzyć w to, co powiedział. Rozchyliłem zaciśnięte usta, nabrałem do płuc powietrza, ale go nie wypuściłem. Otworzyłem oczy i zerknąłem w niebo. Gwiazdy świeciły tak jasno... Wypuściłem powoli powietrze, uspokajając się przy tym. Musiałem odnaleźć w sobie równowagę. Ona była niezbędna dla normalnego funkcjonowania.
Zostawiając resztę wątpliwości, pokierowałem się do mieszkania. Wszedłem do środka i poczułem przyjemny zapach.
      - Co tak...? - uniosłem brew, gdy w kuchni ujrzałem Dave'a z Niną.
      - Robimy coś do jedzenia, pewnie jesteście głodni. - dziewczyna przerwała mi, gdy chciałem dokończyć swoje zapytanie, a potem się uśmiechnęła i klepnęła Dave'a w tyłek. - Nie podjadaj!


Amy's POV

            Już nie płakałam. Siedziałam i czekałam, aż Jack ruszyłby swój szanowny tyłek i mnie stąd wypuścił. Zawsze musiałam postępować według jego zasad, które coraz bardziej zaczęły mnie po prostu wkurzać. W ciągu tych czterech godzin, jakie już minęły, uporządkowałam sobie niektóre sprawy. Justin żył - wcale nie wyjechał. Mieszkał z chłopakami gdzie indziej, a przede wszystkim już nie był tak bardzo niebezpiecznym chłopakiem, jakiego widziałam po raz ostatni.
            Uśmiechnęłam się na samą myśl, że chłopacy za mną tęsknili. Szukali mnie, Justin mnie szukał. Zaczerpnęłam głośno powietrza, a w tym samym czasie usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, a już po chwili w drzwiach pojawił się Jack ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Posłałam mu ciepłe spojrzenie, a zaraz potem wstałam i wyciągnąłem ręce, aby się trochę rozciągnąć i pobudzić swoje mięśnie do życia.
      - Wyspałeś się, Jack? - zaśmiałam się, bo humor mimo tego jak mnie potraktował, miałam dobry.
      - Oczywiście, ale widzę, że ty też się wyspałaś na tym wyblakłym materacu... - zaczął podążać w moim kierunku.
      - Nie spałam. - mruknęłam i skrzyżowałam ręce na piersi. - Czy mogłabym coś zjeść? - zaczęłam wciskać paznokcie w skórę na swoim przedramieniu, wiedziałam też, że musiałam zachować spokój, ale jego intensywne spojrzenie, doprowadzało mnie do szaleństwa.
      - A co, już zgłodniałaś? - wyjął ręce z kieszeni i ujął kosmyk moich włosów, po czym zaczął się nimi bawić - Amy, słońce - nachylił się nad moją drobną posturą i zaciągnął się zapachem moich falujących włosów - Jesteś piękna, a pachniesz jeszcze lepiej...
            Uśmiechnęłam się drwiąco i poinformowałam go, że cuchnęłam zgnilizną, po czym rzuciłam mu stanowcze spojrzenie - Jeśli ci się to tak bardzo podoba, to zostań tu na jedną noc. - pogłaskałam go po policzku i ruszyłam w stronę wyjścia, nie oczekując jego pozwolenia.
            Usłyszałam ciche warknięcie, ale na szczęście nie zatarasował mi drogi. Ruszyłam po schodach na górę, a gdy  weszłam do kuchni, dostrzegłam jego wspólników siedzących i jedzących coś, co wyglądało jak naleśniki.
      - Widzę, że ktoś się w końcu nauczył gotować... - parsknęłam i pokręciłam głową, bo to wszystko wydawało się śmieszne.
      - Ty, zważaj na słowa, suko. - odezwał się wysoki brunet z umięśnionym ciałem, niczym największy zawodnik sumo.
            Przystanęłam przy blacie i nalałam sobie soku do szklanki powstrzymując śmiech. Kiedy do kuchni wkroczył Jack, przesunęłam językiem po brzegu szklanki. Jego spojrzenie było intensywne i pełne żądzy.
      - Jack, kochanie, ja już wszystko rozumiem. Twój kolega nazwał mnie suką, więc tym dla ciebie jestem? Z tego co wiem, to suki lubią być pieprzone... przez wielu różnych facetów. - odłożyłam na blat kuchenny szklankę i czekałam na jego reakcję.
            Zdziwienie wkradło się na jego twarz. Wbijał we mnie swoje spojrzenie, jednocześnie się do mnie zbliżając. Czułam narastające napięcie między nami, czułam, jak jego złość przelewała się na czyny, gdy zdjął z siebie koszulkę, a moim oczom ukazał się jego wyrzeźbiony tors.
