czwartek, 19 czerwca 2014

~ Rozdział trzynasty

             Z zaciśniętą szczęką szukałem swojego pistoletu. Kazałem Jasonowi ją schować zaraz po tym, kiedy straciłem Amy. Czułem potworny ból tamtego dnia. Chciałem skończyć z zabijaniem i z całą bezbarwną otoczką, dlatego kazałem mu schować broń, z której zginął McCann. Z zawziętością jej szukałem. Kiedy nagle usłyszałem głos przyjaciela.
      - Tego szukasz? - Odwróciłem się i ujrzałem jak trzymał w dłoni pistolet, bardzo cenny pistolet.
             Przytaknąłem i podszedłem do niego z wyciągniętą ręką, na co mój przyjaciel zareagował śmiechem. - Poważnie myślałeś, że schowam broń w piwnicy? Chyba nie znasz mnie zbyt dobrze..- wyciągnął rękę, tak iż broń była nad moją dłonią, jednak w ostatniej chwili przyciągnął ją z powrotem do siebie, jakby bawił się z jakimś dzieckiem. - Justin, musisz mi obiecać, że nie pozwolisz, aby gniew tobą zawładnął. Masz myśleć racjonalnie, bo my wszyscy walczymy dla ciebie i Amy.. Nie po to, byś mógł się w końcu wyżyć. Fakt, chcemy zniszczyć Nevila za cały ból i piekło, jakie zgotował Amandzie, lecz tutaj nie chodzi o to, bo dzisiaj walczymy o wasze szczęście. - Położył broń w mojej dłoni i potargał mi włosy. - Do roboty! - Krzyknął i ruszył przodem.
             Jeszcze przez krótką chwilę stałem w piwnicy i wpatrywałem się w przedmiot do zabijania ludzi. Przypomniał mi się dzień, w którym poznałem swojego kumpla. Dzień, który zmienił moje życie na zawsze.

             Był deszczowy wieczór. Szedłem w bluzie i przeklinałem każdego napotkanego człowieka, bo spotkało mnie najgorsze piekło w moim dotychczasowym życiu. Kiedyś nie znałem takiego bólu, jaki czułem już teraz, prawie każdego dnia. Moja matka zmarła. Byłem młodym gówniarzem, któremu zawalił się świat. Po jej śmierci już nie miał się kto mną zająć. Ale prawda była taka, że nie chodziło mi o troskę. Sam potrafiłem o siebie zadbać. Problem był w tym, że nie miałem ani pieniędzy, ani domu, ani chociażby osoby, z którą mógłbym porozmawiać. I wszystko byłoby cholernie popieprzone, gdybym nie wszedł do baru, na stacji benzynowej. Byłem nastolatkiem, a pojawienie się tak młodej osoby w takim miejscu, było szokujące dla ludzi, którzy tam przebywali. Zdjąłem kaptur i usiadłem przy pustym stoliku w prawym kącie. Wszyscy przez pierwsze pół godziny mnie obserwowali, ale nie obchodziło mnie to. Chciałem schronić się przed deszczem. To wszystko. Ale w pewnej chwili usłyszałem śmiechy z drugiego końca pomieszczenia. Ewidentnie ze mnie szydzili. Zacisnąłem pięści i oczy, po czym gwałtownie wstałem, ale ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą pewnego chłopaka. Nie wyglądał na jakiegoś bandytę, czy Bóg wie kogo. Powiedział, bym się nie przejmował i usiadł, bo chciał ze mną porozmawiać. Wypytał mnie o wszystko. A ja mu wszystko powiedziałem, nie bojąc się, że wydałby mnie komuś, albo coś by mi zrobił. Zaufałem mu. A gdy dowiedział się, że zostałem sam i nie miałem nic, powiedział coś, co utkwiło w mojej głowie do końca życia. " Pamiętaj, że nigdy nie jesteś sam. Jestem Jason i od dzisiaj będziesz musiał mnie znosić codziennie."

