sobota, 28 czerwca 2014

~ Rozdział czternasty

           Nagle w moich myślach zapadł mrok. To nie mogło być prawdą. Justin nie mógł ponownie stać się Shadow, przecież obiecał mi... Dał dowód swojej miłości, kochając się ze mną... A wisiorek? Co, on też już dla niego nic nie znaczył? Moje serce, które zabrał, teraz tak po prostu porzucił? Ta myśl sprawiła, że w moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły opuszczać swoje lokum.
    - Amy, naprawdę...nie sądziłem, że Justin.. - objął mnie ramieniem, na co prychnęłam i oparłam głowę o jego bark. 
           Otarłam wierzchem dłoni oznaki słabości z policzków, a zaraz potem wzięłam głęboki wdech. Miałam dość ciągłych upokorzeń i nienawiści ze strony swojego chłopaka. Był tak bardzo zmienny, że już za nim nie nadążałam. Robił wszystko, aby nasza miłość odeszła w zapomnienie. Przez te lata, kiedy nie było go obok mnie... Miałam nadzieję, że on się zmienił. Wziął się w garść i żył tak, jak powinien. Ale ponownie zawiódł moje zaufanie...
           Alkohol dodawał mi w pewnym stopniu odwagi do życia, a przyjęcie tej wiadomości przyszło mi nie najgorzej. Dave wlał mi do szklanki whiskey, po czym upiłam spory łyk. Trunek koił moje nerwy, zranione serce i niespokojne myśli. Nie chciałam popaść w skrajność, dlatego utrzymywałam się przy wersji - Co cię nie zabije, to wzmocni. Miałam ochotę po prostu wyjechać, zacząć żyć na nowo z doświadczeniem, jakie już miałam.
    - Pij, skarbie. Rozluźnisz się. - Usłyszałam zduszony głos przyjaciela, a po chwili poczułam jego usta na swojej szyi.
           Zaśmiałam się, po czym napiłam się napoju w szklance. - Przestań, to mnie łaskocze. - Wzdrygnęłam się, czując mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Szybko spojrzałam w jego oczy, czując coś elektryzującego. Parsknęłam głośnym śmiechem, kiedy przejechał nosem po moim policzku. Nie sądziłam, że był zdolny do takich czułości.
    - Głupi jesteś, a teraz wybacz, ale muszę siusiu. - Szepnęłam mu do ucha, lekko przygryzając jego płatek.
           Rozłożył swoje ramiona i nimi wzruszył mówiąc, żebym nie zapomniała wrócić do niego i butelki alkoholu. Przytaknęłam i zeszłam z łóżka, po czym wyszłam z pokoju i chwiejnym krokiem zeszłam na dół, korzystając z łazienki na parterze, gdyż bardziej mi odpowiadała. No i była większa.
           Załatwiłam swoją potrzebę, a potem natknęłam się na kuchnię. Przeszukałam szafki i znalazłam dwie paczki chipsów, lody i wyjęłam drugą butelkę whiskey. Ta niestety posiadała już inną nazwę i inny rocznik, ale czy to miało jakieś znaczenie? Parsknęłam. Oczywiście, że nie. Nie dla mnie i nie w tym momencie.
    - Tutaj jesteś... - Poczułam za sobą ciepło chłopaka i jego dłonie, które opadły na moje biodra.
           Kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu, po czym poczułam szarpnięcie i stałam już twarzą do niego. Nie miał na sobie koszulki, dzięki czemu mogłam ujrzeć jego niesamowicie piękne, wyrzeźbione ciało.
    - Popatrz co znalazłam! - Mój głos był melodyjny, a jedyne o czym byłam w stanie myśleć to fakt, że było mi bardzo dobrze i lekko na duszy.
           Alkohol sprawił, że wszystkie ciemne barwy nabrały kolorów, a moje ciało zrobiło się lekkie. Dave pokręcił głową. Powiedział mi, że wystarczyło już jedzenia i picia. Zabrał mi chipsy i ciastka, jednak butelki mu nie oddałam. Odkręciłam korek, odchodząc od chłopaka i oparłam się po chwili o wyspę kuchenną, troszkę dalej.
           Zanim upiłam łyk wpatrywałam się w bursztynowy kolor trunku, który z każdym ruchem mojej ręki kołysał się na boki. - To jak nasze jezioro...- Zachichotałam jak mała dziewczynka i przycisnęłam butelkę do ust, biorąc trzy duże łyki. Zachłysnęłam się, a później znowu zachichotałam.- Śmiesznie drapie w gardło...
           Chłopak wybuchnął gromkim śmiechem, a ja zaraz za nim, nie mogąc przestać podziwiać jego torsu. - Swoją drogą, to aż mnie ręka świerzbi, aby przełożyć cię przez kolano i sprać na kwaśne jabłko za to, co wyczyniasz. - Dodał, przysuwając się do mnie.
      - Nie tak prędko, chłopczyku. - Pomachałam mu palcem przed nosem, a potem odsunęłam się w stronę drzwi wyjściowych i ponownie upiłam łyk whiskey. - Najpierw musisz mnie złapać. - Wytknęłam mu język i puściłam się biegiem w stronę salonu.
           Oczywiście nie spodziewałam się, aby za mną pobiegł, ale tak właśnie zrobił, co spowodowało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Obiegłam stół i cały czas goniłam się z nim wokół tego jednego mebla z nadzieją, że udałoby mi się może go...zmęczyć? - No dalej, Dave. Nie bądź ciotą do kwadratu. - wydukałam przez śmiech.
           Parsknął i się zatrzymał.- Biegasz tak w kółko i nie jest ci...no nie wiem. Niedobrze? - Stanęłam po przeciwnej stronie i dotknęłam brzucha, sprawdzając, czy rzeczywiście było tak, jak chłopak mówił.
    - Kręci mi się w głowie i chyba... jestem śpiąca. - Potarłam dłonią czoło, a wtedy mój przyjaciel znalazł się przy mnie, mówiąc, iż chciał odebrać swoją nagrodę za złapanie mnie.
           Odstawił butelkę, w której zostało już niewiele alkoholu, na podłogę. Naparł na mnie swoim ciałem tak, że tyłkiem opierałam się o brzeg stołu w salonie. Bez zbędnych słów przejechał dłonią po moim policzku, szyi, aż dotarł do niewielkiego dekoltu, mówiąc, że zawsze marzył, aby móc mnie dotknąć w cudowny dla niego sposób.
           Jego słowa sprawiły, że się ocknęłam i gdy chciał musnąć wargami moje usta, odsunęłam się w bok sprawiając, że wpadł na stół.
Chrząknęłam, potarłam ręką czoło, starając się złapać równowagę. Chłopak od razu chciał mnie do siebie przyciągnąć, ale nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości i popadnięcia w upojną noc z przyjacielem Justina. Nigdy bym tego nie zrobiła, tym bardziej będąc w stanie nietrzeźwości!
       - Dave! - krzyknęłam, odpychając go od siebie, bo on także był nieźle wstawiony i to zapewne dlatego był taki pewny siebie - Przestań! Co ty wyprawiasz? - spojrzałam na niego gniewnie - Odpuść w końcu! Będziesz miał dziecko! Z Niną! Nie ze mną, kurwa! - parsknęłam, przełykając ślinę i mierzwiąc włosy swoją dłonią.
           Myślałam, że to by pomogło. Że opanowałby się i dałby mi spokój, ale zaczął się panicznie śmiać, jakby chciał przez to wyrazić całą swoją frustrację. Podniósł dłonie w geście obronnym, odwrócił się i podniósł z ziemi butelkę whiskey. Upił kilka dużych łyków, a potem ponownie spojrzał, wytykając na mnie palec.
       - Ty. - wysyczał - To ty sprawiłaś, że nie chcę żadnej innej kobiety. - Jego głos był tak bardzo nasycony bólem, że nie mogłam wytrzymać i przymknęłam na chwilę oczy, ale on mówił dalej - Justin to dupek, który nie potrafi docenić tego, że ty go kochasz. Skurwiel nie rozumie, że powinnaś być moja! - warknął, na co otworzyłam oczy i obdarowałam go nienawiścią, bo dłużej już tego nie byłam w stanie słuchać. To bolało.
           Wyrwałam mu z dłoni butelkę i chciałam ją rozbić, ale był o wiele silniejszy, przez co mną szarpnął i zerwał z mojej szyi łańcuszek od mojego chłopaka. Poczułam ból na szyi, ale i w sercu. To był dla mnie znak największej miłości na świecie. Dave kiedyś musiał się z tym pogodzić, ale to, co teraz zrobił, było karygodne. Odepchnęłam go, wymierzyłam mu siarczysty policzek pod nagłym przypływem adrenaliny, która się we mnie wezbrała.
           Ukucnęłam i podniosłam prezent od chłopaka, po czym zacisnęłam go w dłoni i przyłożyłam do serca. - Tylko Justin ma wstęp do mojego serca. - wysyczałam z jadem, który aż palił moje wnętrze - Weź się w końcu w garść i zacznij postrzegać rzeczywistość, bo źle to się dla ciebie skończy, Dave. - Odbiegłam od niego i nie zwracając uwagi na nic innego, zamknęłam się w pokoju na górze, aby mieć odrobinę spokoju. Najpierw boląca wypowiedź Justina, a potem Dave, który był na mnie napalony do granic możliwości. Nie, za dużo tego wszystkiego jak na jeden, cholernie długi dzień. Położyłam się, przyłożyłam łańcuszek do swoich piersi i zasnęłam, marząc, aby Parker przyjechał do mnie jak najszybciej i wszystko wytłumaczył.
     

