niedziela, 2 listopada 2014

~ Rozdział dwudziesty drugi

Amy's POV

    - Czego chcesz? Mało ci? Dlaczego ty nie możesz zostawić nas po prostu w spokoju?
           Moje pytania pozostawały przez cały czas bez odpowiedzi. Nic go nie obchodziło. Patrzył na mnie, trzymał w dłoni kluczyki od auta i patrzył. Jego niesfornie ułożone włosy były teraz sztywne i mocno zaczesane, a ciemny ubiór sprawił, że wyglądał naprawdę złowrogo nastawiony do świata. Bałam się tego, co mógłby mi zrobić, ale musiałam w końcu dowiedzieć się, dlaczego na siłę próbował rozdzielić mnie, Justina i zrównać Insiders z ziemią.
    - Jesteś coraz piękniejsza, Amando. - Uniósł kąciki ust, uśmiechnął się, po czym lekko przejechał opuszkami palców po moim policzku i dolnej wardze, na co zareagowałam dreszczami i natychmiast się odsunęłam, by pozbyć się obrzydliwego uczucia. - I wciąż grasz taką niedostępną, Amy. Otwórz się, a zobaczysz, co możesz zyskać, dołączając do mnie i mojego nowego życia, laleczko.
           O nie. Tego już było za wiele. Nie mogłam już dłużej stać, gapić się na niego i wysłuchiwać tych zażaleń Czułam się jak szara myszka, która stała przed kotem, a gdy zrobiła niewinny ruch, już było po niej. Stałabym się smakowitym kąskiem dla tego potwora. Musiałam zacząć stawiać czoła wyzwaniu.
    - Po pierwsze, nigdy nie dołączę do ciebie i jakiegoś twojego nowego życia... - Mruknęłam ostro, marszcząc brwi, następni zagryzłam wargę, by pohamować w jakikolwiek sposób swoją wściekłość - Po drugie idioto, nie jestem laleczką! - Krzyknęłam, bo już nie wytrzymywałam, a na dodatek widok Dave'a jeszcze bardziej mnie denerwował -  A po trzecie, jestem z Justinem i jestem z nim cholernie szczęśliwa, więc nie pisz do mnie tych durnych smsów i daj mi wreszcie święty spokój! - Wrzasnęłam, wymierzając mu cios prosto w twarz. 
           Nie drgnął. Szeroko się uśmiechnął, znowu na mnie spojrzał i się odwrócił. Zdziwiona i rozkojarzona wpatrywałam się, jak podchodził do auta, dlatego nie zwróciłam uwagi na otoczenie. To dało mu przewagę i ewidentnie to wykorzystał, bo w pewnej chwili poczułam ukłucie w brzuchu i brak możliwości poruszania się przez kilka sekund. Czułam odrętwienie, jakbym była sparaliżowana. Gdy otworzyłam oczy, siedziałam pod drzewem z zawiązanymi rękoma i nogami. On stał naprzeciw, paląc papierosa, mierząc wzrokiem moją osobę i notując coś w jakimś zeszycie.
    - Wypuść mnie. Mam już dość tych gierek, Dave. Proszę... - Uniosłam twarz, która od razu została czymś uderzona.
          Cholernie piekły mnie oba policzki. Czułam, jak krew w moich żyłach wrzała, a po chwili zastygała. I tak na przemian. Zimno i ciepło. Jak ogień i woda. Jedno gasiło drugie, ale po chwili proces się powtarzał.
    - Amy, nigdy nie nauczysz się pokory i dystansu. - Uklęknął, złapał mnie za włosy i mocno pociągnął do tyłu tak, że teraz miałam jego usta tuż przy swoich - Słuchaj mnie uważnie mała suko. - Cmoknął wargi i ponownie pociągnął za włosy tak, że ból był jeszcze większy - Ty i Parker nigdy nie będziecie razem, rozumiesz? Insiders nigdy już nie będzie na samym szczycie, a ty... Już nigdy nie będziesz w stanie normalnie funkcjonować. Zniszczę cię i zobaczysz, jaka bolesna może być śmierć. Będę niszczył cię stopniowo, razem z twoim chłopakiem zasmakujesz mojej zemsty. - Pchnął mnie tak, że uderzyłam o drzewo.
          Straciłam świadomość, ból ukoił nerwy i poczułam senność. Ogarniająca mnie beztroska była ukojeniem dla duszy i ciała. Nie czułam nic. Jakby serce zamarło, a Bóg zabrał mnie do siebie. Ale to nie trwało zbyt długo. Skóra mnie piekła. Krew w żyłach wrzała, podwyższając ciśnienie. Wtedy się ocknęłam. Otworzyłam powoli oczy, ale gdy dostrzegłam otaczający mnie pożar, zaczęłam panikować. Wkoło wszystko pochłaniał ogień. Ja byłam związana, więc jaka była szansa na ucieczkę? Byłam słaba, ale musiałam dać radę.
          Zaczęłam ocierać rękoma o drzewo. Wystawał z pnia jakiś pręt, dlatego postanowiłam go wykorzystać. Udało się. Szybko odwiązałam supeł na nogach i wstałam. Byłam przerażona, bo było coraz mniej miejsca, mniej tlenu, a coraz więcej dymu.
          Nie zastanawiałam się dłużej. Otuliłam twarz rękoma i rzuciłam się biegiem przez płomienie. Oddalając się od pożaru, opadałam z sił. Wstrzyknął mi jakąś substancje, która co chwilę paraliżowała mi ciało i ciężko było mi się poruszać. Jakimś cudem jednak dotarłam do domu.
          Ujrzałam Justina. Nic nie było dla mnie bardziej wartościowego od tego chłopaka. Mocno się w niego wtuliłam, czując po raz pierwszy bardzo silne poczucie bezpieczeństwa i to było potwierdzeniem mojej miłości. Kochałam go całym sercem i byłam w stanie poświęcić się dla niego, dla nas.
          Budząc się, czułam jego ciepłe usta przy swoich. Delikatnie się uśmiechałam dostrzegając, że był cały i zdrowy. Jemu nic się nie stało, a to było najważniejsze. Chcąc go przytulił, zauważyłam rany na swoich dłoniach. Kolejne bandaże i opatrunki, jakie przyszło mi mieć. Westchnęłam i przeniosłam wzrok na Justina, który wyrażał mnóstwo bólu i bezradności oraz złości. Był zły, że nie mógł mnie ochronić. Czułam to, bo miałam świadomość, bycia w jego sercu najważniejszą osobą. Zawsze to dawał mi do zrozumienia, jeżeli chodziło o moje życie.