      - Zaraz się będziesz pieprzyć ze mną, chcesz? - przejechał palcem po moim policzku.
            Uśmiechnęłam się słodko i przejechałam palcem wzdłuż jego brzucha, zatrzymując się na brzegu spodni. - Oczywiście, że nie. Po pierwsze zmusiłam się, abym spała w ohydnej piwnicy, po drugie - zastosowałam wyliczanie za pomocą palców prawej dłoni - jestem głodna - wzrok spuściłam na wypukłość w jego spodniach - Ale nie głodna seksu, burczy mi w brzuszku. - odwróciłam się do niego plecami i specjalnie schyliłam się do najniższej pułki, gdzie były ciastka, aby otrzeć się o niego tyłkiem.
            Kiedy poczułam jego erekcję na swoich pośladkach, od razu podniosłam się do pozycji pionowej.
      - Zapomnij o seksie, jeśli twoi goryle będę mnie traktować w ten sposób. - mój ton głosu był stanowczy, przez co Jack patrzył na mnie ze zdziwioną miną. - Zamknij buzię, bo jeszcze mucha ci wleci. - mruknęłam i ugryzłam jedno ciasteczko, lekko się przy tym uśmiechając.
            Przyglądał mi się z iskrami w oczach. Wiedziałam, że go tym nieco rozzłościłam, ale musiałam w końcu powiedzieć swoje zdanie. Miałam dość traktowania siebie jak biedną, porzuconą i pokrzywdzoną dziewczynę. Stałam się kobietą, a niewyparzony język miałam od zawsze. Teraz tylko musiałam pozwolić swojej wredności wyjść i pozwolić ujrzeć światło dzienne.
      - Wy dwaj... - przeniósł wzrok na chłopaków, zajadających się jakimiś naleśnikami, które zapewne kupili w sklepie, a nie usmażyli samemu - Wynocha mi stąd! - ryknął - Jeszcze raz tak się do niej odezwiecie to przysięgam... - podszedł do stolika i ujął kołnierz od kurtki tego większego faceta - rozjebię was, jasne?! - syknął.
            Skinęli głowami i bez słowa opuścili pomieszczenie. Na moich ustach malował się uśmieszek. Amy wygrała. Po raz pierwszy postawiłam się nie tylko jemu, ale i sobie. Wiedziałam, że mogłam osiągnąć więcej, niżeli się spodziewałam.
      - Dziękuję, Jack. - posłałam mu oczko i wyszłam z kuchni, aby wziąć prysznic.
            Strasznie cuchnęłam. Puściłam wodę w prysznicu, aby zimna woda zleciała, a sama zaczęłam się rozbierać. Czułam się dumna, że w końcu postawiłam się Nevil'owi. Nie pozwoliłam, aby strach ze mną wygrał. Z uśmiechem weszłam pod strumień gorącej wody i zaczęłam obmywać swoje ciało.
            Będąc zamknięta w piwnicy, podjęłam kilka istotnych decyzji - czas, aby dojrzała i dorosła Amy przejęła inicjatywę. Byłam już kobietą i nie potrzebowałam niańki w skórze Jack`a. Chciałam w końcu poczuć odrobinę szczęścia, przez co musiałam pozbyć się uczuć do chłopaków: Jason, Thomas, Dave i Justin musieli zniknąć z mojego życia raz na zawsze.
            Po długiej kąpieli wyszłam na miękki dywanik, a w kilka sekund później łazienka była zaparowana. Przetarłam dłonią po lustrze, aby ujrzeć swoje odbicie.
      - Witaj nowa Amando - uśmiechnęłam się szeroko.
            Skoro Justin potrafił pozbyć się uczuć, budząc w sobie Shadow, ja także potrafiłam wyzwolić się z objęć małej, niewinnej Amy i w końcu stawiać kroki o własnych siłach. Już nie chciałam chować się za plecami jakiegokolwiek mężczyzny, sama również byłam silna. Potrzebowałam wolności, jaką mi odebrano. Chciałam zacząć walczyć o swoje.
________________________________________________
Jesteście wspaniali. Dziękuję Wam za obecność. Jesteście cudowni!
Nie wiem, jak Wam dziękować za tak przepiękne słowa kierowane do mnie, do rozdziałów. 
Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam jak narazie.


Dziękuję Wam bardzo za wsparcie. Kocham Was. Bardzo. 

CZYTASZ? - SKOMENTUJ! To wiele dla mnie znaczy ♥


środa, 1 stycznia 2014

~ Rozdział drugi

Justin's POV

            Po ucieczce z klubu, wsiadłem do swojego auta i odjechałem z piskiem opon, nie zastanawiając się, jak moi kumple wróciliby później do domu. Miałem to teraz poza granicami swoich własnych myśli. Byłem pogrążony w nicości, odczuwałem strach i lęk, co było spowodowane dziurą przeszłości. Jak miałem żyć, wiedząc, że Amanda nadal żyła, ale znalazła miejsce przy kimś innym?
            Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Byłem niespokojny, mimo że moja podświadomość mówiła mi, że Amy była bezpieczna przy Nevil`u.
    - Ty durniu, ona miała być bezpieczna przy tobie!- syknąłem sam do siebie i nacisnąłem pedał gazu.
            W tamtym momencie zapragnąłem śmierci, zapragnąłem, aby ból, który zaczął w szybkim tempie rozprzestrzeniać się po moim ciele, zniknął.
            W klubie chciałem jej dotknąć, chciałem poczuć bijące od niej ciepło, lecz nie mogłem. Ona o mnie zapomniała - miała rację. Zrobiłem wszystko, aby mnie znienawidziła: krzyczałem, nie słuchałem jej, nie zwracałem na nią uwagi, jej uczucia się dla mnie nie liczyły, popadałem w paranoje, która była spowodowana zazdrością, aż w końcu ją wyrzuciłem z serca i życia.
    -  Ja pierdole, co za gówno! - wrzasnąłem, dodając gazu i jednocześnie uderzając rękoma w kierownicę.
            Czułem, że władał mną wąż, który zaczął zatruwać swoim własnym jadem każdy zakamarek mojego ciała i niszczył nie tyle, co fizycznie, lecz i psychicznie. Działał destrukcyjnie na moje serce. Niszczył je. A owym jadem była zazdrość. Chęć mordu. Chęć Amy, która była jak zakazany owoc. Była blisko, lecz gdy tylko wyciągałem rękę - stawała się nieosiągalna.
            Mknąłem przez autostradę, a licznik wskazywał już 210 km/h. Czułem niesamowity przypływ adrenaliny, spowodowany prędkością, jak i emocjami, które we mnie buzowały. Pragnąłem jej, bo była moja, należała do mnie.
    - Kurwa mać! - krzyknąłem i uderzyłem pięściami w kierownicę, lecz zaraz ująłem ją ponownie, aby nie stracić panowania nad rozpędzonym autem.
            Mój oddech był nierówny, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Nagle zaczął dzwonić telefon. Rozproszył mnie. Zacząłem walkę z własnym umysłem. Nie potrafiłem, nie mogłem zapomnieć tych wszystkich dniach spędzonych z moją dziewczyną. Przez ten cały czas wierzyłem, że ona mnie kochała, że także chciała do mnie wrócić. Teraz, gdy on wkroczył między mnie, a Amandę... Przez moje ciało przeszył się dreszcz bezradności.
            Co ja mógłbym zrobić, aby ją ponownie odzyskać? Znowu zabić tego frajera? Niczym McCann'a? Ile jeszcze musiałbym jej udowodnić, że naprawdę się zmieniłem? Czy moja miłość już jej nie wystarczała? Nie wystarczyłby jej Justin, bez Shadow? A Nevil? Przecież ten dupek pomagał mi wysadzić magazyn Patrick'a, potem uratował mnie przed śmiercią, a teraz śmiał być ostoją dla mojej dziewczyny? To było śmieszne...
    - Czego?! - wrzasnąłem, odbierając i jednocześnie zwalniając, bo taka prędkość była już zbyt ryzykowna.
    - Stary, wracaj do domu. Musimy pogadać. - powiedział jednym tchem i zamilkł, jakby czekając na moją odpowiedź.
            Wziąłem głęboki wdech i oznajmiłem, że chwilowo byłem zajęty - bo byłem. Potrzebowałem czasu, aby poukładać rozbiegane myśli. Chciałem, żeby ta dziewczyna była moja. Stała się piękna i dojrzała. Stała się kobietą.
            Zacisnąłem szczękę, kiedy pomyślałem, że przez ten cholerny czas, kiedy ja jej szukałem, ona była pod opieką Jack`a. To on ją chronił i pomagał pozbierać się po koszmarze, jaki jej zgotowałem. Westchnąłem głośno na samą myśl, że spierdoliłem sprawę.
    - Wracaj do domu, Justin!- warknął i się rozłączył.
            Od czasu mojego wypadku bardzo dużo rzeczy uległo zmianie. Każdy z nas zmienił swój tok myślenia; nie rozdzielaliśmy się, pracowaliśmy razem, uzgadnialiśmy wszystko wspólnie. Prawda była taka, że nasz gang stracił na wartości, ale to dlatego, że sami tego chcieliśmy. Po tym jak odebrano mi Amandę, postanowiłem się zmienić, akcje były mniej ryzykowne, a my mieliśmy na wszystko oko, aby nikomu nie stała się krzywda.