             Potrząsnąłem głową i zacisnąłem broń w dłoni idąc na górę, gdzie wszyscy byli już gotowi.
      - Butchers w samochodach, a my czekamy na ciebie. - Odezwał się Thomas i podszedł do mnie, aby mnie objąć. - Słuchaj, było między nami dużo nieporozumień i kłótni, ale cholernie się cieszę, że mogę teraz stać tutaj z myślą, że za moment wspólnie rozpierdolimy Nevila. - Zaśmiał się i odsunął mnie nie długość ramiona. - Ja i oni...- kiwnął głową na resztę mojego gangu. - Jesteśmy z tobą.
             Zaśmiałem się, czując niesamowitą radość. Dali mi tyle wsparcia i miłości, że nie byłbym w stanie stać się ponownie bestią, która wszystko niszczyła. - Jasne Thomas. - objąłem go i poklepałem po plecach w geście wdzięczności - Już niedługo wszystko będzie w jak najlepszym porządku. - westchnąłem i spojrzałem na drzwi, chowając broń - Idźcie, zaraz do was dołączę, muszę jeszcze coś zabrać. - uśmiechnąłem się i wszedłem do salonu, a chłopacy wyszli mówiąc, że miałem tylko pięć minut.
             Te pięć minut w zupełności mi wystarczyły, aby wygrzebać ze starych rzeczy w górnej szufladzie komody zdjęcie. Moje i mojej mamy. - Jak mamy zwyciężyć to razem, tak jak mówiłaś. - Uśmiechnąłem się i zgiąłem je na dwie części, po czym schowałem do kieszeni w spodniach i poszedłem do auta, a Jason odjechał z piskiem opon, będąc tuż za dwoma autami naszych wspólników.
             W samochodzie jeszcze raz powtórzyłem cały plan, mając nadzieję, że żadnemu z chłopaków nic by się nie stało. - Pamiętajcie, że bomba ma ustawiony licznik. Mamy dziesięć minut, aby wszystko załatwić. No i tylko chwilę po wybuchu, aby uciec, zanim ktoś wezwie policję. Wybuch nie będzie duży, ale zauważalny. - Obejrzałem się do tyłu, aby sprawdzić, czy wszyscy mnie zrozumieli. - Nie zostawiajcie po sobie śladów. Telefony zostają w samochodzie i cała reszta, która może naprowadzić na nas gliny - również. - dodałem poważnie, po czym swój telefon wrzuciłem do schowka.
             Czułem się odprężony, gdyż wiedziałem, że miałem wsparcie w tych cudownych ludziach. Amy była bezpieczna, a moja mama czuwała nade mną. Wiedziałem, że zawiodłem ją, wybierając taką ścieżkę w swoim życiu, ale teraz pragnąłem zmiany i ona doskonale o tym wiedziała.
             Przywódca drugiego gangu także miał przypomnieć chłopakom cały plan i obdarzyć ich takimi samymi uwagami, jak ja, swoich przyjaciół. Chciałem w końcu rzucić tę robotę w cholerę, ale to nie było takie proste. Każdy mnie znał i pragnął mojej śmierci, albo cierpienia. Dlatego każde rozwiązanie niosło za sobą jakieś dodatkowe komplikacje...
             Przystanęliśmy niecałe pięćset metrów od posesji Jack'a. Było nas tylu, że musieliśmy dać radę.
      - Dobra chłopaki, zabieramy beczki i obstawiamy nimi jego posesję. Dyskretnie. - Warknąłem, wyłączając swoje uczucia. Cieszyłem się, że potrafiłem to robić. - Bruce, pomóż Jasonowi zabrać bombę i idź z nim oraz Thomasem zamontować ją przy bramie. Wezmę resztę i pójdziemy na tył, ustawić fajerwerki. - mruknąłem i wyciągnąłem z auta karton środków pirotechnicznych.