    - Nic nie mów. - Powiedział bardzo cicho. -  Nie martw się. Zakończę to już niedługo. - Delikatnie gładził dłonią moje czoło, uspokajając mnie, ale i siebie samego - Nigdzie się beze mnie nie ruszysz. Rozumiesz? - Lekko się uśmiechnął, ale czułam w tym uśmiechu dużo goryczy.
          Przytakując, pocałowałam go w kącik ust, a potem postanowiłam wstać. Czułam się już o wiele lepiej. Mogłam swobodnie poruszać kończynami oraz nic mnie już nie bolało tak, jak przed zaśnięciem. Musiał podać mi jakieś leki na ból, albo coś innego, co pomogło mi przetrwać.
    - Jest Nina? - Zapytałam, ubierając sweter i spodnie dresowe.
           Parker przytaknął i oblizał usta, po czym stanął obok mnie i mocno przytulił, całując w czubek głowy. - Kocham cię, pamiętaj. Jesteś najważniejszą osobą w moim popierdolonym życiu. Zawsze będziesz. - Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho. Czując bicie jego serca, pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie.
           Wchodząc do pokoju Niny, dostrzegłam ją stojącą przy oknie. Wyglądała normalnie. Biała sukienka, czarny sweterek i granatowe czółenka. Gdy się odwróciła, brzuszek z maleństwem był przepiękny.
    - Amanda! - Krzyknęła i rzuciła się na mnie.
           Bardzo zdziwiła mnie jej reakcja, ale to było takie przyjemne. Czułam, że nie tylko Justin się o mnie martwił, ale i ona. Dziewczyna, przyjaciółka, której mi bardzo brakowało od momentu pożegnania się z przyjaźnią Leslie. Taka więź była niezastąpiona i przede wszystkim bardzo potrzebna.
    - Spokojnie. - Uśmiechnęłam się, gładząc jej plecy - Mam parę ran, ale nic mi nie jest. - Musnęłam jej policzek, uważnie na nią spoglądając - Ale musimy pogadać. - Przełknęła ślinę, na co oblizałam usta - Widziałam się z  Dave'em. To ju nie są żarty... - Oddech stał się nierówny - Nina, on jest zdolny do wszystkiego...  - Rozchyliłam wargi, czując ogarniającą panikę. - Ja nie chcę tego. Chcę żyć z Justinem, chcę mieć dziecko, jak ty. Chcę być przy twoim boku, być wspaniałą ciocią dla twojego dziecka, Nina... - Trzęsłam się.
           To było za dużo dla mnie. Pękła we mnie bańka z odwagą i łzy ciekły mi z oczy. Miałam dość. Od kilku miesięcy żyłam w strachu. Każdy dzień był wyzwaniem, szansą na lepsze życie, ale co z tego, skoro teraz znowu groziła śmierć nie tylko mi, ale także osobom, na których mi cholernie zależało?
    - Amy... - Nina położyła obie dłonie po obu stronach moich barek, a potem lekko westchnęła - Justin ma plan. Jason i Thomas pojechali do Butchers, by przyśpieszyć akcję. Zobaczysz.. - Uśmiechnęła się - Damy radę. Jesteśmy silne i mamy o co walczyć. Ja mam. - Dotknęła swojego brzucha i pogładziła go.
           Patrzyłam na nią i momentalnie zapiekły mnie powieki. Pragnęłam mieć swojego dziecko od bardzo dawna. Chciała przelać cała swoją miłość na małą istotę, która byłaby moim dzieckiem, moim słoneczkiem w pochmurne dni... Dlatego przyłożyłam do niej dłonie, ukucnęłam i pocałowałam brzuszek panny Forest. Chciałam ją także chronić. Ją i dziecko, bo one zasługiwały na szczęście.
    - Amanda! - Usłyszałam donośny głos Justina, który przerwał pieszczoty z Niną.
           Podniosłam się i wyszłam na korytarz, a tam czekał na mnie mój chłopak z Jasonem. Wyglądali na bardzo zniecierpliwionych. Zapytała wzrokiem, czego chcieli, na co Justin podszedł, mocno mnie pocałował i powiedział tyko, że mnie kochał. Jason nie odważył się spojrzeć. Stałam osłupiała, bo zaraz po chwili obaj ruszyli w kierunku schodów.
    - Hej, dokąd idziecie? Justin? - Pociągnęłam go za ramię, na co przystanął, ale nic nie odpowiadał, nawet na mnie nie spojrzał.
           Jason popatrzył na towarzysza, sugerując mu coś spojrzeniem. O co tutaj do cholery chodziło... W głowie snułam różne kwestie tej sceny, ale to, co powiedział Parker, wyprowadziło mnie w pole.
    - Zabiję gnoja. Mam go dość. - Wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się niczego nie roznieść w powietrze.
           Zacisnęłam dłoń na jego ramieniu, a potem jak gdyby nigdy nie odwróciłam go do siebie, chociaż stawiał opór. Ujęłam jego policzek, potem drugi i mocno przywarłam ustami do jego warg. Zatraciłam się w tym namiętnym pocałunku, błagającym o odrobinę zrozumienia. Nie mogłam się powstrzymać. Wsunęłam język do jego ust. Opierał się, warczał. Ale przyjął mnie. Jego zachłanność była dla mnie odskocznią. Wskoczyłam na niego, a on objął mnie i mocno trzymał, całując cały czas. Tego mi brakowało. Tej porywczości, uczucia i namiętności. Z moich oczu wypływały łzy, kiedy je otworzyłam. Jasona już nie było, gdzieś zniknął, natomiast Justina dręczyły pewne myśli, pewne czyny, które ja odgoniłam w ciemny i bezduszny las. Zatrzymałam go.
    - Kochaj się ze mną. Proszę... - Znowu go mocno pocałowałam, chcąc na chwilę uciec od problemów i złości.
           Wahał się, czułam to w jego niepewnych ruchach. Wszedł ze mną jednak do pokoju i kopnięciem zamknął drzwi. Położył na łóżko, przykrywając swoim ciałem. Kochałam mieć go na sobie, czułam się tak, jakby otaczał mnie przed złem całego świata swoim ciałem.