            Skończyliśmy z morderstwami, narkotykami i pieprzeniem każdej laski, która się tylko nam nawinęła. Przestałem zachłannie walczyć z samym sobą. To było bezcelowe. Jason wiedział, ile kosztowało mnie odejście dziewczyny, dlatego przez pierwszy miesiąc, zaraz po moim wybudzeniu się, był jak mój własny cień. Odczuwałem wsparcie, ale ono było inne. Mniej nachalne niż kiedyś.
    - Jasne... - warknąłem do siebie i rzuciłem telefon na miejsce pasażera.
            Wjechałem na stację paliw i zawróciłem, ponownie wjeżdżając na jezdnię. Pokierowałem się do domu. Musiałem z nimi pogadać. Zaparkowałem pod domem i wysiadłem z samochodu. Po chwili stałem oparty o maskę z papierosem między palcami. Zaciągałem się nim mocno, jakby od tego zależało moje przetrwanie.
    - Justin, do cholery, chodź!- usłyszałem wrzask Dave'a, który stał w drzwiach frontowych.
            Rzuciłem niedopałek i zgasiłem go swoim butem. Zauważyłem, że chłopacy przestali mówić na mnie Shadow, jakby czuli, że to był mój czuły punkt, bo chyba faktycznie tak było. Nienawidziłem tej części siebie, ona powodowała, że fizycznie byłem silny, ale moja psychika się rozpadała. To przez Shadow zawaliła się część mojego życia, która realnie była prawdopodobnie już nie do odbudowania, ale ja wierzyłem, że kiedyś moje szczęście do mnie by wróciło, nawet z podwojoną siłą do dalszego istnienia i walczenia o przetrwanie.
            Wszedłem do środka i zdjąłem buty, a kurtkę rzuciłem na sofę. Gdy tylko przekroczyłem próg pokoju, usiadłem na kanapie i przejechałem ręką po swoich włosach, jakby wyrażając swoją frustrację.
    - Widzieliśmy się z nią. - powiedział Jason, opierając się o meblościankę.
            Zdrętwiałem, kiedy mój przyjaciel się odezwał. Nie chodziło o niego, czy jego głos, lecz o to, co powiedział. Moja ręka zatrzymała się w powietrzu, kiedy chciałem ją położyć na udo. Bez namysłu wstałem i kopnąłem stół tak, że poleciał na drugi koniec pokoju. Mój oddech znowu był przyśpieszony.
    - Nie chcę o tym gadać, Jason. - warknąłem i chciałem wyjść, kiedy kumpel zagrodził mi drogę swoim ciałem.
            Usłyszałem w powietrzu jego warknięcie, które udzielało mu się wtedy, gdy szło coś nie po jego myśli. Stał się jeszcze pewniejszy niż kiedyś. Może i to ja byłem przywódcą Insiders, ale to Jason panował nad każdym pod aspektami emocjonalnymi.
    - Daj mi przejść. - syknąłem, nie patrząc na niego.
            Byłem zdenerwowany. To, że oni rozmawiali z nią oznaczało tylko jedno. Opowiedziała im zapewne jakąś bajkę o swoim szczęśliwym życiu, a ja naprawdę nie chciałem słuchać tego gówna. To było chore. To nie było prawdziwe!
    - Justin, uspokój się. - usłyszałem głos Thomasa, a po chwili poczułem jego dłoń na swoim lewym ramieniu - Nie wiem, co ona tobie powiedziała, bo zapewne z nią się widziałeś, ale musisz wiedzieć, że Dave...- spojrzałem na niego, a on przygryzł wargę i po chwil dokończył- ...że Dave pobił się z Nevil`em, kiedy on chciał odciągnąć Amy od nas. - westchnął i klepnął mnie w ramie, jakby w geście pocieszenia. Zmarszczyłem brwi i zapytałem o co właściwie chodziło. Czułem się zdezorientowany.
            Wtedy do pokoju wszedł chłopak, o którym właśnie rozmawialiśmy. Ujrzałem na jego twarzy sińce oraz dużą śliwę pod okiem.
    - Dave... co się do cholery stało?! - krzyknąłem, rozkładając ręce.
    - Nie krzycz! - Jason swoim tonem głosu miał nad nami przewagę i teraz również nie uszło to mojej uwadze.
    - Uspokój się...- dodał łagodnie, po czym opowiedział mi, co wydarzyło się w klubie.
    - Kurwa! Popieprzyło go?! - wrzasnąłem i podszedłem do przyjaciela, aby obejrzeć jego obrażenia.
    - Spoko, Justin. Jest dobrze, ale nie podoba mi się, jak on traktuje Amandę, wkurwiłem się, kiedy zaczął ją odciągać. Wystarczy jego słowo, a ona leci jak potulny piesek, jakby miał nad nią kontrolę.- dostrzegłem zmartwienie, jakie malowało się na twarzy Dave'a i zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie myliłem się i Amy wcale nie była taka szczęśliwa.