             Będąc już na miejscu, rozstawiłem petardy w przystępnych odległościach razem z piątką pomocników. Schowałem się z nimi w zaroślach i czekałem na pozostałą trójkę. - Chłopaki pamiętajcie... - wyciągnąłem broń i ją odblokowałem, czując wewnętrzny gniew i ochotę zabicia tego gnojka - musicie mieć oczy szeroko otwarte. Nie chcę, aby któremukolwiek coś się stało jasne? - Zapytałem unosząc brwi. Skinęli głowami, a po chwili dobiegli do nas moi pozostali przyjaciele. - Odpalaj, za trzydzieści sekund północ, Justin. - Usłyszałem głos Jasona, a potem dłoń Thomasa, na swoim ramieniu. Zacisnąłem usta i kazałem Alanowi podłożyć zapałkę. - Wszyscy na boki, a potem na ogrodzenie. Migiem! - Syknąłem zduszonym głosem i sam wdrapałem się na mur tak, by widzieć, jak zaszokowani ludzie Nevila wybiegaliby na zewnątrz.
             Nade mną zaczęło robić się kolorowo, zupełnie jak w Sylwestra. Szeroko się uśmiechnąłem i już po chwili, jeden za drugim wybiegał z mieszkania. Daniel, Bruce i Mark wiedzieli, że to byli już wszyscy, dlatego wrzucili im pod nogi zasłonę dymną i nie czekając dłużej, wkroczyli na teren ogrodu. Petardy nadal wystrzeliwały w powietrze, co ich dodatkowo ogłuszało.
             Wskoczyłem na dość przyzwoicie skoszoną trawę i z uśmiechem na twarzy zabiłem pierwszego z nich. Usłyszałem zaraz po moim strzale - kolejne. Nie przyglądając się dłużej temu zapierającemu dech w piersi widowisku, pobiegłem w stronę domu. Rękę z bronią trzymałem blisko ciała i skupiłem się, aby być czujnym. Nevil był dość przebiegłym typkiem. Przemierzyłem dolny hol, ale nigdzie go nie było. Uciec także nie mógł, bo gdyby zaczął otwierać bramę, to mój czujnik od bomby zacząłby pikać.
      - Shadow...czy ty nigdy nie odpuścisz? - Zaśmiał się mój wróg i wtedy poczułem spluwę przy swoim karku.
             Zaszedł mnie od tyłu, co dało mu przewagę. Cały się napiąłem i w jednej chwili jakbym zdarł z siebie skórę, odwróciłem się i uderzyłem go z kopniaka w pistolet, a potem w twarz. Zaczęła lecieć mu krew, co mnie jeszcze bardziej rozwścieczyło. - Nigdy. Więcej. Nikogo. Nie. Skrzywdzisz. - Warknąłem, robiąc przerwę między słowami i kopnąłem go mocno w brzuch. To były sekundy, nie panowałem nad sobą. - Zgnij. W. Piekle. - Wycedziłem przez zaciśnięte zęby i wycelowałem w niego bronią. Nevil, mimo iż był bezsilny, a krew sączyła mu się z ust, nie darował sobie.
      - Shadow..- wypluł krew, która zalegała mu w buzi i mówił dalej. - I tak jesteś zwykłym śmieciem. Może i teraz zginę, ale ze świadomością, iż i tak dobitnie zniszczyłem twoje życie. - Uniósł się lekko na łokciu i wbił we mnie wrogie spojrzenie. - Zaskoczyłeś mnie tą.. wizytą. - mówił bezmyślnie, więc tylko pokręciłem głową, napawając się jego cierpieniem. - Amanda cię nienawidzi... - jąkał się - zgotowałeś jej piekło.. - dodał, próbując wstać, na co szybko zareagowałem i pchnąłem go na ścianę, obijając mu twarz pięściami, kurczowo zaciskając broń - Jeb się, Shadow.. - wysyczał.
             Stanąłem przed jego obitym ciałem i gardłowo się zaśmiałem. - Spierdalaj, Jack. - warknąłem i wycelowałem w jego serce. Tak bardzo pragnąłem jego śmierci. Chciałem, by cierpiał, by posmakował, jak smakowały jego grzechy, jego występki i tortury względem miłości mojego życia. Nacisnąłem na spust i obdarowałem go trzema kulkami; dwie w serce, a jedną w głowę. Nim zdążyłem się odwrócić, usłyszałem krzyk Jasona.