Justin's POV

           Nie chciałem jej ulec. Miałem cel - zniszczenie Dave'a. Musiałem w końcu wyswobodzić siebie i Amandę od tak wielkiego zagrożenia, jakim był właśnie mój dawny przyjaciel, wspólnik i powiernik tajemnic. Bałem się, że skoro teraz szantażował moją dziewczynę, zwabił ją jakimś gównianym podstępem do spotkania, to mógł posunąć się do czegoś naprawdę bardziej poważnego.
          Czułem błaganie, jakie wydawało ciało mojej narzeczonej. Powoli zdjąłem swoją koszulkę. Dłońmi zaczęła wodzić po moim torsie, potem plecach, aż na końcu sama dobrała się do moich spodni, pozbywając mnie ich. Zaśmiałem się, bo ujrzałem, jak bardzo była pochłonięta oderwaniem mnie od myśli zabijania Dave'a.
           Ściągnąłem z jej ciała sweterek i spodnie. Na szczęście była bez bielizny, co bardzo podziałało na moje zmysły. Otarłem się o nią kroczem, na co głośno jęknęła. Ująłem oba nadgarstki Amy i wziąłem je za jej głowę, bardzo namiętnie łącząc nasze usta w pocałunku.
           Po kilku chwilach, zanurzyłem się w Amandzie. Uderzyło we mnie ogromne ciepło. Była spragniona, ja także. Bliskość, uczucie, namiętność i miłość. Tym mnie obdarzała za każdym razem, gdy przeżywaliśmy naszą miłość wspólnie. To samo dostawała ode mnie.
    - Justin, Justin kocham cię... - Wydyszała w moje usta, a ja dostrzegłem jak bardzo mnie potrzebowała.
           Wtuliła się we mnie, zacisnęła z całej siły dłonie na moich plecach i oddawała mi się, płacząc. To bolało, bo nie chciałem jej stracić. W momencie kiedy ją poznałem, ona stała się moim światem.
    - Skarbie, kocham cię. Na zawsze. - Powiedziałem, kiedy wypełniłem ją swoją miłością, a ona mocno zacisnęła się wokół mnie.
           Uspokajała się bardzo długo. Szukała co chwilę innej pozycji, by móc w spokoju przy mnie zasnąć. To mnie roztrajało, bo tak piękna i niewinna dziewczyna musiała przechodzić piekło przez taką bestię, jaką ja byłem. Ale nie umiałem pozwolić jej odejść. Ułożyć sobie życia z kimś innym, może lepszym. Ona była moja i koniec. Była moim sercem. A bez serca żyć nie można.
           Nie mogłem zasnąć razem z nią. Bałem się chociaż na chwilę zmrużyć oczy. Pieściłem jej plecy, dłonie, uda. Moje serce potrzebowało opieki, mojej opieki. Czułem się za nią bardzo odpowiedzialny i dlatego postanowiłem odpuścić trochę emocjom związanym z Honim. On i tak zostałby niedługo rozszarpany. Zostanie zniszczony...
           Musiałem się napić. Amanda spała, miała miarowy oddech. Przykryłem jej piękne ciało kołdrą i położyłem obok niej misia. Wyglądała idealnie w każdym centymetrze. Westchnąłem, patrząc na nią. Wciągnąłem spodnie i wyszedłem, ostatni raz przyglądając się owej kobiecie.
    - Śpi? - Usłyszałem głos Niny, która wchodziła akurat do swojego pokoju, ale moja osoba przykuła jej uwagę.
           Przytaknąłem, drapiąc się po torsie. Forest popatrzyła na mnie i zaprosiła do swojego pokoju. Zgodziłem się, bo ciekawiło mnie, czego chciała. Weszła zaraz za mną, zamknęła drzwi i usiadła na fotelu. Przypatrywałem się brzuszkowi, który miała.
    - Niedługo się urodzi, co? - zapytałem wskazując na niego palcem.
    - Prawdopodobnie w tym tygodniu. - Uśmiechnęła się, przez co twarz zaczęła emanować promieniami radości - Czuję, że będzie to chłopiec, jest bardzo silny. No i nieźle kopie. - Parsknęła - Justin, Amy widziała się z nim. Powiedziała mi, że ma już dość. On chce wszystkich zniszczyć. - Przełknęła ślinę, a twarz z radości przemieniła się w smutek i niewiedzę.
    - To, że on zamierza wszystkich zniszczyć, nie oznacza, ze mu się to uda. - Sam sobie nie wierzyłem... - Amanda i ty, jesteście pod naszą opieką. Jason rzuci się za ciebie w ogień, a ja za Amandę. Thomas robi za waszą niańkę, ale nie tylko dlatego, że obaj go o to poprosiliśmy, ale też dlatego, że was... no kocha. - Parsknąłem lekko i ukucnąłem obok Niny. - Dave może sobie grozić, gadać różne rzeczy, ale prawda jest taka, że nas nic nie zniszczy, rozumiesz? Spójrz na nas. Tak z boku. Zobacz, ile już przetrwaliśmy... - Mówiłem co mi ślina przynosiła na język, a najgorsze w tym wszystkim było to, ze ja sam nie mogłem uwierzyć w słowa, które padały z moich ust. - Oddałem wszystko co miałem, aby nasze, nie moje, ale nasze życie zaczynało się układać. Potrzeba jeszcze czasu i nadziei. ale zobaczysz, że nam się uda, Nina proszę. Tylko ty mi się tu nie rozklejaj, bo nie wiem jak uspokoić Amy, a co dopiero ciebie... - Zaśmiałem się, ściskając jej dłonie.
           Patrzyła na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Wszystkiego kobiety posiadały podobne cechy. Nina także mnie przytuliła i podziękowała za wszystko. To było miłe i inne. Życie nadal nie przestawało mnie zaskakiwać. A kiedy wychodziłem, powiedziała, że jeżeli będzie to synek, nazwie go Parkie. Aby chociaż cząstka mnie była w imieniu jej syna. Przytuliłem ją,  bo nie musiała tego robić.
    - Jak Amanda? - Zapytał mnie Jason, gdy wszedłem do kuchni.
    - Dobrze, zasnęła. Nina do niej poszła, by wiesz, być przy niej. Ja musiałem ochłonąć i się czegoś napić. - Usiadłem. - Nalejesz mi? - Skierowałem wzrok na pustą szklankę.
           Zgodził się i wziąłem kilka łyków mocnej whiskey. Brakowało mi tego palenia w gardle. Świadomość, że wszystko było teraz w czarnych kolorach napędzała mnie, by pomalować świat Amandy i Niny na kolorowe barwy. Ale jak miałem tego dokonać, skoro nie miałem nic? Nagle do kuchni wpadł Thomas, cały zdyszany.
    - Chodźcie, Butchers przyjechali. Mają plan, ale podobno jest jakaś przeszkoda. Chcą z nami pogadać, czekają w naszej piwnicy. - Nie mógł złapać oddechu, dlatego wstałem i go posadziłem.
    - Uspokój się, stary. Skoro są w piwnicy, to zaraz tam pójdziemy. Ty idź do dziewczyn, nie mogą być tam same. Jason... - Spojrzałem na swojego kumpla- Idziemy. - Rzuciłem tylko, a on wstał i zaraz za mną poszedł do miejsca, w którym czekali nasi wspólnicy - a raczej pomocnicy. 
____________________________________________________________

Kochani!
Jak wrażenia po kolejnym rozdziale, w którym dowiedzieliśmy się, co działo się z Amandą?
Jak oceniacie reakcję Justina?
Zmienilibyście coś w jego zachowaniu?

Czekam na Wasze opinie!
Kocham!

Audrey xo. 

CZYTASZ? =KOMENTUJESZ!

poniedziałek, 27 października 2014

~ Rozdział dwudziesty pierwszy

            Jechałem do domu, nie zastanawiając się nad konsekwencjami przyszłej kłótni ze swoją narzeczoną. Od kilkunastu godzin zachowywała się gorzej, niż dziecko, bo ciągle narażała siebie, jak i mnie i moich, a w zasadzie naszych kumpli na poważne niebezpieczeństwo. Co z tego, że Butchers by nam pomogło w razie jakiegokolwiek ataku, skoro nie mieliśmy przy sobie żadnych bomb, amunicji, czegokolwiek, co pozwoliłoby wykończyć Dave'a i jego nowych kumpli?
            Nina też nie popisała się zdrowym rozsądkiem. Byłem bardzo wkurzony na te dwie dziewczyny. A w dodatku Jason pozwolił im pójść... Przecież wiedział o zaistniałej sytuacji... Miałem cholerny mętlik w głowie.
            Kiedy zaparkowałem pod domem, nie mogłem uspokoić swojego gniewu. Nie mogłem myśleć rozsądnie, kiedy kobieta mojego życia działała przeciwko mnie. Wszyscy, kurwa, działali przeciwko mnie!
Zatrzasnąłem drzwi od samochodu i truchtem pobiegłem do drzwi wejściowych. Zastałem Jasona siedzącego spokojnie na kanapie, zajadającego się chipsami.
     - Czy ciebie do reszty popierdoliło? Dlaczego puściłeś je same? Jesteś, kurwa normalny? - Zacząłem się wydzierać, na co mój kumpel zareagował jedynie wyłączeniem telewizji. - Dave tylko czeka na taki moment, nie rozumiesz?! - Jego twarz, kiedy się podniósł i stanął naprzeciwko mnie tak, że między nami stała sofa - nie wyrażała nic.- No co się, kurwa, gapisz? Gdzie one są?!
            Jason przez jeszcze kilka minut wpatrywał się we mnie i nic nie odpowiadał. Powoli na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Pokręcił w pewnej chwili głową i podszedł nieco bliżej. Zaciskałem żuchwę z całych sił, krew w moich żyłach pulsowała niemiłosiernie. Mógłbym teraz rozszarpać każdego na strzępy.
     - Odpuść i uspokój się już. Naprawdę myślisz, że puściłbym je same? - uniósł lewą brew, a potem spojrzał głęboko w moje oczy i poklepał mnie po barku - Myśl Justin. Myśl. To nie boli. - zaśmiał się cicho i mocno mnie klepnął - Thomas zgłosił się na ochotnika, niedługo wrócą. Ochłoń do tego czasu. - Oblizał usta, odszedł, a ja stałem wryty w ziemię. Dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie słów, jakie wypowiedział Knight.
            Przetarłem dłońmi twarz i wziąłem kilka głębszych oddechów. Znowu się wkurzyłem, znowu dałem się ponieść i gdyby Amanda była w domu, znowu bym na nią nawrzeszczał. Ta dziewczyna działała na mnie dwojako; raz pragnąłem jej, kochałem i byłem cholernie szczęśliwy, a zdarzały się chwilę, kiedy miałem ochotę ją zabić, rozszarpać.. Czasami doprowadzała mnie do takiego stanu, że pragnąłem, aby nie było jej dla JEJ własnego bezpieczeństwa. Chciałem dla mojej narzeczonej jak najlepiej.. ale w pewnych momentach się po prostu nie dało. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Amy, jednak nie odbierała, czym podniosła mi ciśnienie. Na szczęście mój kumple odebrał już po drugim sygnale.
     - Gdzie jesteście? - Spytałem bez ogródek.
     - Spokojnie., Justin. - Usłyszałem rozbawiony ton jego głosu - Amanda i Nina właśnie są u fryzjera, co mogę podziwiać, bo ja także siedzę obok, a potem wybieramy się na duże lody. - Zachichotał. - Jeżeli chcesz, to przyjedź do centrum na Koltstreet. - Kiedy usłyszałem, w jakim cudownym nastroju był Bonith i to, że świetnie bawił się z dziewczynami...  Ciśnienie mi znowu skoczyło. Ale postanowiłem się opanować. Ciężko westchnąłem, usiadłem na sofę i przetarłem dwoma palcami powieki. - Dobra, nie będę wam psuł nastroju. Wracajcie pomału, bo muszę pogadać z Amy. Uważaj na nią. I na Ninę. - dodałem, rozłączając się.