            Stałem przed nim i wpatrywałem się w jego twarz jak w jakiś obraz wart fortunę.
    - Opowiedz mi. Wszystko. - mruknąłem cicho, lecz pewnie - Powiedz, co mówiła. Jak przebiegło spotkanie. - dodałem, nie mogąc powstrzymać swojej zachłanności na jej temat.
            Amanda była zawsze pewna siebie i potrafiła się przeciwstawić. Nawet mnie. Nie rozumiałem, dlaczego nie potrafiłaby zrobić tego samego w stosunku do swojego teraźniejszego chłopaka.
            Dave zabrał mnie do swojego pokoju, aby pogadać. Wiedziałem, że rozmowa z nim na temat Amy jest najlepsza. Czuł do niej to samo, co ja. Wiedział, przez co przechodziłem, bo i on to czuł.
    - Stary, nie podoba mi się ten koleś...- mruknął na początek i oparł się o ścianę. - Nie wyglądała na szczęśliwą. Popłakała się, kiedy mnie uderzył. Justin..- jego wzrok z okna przeniósł się na mnie. - Wciąż jesteśmy dla niej ważni.
            Usiadłem na jego kanapie i wsłuchiwałem się w każde słowo, które padało z jego ust. Na bieżąco je analizowałem. To, że być może ona z nim nie była szczęśliwa, to i ja dostrzegłem. Jej oczy były inne, aczkolwiek nadal tkwiła w nich szczęśliwa kobieta. Miała iskierki w oczach.
    - Skąd wiesz, czy jesteśmy? - wstałem i podszedłem do niego - Nawet nie chciała mnie dotknąć...
            Dave pokręcił głową - Justin..- szepnął i po chwili namysłu dodał. - Wyobrażasz sobie chociaż trochę, ile ona przeszła? Kurwa.. - syknął i uderzył dłońmi w ścianę. -Nawet nie wiemy, ile czasu spędziła z tymi sukinsynami. - Jego głowa bezwładnie opadła na dół, stał oparty dłońmi o ścianę i wpatrywał się w podłogę. Czułem, jak żal przepełniał jego ciało..Doskonale wiedziałem, co nim kierowało. Wiedziałem, że nadal była dla niego ważna.
            Zacisnąłem pięści. Był dla mnie podporą, gdy walczyłem ze swoimi pragnieniami. Może nie byłem w najlepszej formie, ale wiedziałem, że Dave potrzebował również wsparcia. On był tylko człowiekiem.
    - Dave... - mruknąłem, kładąc dłoń na jego ramieniu - Musimy się tego wszystkiego dowiedzieć - zacisnąłem na nim rękę - Musimy zrobić wszystko, by dowiedzieć się, czy... czy ona jest z nim szczęśliwa. - sam miałem trudność z wypowiedzeniem tych słów.
            Nadal nie potrafiłem zrozumieć swojego życia. Nie mogłem się odnaleźć. Bez Shadow, byłem normalnym chłopakiem, który interesował się chwilami kobietami, pijaństwem, narkotykami. Wszystko zawsze szło jak po maśle, dopóki ktokolwiek, kto przebywał w moim otoczeniu nie wspomniał imienia mojej dziewczyny. Teraz, prawidłowym określeniem byłoby " była dziewczyna", ale ona nadal żyła w moim sercu.
            Przyjaciel posłał mi blady uśmiech i szepnął. - Musimy ją najpierw znaleźć, sprawdziłem i wiem, że Nevil prowadzi interesy w tym klubie, w którym byliśmy... Może zastaniemy ją tam któregoś dnia.- poklepał mnie przyjaźnie po policzku i odwrócił się w stronę drzwi.
            Przystanął, ale nadal był odwrócony do mnie tyłem. - Justin.. Musisz wiedzieć, że mimo tego co się wydarzyło, ona nigdy nie będzie mi obojętna. - posłał niepewne spojrzenie przez ramię. - Teraz walczymy o nią wspólnie, ale kiedy już ją odzyskamy.. - nie pozwoliłem mu dokończyć i wychodząc z pokoju, mruknąłem, że wiedziałem o tym, co miał na myśli.
            Wiedziałem, co chciał mi powiedzieć. Wiedziałem, że nadal ją kochał, mimo że był moim przyjacielem, poczułem iskrę zazdrości. Bałem się, że po tym jak skrzywdziłem Amy, ona wybrałaby jego, albo pozostanie z Jack'iem. Parsknąłem pod nosem i pokierowałem się do salonu, gdzie stał barek. Potrzebowałem alkoholu.