Justin's POV 

           Przebudziłem się coś koło jedenastej nad ranem. Przetarłem oczy i pierwsze co, to sprawdziłem jak trzymała się moja noga. Zaśmiałem się, widząc całkiem przyzwoity opatrunek. Powolnym ruchem wstałem i kuśtykając, wyszedłem z pokoju. Poszedłem najpierw do toalety, przemyłem twarz, a potem znalazłem się w kuchni.
    - No witam pana. - uśmiechnąłem się, widząc Jasona, czytającego gazetę. - Dzięki. - uniosłem śmiesznie swoje brwi - Świetny opatrunek. - prychnąłem, gładząc go dłonią.
    - Prowizoryczny, wybacz, ale nie mam wykształcenia medycznego, nawet nie jestem pieprzonym sanitariuszem, więc daruj sobie. - zaśmiał się i zwinął gazetę, rzucając ją na stół.
           Uwielbiałem tego człowieka i nie wyobrażałem sobie, iż miałoby go zabraknąć w moim cholernie dziwnym życiu. Przyłapałem go na tym, że mi się intensywnie przyglądał, więc rzuciłem chłopakowi pytające spojrzenie.
    - Widzisz, chodzi o to..- potarł kark dłonią i spoglądał wszędzie byleby ominąć moją sylwetkę, a już w ogóle twarz. - Dave nie odbiera telefonu. - mruknął i podrapał się po przedramieniu, jakby szukał sobie jakiegoś zajęcia.
           Ta wiadomość poniekąd zbiła mnie z tropu, ale przecież co mogło się im stać? Nikt, oprócz mnie i chłopaków nie wiedział, gdzie oni się znajdywali. Dave wiedział, że nie miał spuszczać oczu z mojej dziewczyny i ją pilnować, więc tak właśnie robił i był zajęty jej zachciankami. - Pewnie Amy zachciało się iść na spacer. - zaśmiałem się nerwowo i ująłem butelkę wody, wlewając w siebie jej zawartość - Thomas już wstał? - spojrzałem na kumpla - Obiecał, ze mnie zawiezie.
    - Nie, jeszcze nie. Nawet Bruce z chłopakami, pomimo tego, że śpią w salonie zajmując kanapę i podłogę. - zaśmiał się i potarł skroń.- Ale ja nie śpię. Pojadę z tobą. - wstał i zabrał swój pusty kubek po kawie, aby następnie wstawić go do zlewu. - Ciekawe jak Dave zareaguje, że akcja odbyła się szybciej. -spojrzał na mnie przelotnie. - To co, podrzucić cię, czy nie?
    - Bardziej przejmuję się Amandą, niżeli Dave'em, wiesz? - usiadłem przy stole i ująłem w dłoń ciastko, które obracałem - Potraktowałem ją jak ostatni dureń, ale wiedziała, że nie miałem wyjścia. - napiąłem mięśnie swoich ramion i przełknąłem ślinę, odkładając słodką rzecz na miejsce - Na dodatek wydzwaniał do mnie i cały czas mówił, że śpi, płacze... nie mogłem się skupić i kazałem mu ją pilnować. - przejechałem ręką po włosach - Tak, możesz mnie podrzucić - dodałem po chwili milczenia.
            Jason stanął przy lodówce, poprawiając na niej magnesy. - I tak jestem pełen podziwu dla Amy. Jest delikatną i wrażliwą dziewczyną.. nie mam pojęcia jak udało jej się wrócić do normalnego funkcjonowania. Wiesz...- odwrócił się w moją stronę, trzymając w dłoni magnes na wzór samolotu, który był w płatkach mlecznych. - Nie powinieneś być dla niej taki surowy. Ona na pewno ma jakieś granice wytrzymałości i wątpię, aby była w stanie znieść kolejne odrzucenie z twojej strony. - przyczepił magnes z powrotem i wyszedł, wcześniej mówiąc, iż za dziesięć minut byłby gotowy.
            Zacisnąłem usta i przejechałem dłońmi po twarzy. Tak, musiałem z nią porozmawiać. Musiałem jej wszystko wyjaśnić. Chciałem już z tym skończyć. Skoro teraz już nikt nam nie zagrażał, mogłem to rzucić w cholerę. Mogłem zabrać Amandę gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego miejsca, oczywiście zabierając ze sobą kumpli, a przede wszystkim Jasona. Chyba, że wybrałby inną drogę... 
            Wstałem i poszedłem do swojego pokoju. Przebrałem bokserki, wciągnąłem jeansy, a potem skarpetki. Miałem trochę problemu, aby je założyć, no ale dałem radę. Wyciągnąłem z szafy szarą bluzkę, ubrałem ją, a na nią wciągnąłem rozpinany, stylowy sweter. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym spryskałem się perfumami i uczesałem włosy. Amanda była moim sercem i chciałem, aby na mój widok ono mocniej zabiło. 
    -  Jestem gotowy. - ubrałem buty i zszedłem na dół, krzycząc ze schodów, a po krótkiej chwili Jason również zszedł na dół.
            W samochodzie oboje byliśmy milczący. Nie wiedziałem, jak go zagadać, gdyż w głowie układałem to, co mógłbym powiedzieć Amy. Jak miałem ją przeprosić? Tyle razy obiecywałem, że zmieniłbym się, a kolejny raz ją zawiodłem. Tłumaczyłem sobie, że wszystko co robiłem, robiłem dla niej - z myślą o niej i jej bezpieczeństwie. Pragnąłem jej szczęścia, chciałem widzieć jej uśmiech i miłość w jej oczach, kiedy nasze spojrzenia się spotykały.
    - Po prostu ją przytul i powiedz, ile dla ciebie znaczy. - mruknął Jason, a ja odruchowo na niego spojrzałem, oczekując dalszych wskazówek - To mądra dziewczyna i silna, na pewno sobie wszystko wyjaśnicie - posłał mi szybki uśmiech i wrócił ponownie wzrokiem na trasę. Wziąłem sobie jego słowa do serca i oparłem się o boczne drzwi, wpatrując się w przednią szybę. 
            Dotarliśmy po niecałych dwóch godzinach, bo ruch na drodze w niedzielne poranki nie był zbyt duży.
    - Pójdę z tobą, żebyś się nie pozabijał z Dave'em. - zaśmiał się, a ja zaraz za nim i oboje wyszliśmy z auta.
    - Ty, nawet ładnie tu. - kumpel podrzucił w dłoni kluczyki i rozejrzał się.
            Przytaknąłem, jednak nie zatrzymałem się, aby podziwiać widoki. Chciałem zobaczyć ten najpiękniejszy - Amandę. Moją Amandę. Niepewnym ruchem chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Zrobiłem krok do przodu, rozglądając się po otoczeniu. Cisza. 
            Ruszyłem dalej, wchodząc do kuchni, która była pusta. Wszedłem do salonu i przełknąłem ślinę. Wokół stołu leżały kawałki szkła, zapewne po butelce z alkoholem, bo rozciągała się także niewielka kałuża jakiegoś płynu. Uspokoiłem się, jednak tylko na chwilę. Kiedy dostrzegłem spodnie Dave'a, pomyślałem, że ten idiota robił największy bałagan z całej naszej grupy.
            Na kanapie go nie było, a więc musiał nieźle zabalować, bo zaczął rozbierać się już na samym dole. Wstałem i poczułem nagłe ukucie zazdrości. A co, jeżeli Amanda go widziała? Nagiego? Szybko odrzuciłem tę myśl, ale zaraz za nią nasunęła mi się kolejna wizja. Amanda z moim przyjacielem w łóżku. Warknąłem pod nosem i od razu ruszyłem na górę.
_____________________________________

Coś Was tutaj mało...
Gdzie jesteście? :((

Ciąg dalszy nastąpi...