Amy's POV

            Thomas oznajmił mi przed chwilą, że Justin próbował się chyba do mnie dodzwonić, bo postanowił w końcu zadzwonić do swojego kolegi, z którym byłam. To było cholernie trudne. Chciałam się na niego gniewać, bardzo. Móc chociaż nie myśleć o nim przez jedną, JEDNĄ godzinę, ale tak się nie dało. Był moim sercem i bez niego czułam pustkę, chłód i niepokój o naszą dalszą przyszłość. Temat o dziecku tak bardzo go zdenerwował, że sama byłam w totalnym szoku. Nie myślałam, że tak bardzo to było dla niego trudne do zrozumienia...
            Kiedy fryzjerka skończyła układać mi włosy, dokładnie przejrzałam się w lustrze. Uśmiechnęłam się szeroko, bo wiedziałam, że na pewno spodobałabym się Justinowi. Przejechałam jeszcze raz dłonią po całej długości moich włosów i spojrzałam na Ninę.
     - Ty jeszcze posiedzisz pewnie tutaj z kilkanaście minut, więc ja skoczę do butiku tutaj obok. - Podziękowałam przemiłej pani i zapłaciłam jej za usługę.
     - Thomas, idę tutaj obok do sklepu, ok? Zaraz przyjdę. - Widziałam zamieszanie w jego oczach, więc szybko dodałam. - Zostań z Niną, proszę. - Przewróciłam oczami na widok jego kwaśnej miny. - Jakby coś się działo, będę krzyczeć. - Puściłam mu oczko i wyszłam z Salonu Fryzjerskiego. Co niby miałoby mi się stać? Zatrzymałam się na chwilę, aby sprawdzić swój telefon.
            Po włączeniu go, dostałam kilkanaście wiadomości. Pokręciłam głową z szerokim uśmiechem, widząc, że Justin wydzwaniał do mnie ponad dwadzieścia razy. To był cholerny, ale bardzo kochany dupek. Kochałam go ponad życie. I wszystko byłoby okej, naprawdę. Gdyby tylko udało nam się wyjść z tych ciągłych kłopotów, kłótni o moje bezpieczeństwo i Dave'a. To on robił takie afery między nami. On był głównym powodem naszego nieszczęścia. I to właśnie on przysłał mi dwa kolejne smsy...

" Cześć moja słodka, kochana Amy. Jesteś taka piękna... Mam na ciebie wielką ochotę. Już wtedy... W domku nad jeziorem, prawie byłaś moja!" - wysłane kilka godzin temu...
            Byłam wściekła, zaniepokojona, a przez moje myśli przeszło całe zamieszanie, jeżeli powiedziałabym Justinowi o tych wiadomościach... Jednak drugi tekst od Dave'a przeraził mnie jeszcze bardziej...

" Pięknie ci w wyprostowanych, pocieniowanych włosach. Już mi stanął, maleńka. "

            Wstrzymałam oddech i oparłam się ręką o szklane drzwi od butiku, do którego chciałam właśnie wejść. Obserwował mnie. Byłam tego pewna. Justinowi nie mogłam o tym powiedzieć. Zniszczyłoby to jego plany. Zacząłby działać pod wpływem emocji i wystawiłby siebie, jak i pozostałych na śmierć. I co ja miałam zrobić?
            Weszłam do środka i odgoniłam złe myśli. Poszperałam trochę w ubraniach porozwieszany na regałach, poszłam zapłacić, a gdy wychodziłam, koło sklepu dostrzegłam Thomasa z Niną. Szeroko się uśmiechnęłam, bardzo ciesząc się na ich widok.
            Panna Forest od razu zaczęła mnie wypytywać co kupiłam, a Thomas zaczął zaciągać nas do domu, bo wiedział, że czekał na nas mój narzeczony i nie był w dobrym humorze. W sumie, trochę się obawiałam jego reakcji. Miałam już dość kłótni, tym bardziej, że Dave mnie obserwował i nie czułam się bezpiecznie, bez jego troski i opieki, którą zapewniał mi na każdym kroku. No chyba, że się pokłóciliśmy. Wtedy jakbym nic dla niego nie znaczyła. To bolało, ale co ja mogłam na to poradzić?
     - Chodźmy już, serio... - Thomas, otworzył mi drzwi od auta - Justin jest serio wściekły, nie tylko na ciebie, ale i na mnie. - Warknął z przekąsem - Ostatnio go nie rozumiem, jest ciągle rozdrażniony i ciężko załapać z nim kontakt, Amy. Pogadaj z nim, bo jeżeli tak dalej będzie się zachowywał, to mamy marne szanse na pozbycie się tego gówna, jakim jest Dave ze swoją nową bandą. - Wsiadłam, a potem pomógł Ninie i odjechał z piskiem opon.
            Kiedy jechaliśmy, miałam wrażenie, jakby duży, srebrny SUV cały czas za nami jechał. Przyglądałam się dłuższy czas w boczne lusterko, ale w pewnej chwili Bonith skręcił w jakąś uliczkę, po czym się zatrzymał. Poczekał kilka sekund i ponownie wyjechał na drogę, którą jechaliśmy przed chwilą. 
     - Miałaś rację. - Mruknął cicho, po czym dodał sporo gazu, na co zareagowałam uniesieniem brwi i spojrzeniem na niego - No tak, śledził nas. Widziałem jak patrzysz w lusterko, a potem sam zorientowałem się o czym myślałaś. - Lekko się uśmiechnął, a ja nic więcej już nie powiedziałam.
            Po półgodzinnej jeździe, zaparkował auto przed domem. Wysiadłam, zabierając reklamówkę i niepewnie weszłam do środka. Oblizałam usta, zdjęłam buty i płaszcz. Odwracając się, ujrzałam go. Stał oparty o futrynę z założonymi rękoma i wbijał we mnie swój wzrok. Nie był zły. To nie było spojrzenie, którego się kiedyś bałam i które za wszelką cenę pragnęłam zapomnieć.
     - Justin... - Uniosłam lekko rękę i zrobiłam ku niemu krok, ale mnie wyprzedził i pierwszy do mnie podszedł.
            Objął mnie, bardzo mocno do siebie przytulił, ustami po chwili zaczął szukać moich ust, a dłoń wsunął w moje włosy. Zupełnie nie takiego powitania się spodziewałam. Odwzajemniłam tę czułość, a gdy lekko się osunął, ujął moją twarz w dłonie i powiedział, że był bardzo głupi, w momencie, kiedy zaczął się na mnie unosić. Patrząc w jego oczy, odczuwałam nieograniczoną miłość. Kochałam tego faceta całym sercem i nieważne jak bardzo mogłabym go nienawidzić, to i tak zawsze będę go kochać. Zawsze i na zawsze...
     - Wybacz mi, że się tak uniosłem, po prostu... Amy.. - Pogłaskał policzek i założył kosmyk włosów za lewe ucho - Skarbie, chcę mieć z tobą dziecko, kiedyś stworzymy udaną rodzinkę, ale teraz... Teraz walczymy jedynie o siebie nawzajem. Chcę dla ciebie jak najlepiej, dlatego proszę, zrozum mnie... - Jego głos stopniowo ulegał ściszeniu, przez co emocje wydostawały się z niego jeszcze bardziej.
            Nie mogłam wytrzymać. Ten widok ściskał mnie za serce. W moim ciele wszystko wirowało, łącznie z myślami, które odeszły gdzieś na bok, a na przód wysunęła się moja i Justina przyszłość. Nie wyobrażałam sobie innego mężczyzny obok siebie. Tylko Parker mógł stworzyć to, czego potrzebowałam.
     - Już dobrze... - Musnęłam ustami jego szyję, mocno się w niego wtulając - Nie pamiętam już tej kłótni, żadnej nie pamiętam. Liczysz się tylko ty i uwierz mi, nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Bardzo cię kocham i nie mogę sobie wyobrazić, aby było inaczej. - Ciężko westchnęłam z zamkniętymi oczami, z których po kryjomu wyciekło kilka słonych łez.
            Justin mnie zrozumiał. Również powiedział, że mnie kochał najbardziej na świecie i byłam jego oczkiem w głowie. To dla mnie poświęcał wszystko, co miał, łącznie z Insiders. Doceniałam to, naprawdę. Jak wiele on musiał poświęcić, aby ze mną być? Nikt by tego dla mnie nie zrobił. Ale on, on był inny.
     - Chodźmy, zrobię ci kąpiel, a potem pójdziemy spać. Oboje mieliśmy ciężki dzień, co? - Przejechał dłonią po moich plecach, a potem lekko pchnął do przodu, na co zareagowałam natychmiast, bez jakichkolwiek pretensji. - A swoją drogą, to bardzo podoba mi się ta twoja nowa fryzura, Amando. - Szepnął mi do ucha, kiedy przekroczyliśmy próg łazienki.