      - Justin! Kurwa Justin! -  Zmarszczyłem brwi i dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że lada chwila mógł nastąpić wybuch.
             Kopnąłem zwłoki Nevil'a i ruszyłem w stronę wyjścia. Stojąc na progu, zauważyłem, że na posesji leżały ciała wspólników tego sukinsyna. Uśmiechnąłem się i poklepałem się w klatkę piersiową, w miejscu gdzie kryło się moje serce. - Teraz jest dobrze. - Mruknąłem pod nosem.
      - Justin, kurwa! - Odwróciłem się w stronę, skąd dobiegał krzyk.
             Jason kiwał ręką, abym się pośpieszył. Zrobiłem kilka kroków, praktycznie zdążyłem zejść ze schodów, kiedy usłyszałem wystrzał, a następnie poczułem okropny i silny ból w udzie. Spojrzałem w lewą stronę i dostrzegłem jakiegoś skurwysyna, który ostatkiem sił trzymał broń w dłoni. Zacisnąłem dłoń na ranie i podszedłem do niego wolnymi krokami nie myśląc o niczym, tylko o tym, aby każdy z tych popaprańców zniknął z powierzchni ziemi. Aby każdy w moim mieście wiedział, kto miał największą władzę. 
             Stanąłem nad chłopakiem, który mógł być w moim wieku i kucnąłem przy nim. Najpierw poklepałem go po placach, a po kilku sekundach przyłożyłem broń do jego głowy i po prostu strzeliłem. Z rany zaczęła wypływać krew, a ja dotknąłem jej i cieszyłem się brunatno-czerwonym kolorem.
             Z amoku wyciągnęły mnie ponowne, tym razem zdecydowanie silniejsze wrzaski. Bomba.... Przekląłem na siebie w myślach. - Mogłem ustawić ją na piętnaście minut. - Warknąłem i wstałem. Rana była cholernie głęboka, przez co chodzenie zajmowało mi dwa razy więcej czasu, niż zwykle.
      - No już, kurwa! - Wrzasnąłem, podążając w stronę muru na tyłach mieszkania. 
      - Ja pierdole, Justin! - Usłyszałem i ujrzałem Jasona, biegnącego w moją stronę. 
             Panicznie się zaśmiałem, idąc dalej w ich stronę. - Wracaj idioto, nic mi nie jest! - Dodałem, ale nim zdążyłem cokolwiek zrobić, wziął mnie na swoje plecy i zaczął biec w kierunku pozostałych. 
      - Trzydzieści sekund! - krzyknął Bruce
             Starałem się jak tylko mogłem, ignorując ból na tyle, na ile mi pozwalał. Nie byłem zły na Jasona, że w ogóle przybiegł po mnie. Nie musiałbym się tak cholernie martwić wybuchem, gdyby jego nie było obok mnie. Kiedy byliśmy już przy bramie, reszta chłopaków, była daleko w przodzie. Zrozumiałem, że to już nie była zabawa. Odsunąłem od siebie przyjaciela i popchnąłem go do przodu.
      - Biegnij! - Warknąłem, a on spojrzał na mnie jak na idiotę. - No, kurwa biegnij! Czego nie rozumiesz?! - Krzyknąłem jeszcze głośniej, starając się iść jak najszybciej. 
             Jason próbował coś powiedzieć, ale wycelowałem w siebie bronią i syknąłem. - Zabije się sam, jeśli nie pobiegniesz. - Mój głos był przepełniony żalem, ale nie mogłem pozwolić, aby z mojej głupoty zginął, był dla mnie zbyt ważnym człowiekiem.  