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!

czwartek, 19 czerwca 2014

~ Rozdział trzynasty

             Z zaciśniętą szczęką szukałem swojego pistoletu. Kazałem Jasonowi ją schować zaraz po tym, kiedy straciłem Amy. Czułem potworny ból tamtego dnia. Chciałem skończyć z zabijaniem i z całą bezbarwną otoczką, dlatego kazałem mu schować broń, z której zginął McCann. Z zawziętością jej szukałem. Kiedy nagle usłyszałem głos przyjaciela.
      - Tego szukasz? - Odwróciłem się i ujrzałem jak trzymał w dłoni pistolet, bardzo cenny pistolet.
             Przytaknąłem i podszedłem do niego z wyciągniętą ręką, na co mój przyjaciel zareagował śmiechem. - Poważnie myślałeś, że schowam broń w piwnicy? Chyba nie znasz mnie zbyt dobrze..- wyciągnął rękę, tak iż broń była nad moją dłonią, jednak w ostatniej chwili przyciągnął ją z powrotem do siebie, jakby bawił się z jakimś dzieckiem. - Justin, musisz mi obiecać, że nie pozwolisz, aby gniew tobą zawładnął. Masz myśleć racjonalnie, bo my wszyscy walczymy dla ciebie i Amy.. Nie po to, byś mógł się w końcu wyżyć. Fakt, chcemy zniszczyć Nevila za cały ból i piekło, jakie zgotował Amandzie, lecz tutaj nie chodzi o to, bo dzisiaj walczymy o wasze szczęście. - Położył broń w mojej dłoni i potargał mi włosy. - Do roboty! - Krzyknął i ruszył przodem.
             Jeszcze przez krótką chwilę stałem w piwnicy i wpatrywałem się w przedmiot do zabijania ludzi. Przypomniał mi się dzień, w którym poznałem swojego kumpla. Dzień, który zmienił moje życie na zawsze.

             Był deszczowy wieczór. Szedłem w bluzie i przeklinałem każdego napotkanego człowieka, bo spotkało mnie najgorsze piekło w moim dotychczasowym życiu. Kiedyś nie znałem takiego bólu, jaki czułem już teraz, prawie każdego dnia. Moja matka zmarła. Byłem młodym gówniarzem, któremu zawalił się świat. Po jej śmierci już nie miał się kto mną zająć. Ale prawda była taka, że nie chodziło mi o troskę. Sam potrafiłem o siebie zadbać. Problem był w tym, że nie miałem ani pieniędzy, ani domu, ani chociażby osoby, z którą mógłbym porozmawiać. I wszystko byłoby cholernie popieprzone, gdybym nie wszedł do baru, na stacji benzynowej. Byłem nastolatkiem, a pojawienie się tak młodej osoby w takim miejscu, było szokujące dla ludzi, którzy tam przebywali. Zdjąłem kaptur i usiadłem przy pustym stoliku w prawym kącie. Wszyscy przez pierwsze pół godziny mnie obserwowali, ale nie obchodziło mnie to. Chciałem schronić się przed deszczem. To wszystko. Ale w pewnej chwili usłyszałem śmiechy z drugiego końca pomieszczenia. Ewidentnie ze mnie szydzili. Zacisnąłem pięści i oczy, po czym gwałtownie wstałem, ale ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą pewnego chłopaka. Nie wyglądał na jakiegoś bandytę, czy Bóg wie kogo. Powiedział, bym się nie przejmował i usiadł, bo chciał ze mną porozmawiać. Wypytał mnie o wszystko. A ja mu wszystko powiedziałem, nie bojąc się, że wydałby mnie komuś, albo coś by mi zrobił. Zaufałem mu. A gdy dowiedział się, że zostałem sam i nie miałem nic, powiedział coś, co utkwiło w mojej głowie do końca życia. " Pamiętaj, że nigdy nie jesteś sam. Jestem Jason i od dzisiaj będziesz musiał mnie znosić codziennie."