Justin's POV

            Po rozmowie z Thomasem nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Z Jasonem nie miałem zamiaru rozmawiać, bo nie byłem w najlepszym nastroju do rozmyślania nad strategią pozbycia się wrogów. Poszedłem na górę i usiadłem na łóżku, ujmując w ręce sweterek swojej dziewczyny. Pachniał jej perfumami, jej ciałem. Ona była całym moim światem i gdyby coś teraz stało się złego, obwiniałbym siebie.
            Kiedy tylko ujrzałem Amy całą i zdrową w drzwiach wejściowych, moim sercem zawładnęła rozkosz. Ten widok był dla mnie ukojeniem. W jej sercu kryło się coś, czego nie potrafiłem się wyprzeć. Może byłem o nią chorobliwie zazdrosny, bardzo się troszczyłem, a niekiedy wybuchałem złością, to naprawdę bardzo ją kochałem. I nie zniósłbym myśli, że kiedykolwiek mogłoby jej zabraknąć.
           Wizyta u fryzjera sprawiła, że wyglądała jeszcze piękniej, co było dla mnie zdziwieniem, bo ona już piękniejsza chyba być nie mogła. Od razu zacząłem ją całować i delikatnie masować po plecach. Była moim narkotykiem, moim alkoholem, moim wszystkim.Odwzajemniała to z wielką ochotą. Dla niej również to było czymś pięknym, wyjątkowym. Tak to odczytywałem i się nie myliłem. Ona nie chciała zmieniać mnie na siłę, jako jedyna. Trwała przy mnie, kochała jako Shadow, aż w końcu uświadomiła mi, jakim jest skarbem i co dzięki niej mogłem zyskać. Byłem jej wdzięczny.
     - Kochanie, tak bardzo cię kocham.. - Wymruczałem w jej usta, a kiedy chciałem posadzić ją na pralce, to z kieszeni jej spodni zaczął wydobywać się dźwięk dzwoniącego telefonu.
            Nie chciałem przerywać pieszczot, ale ona sama zaczęła się wiercić. Pozwoliłem Amy wyciągnąć telefon. Obserwowałem jej twarz, która w pewnej chwili jakby zatrzymała emanować swoje emocje. TO było nie w jej stylu. Takiej nigdy jeszcze nie spotkałem...
     - To Nina, poczekaj chwilę, może to coś ważnego... - Zagryzła wargę, ale nie odebrała. Z dzwoniącym telefonem zsunęła się na ziemię i szybkim krokiem wyszła z łazienki. Pomyślałem, że to pewnie jakieś kobiece sprawy, no bo cóż innego mogło się stać?
            W międzyczasie, nalałem wody do wanny. Chciałem odprężyć się razem ze swoją narzeczoną w gorącej kąpieli, jednakże woda z bardzo gorącej zrobiła się zimna. Czekałem ponad półtorej godziny, a Amanda nadal nie wracała. W końcu nie wytrzymałem. Ubrałem na siebie spodnie, wyszedłem z pomieszczenia i zajrzałem do pokoju Niny.
     - Nina, do cholery,  czemu tak długo trzymasz moją dziewczynę dla siebie? - Zapytał, ciągnąc się za końcówki włosów.
            Dziewczyna siedziała na łóżku, czytała jakąś książkę. Dopiero teraz dostrzegłem, ze była sama. Bez panny Brown. Wyjaśniła mi, że od momentu przyjazdu nie zamieniła z nią ani słowa. Zmroziło mi to krew w żyłach. Zapytałem ją, czy nie dzwoniła do niej ponad godzinę temu, ale wszystkiego się wyparła. Nie sądziłem, żeby mnie okłamywała, mówiła szczerze.
            Wychodząc, poszedłem do kuchni. Jason i Thomas siedzieli przy stole i pili Whiskey. Zacisnąłem wnętrze policzka, kiedy oboje odpowiedzieli " Nie" na pytanie, czy widzieli Amy. Wściekłem się, bo jej nie było. Znowu poczułem uczucie straty, zawiści. Chciałem rozwalić wszystko i wszystkich, by w moim życiu zawładnął spokój. Wkurzony uderzyłem pięścią w futrynę tak, że spadł ze ściany jakiś gówniany obrazek.
Wtedy do mieszkania weszła Amanda. Była zmarznięta, przemoknięta i bardzo blada. Od razu do niej podbiegłem i objąłem. Wtuliła się we mnie, a chwilę potem straciłem z nią kontakt. Byłem przerażony. Po raz pierwszy nie wiedziałem, co się działo.
________________________________________

Moi kochani.
Bardzo, ale to bardzo Was przepraszam, że nic tutaj przez ponad miesiąc nie dodawałam. 
Dopiero teraz usiadłam i w spokoju napisałam ten rozdział.
Wena jak widać chyba dopisuje, prawda?
Pomysł co do tego opowiadania mam.
Nie wiem czemu nie pisałam. Chyba po prostu bardzo przydała mi się taka przerwa - potrzebowałam jej. 
Mam nadzieję, ze jeszcze tu jesteście, bardzo chcę dla Was to pisać. Pomożecie mi?