            Otworzyłem go i wyciągnąłem kieliszek. Bez zastanowienia odkręciłem butelkę i wlałem do szkła sporą ilość whiskey. Odszedłem od mebla i przystanąłem przy oknie. Pierwszy łyk trunku zaczął drażnić moje podniebienie. Czułem nie tyle, co ukojenie, ale także i w pewnym sensie lęk. Dave, ja, Amanda...
            Co, jeżeli ona po tym wszystkim już doszczętnie przekreśliła mnie ze swojej listy? Mimo tego, co jej zrobiłem, naprawdę obdarowałem ją szczerą miłością. Tyle razy prosiłem, aby ona miała tego świadomość. Błagałem ją w swoich myślach, by o mnie nie zapominała.
            A teraz? Nie widziałem swojej przyszłości, gdy ujrzałem ją przy barze. Zapanowała pustka, którą wypełnił jedynie strach. Strach przed ponowną utratą tej dziewczyny. - Co za gówno... - syknąłem, ponownie wlewając w swoje usta alkohol.
            Kiedy chciałem dolać whisky do pustej szklanki, zorientowałem się, że butelka była już pusta. Warknąłem pod nosem i wstałem ze stołka przy barze. Zachwiałem się lekko, ale już po chwili odzyskałem równowagę.
    - Justin, obaliłeś sam całe whisky? - usłyszałem cichy śmiech za swoimi plecami. - Siedzisz tutaj cały wieczór.. - mruknął i zabierając butelkę dodał - Wszystko wróci do normy.. najważniejsze, że żyje.- uśmiechnął się i nie czekając na moją reakcję opuścił pomieszczenie.
            Prychnąłem pod nosem - No tak, na pewno wróci wszystko do normy.. - syknąłem, wchodząc po schodach.
            Nie sądziłem, że straciłem aż tak duże poczucie czasu. Siedziałem i myślałem, a co za tym szło? Coraz więcej pretensji do siebie samego, do Thomasa. Ale teraz takie gadanie już nic by nie pomogło. To ja zachowałem się jak dupek i dostałem już swoją nauczkę. Nigdy nie obwiniałem nikogo, poza sobą. Dostrzegłem swoje winy i teraz widziałem, ile złego było po mojej stronie. A raczej, po stronie Shadow.
    - Justin, ogarnij się. Pierdolisz jakbyś był zakochany... - zaśmiałem się zapalając światło w łazience i zamykając się w niej.
            Kiedy pierwsze strumienie  wody spłynęły mi po plecach, zacząłem się odprężać. - Bo jestem..- odpowiedziałem sam sobie i przejechałem dłońmi po mokrych włosach.
            Czułem się zdezorientowany, a nienawidziłem tego uczucia. Lubiłem mieć wszystko pod kontrolą.. Jednak to nie miało miejsca, jeśli chodziło o Amy. Ona zawsze wszystko psuła i się nie słuchała. Jej cięty język doprowadzał mnie do szaleństwa. Oparłem się o ziemne płytki i położyłem dłonie na biodrach, lekko się przy tym garbiąc. Nie mogłem o niej zapomnieć, nie potrafiłem. Po dłużej chwili odepchnąłem swoje ciało i stanąłem prosto, patrząc przed siebie.
    - Odzyskam cię.. albo umrę z tęsknoty. - szepnąłem.
            Zauważyłem, jak coś ciepłego napływało do mych oczu. Słabość. Znowu dawała o sobie znak. Byłem zbyt kruchy pod względem uczuć. Właśnie dlatego przez ponad siedem lat nie potrafiłem czuć. Do momentu poznania panny Brown.
            Pozostawiając łzy w brodziku, wyszedłem i się wytarłem. Założyłem czyste bokserki, spodnie i poszedłem wzdłuż korytarza, do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku i pociągnąłem za końcówki swoich mokrych włosów. - Dobra, mam dość... - syknąłem i opadłem bezwładnie na pościel, po czym podciągnąłem się do poduszki. Gdy poczułem jej aksamitność, od razu moimi myślami zawładnęły liny tym razem lekkiego snu.

Amy's POV


            Gdy tylko wjechaliśmy na podjazd do naszego, a w zasadzie jego domu, wysiadłam bez słowa. Lekko trzasnęłam drzwiami, jednakże od razu posłałam Nevil'owi przepraszające spojrzenie nie chcąc go rozzłościć.
    - Przepraszam... - mruknęłam i wbiegłam do domu.
            Potrzebowałam chwili dla siebie. To było ponad moje siły. Pierwszy raz, od ponad dwóch lat ujrzałam przed sobą Justina. Ujrzałam chłopaka, którego tak bardzo kochałam. Wchodząc po schodach na górę, pokierowałam się myślami do łazienki. I tam też poszłam. Zamknęłam się w tym małym pomieszczeniu i pierwsze co zrobiłam, oparłam się plecami o drzwi. Przymknęłam oczy i starałam się unormować oddech, który był płytki i nierówny. Mój cały świat, dawne emocje - to wszystko powróciło, ale z zdwojoną siłą.