             Potrząsnąłem głową i zacisnąłem broń w dłoni idąc na górę, gdzie wszyscy byli już gotowi.
      - Butchers w samochodach, a my czekamy na ciebie. - Odezwał się Thomas i podszedł do mnie, aby mnie objąć. - Słuchaj, było między nami dużo nieporozumień i kłótni, ale cholernie się cieszę, że mogę teraz stać tutaj z myślą, że za moment wspólnie rozpierdolimy Nevila. - Zaśmiał się i odsunął mnie nie długość ramiona. - Ja i oni...- kiwnął głową na resztę mojego gangu. - Jesteśmy z tobą.
             Zaśmiałem się, czując niesamowitą radość. Dali mi tyle wsparcia i miłości, że nie byłbym w stanie stać się ponownie bestią, która wszystko niszczyła. - Jasne Thomas. - objąłem go i poklepałem po plecach w geście wdzięczności - Już niedługo wszystko będzie w jak najlepszym porządku. - westchnąłem i spojrzałem na drzwi, chowając broń - Idźcie, zaraz do was dołączę, muszę jeszcze coś zabrać. - uśmiechnąłem się i wszedłem do salonu, a chłopacy wyszli mówiąc, że miałem tylko pięć minut.
             Te pięć minut w zupełności mi wystarczyły, aby wygrzebać ze starych rzeczy w górnej szufladzie komody zdjęcie. Moje i mojej mamy. - Jak mamy zwyciężyć to razem, tak jak mówiłaś. - Uśmiechnąłem się i zgiąłem je na dwie części, po czym schowałem do kieszeni w spodniach i poszedłem do auta, a Jason odjechał z piskiem opon, będąc tuż za dwoma autami naszych wspólników.
             W samochodzie jeszcze raz powtórzyłem cały plan, mając nadzieję, że żadnemu z chłopaków nic by się nie stało. - Pamiętajcie, że bomba ma ustawiony licznik. Mamy dziesięć minut, aby wszystko załatwić. No i tylko chwilę po wybuchu, aby uciec, zanim ktoś wezwie policję. Wybuch nie będzie duży, ale zauważalny. - Obejrzałem się do tyłu, aby sprawdzić, czy wszyscy mnie zrozumieli. - Nie zostawiajcie po sobie śladów. Telefony zostają w samochodzie i cała reszta, która może naprowadzić na nas gliny - również. - dodałem poważnie, po czym swój telefon wrzuciłem do schowka.
             Czułem się odprężony, gdyż wiedziałem, że miałem wsparcie w tych cudownych ludziach. Amy była bezpieczna, a moja mama czuwała nade mną. Wiedziałem, że zawiodłem ją, wybierając taką ścieżkę w swoim życiu, ale teraz pragnąłem zmiany i ona doskonale o tym wiedziała.
             Przywódca drugiego gangu także miał przypomnieć chłopakom cały plan i obdarzyć ich takimi samymi uwagami, jak ja, swoich przyjaciół. Chciałem w końcu rzucić tę robotę w cholerę, ale to nie było takie proste. Każdy mnie znał i pragnął mojej śmierci, albo cierpienia. Dlatego każde rozwiązanie niosło za sobą jakieś dodatkowe komplikacje...
             Przystanęliśmy niecałe pięćset metrów od posesji Jack'a. Było nas tylu, że musieliśmy dać radę.
      - Dobra chłopaki, zabieramy beczki i obstawiamy nimi jego posesję. Dyskretnie. - Warknąłem, wyłączając swoje uczucia. Cieszyłem się, że potrafiłem to robić. - Bruce, pomóż Jasonowi zabrać bombę i idź z nim oraz Thomasem zamontować ją przy bramie. Wezmę resztę i pójdziemy na tył, ustawić fajerwerki. - mruknąłem i wyciągnąłem z auta karton środków pirotechnicznych.
             Będąc już na miejscu, rozstawiłem petardy w przystępnych odległościach razem z piątką pomocników. Schowałem się z nimi w zaroślach i czekałem na pozostałą trójkę. - Chłopaki pamiętajcie... - wyciągnąłem broń i ją odblokowałem, czując wewnętrzny gniew i ochotę zabicia tego gnojka - musicie mieć oczy szeroko otwarte. Nie chcę, aby któremukolwiek coś się stało jasne? - Zapytałem unosząc brwi. Skinęli głowami, a po chwili dobiegli do nas moi pozostali przyjaciele. - Odpalaj, za trzydzieści sekund północ, Justin. - Usłyszałem głos Jasona, a potem dłoń Thomasa, na swoim ramieniu. Zacisnąłem usta i kazałem Alanowi podłożyć zapałkę. - Wszyscy na boki, a potem na ogrodzenie. Migiem! - Syknąłem zduszonym głosem i sam wdrapałem się na mur tak, by widzieć, jak zaszokowani ludzie Nevila wybiegaliby na zewnątrz.
             Nade mną zaczęło robić się kolorowo, zupełnie jak w Sylwestra. Szeroko się uśmiechnąłem i już po chwili, jeden za drugim wybiegał z mieszkania. Daniel, Bruce i Mark wiedzieli, że to byli już wszyscy, dlatego wrzucili im pod nogi zasłonę dymną i nie czekając dłużej, wkroczyli na teren ogrodu. Petardy nadal wystrzeliwały w powietrze, co ich dodatkowo ogłuszało.
             Wskoczyłem na dość przyzwoicie skoszoną trawę i z uśmiechem na twarzy zabiłem pierwszego z nich. Usłyszałem zaraz po moim strzale - kolejne. Nie przyglądając się dłużej temu zapierającemu dech w piersi widowisku, pobiegłem w stronę domu. Rękę z bronią trzymałem blisko ciała i skupiłem się, aby być czujnym. Nevil był dość przebiegłym typkiem. Przemierzyłem dolny hol, ale nigdzie go nie było. Uciec także nie mógł, bo gdyby zaczął otwierać bramę, to mój czujnik od bomby zacząłby pikać.
      - Shadow...czy ty nigdy nie odpuścisz? - Zaśmiał się mój wróg i wtedy poczułem spluwę przy swoim karku.
             Zaszedł mnie od tyłu, co dało mu przewagę. Cały się napiąłem i w jednej chwili jakbym zdarł z siebie skórę, odwróciłem się i uderzyłem go z kopniaka w pistolet, a potem w twarz. Zaczęła lecieć mu krew, co mnie jeszcze bardziej rozwścieczyło. - Nigdy. Więcej. Nikogo. Nie. Skrzywdzisz. - Warknąłem, robiąc przerwę między słowami i kopnąłem go mocno w brzuch. To były sekundy, nie panowałem nad sobą. - Zgnij. W. Piekle. - Wycedziłem przez zaciśnięte zęby i wycelowałem w niego bronią. Nevil, mimo iż był bezsilny, a krew sączyła mu się z ust, nie darował sobie.
      - Shadow..- wypluł krew, która zalegała mu w buzi i mówił dalej. - I tak jesteś zwykłym śmieciem. Może i teraz zginę, ale ze świadomością, iż i tak dobitnie zniszczyłem twoje życie. - Uniósł się lekko na łokciu i wbił we mnie wrogie spojrzenie. - Zaskoczyłeś mnie tą.. wizytą. - mówił bezmyślnie, więc tylko pokręciłem głową, napawając się jego cierpieniem. - Amanda cię nienawidzi... - jąkał się - zgotowałeś jej piekło.. - dodał, próbując wstać, na co szybko zareagowałem i pchnąłem go na ścianę, obijając mu twarz pięściami, kurczowo zaciskając broń - Jeb się, Shadow.. - wysyczał.
             Stanąłem przed jego obitym ciałem i gardłowo się zaśmiałem. - Spierdalaj, Jack. - warknąłem i wycelowałem w jego serce. Tak bardzo pragnąłem jego śmierci. Chciałem, by cierpiał, by posmakował, jak smakowały jego grzechy, jego występki i tortury względem miłości mojego życia. Nacisnąłem na spust i obdarowałem go trzema kulkami; dwie w serce, a jedną w głowę. Nim zdążyłem się odwrócić, usłyszałem krzyk Jasona.
      - Justin! Kurwa Justin! -  Zmarszczyłem brwi i dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że lada chwila mógł nastąpić wybuch.
             Kopnąłem zwłoki Nevil'a i ruszyłem w stronę wyjścia. Stojąc na progu, zauważyłem, że na posesji leżały ciała wspólników tego sukinsyna. Uśmiechnąłem się i poklepałem się w klatkę piersiową, w miejscu gdzie kryło się moje serce. - Teraz jest dobrze. - Mruknąłem pod nosem.
      - Justin, kurwa! - Odwróciłem się w stronę, skąd dobiegał krzyk.
             Jason kiwał ręką, abym się pośpieszył. Zrobiłem kilka kroków, praktycznie zdążyłem zejść ze schodów, kiedy usłyszałem wystrzał, a następnie poczułem okropny i silny ból w udzie. Spojrzałem w lewą stronę i dostrzegłem jakiegoś skurwysyna, który ostatkiem sił trzymał broń w dłoni. Zacisnąłem dłoń na ranie i podszedłem do niego wolnymi krokami nie myśląc o niczym, tylko o tym, aby każdy z tych popaprańców zniknął z powierzchni ziemi. Aby każdy w moim mieście wiedział, kto miał największą władzę. 
             Stanąłem nad chłopakiem, który mógł być w moim wieku i kucnąłem przy nim. Najpierw poklepałem go po placach, a po kilku sekundach przyłożyłem broń do jego głowy i po prostu strzeliłem. Z rany zaczęła wypływać krew, a ja dotknąłem jej i cieszyłem się brunatno-czerwonym kolorem.
             Z amoku wyciągnęły mnie ponowne, tym razem zdecydowanie silniejsze wrzaski. Bomba.... Przekląłem na siebie w myślach. - Mogłem ustawić ją na piętnaście minut. - Warknąłem i wstałem. Rana była cholernie głęboka, przez co chodzenie zajmowało mi dwa razy więcej czasu, niż zwykle.
      - No już, kurwa! - Wrzasnąłem, podążając w stronę muru na tyłach mieszkania. 
      - Ja pierdole, Justin! - Usłyszałem i ujrzałem Jasona, biegnącego w moją stronę. 
             Panicznie się zaśmiałem, idąc dalej w ich stronę. - Wracaj idioto, nic mi nie jest! - Dodałem, ale nim zdążyłem cokolwiek zrobić, wziął mnie na swoje plecy i zaczął biec w kierunku pozostałych. 
      - Trzydzieści sekund! - krzyknął Bruce
             Starałem się jak tylko mogłem, ignorując ból na tyle, na ile mi pozwalał. Nie byłem zły na Jasona, że w ogóle przybiegł po mnie. Nie musiałbym się tak cholernie martwić wybuchem, gdyby jego nie było obok mnie. Kiedy byliśmy już przy bramie, reszta chłopaków, była daleko w przodzie. Zrozumiałem, że to już nie była zabawa. Odsunąłem od siebie przyjaciela i popchnąłem go do przodu.
      - Biegnij! - Warknąłem, a on spojrzał na mnie jak na idiotę. - No, kurwa biegnij! Czego nie rozumiesz?! - Krzyknąłem jeszcze głośniej, starając się iść jak najszybciej. 
             Jason próbował coś powiedzieć, ale wycelowałem w siebie bronią i syknąłem. - Zabije się sam, jeśli nie pobiegniesz. - Mój głos był przepełniony żalem, ale nie mogłem pozwolić, aby z mojej głupoty zginął, był dla mnie zbyt ważnym człowiekiem.  
             Bez słowa zaczął biec do przodu, a ja swoim tempem próbowałem się wydostać z tego piekła, jakie miało powstać za kilka sekund. Byłem kilka metrów od bramy, kiedy usłyszałem pierwsze wybuchy. Odwróciłem się na chwilę i wtedy to się stało. Wszystko poszło idealnie z małym drobiazgiem - byłem w zasięgu wybuchu.
             Ponownie zacząłem się oddalać, ale nie dość, że nie mogłem normalnie iść, a co dopiero biec, to jeszcze na dodatek drzewo zatarasowało mi drogę. Nie wiedziałem co zrobić. Byłem bez wyjścia, a ogień pożerał już nie tylko dom i ogród, ale i las, który się za nim rozciągał i w którym się teraz znajdowałem. - Ja pierdole! - Syknąłem, chowając broń do tylnej kieszeni.
      - Justin, kurwa chodź tu! - Z lewej strony wybiegł Jason. 
             Zaskoczony podszedłem do niego, jednakże on wyszedł w moją stronę i ponownie wziął mnie na plecy - Jesteś pierdolonym gnojkiem, ale moim przyjacielem i jeżeli myślałeś, że naprawdę byłbym w stanie cię tu zostawić.. - parsknął - to grubo się myliłeś palancie. - przeszedł przez jakieś dziwne zakamarki w lesie i nagle znaleźliśmy się na autostradzie i obok nas zatrzymał się mój samochód. - W samą porę. - wsadził mnie do środka i usiadł obok mnie, zamykając drzwi.
      - Dzięki, stary. - mruknąłem i spojrzałem na kumpla, który w tym samym momencie posłał mi poważne spojrzenie. Zmarszczyłem brwi i chciałem się odezwać, jednak on walnął mnie w tył głowy i zaczął swój monolog. - Popierdoliło cię? Co ty sobie myślałeś?! Jesteś takim dupkiem, że sam mam ochotę cię wysadzić! - Wrzasnął, a ja szeroko się uśmiechnąłem, wcześniej oblizując suche usta. - I z czego się cieszysz? Nienawidzę cię, Parker. - Dodał, ukrywając uśmiech. 
             Zaśmiałem się jeszcze głośniej, po czym objąłem go ramieniem - Stary, wiem, że mnie kochasz jak brata. A ja ciebie. - Tym razem to ja poczochrałem jego włosy i z ręką przełożoną przez niego, oparłem się o zagłówek - Ja pieprze, co za dzień... - Westchnąłem, wpatrując się w sufit. - Zadzwońcie do Amandy i Dave'a. Niech wracają... - Szepnąłem, drugą ręką przejeżdżając po czole. 
      - Serio? A nie byłoby lepiej, jakbyś ty tam pojechał? Przyda wam się spokój.. Dave'a zabiorę ze sobą, tutaj, więc będziecie tam sami. - Mruknął Thomas i dodał gazu, gdyż wszyscy zaczęliśmy słyszeć nadjeżdżającą policję. - Mogę zawieźć cię dzisiaj rano, jak się wyśpisz i ogarniesz. - Uśmiechnął się do mnie, kiedy nasze spojrzenia na siebie natrafiły w lusterku.
             Zgodziłem się na jego propozycję i dalszą drogę do domu przegadałem z Jasonem. Byłem mu cholernie wdzięczny, za wszystko. Uświadomił mi, że była jeszcze nadzieja na normalne życie. Nigdy nie byłbym w stanie mu za wszystko podziękować. Stworzył mi rodzinę, dom... Otoczył miłością. Byłem mu oddany.
      - Kładź się. - Położył mnie w moim łóżku.
            Zaraz po chwili zdjął moje buty, skarpetki i spodnie, a Bruce przyniósł mu potrzebne rzeczy, aby opatrzyć moją ranę. Nie czułem aż tak dużego bólu, ale kilka razy mnie zabolało. Wsunąłem sobie pod głowę poduszkę, a jej miękkość od razu mnie ukoiła. Byłem cholernie zmęczony i nie musiałem długo czekać, by zasnąć. Zamknąłem powieki, a moim ciałem zawładnęła pożądana beztroska i spokój, który od dłuższego czasu był mi zupełnie obcy. Jakby omijał mnie szerokim łukiem.