Proszę dajcie o sobie znak.
Pozostawcie komentarz, napiszcie mi proszę, że nie jesteście źli, że dopiero teraz coś dodałam.
Obiecuję poprawę!

Do następnego :)

Buziaki. 
Audrey

środa, 3 września 2014

~ Rozdział dwudziesty

            Ta noc była jedną, z najgorszych od momentu bycia przy boku Justina. Nie mogłam spać, ale nie mogłam też dać po sobie poznać, że coś było nie tak. Zaraz po przeczytaniu niezbyt miłej wiadomości od byłego przyjaciela mojego chłopaka - usunęłam ją.
            Wyciszyłam telefon, chowając go do tylnej kieszeni spodni. Wykąpałam się, a potem czekała mnie skrępowana sytuacja z Justinem. Ale przecież potrafiłam udawać, prawda? Już raz udało mi się mu wmówić, że wszystko było w porządku, kiedy ja przeżywałam cholernie trudny okres w swoim życiu.
            Ale teraz nadszedł ten moment, kiedy byłam w stanie mu pomóc. Nie mógł mnie od tego odsunąć, bo tu głównie chodziło o mnie, więc postanowiłam zadziałać na własną rękę. Nic mu nie powiedziałam, przemilczałam tę sprawę. Tak było dla nas lepiej.
            Była dwunasta w południe. Justin spał, był zmęczony i nie musiał teraz codziennie wychodzić na akcje przechwycenia jakiegoś gangu, albo odbiór handlu broni. Te obowiązki spadły z Insiders w momencie, kiedy ich przywódca oddał wszystko co mieli, w zamian za moje życie.
            Owszem, to było nie fair, ale rozumiałam jego tok myślenia. Dawał mi na każdym kroku dowód, że był w stanie poświęcić wszystko tylko i wyłącznie dla mojego szczęścia i bezpieczeństwa. Ale ja pragnęłam tylko jego.
            Wstałam z łóżka dość dyskretnie, by go nie obudzić, a potem ubrałam na siebie czystą bieliznę, krótkie, białe szorty i niebieską bluzkę z krótkim rękawem. Nie zamierzałam wychodzić z mieszkania, bo pogoda była brzydka. Było pochmurno i padało, a to jeszcze bardziej pogrążało mnie w chwilową depresję.
            W salonie Jason siedział razem z Niną. Rozmawiali o czymś, dlatego zaraz po przywitaniu się z nimi, poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie śniadanie w postaci płatków z mlekiem i do tego kawę.
     - Nina, jadłaś coś? - Zapytałam, krzycząc z owego pomieszczenia.
            Odpowiedziała, że tak, bo Jason jej zrobił. Przytaknęłam, zjadłam to w jadalni, a potem do nich dołączyłam, siadając obok dziewczyny. Popatrzyłam na nią, a potem dotknęłam jej brzucha. Czułam delikatne kopniaki, na co lekko się zaśmiałam, a ona podzieliła moje nastawienie.
     - Ciekawe, czy ja też będę.. no ... Wiesz, w ciąży. - Zachichotałam, głaszcząc dziecko, który było w łonie matki.
     - Oczywiście, że będziesz. Z tego co wiem, Justin cię bardzo kocha i zbuduje z tobą prawdziwą rodzinę. Moje dziecko, będzie miało tylko matkę, ale matkę, która go będzie bardzo kochać. - Uśmiechnęła się smutno.
            Przytuliłam ją, a Jason pokręcił głową z rozbawienia, na co rzuciłam w niego poduszką. Westchnął, wyciągnął z kieszeni broń, rzucił ją na stół i położył się, zamykając oczy.  Wiedziałam, że on także był bardzo rozbity zachowaniem Parkera, ale naprawdę, już nie mogłam wpłynąć na decyzję, jaką przyszło mu podjąć.
     - Gadałeś z Justinem? O tym, co wczoraj zaszło? - Zapytałam, kładąc delikatnie głowę na uda Niny, obejmując ją jedną ręką.
            Zaprzeczył - Nie i uwierz mi, że nie ma sensu drążyć tego, co zrobił. Też bym się tak zachował, jestem tego pewien. Mam siostrę daleko w świecie, kazałem jej wyjechać. Nie mam z nią kontaktu, ale wiem, że żyje. Gdyby była narażona na niebezpieczeństwo z mojej winy, też podjąłbym decyzję oddania wszystkiego, w zamian za jej życie w spokoju i ciszy. - Mruknął, zakładając ręce pod głowę.
            Faktycznie, Thomas mówił prawdę. Jason miał swoją siostrę, a on nikogo. Ale przecież był członkiem Insiders. Nie zamierzałam po tym wszystkim pozwolić im odejść. Zamierzałam stworzyć im rodzinę. Dokładnie tak, jak oni zrobili to dla mnie.
            Do pokoju wszedł nagle Thomas. Był ubrany w skórzaną, czarną kurtkę, czarne jeansy i trzymał w dłoniach broń oraz jakieś klucze. Rzucił to wszystko na stół. Dobrze, że nie był szklany, bo już dawno byłoby po nim...
     - Butchers dobrało się właśnie do naszych siedmiu magazynów z bronią, amfą i środkami pirotechnicznymi. Zabrali dwa SUV-y, jednego Lexusa, a po mapy wysłali Davida. Zajebiście, prawda? - Usiadł obok mnie, ciągnąc się za włosy.
            Od razu oderwałam się od ciężarnej kobiety, obejmując go jedną ręką. Pocierałam lewe ramię, aż do momentu, kiedy na mnie nie spojrzał. W jego oczach było tyle bólu... Ale znosił to. Musiałam to zaakceptować.
     - Kiedy to się skończy, wyjedziemy wszyscy razem. Obiecuję ci to. - Musnęłam jego policzek i wstałam.
            Poszłam do łazienki, za potrzebą. Kiedy wytarłam ręce w ręcznik, w ręce wpadła mi sterta brudnych ubrań. Zaśmiałam się. No tak, chłopcy. Włożyłam wszystko do pralki, dołączyłam także swoje ubrania z wczorajszego dnia, ale spodnie dresowe chwilę trzymałam w dłoniach. Wyjęłam komórkę, położyłam ją na umywalce, a potem ustawiłam program i włączyłam automat.
            Patrząc w swoje odbicie, widziałam jedynie wyniszczoną dziewczynę z niesamowicie wielkim sercem. Kochałam Justina i znosiłam już tyle krzywd, żeby tylko z nim być, że to, co działo się teraz, już nie mogło mnie zniszczyć. Po prostu nie było w stanie zniszczyć więzi, jaką oboje zbudowaliśmy. Nie od tak...
            Poczułam kolejną wibrację telefonu. Zjechałam wzrokiem, ujęłam go i odblokowałam. Pojawiły się dwa nowe sms-y. Od niego... Naprawdę chciałabym je od razu usunąć, zniszczyć, ale jeżeli miałam być w to zamieszana, musiałam wiedzieć, jakimi informacjami chciał mnie obdarować ten zimny, skończony dupek.

" Cześć Amy. Jak spałaś? Myślę o Tobie. O twoich pięknych włosach, piersiach, złączeniu ud. Jesteś taka pociągająca... I pomyśleć, że moja fantazja o Tobie nie zna granic... "

            Zmroziło mi krew w żyłach to, co przeczytałam. Czułam tyle nienawiści w tym tekście, tyle mordu w czynach... Gdyby teraz stał przede mną, nie zawahałabym się go zabić.