            Kiedy chciałam zacząć się rozbierać, usłyszałam wołanie Jack`a, abym zeszła na dół. Poprawiłam grzywkę jednym ruchem i otworzyłam drzwi. Mężczyzna stał u dołu schodów i wpatrywał się w moją sylwetkę, przez co obdarowałam go niepewnym spojrzeniem.
    - Musimy porozmawiać. - powiedział poważnie i wyciągnął w moim kierunku rękę, ujęłam ją bez wahania.
            Pociągnął mnie w stronę salonu i posadził mnie na kanapie, a sam wziął krzesło od stołu i postawił je naprzeciwko mnie. Odwrócił je oparciem w moją stronę i okrakiem na nim usiadł, opierając dłonie na ramach krzesła. - Co się dzieje? - zapytał, wbijając we mnie wzrok.
            Tymczasem w moim brzuchu rozpętało się tornado emocji. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na swoje dłonie. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, jego wzrok był przenikliwy i wydawało mi się, że wiedział już wszystko, czyli to że kochałam Justina. Ta świadomość doprowadzała mnie do obłędu.
    - Nic.. przecież...- powiedziałam ledwie słyszalnie i posłałam mu krótkie spojrzenie.
    - Przecież wiem o co chodzi? - zapytał drwiącym tonem głosu.
            Przez chwilę poczułam dreszcze na swoim ciele. Nie były one spowodowane pozytywnymi emocjami, wręcz przeciwnie. Nie chciałam, aby zaraz wybuchnęła kłótnia.
    - Amy, musisz w końcu przestać czuć te zjebane emocje do tego dupka! - jego głos brzmiał donośniej i słyszałam, jak zaakcentował ostatni słowo... Zakuło mnie w sercu.
    - Ja...ja... Jack..- nie wiedziałam, co on chciał usłyszeć, więc mruknęłam coś, co przyszło mi na język.- Nie kocham go. - mówiąc to, czułam, jak łzy zbierały mi się pod powiekami. - Zaskoczył mnie ich widok.. to wszystko. - wzruszyłam przepraszająco ramionami i spojrzałam w jego rozgniewane oczy.
            Dostrzegłam w nich Nevil'a. On był cieniem Jack'a. Znowu przeżywałam to samo. Historia się powtarzała. Tak samo jak Justin posiadał swój cień ukryty pod słowami Shadow, tak samo było z Jack'iem.     - Dlaczego po prostu nie odeszłaś? - uniósł głowę - Dlaczego pozwoliłaś się mu przytulić i na dodatek obroniłaś go przede mną?! - w końcu krzyknął.
    - Nie krzycz.
            Moja maska mnie opuściła i pozwoliłam wyjść na wierzch emocjom. Łzy spływały powoli po moich policzkach. Odczułam strach, bałam się, że znowu będę musiała przechodzić przez piekło. Nie chciałam, aby Jack skrzywdził mnie w złości. Wielokrotnie widziałam, jak nadużywał przemocy.
    - Przepraszam... - powiedziałam, ocierając łzy.
            Parsknął pod nosem, odpychając od siebie krzesło, które pod wpływem jego pchnięcia roztrzaskało się na kawałki tuż pod moimi stopami - Ile razy mam ci kurwa mówić, że teraz jesteś ze mną, co?! - krzyknął, wyrzucając ręce w powietrze - Ile jeszcze czasu mam ci dać, abyś w końcu dostrzegła ile dla ciebie zrobiłem? - zapytał, zbliżając się do mnie, aż w końcu naparł swoim ciałem na moje, siadając na mnie - To dzięki mnie żyjesz...
            Odwróciłam głowę w bok i zacisnęłam usta. Chciałam się wydostać z tego pieprzonego domu, jak najszybciej. Jack chwycił mój podbródek w dłoń i odwrócił moją twarz tak, abym patrzała na niego.
    - Jesteś moja. - warknął, a to słowa wyrażały kontrolę, stanowczość i rządzę.
            Nim się zorientowałam on wsunął dłoń w moje włosy i złożył na moich ustach mocny pocałunek. Byłam przerażona, wiedziałam do czego to zmierzało i zaczęłam się szarpać - krzyczałam, odpychałam go rękoma, jednak to było na nic. Mój cały wysiłek włożony w to, aby się go pozbyć runął, kiedy zorientowałam się, że mój bunt go podniecał. Bawił się mną... jak swoją ofiarą.
    - Jack! Błagam!- krzyknęłam, jednocześnie szlochając.
            To nic nie pomagało. Byłam jak marionetka, a on pociągał za sznurki.