Amy's POV

            Po godzinnym staniu w ulewie i burzy, postanowiłam wrócić do domku. Zdjęłam buty i bluzę, a zaraz potem koszulkę i spodnie, gdyż nie chciałam się przeziębić jeszcze bardziej. Zaniosłam wszystko na górę i rozejrzałam się za jakimiś rzeczami. Pożyczyłam od Dave'a dresy, swój stanik porzuciłam w jakimś kącie i się ubrałam, po czym zeszłam na dół. Od razu ujrzałam chłopaka siedzącego w kuchni. Gdy się zbliżyłam, dostrzegłam, że pił whiskey, które miałam zamiar skosztować, ale niestety nie mogłam, bo mi zabronił. 
            Parsknęłam pod nosem i podeszłam do szklanych drzwiczek, wyciągnęłam kryształowe naczynie i bez oczekiwania na pozwolenie, nalałam sobie alkoholu, po czym upiłam spory łyk. O kurwa. Była naprawdę mocna, co pobudziło mnie natychmiastowo. Usiadłam na krześle i oblizałam usta, po chwili je zaciskając. 
      - Co, mocna nie? - Zaśmiał się, jak gdyby nasza kłótnia nie miała miejsca. 
            Skinęłam głową, ponownie biorąc szklankę w górę, a gdy przełknęłam kolejny łyk, Dave szeroko się uśmiechnął. Dziwiło mnie jego rozradowanie. Był nazbyt uśmiechnięty i mało mówił, co mi się z lekka nie podobało. 
      - Coś się stało? - Zapytałam z nadzieją uzyskania satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. - Masz świetny humor, a jeszcze niecałe dwie godziny temu, niemalże chciałeś mnie pożreć swoimi wilczymi zębami. - prychnęłam. 
      - Cóż... - Wydął usta i skierował wzrok na szklankę, zwinnie obracając ją w swoich palcach - Powiedzmy, że nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. - Wzruszył obojętnie ramionami i wstał - Chodź, obejrzymy coś, nie ma sensu się dłużej kłócić. - Wyciągnął w moją stronę dłoń, po czym ją ujęłam, a on w drugą chwycił butelkę oraz swoją szklankę i zaciągnął mnie na górę. 
            Usiadł na łóżku, pod ścianą i włączając telewizor, poklepał miejsce obok siebie, abym je zajęła, więc tak zrobiłam. Dolał mi whiskey, wcześniej pytając, czy jeszcze bym chciała i zaczął mówić coś o Ninie, ale szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się o niej rozmawiać. 
      - Dzwonił do mnie Justin... - Mruknął, a ja zatrzymałam szklankę przy ustach, nie opuszczając jej. - Amy, naprawdę nie chcę ci tego mówić... - jęknął, pocierając swoje czoło dłonią. 
      - Dave, mów. - Powiedziałam tak stanowczo, że sama się siebie przestraszyłam, bo nie sądziłam, że mój głos mógłby brzmieć tak władczo. 
      - Stał się Shadow... chyba na dobre. Nie kazał nam wracać... Znaczy...tobie... - Wypuścił powietrze z płuc, które ewidentnie wstrzymywał - Nie zostawię ciebie tutaj, nie bój się o to. - Dodał, spoglądając na mnie. 
      - Ty chyba żartujesz... - Powiedziałam cicho, a szklanka wysunęła się z mojej ręki i upadła na łóżko, a alkohol rozlał się na moich spodniach. - To niemożliwe...
_______________________________________________
No Kochani, nowy rozdział za Nami :)

Jak wrażenia?
Jakieś specjalne oczekiwania?
Bardzo Wam dziękuję za to, że jesteście. :3