" Czemu nie odpisujesz? Boisz się, że twój kochaś się obrazi? Wiem, że wolisz mnie. Zawsze mnie wolałaś, prawda? Shadow był zimnym dupkiem, który cię olewał. Zniszczę go i będziemy szczęśliwi. Poczekaj tylko... Będziesz szczęśliwa. Ze mną. Tylko. "

            To było okropne. Usiadłam na ziemi, pod kabiną prysznicową, chcąc jak najszybciej zakończyć to piekło. Usunęłam wiadomości, a telefon sam wypadł mi z ręki. To mnie wykańczało. A myśl, że to dopiero początek jeszcze bardziej krzywdziła moja poranione ciało i myśli, które gwałciły się nawzajem.
            Minęło sporo czasu, zanim powróciłam do rzeczywistości. Położyłam na twarz trochę pudru, tuszu na rzęsy i zrobiłam kreski eyeliner'em. Oblizałam usta i wyszłam, telefon wkładając ponownie do kieszeni. W pokoju nadal było cicho. Parker leżał natomiast z otwartymi oczami, zapatrzonymi w sufit. Podeszłam do łóżka i usiadłam na jego brzegu, dłonią gładząc jego umięśniony tors.
            Posłał mi swoje spojrzenie. W jego oczach tańczyły jakieś nieodgadnione iskierki. W nocy przyglądałam mu się jak spał. Ale nie dotykałam go, nie liczył nawet na seks, ale teraz?
     - Mam na ciebie ochotę, wiesz? - Swoimi palcami zaczął pieścić moje ramię, stopniowo i powoli idąc w górę, zatrzymując się na dekolcie. 
            Przełknęłam ślinę, czując suchość w ustach. Schyliłam się, pocałowałam go, ale on mnie na siebie wciągnął i oparł mnie o swoje ugięte kolana. W obie dłonie ujął piersi i zaczął je ściskać. Nie przeszkadzały mu ubrania, był jak nowo narodzony, kiedy pozwalałam mu cieszyć się mną i moim ciałem. Mi także to bardzo się podobało, bo gra wstępna w wykonaniu tego chłopaka, była niezastąpiona.
            Ujął skrawek niebieskiej koszulki i powoli podciągał ją do góry, ściągając ją ze mnie. Dwoma palcami zaczął drażnić wzgórek piersi, rozwalając mnie tym od środka. Patrzył na nie, a ja czułam jak jego poziom podniecenia coraz bardziej wzrastał.
            Odpiął stanik i rzucił go gdzieś za mnie, po czym podniósł się i zassał jedną z brodawek, doprowadzając mnie tym do odprężenia. To było tak przyjemne... Jego język zwinnie lizał sutek, a potem drugi... Przejechałam ręką po swojej szyi i zmierzwiłam palcami włosy, przywracając tym samym jego uwagę. Zagryzłam zmysłowo wargę i gdy nastąpiła chwila nieuwagi z jego strony, wstałam.
            Rękoma przejechałam po swoim brzuchu, dwoma palcami odpięłam guzik od swoich spodenek i w bardzo powolnym, zmysłowym tempie zaczęłam je z siebie ściągać, pozostając w kontakcie wzrokowym z Justinem. Słyszałam jak głośno wciągał powietrze do płuc, opadając na pościel z wrażenia i widoku, jaki mu fundowałam. 
            Zaśmiałam się, wyszłam z nogawek i odrzuciłam je za siebie, jeden palec wsuwając pod cienki materiał majtek. Objechałam nim skórę na podbrzuszu, a potem zatrzymałam na wzgórku łonowym. Zagryzłam ponownie wargę, patrząc na swojego chłopaka. Przełknął ślinę i wiedziałam już, że był gotowy. Ale ja chciałam się jeszcze z nim trochę zabawić...
     - Lubisz mnie taką, prawda? - Wyszeptałam cicho, podchodząc do niego powolnymi krokami, siadając na nim okrakiem.
            Parsknął śmiechem od razu wpijając się w moje usta. Nim się zorientowałam, przerodziło się to w namiętny wybuch pożądania obu ze stron, dlatego uniosłam się lekko, a on zdjął mi majtki. Od razu zaczął pieścić łechtaczkę palcami, przez co zaczęłam pomrukiwać w jego usta.
            Strzepnął gwałtownie kołdrę ze swojego ciała i przyciągnął mnie na tors, szybko ściągając bokserki. Był taki niecierpliwy, był jak wulkan, który zaraz miał wybuchnąć.
     - Wskakuj, mała... - Wyszeptał, zagryzając płatek ucha, powoli osuwając mnie na swojego członka.
            Uderzyło we mnie ciepłe powietrze. Wciągnęłam je głęboko do płuc, dając upust emocjom. Za każdym razem, kiedy we mnie wchodził, doprowadzał mnie do szaleństwa. Szara rzeczywistość nabierała kolorów tęczy.
            Poruszałam się po chwili sama, kiedy on trzymał mnie w talii i nadawał odpowiedni dla nas rytm. Jęki wydobywały się ze mnie, jak i z niego. Kochanie się wiązało się z wzajemnym uczuciem i troską, oraz odpowiedzialnością. Jego bliskość była niezbędna.   
     - Skarbie... - Jęczał - Jesteś. Tylko. Moja. Tak Cię... Kocham... - Mocno we mnie wszedł, tym samym wlewając we mnie swoją miłość.
            Doszłam tuż po chwili, czując jego ciepło w swoim ciele. Zagryzłam skórę tuż nad jego barkiem, bo orgazmy, które mi fundował zawsze były bardzo silne. Przejechał kciukiem po moim krzyżu i ciężko westchnął. Położyłam się obok niego, po czym sięgnął po kołdrę i mnie przykrył. Oparłam się o jego ramię i przyglądałam.
            Zaczął mi ponownie mówić czułe słówka, co było bardzo dobrym lekarstwem na poranione serce.  Wiedział, że byłam tą jedyną, na całe życie. Że to właśnie dzięki mnie poczuł jak smakuje prawdziwe życie u boku takiej kobiety, jaką ja byłam w jego oczach. Kobietą idealną, niezniszczalną...
     - Justin... - Podniosłam się i oparłam na łokciu - A... Nasze dziecko... Też tak pokochasz? Jak mnie? - Rozchyliłam usta, patrząc na niego - Owoc naszej miłości?
            Zatrzymał swoją rękę na moim ramieniu, znieruchomiał. Wpatrywał się we mnie i nic nie mówił. Nawet nie mrugnął... Ewidentnie go tym pytaniem zaskoczyłam, ale przecież mówił mi o rodzinie, prawdziwej rodzinie. Dlaczego pytanie o takie małe maleństwo wywołało u niego takie zaskoczenie? O co tym razem chodziło?
     - Dziecko? - Zapytał nerwowo - Jakie dziecko? O czym ty mówisz? - Oblizał usta i się ode mnie odsunął, siadając pod ścianą i mierząc mnie srogim spojrzeniem - Amanda, ty chyba nie jesteś w ciąży... - Warknął, przejeżdżając ręką po niesfornie ułożonych włosach.
            Rozszerzyłam oczy. Strach i gniew, który widniał na jego twarzy był namacalny do ostatniej kropli wody. Zaciskał nerwowo wewnętrzną część policzka, a dłonie zacisnął. Oblizałam usta, uciekając wzrokiem. Może i go zaskoczyłam, ale nie powinien się tak zachowywać...
     - Odpowiedz! - Podniósł ton głosu, przez co na moim ciele pojawiły się dreszcze.
            Chrząknęłam, a potem wstałam, bo czując władczy stosunek do mojej osoby, odechciało mi się z nim rozmawiać. Zdążyłam jedynie wciągnąć swoje majtki, kiedy poczułam jak mocno ścisnął mój nadgarstek i do siebie przyciągnął. Patrzyłam mu w oczy, a on stał, zupełnie nieświadomy swoich słów, które właśnie wypowiedział. - Odpowiedz mi. - Wysyczał - Kurwa, jesteś w ciąży?              
            Ciążyła nad nami, albo raczej nade mną niesamowita presja z jego strony. Rozgniewał się o takie pytanie? Jeszcze nigdy nie był tak negatywnie nastawiony do rozmowy ze mną, zawsze to on prowokował mnie, a teraz ja jego?
     - Nie, tylko zapytałam. Mówiłeś, że stworzymy rodzinę, dlatego... - Przerwał mi w połowie zdania i lekko od siebie odepchnął, odchodząc pod meblościankę, z której wyciągnął czyste ciuchy.
     - Dlatego teraz mi się kurwa pytasz o dziecko?! - Krzyknął, trzaskając drzwiczkami - Amando, jeżeli myślisz, że teraz jestem gotowy na dziecko, to się pomyliłaś! - Ubrał bokserki, a potem jeansy - Nie rozumiem o co ci chodzi, jesteśmy szczęśliwi tak? - Ponownie do mnie podszedł - Mało ci wrażeń? Mało ci przyjemności ze mną? - Jego ton głosu był oziębły, a on sam jakby znowu wyłączył uczucia - Amy do cholery, przestań planować dla nas przyszłość. Chcę żeby dla ciebie liczyła się teraźniejszość, zrozum, że poświęcam się dla ciebie na każdym, jebanym kroku! - Wrzasnął mi prosto w twarz, wyrzucając ręce w powietrze.
     - Justin, uspokój się! - Odpyskowałam mu, bo miałam dość takiego traktowania - Czy ty nie widzisz, jak się zachowujesz? - Parsknęłam - Zapytałam cię jedynie o to, czy byś pokochał nasze wspólne dziecko, a ty urządzasz mi awanturę? Jesteś nienormalny! - Odwróciłam się, sięgając po spodnie i stanik - Chciałam wiedzieć co czujesz i jaki miałbyś stosunek do mnie, gdybym była w ciąży, a ty zachowujesz się, jakbym zabiła co najmniej twoich najbliższych! - Spojrzałam na niego - Każda kobieta myśli o rodzinie, ja też! I też chciałam wiedzieć, co ty o tym myślisz, ale skoro to dla ciebie taki problem, to w porządku! - Nie wytrzymałam - Już nie zapytam cię o zdanie w tej kwestii, bo widzę, że nie zamierzasz ze mną o tym rozmawiać na poważnie! - Założyłam bluzkę i po prostu wyszłam z pokoju.