    - Chodź, zabawimy się... - wymruczał w moje usta, a potem zagryzł moją dolną warkę, aż poczułam pierwsze kropelki krwi
    - Proszę, zostaw... - jęknęłam, ale w tej samej chwili rozerwał moją koszulkę i łapczywie zaczął obmacywać dłońmi moje piersi.
    - Jack.. proszę.- zaczęłam dławić się łzami. - Od tego mnie uratowałeś...proszę. - poczułam jak jego dłoń wylądowała pod moimi majtkami.
            Chciałam wzbudzić w nim jakieś emocje, chciałam, aby jego człowieczeństwo wróciło. - Nie chcesz tego...- w tym momencie on odskoczył ode mnie, jakby sam walczył ze sobą. Oddychał głęboko, wręcz dyszał, a ja nie czekając dłużej, wstałam z kanapy i krzyknęłam w biegu.
    - Nienawidzę cię! - dotarłam do drzwi, lecz okazało się, że były zamknięte.
            Odwróciłam się i próbując okryć się resztkami materiału, który został po mojej bluzce, płakałam. Mówił, że już nigdy nikt nie byłby w stanie mnie skrzywdzić, że już żaden bydlak nie dotknąłby mojego ciała bez pozwolenia... Obiecywał, że dzięki niemu ponownie będę mogła zaznać prawdziwej miłości, a teraz to wszystko jakby runęło w gruzach. Łzy opuszczały swoje gniazdo w bardzo szybkim tempie, a ja nie wiedziałam co miałam ze sobą zrobić.
            " Dziwka ". Tak właśnie się czułam. Na to słowo dostałam dreszczy, a płacz się nasilił. W myślach rozbrzmiało to słowo jeszcze kilkakrotnie, lecz tym razem wypowiadał je chłopak. Chłopak, który kiedyś znaczył dla mnie wszystko. Jęknęłam, kiedy przez płacz zaczęła boleć mnie głowa, czułam, jak serce mi się paliło. Ponownie zawiodłam się na najbliższej osobie, a poza Jack`iem nie miałam nikogo.
            On odizolował mnie od życia, które wiodłam przed porwaniem, stwierdził, że to dla mojego dobra. Wierzyłam mu, wierzyłam, bo przyrzekał i obiecywał mi, że już zawsze byłabym bezpieczna.
    - Co, zamknięte, prawda? - przede mną stanął Jack.
              Jak na zawołanie mój oddech się zatrzymał, a serce niemalże stanęło. Zaciskałam pięści, jakby się w ten sposób broniąc, ale co ja mogłam... On był silniejszy... I wtedy pstryknął palcami, a w niecałej minucie przy jego boku znaleźli się jego wspólnicy.
    - Zaprowadźcie ją do piwnicy. Amanda musi troszeczkę ochłonąć... - parsknął pod nosem, a dwóch mężczyzn bez protestowania ujęło mnie za ramiona i zaczęli ciągnąć w stronę drzwi, prowadzących do siłowni i piwnicy.
            Wrzucili mnie do środka. Na szczęście upadłam na materac i zamortyzowałam upadek. Byłam znowu sama. Ja i moje myśli. To wszystko, co teraz mnie otaczało. Chwila wytchnienia, odnalezienia jakiegoś sensu w tym wszystkim. Jedyne na co w tej chwili było mnie stać, to zebranie w sobie siły, na odnalezienie drogi prowadzącej do jakiejkolwiek nadziei.
            Czułam, że moja dusza była brudna. Zaczęłam się zastanawiać, co takiego zrobiłam, że spadał na mnie taki ogrom nieszczęść. Nie mogłam znieść myśli, że wszyscy, którzy mnie otaczali, pragnęli jedynie mojego ciała. To było przytłaczające i ohydne. Momentalnie poczułam, że zawartość mojego żołądka podchodziła mi do gardła. Upadłam na kolana i objęłam się w pasie, aby złagodzić jakoś ból, który panował we mnie.
            Byłam sama, a to była najgorsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Życie pomału traciło sens. Wszystko odchodziło, a na miejsce nadziei wdarła się marność mojego własnego życia. Musiałam obudzić się ze snu, który ciągnął mnie na samo dno. Musiałam w pewnej chwili otrząsnąć się z tego koszmaru.
_____________________________________________
Mordeczki Moje Kochane.
Drugi rozdział dodaję już w Nowym 2014 Roku. 
Jak to pięknie brzmi *_* haha
Za 37 dni moja osiemnastka :D - musiałam Wam to powiedzieć hehe 
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał, tak? ;>
Szczęśliwego Nowego Roku :)

CZYTASZ? = SKOMENTUJ - BARDZO WAŻNE SĄ DLA MNIE WASZE OPINIE :)