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ! ♥

piątek, 6 czerwca 2014

~ Rozdział dwunasty

Justin's POV

            Minęły cztery godziny, odkąd Dave zabrał moją Amandę z dala od tego gówna. Nevil był zbyt niebezpieczny, dlatego nie mogłem narazić jej na takie niebezpieczeństwo. Po rozmowie z Jasonem, przyznałem mu rację. Cholernie źle postąpiłem, tak traktując swoją dziewczynę. Przecież to nie była jej wina, a mimo to moja reakcja była właśnie taka. Jakbym całe zło w swoim życiu zawdzięczał właśnie Amy. Długo głowiłem się, czy nie wsiąść do auta i do niej pojechać, ale nie mogłem sobie na to pozwolić, bo wtedy wszystko poszłoby w cholerę.
            Zbliżała się szesnasta i mieliśmy tylko cztery godziny, aby przygotować potrzebne materiały do jutrzejszego planu nocnego, w którym Jack i jego banda w końcu odeszliby w zapomnienie.
      - Dave dzwoni. - powiedział Jason, rzucając mi telefon na kolana.
            Mocno ścisnąłem urządzenie i przyłożyłem do ucha, a wtedy mój kumpel zaczął mówić. - Jesteśmy na miejscu. Amy zasnęła w samochodzie, ale przeniosłem ją do łóżka. - Chciałem coś odpowiedzieć, ale chłopak zaczął dodawać kolejne słowa. - Justin, jesteś cholernym dupkiem, bo ta dziewczyna ciągle coś przechodzi, a ty non stop ją dobijasz. Całą drogę płakała, nie reagując w ogóle na moje słowa. - parsknął, a ja słyszałem, że się przemieszczał, prawdopodobnie wychodząc na dwór
      - A ty mógłbyś już przestać mnie pouczać. - warknąłem i wstałem, aby pozostali nie słyszeli mojej rozmowy - Mam nadzieję, że tym razem mnie nie zawiedziesz. - westchnąłem dość ciężko i wyszedłem na taras, wciągając po chwili świeże powietrze do swoich płuc - Amanda jest moją kobietą, a jeżeli włos spadnie z jej głowy... - zacisnąłem palcami swoje powieki, bo do końca nie potrafiłem znieść myśli, że przebywała teraz z moim kumplem zamiast ze mną, który na dodatek żywił do niej miłość - Traktuj ją jak siostrę, nie jak dziewczynę. Ona tego właśnie potrzebuje, brata. - mówiłem nieco spokojniej, będąc naprawdę zdesperowanym człowiekiem w tym właśnie momencie.
            Pamiętałem, że Amy przez pewien czas była bardzo związana z Dave'em, dlatego bałem się, że te uczucia mogłyby wrócić. Ufałem Amandzie bardziej niż komukolwiek, ale nie jemu.. Dave był taki jak ja, walczył do końca i podążał nawet najtrudniejszą ścieżką, byleby na końcu zdobyć to, czego pożądał i chciał. Doskonale wiedziałem, że czuł coś do mojej dziewczyny. Widziałem w jego oczach to, co każdego ranka dostrzegałem w lustrze w swoich oczach, kiedy myślałem o tej pięknej brunetce - miłość.
      - Justin, przestań mnie pouczać. - powtórzył moje słowa, przez co zdenerwował mnie jeszcze bardziej.- Wiesz... Amanda się chyba obudziła. Do usłyszenia. - rozłączył się, a ja wrzasnąłem z frustracji.
            Byłem kłębkiem nerwów. Bałem się, że tak po prostu mógłby mi ją odebrać. Tym wyjazdem dałem mu duże pole do popisu. Natarczywe myśli nie były w stanie mnie opuścić. Czułem się jak ostatni dupek.
      - On wie co robi. - za swoimi plecami usłyszałem kroki i głos Thomasa - To że ją faktycznie kocha, nie oznacza zaraz, że ci ją zabierze, jesteście kumplami no nie? - poklepał mnie po plecach i stanął obok mnie, również opierając się o metalową balustradę.
            Przełknąłem ślinę i patrząc się w odległy punkt, mruknąłem. - Dopiero ją odzyskałem, a teraz znowu jest, kurwa, z dala ode mnie. W dodatku z Dave'em. - zacisnąłem dłonie na rurce tak, że poczułem na niej swoje kropelki potu.
            Gwałtownie się odepchnąłem i odwróciłem, wchodząc z powrotem do mieszkania. Omijając Jasona wszedłem na górę, a gdy przekroczyłem próg pokoju, poczułem zapach ubiegłej nocy. W powietrzu unosił się aromat naszego seksu. Oblizałem nerwowo wargę i usiadłem na brzegu łóżka, ujmując w rękę jedną z trzech poduszek. Ścisnąłem ją, dając upust emocjom.
            To było już nie do zniesienia. Ciągłe ucieczki, walki, bójki. Czy normalne życie było mi na tyle odległe, bym nie mógł go złapać? Mój świat był jak bańka mydlana. Ile jeszcze musiałem ich przebić, aby wyjść na prostą drogę? By nie musieć martwić się o to, czy ktoś zabiłby mi dziewczynę, albo któregoś z kumpli. Dlaczego to wymagało ode mnie aż tak dużych poświęceń jak Amanda?
            Musiałem udowodnić samemu sobie, jak i pozostałym, że zasługiwałem na szczęśliwe życie z tą dziewczyną. Wstałem, odkładając poduszkę na pościel, po czym podszedłem do swojego biurka i wyciągnąłem stary notes. To był ten notes, w którym opisywałem swoje wszystkie uczucia, zaraz po zniknięciu Amy. Znajdowały się w nim moje wszystkie odczucia: żal, nienawiść do samego siebie, rozpacz i cholerna tęsknota, która ponownie zaczęła mi się udzielać. Dlatego go otworzyłem i poszukałem czegoś do pisania.
            Napisałem to wszystko, co zalegało mi na sercu. Świadomość, że ona miała mój łańcuszek dawała mi w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa. Ufałem jej i wiedziałem, że jej miłość do mnie także była bardzo silna...
            Po niecałej godzinie zszedłem na dół razem z pamiętnikiem, który owinąłem białą wstążką. Odszukałem wzrokiem Jasona i czekałem, aż na mnie spojrzał. Skinąłem głową, aby wyszedł ze mną przed dom. Uczynił to, a już po kilku minutach stałem z nim na tarasie, czując zimny wiatr, otulający moje ciało.
      - Chciałbym cię prosić, abyś przekazał to Amandzie, gdybym poległ. - Podałem mu przedmiot, który skrywał całego mnie i spojrzałem na niego.
      - Justin, daj spokój. Nie polegniesz, rozumiesz? - Kumpel ujął dłonią moje ramię i lekko mną potrząsnął - Justin, wyjdziemy z tego cało, przecież zawsze wychodzimy... Poza tym.. - wciągnął powietrze do płuc i spojrzał w niebo - Twoja matka czuwa nad tobą i dobrze wiesz, że nie pozwoli ci zginąć... - mruknął, a mną zawładnęła kruchość.
            Moja matka była tam, u góry i czuwała nade mną. Bardzo czułem jej opiekę i opatrzność, podczas większych, jak i tych mniejszych akcji. Mimo, że jej tu nie było, ona istniała. Nie tyle, co w sercu, ale i życiu. Zawsze była obok mnie. Tuż za mną. Nieważne jaką przybierała pozycję, ale udawało się jej mnie obronić.
      - Tak, masz rację. - Przymknąłem powieki i na kilka minut odpłynąłem.
            Jason nadal stał obok, gdyż czułem jego dłoń na swoich plecach. Darzył mnie braterską miłością, jak rodzony brat. Byłem mu za to wdzięczny.
      - Ale to i tak nie ma znaczenia, bo chcę, aby ona to miała. - Ponownie podałem mu notes - To dla mnie ważne. - Zagryzłem wewnętrzną część policzka, czując, jak moje oczy wypełniały się łzami.
            Mój przyjaciel tym razem mi uległ. Odebrał ode mnie podarunek dla panny Brown, a następnie objął ramieniem, a ja go do siebie przytuliłem. Jason był dla mnie kimś więcej, niżeli przyjacielem. Był bratem i kiedyś tylko jego miałem. Nie znałem żadnych innych ludzi, tylko jego.
      - Dzięki... - mimo, że się powstrzymywałem, to i tak uroniłem kilka łez.
            Poklepał mnie kojąco po plecach i powiedział kilka słów otuchy. Zaśmiałem się, gdy wspomniał o tym, że jeżeli coś robiliśmy , to zawsze razem. I jeżeli teraz mieliśmy mieć akcję i gdybym był w opałach, to by mi pomógł bez wahania.
             