             Bez słowa zaczął biec do przodu, a ja swoim tempem próbowałem się wydostać z tego piekła, jakie miało powstać za kilka sekund. Byłem kilka metrów od bramy, kiedy usłyszałem pierwsze wybuchy. Odwróciłem się na chwilę i wtedy to się stało. Wszystko poszło idealnie z małym drobiazgiem - byłem w zasięgu wybuchu.
             Ponownie zacząłem się oddalać, ale nie dość, że nie mogłem normalnie iść, a co dopiero biec, to jeszcze na dodatek drzewo zatarasowało mi drogę. Nie wiedziałem co zrobić. Byłem bez wyjścia, a ogień pożerał już nie tylko dom i ogród, ale i las, który się za nim rozciągał i w którym się teraz znajdowałem. - Ja pierdole! - Syknąłem, chowając broń do tylnej kieszeni.
      - Justin, kurwa chodź tu! - Z lewej strony wybiegł Jason. 
             Zaskoczony podszedłem do niego, jednakże on wyszedł w moją stronę i ponownie wziął mnie na plecy - Jesteś pierdolonym gnojkiem, ale moim przyjacielem i jeżeli myślałeś, że naprawdę byłbym w stanie cię tu zostawić.. - parsknął - to grubo się myliłeś palancie. - przeszedł przez jakieś dziwne zakamarki w lesie i nagle znaleźliśmy się na autostradzie i obok nas zatrzymał się mój samochód. - W samą porę. - wsadził mnie do środka i usiadł obok mnie, zamykając drzwi.
      - Dzięki, stary. - mruknąłem i spojrzałem na kumpla, który w tym samym momencie posłał mi poważne spojrzenie. Zmarszczyłem brwi i chciałem się odezwać, jednak on walnął mnie w tył głowy i zaczął swój monolog. - Popierdoliło cię? Co ty sobie myślałeś?! Jesteś takim dupkiem, że sam mam ochotę cię wysadzić! - Wrzasnął, a ja szeroko się uśmiechnąłem, wcześniej oblizując suche usta. - I z czego się cieszysz? Nienawidzę cię, Parker. - Dodał, ukrywając uśmiech. 
             Zaśmiałem się jeszcze głośniej, po czym objąłem go ramieniem - Stary, wiem, że mnie kochasz jak brata. A ja ciebie. - Tym razem to ja poczochrałem jego włosy i z ręką przełożoną przez niego, oparłem się o zagłówek - Ja pieprze, co za dzień... - Westchnąłem, wpatrując się w sufit. - Zadzwońcie do Amandy i Dave'a. Niech wracają... - Szepnąłem, drugą ręką przejeżdżając po czole. 
      - Serio? A nie byłoby lepiej, jakbyś ty tam pojechał? Przyda wam się spokój.. Dave'a zabiorę ze sobą, tutaj, więc będziecie tam sami. - Mruknął Thomas i dodał gazu, gdyż wszyscy zaczęliśmy słyszeć nadjeżdżającą policję. - Mogę zawieźć cię dzisiaj rano, jak się wyśpisz i ogarniesz. - Uśmiechnął się do mnie, kiedy nasze spojrzenia na siebie natrafiły w lusterku.
             Zgodziłem się na jego propozycję i dalszą drogę do domu przegadałem z Jasonem. Byłem mu cholernie wdzięczny, za wszystko. Uświadomił mi, że była jeszcze nadzieja na normalne życie. Nigdy nie byłbym w stanie mu za wszystko podziękować. Stworzył mi rodzinę, dom... Otoczył miłością. Byłem mu oddany.
      - Kładź się. - Położył mnie w moim łóżku.
            Zaraz po chwili zdjął moje buty, skarpetki i spodnie, a Bruce przyniósł mu potrzebne rzeczy, aby opatrzyć moją ranę. Nie czułem aż tak dużego bólu, ale kilka razy mnie zabolało. Wsunąłem sobie pod głowę poduszkę, a jej miękkość od razu mnie ukoiła. Byłem cholernie zmęczony i nie musiałem długo czekać, by zasnąć. Zamknąłem powieki, a moim ciałem zawładnęła pożądana beztroska i spokój, który od dłuższego czasu był mi zupełnie obcy. Jakby omijał mnie szerokim łukiem.


Amy's POV

            Po godzinnym staniu w ulewie i burzy, postanowiłam wrócić do domku. Zdjęłam buty i bluzę, a zaraz potem koszulkę i spodnie, gdyż nie chciałam się przeziębić jeszcze bardziej. Zaniosłam wszystko na górę i rozejrzałam się za jakimiś rzeczami. Pożyczyłam od Dave'a dresy, swój stanik porzuciłam w jakimś kącie i się ubrałam, po czym zeszłam na dół. Od razu ujrzałam chłopaka siedzącego w kuchni. Gdy się zbliżyłam, dostrzegłam, że pił whiskey, które miałam zamiar skosztować, ale niestety nie mogłam, bo mi zabronił. 
            Parsknęłam pod nosem i podeszłam do szklanych drzwiczek, wyciągnęłam kryształowe naczynie i bez oczekiwania na pozwolenie, nalałam sobie alkoholu, po czym upiłam spory łyk. O kurwa. Była naprawdę mocna, co pobudziło mnie natychmiastowo. Usiadłam na krześle i oblizałam usta, po chwili je zaciskając. 
      - Co, mocna nie? - Zaśmiał się, jak gdyby nasza kłótnia nie miała miejsca. 
            Skinęłam głową, ponownie biorąc szklankę w górę, a gdy przełknęłam kolejny łyk, Dave szeroko się uśmiechnął. Dziwiło mnie jego rozradowanie. Był nazbyt uśmiechnięty i mało mówił, co mi się z lekka nie podobało. 
      - Coś się stało? - Zapytałam z nadzieją uzyskania satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. - Masz świetny humor, a jeszcze niecałe dwie godziny temu, niemalże chciałeś mnie pożreć swoimi wilczymi zębami. - prychnęłam. 
      - Cóż... - Wydął usta i skierował wzrok na szklankę, zwinnie obracając ją w swoich palcach - Powiedzmy, że nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. - Wzruszył obojętnie ramionami i wstał - Chodź, obejrzymy coś, nie ma sensu się dłużej kłócić. - Wyciągnął w moją stronę dłoń, po czym ją ujęłam, a on w drugą chwycił butelkę oraz swoją szklankę i zaciągnął mnie na górę. 
            Usiadł na łóżku, pod ścianą i włączając telewizor, poklepał miejsce obok siebie, abym je zajęła, więc tak zrobiłam. Dolał mi whiskey, wcześniej pytając, czy jeszcze bym chciała i zaczął mówić coś o Ninie, ale szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się o niej rozmawiać. 
      - Dzwonił do mnie Justin... - Mruknął, a ja zatrzymałam szklankę przy ustach, nie opuszczając jej. - Amy, naprawdę nie chcę ci tego mówić... - jęknął, pocierając swoje czoło dłonią. 
      - Dave, mów. - Powiedziałam tak stanowczo, że sama się siebie przestraszyłam, bo nie sądziłam, że mój głos mógłby brzmieć tak władczo. 
      - Stał się Shadow... chyba na dobre. Nie kazał nam wracać... Znaczy...tobie... - Wypuścił powietrze z płuc, które ewidentnie wstrzymywał - Nie zostawię ciebie tutaj, nie bój się o to. - Dodał, spoglądając na mnie. 
      - Ty chyba żartujesz... - Powiedziałam cicho, a szklanka wysunęła się z mojej ręki i upadła na łóżko, a alkohol rozlał się na moich spodniach. - To niemożliwe...
_______________________________________________
No Kochani, nowy rozdział za Nami :)

Jak wrażenia?
Jakieś specjalne oczekiwania?
Bardzo Wam dziękuję za to, że jesteście. :3

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! ♥

12 komentarzy:

  1. ej co ten dave no hallo justin jedź do nich natychmiast :o super :)

    OdpowiedzUsuń
  2. co ten dave wymyslil ;oo oby sie wyjasnilo.. Amy nie wierz mu !

    OdpowiedzUsuń
  3. Jsjsdudjdjdijssjs jezu jzjdjdsjdjdjfhdjdjzjdj zawału dostane zaraz sudhdjdjdjd mam nadzieję ze amy będzie z juju :"(

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny, czekam na kolejny ; )

    OdpowiedzUsuń
  5. Kończ to bo ja skończę z Tobą! :D I nie zaskakuj mnie tak, ponieważ mogę nie wytrzymać :D
    TheBiebsSwag1

    OdpowiedzUsuń
  6. Że co?! Jak to stał się Shadow?! Gówno prawda! Justin to Justin a Dava'e to kawał ciula. No! Ale jestem zła! Po co jej to powiedział?! Co za gnida! Mam nadzieję, że Justin obije mu za to mordę, o! :P

    @ameneris

    OdpowiedzUsuń
  7. czyżby Dave wykorzysta tą sytuację ? jeju neich Justin tam jak najszybciej przyjedzie..świetnie
    @magda_nivanne

    OdpowiedzUsuń
  8. W końcu mają spokuj ;d
    Nienawidze Dave'a -.-
    Czekam na nn <3
    @scute4

    OdpowiedzUsuń
  9. O boże jaki zajebisty rozdział czekam na kolejne
    PS. Niech justin dejwowi tak wpierdoli by go z ulicy zgarbiali

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję ♥