Amy's POV 

            Obudziłam się na miękkiej, brązowej pościeli, a wokół mnie nie było ani jednej, żywej duszy. Usiadłam na brzegu łóżka, przetarłam zmęczone on płaczu oczy i dostrzegłam, że dotarliśmy już na miejsce i Dave prawdopodobnie położył mnie spać. Odszukałam wzrokiem zegarek, który wskazywał, że za niedługo Justin obmawiałby plan z jakimś innym gangiem, który miał mu pomóc.
            Przez całą drogę nie potrafiłam opanować pustki w sercu. Nawet się ze mną nie pożegnał, nie pocałował i nie pokazał, że wszystko byłoby dobrze. Martwiłam się i to cholernie, bo Justin będąc Shadow, był mi tak bardzo odległy... Był zdolny zniszczyć Jack'a, ale kosztem tego mogło być jego życie. Gdy ostatni raz było mi dane spojrzeć na jego twarz, dostrzegałam w niej ból i strach. Ale nie mogłam nic zrobić...
      - Już wstałaś? - Usłyszałam głos Dave'a, a potem ujrzałam jego, wychodzącego z jakiegoś innego pomieszczenia.
            Skinęłam głową i wstałam, po czym odgarnęłam włosy za ucho i podeszłam do okna. Byliśmy nad jeziorem, gdzieś w lesie. Było cicho, spokojnie. Może i tego właśnie potrzebowałam, ale strach zrobił się jeszcze większy, bo z każą kolejną minutą napięcie było coraz gorsze do zniesienia.
      - Amy, słońce. Chodź. Pokażę ci coś.- Honi ujął mój nadgarstek i bez mojej zgody pociągnął lekko, więc za nim poszłam.
            Przeszliśmy przez mały salonik, a potem weszliśmy po schodach na górę. Przystanęliśmy przy drzwiach od ostatniego pokoju, ale nim tam weszliśmy, przykrył moje oczy swoją ręką. Usłyszałam, jak przekręcił klamkę i drzwi ze skrzypnięciem się otworzyły. Drugą dłoń położył na moich biodrach i popchnął, bym postawiła kilka kroków do przodu. Prowadził mnie i nadal nie kazał otwierać oczy, nawet nie zdjął z nich ręki.
      - Jeszcze moment... - Jego głos był taki tajemniczy i zarazem radosny, że naprawdę nie wiedziałam, co takiego dla mnie przygotował.
            Nagle poczułam zimny wiatr we włosach, a moja skóra się gwałtownie najeżyła. Kazał mi przejść przez próg, mieć nadal zamknięte oczy, a nim się spostrzegłam, położył moje obie dłonie na zimnej, metalowej rurce. Stanął za mną i poczułam jego ciało przylegające do mojego. Objął mnie w talii i szepnięciem oznajmił, abym otworzyła swoje oczy.
            Uniosłam powieki, a przede mną rozciągało się sporych rozmiarów jezioro, przypominające bardziej morze. Niebo było zachmurzone i złudnie stykało się z wodą. Zielone drzewa kołysały się to na prawo, to na lewo, nieustannie wydając z siebie miły dla uszu szelest. Nad brzegiem pływały kaczki, a w powietrzu unosiły się mewy. Wciągnęłam głośno świeże powietrze, mocniej zaciskając dłonie na barierce. Dave zrobił dokładnie to samo, mocniej obejmując mnie w talii. Zaśmiał się i pocałował mój policzek z zapytaniem, czy mi się podobało.
      - Tak, ale... - oblizałam usta, czując w pewnym stopniu ból - wolałabym, aby Justin też tu był... - odwróciłam się i położyłam swoją głowę na jego torsie, tonąc w jego objęciu.
            Zaczął mnie pocieszać, że już niedługo wszystko by się zmieniło. Zaczęlibyśmy wszyscy nowe życie gdzieś daleko stąd. Jego głos był kojący i dawał mi jakąś wiarę na to, że faktycznie to wszystko samo mogłoby się dobrze ułożyć.
      - Chodź, zrobię coś do jedzenia. Nie uwierzę w to, że nie jesteś głodna. - Zaśmiał się i popchnął mnie do drzwi.
            Tak, byłam głodna. Gdy robił naleśniki, tak bardzo niecierpliwiłam się, aby je zjeść... Cieszył go ten widok, bo rzadko kiedy bywałam aż tak głodna. Podał mi w pewnej chwili na talerzu kilka porcji i życzył smacznego, samemu zajadając się tym smakołykiem.
      - Co to jest? - zapytał, ujmując dłonią mój łańcuszek
            Przełknęłam kęs, po czym sama na niego spojrzałam, a on go puścił. Przejechałam po nim palcem wskazującym ciesząc się, że mógł mi go dać przed tą całą aferą.
      - Prezent od Justina. - Mruknęłam i puściłam kluczyk, który był zawieszony na łańcuszku, a Dave intensywnie wpatrywał się w moją twarz, następnie przesunął wzrok na wisiorek.
      - To jest banalne...- Prychnął po chwili namysłu i bez dalszego wyjaśnienia, zaczął zajadać się naleśnikami.
            Nie zareagowałam na jego zaczepkę, bo nie chciałam się z nim kłócić. Miałam spędzić z nim w tym miejscu Bóg wie, ile czasu, więc nie zamierzałam znosić jego niezadowolenia z powodu mojego związku z jego przyjacielem, z którym od dłuższego czasu kłócił się z mojego powodu.
            Zjadłam tylko połowę tego, co mi dał. Jedzenie było bardzo dobre, ale straciłam apetyt, przez jego humorki. Ujrzałam za nim, w szafce za szkłem butelkę z alkoholem. Dokładnie taką samą, jaką miał Justin. Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam usta, po czym wstałam i ją wyjęłam. " Mal Diva Whiskey " Taki widniał napis na butelce. Rocznik 86... Uniosłam brwi z zaskoczenia i wyjęłam szklankę oraz korkociąg, aby otworzyć butelkę. Poczułam rękę chłopaka na swoim ramieniu i odwróciłam głowę.
      - To nie jest dobry pomysł. - Wyjął mi ją z ręki, po czym odstawił na miejsce i zamknął drzwiczki od szklanej szafki.
            Wszystko w moim wnętrzu zaczęło drżeć z gniewu. Co on sobie myślał? Najpierw miał widzimisię o mój związek z Justinem, a potem matkował  mi, kiedy ja byłam już dużą dziewczynką i potrafiłam decydować sama o sobie, chcąc jedynie trochę się napić.
      - Nie potrzebuję niańki. - Z głośnym hukiem, odstawiłam szklankę.
            Dave wpatrywał się we mnie z zaciśniętą szczęką. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo starał się mnie kontrolować.
      - Zachowujesz się w tej chwili, jakbyś był moim młodszym, a nie starszym bratem, wiesz? - Warknęłam i parsknęłam - Robisz dobrą minę do złej gry. Tak samo jak dziecko, gdy zabierze się jego zabawkę. Tupie, płacze - rozłożyłam ręce - ale matka i tak mu nie odda, bo chciałaby, aby miał karę. - ciężko westchnęłam i niechcący zahaczyłam dłonią szklankę, która się przewróciła i sturlała się po wyspie kuchennej na ziemię, po czym słyszalne było jej rozbicie - Nie potrzebuję stałej kontroli. Nie miałam jej przez ostatnie miesiące i popatrz... - wskazałam na siebie, sztucznie się uśmiechając - żyję i mam się dobrze. - przełknęłam ślinę i oblizałam usta, bo nagle zrobiły się bardzo suche - Więc teraz daj mi odrobinę swobody i nie truj mi dupy, bo to tylko pogorszy stan rzeczy. - dodałam i odeszłam od niego.
      - Jasne, bo to ja chciałem skoczyć z mostu... - Usłyszałam jego głos za sobą i momentalnie się zatrzymałam.
            Przejechałam językiem po górnym rzędzie zębów, po czym mocno zagryzłam wargę, aby się opanować. Wypuściłam cicho powietrze z płuc i ruszyłam do pomieszczenia, gdzie znajdowało się łóżko, w którym wcześniej spałam.
            Dotarło do mnie, że już nigdy nic nie byłoby takie samo, jak wcześniej. Byłam głupią dziewczyną, która miała swoje marzenia o idealnym życiu, z idealnym chłopakiem, idealnymi przyjaciółmi, w idealnym domu. Jednak w tamtym momencie, już nic się nie zgadzało. Wręcz wzajemnie się dyskwalifikowało.
            Justin, który ponownie dopuścił do siebie Shadow planował jakąś akcję, będąc z dala ode mnie, a ja byłam zmuszona, by znosić naburmuszonego Dave'a. Przejechałam dłońmi po twarzy i usiadłam po turecku na łóżku, wzrokiem mierząc pokój. Był pomalowany na biało, a meble i łóżko było zrobione z drewna, ale takiego lepszego... Skierowałam wzrok na okno. Pogoda powoli się psuła. Nad jeziorem gromadziły się ciemne chmury, przez co woda przybrała dużo ciemniejszy kolor.
            Postanowiłam zrobić coś z tą ciszą, która tak bardzo mi doskwierała. Ponownie zeszłam na dół, jednakże chłopaka nigdzie nie było, co mnie ucieszyło, bo nie przyszłam tu do niego. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś telefonu. Ale pustka. Ani śladu takiego urządzenia. Weszłam do innych pokoi, które były na dole, jak i na górze, ale wychodziłam z nich z pustymi rękoma. Oblizałam nerwowo usta i dostrzegłam, że drzwi od pokoju Dave'a były uchylone. Zagryzłam lekko wargę i do nich podeszłam, lekko popychając. Otworzyły się i ujrzałam pokój w kolorze ciemnego granatu z białymi meblami. Niecodzienny to był widok. Zmarszczyłam brwi i weszłam do środka, a moją uwagę przykuł telefon komórkowy, który leżał na białej pościeli, koło jego rzeczy.
      - Super. - Szepnęłam i ujęłam go, siadając na materacu.
            Odblokowałam go i odszukałam na liście kontaktów swojego chłopaka. Miał jego zdjęcie, przez co dopiero po kilku minutach patrzenia na nie, zdecydowałam się wybrać do niego numer. Usłyszałam jego głos po czterech sygnałach.
      - Dave kurwa, jeżeli chcesz mi powiedzieć, że Amanda ma się dobrze i tylko płacze, to sobie daruj, bo kurwa, mam ważniejsze sprawy. Jesteś tam, to ją pilnuj. Po to cię z nią wysłałem do cholery... - Syknął, a po kilku sekundach się rozłączył.
            Zadrżała mi ręka, przez co telefon po prostu mi się z niej wysunął. Przełknęłam gule, która powstała w moim gardle i wstałam, aby wyjść z pokoju. Oddech miałam szybki i urywany, a moje ciało było pokryte dreszczami.
            Szłam, nie miałam pojęcia dokąd, cały czas mając jego oschły ton głosu w głowie. Serce biło mi jak oszalałe, a rozum podpowiadał, że Parker tak naprawdę miał gdzieś, co czułam i jak bardzo byłam spragniona jego dotyku. Pozwoliłam kilku łzom spłynąć po moim policzku, jednakże nie szlochałam. Nie tym razem. Zaczerpnęłam głośno powietrza, nagle stojąc kilkanaście metrów od jeziora. Przymknęłam powieki, rozkoszując się ciszą, która koiła moje myśli.
            Otuliłam się rękoma i po prostu oddychałam. Mimo przyjemnego dla uszu szelestu drzew i szumu wody, nadal miałam w głowie jego obojętność wypowiedzianych słów. A może gdyby wiedział, że to byłam ja, że to ja dzwoniłam, nie powiedziałby tak?
      - Jasne... - usiadłam na piasku, czując, jak woda chwilami stykała się z moimi stopami i obdarowywała swoim zimnem.
            Otworzyłam oczy i nagle ujrzałam przed sobą błyskawicę, a zaraz po chwili rozległ się silny grzmot. Serce niemalże podskoczyło mi do gardła i poczułam przerażenie, lecz mimo strachu, siedziałam wciąż w tym samym miejscu. Zaczęłam wyczekiwać kolejnej błyskawicy, a kiedy się pojawiła, uśmiechnęłam się, mimo tego, iż serce biło mi bardzo szybko i z każdą kolejną sekundą biło szybciej.
            Mój Justin był  porównywalny do nieba i burzy; był spokojny jak niebo przed burzą, idealny - delikatny, nieskazitelny i ciepły, a wtedy pojawiał się w nim nagle Shadow, który był ciemną chmurą, zabierającą czyste niebo, które kochałam. Shadow zabierał mi wszystko, wywołując burze w głowie Justina, kierował we mnie wszystkie swoje błyskawice, abym czuła przerażenie i chęć ucieczki przed miłością mojego życia, abym czuła się przyciśnięta do ściany i drżała pod jego spojrzeniem.
            Cały niebo nagle zrobiło się białe i zamiast jednej błyskawicy, pojawiło się kilkanaście. Dostałam gwałtownych dreszczy, ale nawet nie miałam siły, by ruszyć się z miejsca. Jeżeli właśnie taki był gniew Justina, chciałam go poczuć. Huk był niemożliwy. Jakby waliły się domy, a słupy i latarnie uliczne lądowały na jezdni, tarasując samochodom przyjazd. Wstałam i z zaciśniętymi oczami oraz pięściami uniosłam głowę ku górze, zwracając twarz ku rozzłoszczonym chmurom.
      - Miłość przetrwa wszystko. - Jęknęłam, oczekując kolejnych grzmotów.
            Nagle, zupełnie nieoczekiwanie poczułam na twarzy zimne krople deszczu. A po chwili rozpętała się ulewa. Pozwoliłam, aby deszcz po prostu zmył ze mnie wszystkie zmartwienia i obawy dotyczące Parkera. Chciałam wierzyć, że byliśmy zdolni do tego, aby pokonać wszystko to, co przygotował dla nas los i spełnić marzenia. Może nie koniecznie jego, ale moje.

Justin's POV

            Telefon Dave'a ponownie wyprowadził mnie z równowagi. Zadzwonił w momencie, gdy mój gang jak i Butchers przygotowywało się do jutrzejszego najazdu na tego sukinsyna. Jego śmierć była dla mnie priorytetem i tego nie dało się tak po prostu odsunąć. Amanda zeszła ponownie na drugi plan, bo górę wzięła walka o jej życie. Tak sobie to tłumaczyłem. Byłam taki, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Przecież chciałem z nią być. Ale czasami życie wymagało niezłomnych poświęceń.
            Musiałem wyłączyć swoje uczucia, które do niej żywiłem. Moja zazdrość i obawy o to, co mogłoby w każdej chwili zajść między nią, a Dave'em, musiały niezwłocznie zniknąć.
      - No to co? Mamy wszystko załatwione, więc do jutra? - Odezwał się jeden z chłopaków z zaprzyjaźnionego gangu.
            Zacząłem wszystko kalkulować i podniosłem wzrok na całe towarzystwo zgromadzone w moim salonie. Wszyscy wpatrywali się we mnie, jak w prawdziwego przywódcę. Liczyli na to, że to właśnie Shadow zaprowadziłby ich na szczyt, dlatego musiałem zrobić wszystko, aby im to ofiarować przed moim zniknięciem. Oblizałem usta i się wyprostowałem. Spojrzałem na każdego jeszcze raz po kolei. Oczekiwali mojej decyzji.
      - Jedziemy rozwalić go dzisiaj. - Warknąłem, dostrzegając u kilku błysk w oku. - Zbierajcie się. - Obszedłem stół i zniknąłem w piwnicy.

________________________________

Moi Drodzy :)
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał.
Cóż, sądząc po Waszych komentarzach, coraz mniej osób chyba czyta Shadow.
Dręczy mnie pytanie: Dlaczego? 
Nudzi Was? :)
Jeżeli tak, to powiedzcie, proszę.
Chcę, aby się Wam podobało. 
Bardzo mi zależy na Waszym wsparciu, bo uwielbiam sprawiać Wam przyjemność.
 xx Audrey

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!