Justin's POV

            Amanda nie miała prawa wypytywać mnie o jakieś dziecko, tym bardziej, że nie była w ciąży. Wkurwiła mnie tym pytaniem, przez co przestałem mieć ochotę na użalanie się nad tym, co teraz dalej działoby się z chłopakami, mną i całym tym gównem.
            Kiedy się ubrałem, wyszedłem z pokoju. Amy siedziała pod ścianą, naprzeciwko moich drzwi. Nie spojrzałem na nią. Byłem wściekły i nie chciałem jeszcze bardziej na nią nakrzyczeć, dlatego od razu pokierowałem się na dół i zabrałem klucze od SUV-a.
     - Justin, gdzie jedziesz? - W progu ujrzałem opierającego się o futrynę Jasona - Musimy pogadać, bo Butchers właśnie przejęło nasze dorobki i pozostaje kwestia tego, co mamy w piwnicy... - Podrapał się ręką po karku.
            Parsknąłem i fałszywie się uśmiechnąłem - W dupie mam to, co z tym zrobicie, jasne? - Warknąłem na niego i ściągnąłem z wieszaka czarną, skórzaną kurtkę - Pierdoli mnie już to, co będzie działo się z tym, co zorganizowaliśmy. - Dodałem, ale chcąc wyjść, zatrzymał mnie mocnym szarpnięciem.
     - O co tobie teraz chodzi? Huh? - Uniósł jedną brew - To tylko i wyłącznie dzięki tobie jest ten cały syf, więc zainteresuj się tym i nie zostawiaj tego dla kogoś innego... - Syknął, odpychając mnie.
     - Kurwa, zajmij się może swoim życiem, co? Naprawdę nie mam ochoty teraz z tobą gadać. Cześć. - Wyszedłem z mieszkania, a wsiadając do samochodu już o niczym innym nie myślałem, jak o alkoholu. Wyjechałem z posesji, a potem pokierowałem się do baru, w którym kiedyś przesiadywałem, sam. 
            Barman podawał mi już trzeci kieliszek wódki, a ja wciąż nie mogłem uspokoić swojego pragnienia. Zażądałem czegoś mocniejszego. Dobrej, schłodzonej whiskey, którą kiedyś piłem codziennie, po dobrze zorganizowanej akcji.
            Cholernie brakowało mi tych wrażeń, emocji i co najważniejsze - poczucia wyższości. Miłość Amandy do mnie to uczucie zmniejszyła, ale właśnie w takich momentach, w chwilach kłótni, złości i gniewu pragnąłem po prostu chwycić za broń i rozwalić jakiemuś wrogowi łeb. To uczucie zawsze we mnie siedziało. Było częścią mnie, bo ja od kiedy pamiętam byłem taki.
     - Justin? A co ty tu robisz? - Ktoś położył rękę na moim ramieniu.
            Zaintrygowany poszedłem za damskim głosem. Ku mojemu zdziwieniu była to jedna z moich panienek, która kiedyś zaspokajała moje potrzeby po udanych akcjach. Pamiętałem ją doskonale. Jej wyczyny były dość ponętne, a ciało miała pierwszej klasy. W dodatku, to nie była tylko panienka do towarzystwa. To była jedynie cząstka jej, bo ta kobieta załatwiała gangom lewe dokumenty.
            Mi także kiedyś pomogła. Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Miała na sobie ubraną bardzo dobrze dopasowaną, obcisłą, czarno-białą sukienkę do połowy ud, czarne szpilki i białą torebkę, a włosy były ułożone w idealnego koka, co podkreślało kształt jej twarzy. 
     - Witaj Lucy. - Lekko się uśmiechnąłem - Piję, jak widać... - Dodałem oschle, ponownie wlewając w siebie łyk trunku.
     - To widzę, ale czemu? Problemy? - Usiadła obok mnie, zachowując pewien dystans.
            Przytaknąłem, lekko kaszląc. Poprosiłem znowu o ten sam napój, na co ona także poprosiła o to, co ja. Przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, na co w końcu zareagowałem pytaniem, o co jej chodziło.
     - Wiem o tym, co zrobiłeś, Justin. Tak się składa, że jestem teraz z Bruce'em. - Przełknęła ślinę i poważnie na mnie spojrzała - Wiesz, że zawsze chciał być tym najlepszym, teraz kiedy mu na to pozwolisz... - Lekko się uśmiechnęła i położyła rękę na moim ramieniu - Robisz mu przysługę wiesz? On siedzi w tym o wiele dłużej od ciebie, a słyszałam, że i tak zamierzasz z tym skończyć, więc czemu ci tak na tym zależy? - Sięgnęła po szklankę i wypiła trochę whiskey.
            Parsknąłem. Co mi zależało? Czy nikt na tym świecie nie rozumiał, że ten świat i to otoczenie zawsze było moim domem? W dodatku... On nagle kiedyś runął. Z momentem pojawienia się panny Brown, przestałem przywiązywać do tego jakąkolwiek wagę, ale taki byłem i taka była prawda. Co miałem zrobić, żeby w krytycznych momentach uspokoić się i znowu zacząć cieszyć życiem? Chęć mordu budziła się we mnie każdego dnia, kiedy byłem wkurzonym, zimnym dupkiem. Każdy wybuch złości był powodem do szybkiego wyładowania się na zabiciu kogoś. Amanda potrafiła mnie zmienić, ale jak widać Shadow nadal we mnie był. On nigdy nie umrze, choćbym nie wiem jak się starał.
     - Bruce dostał to, czego chciał, tak? - Zapytałem, a kiedy przytaknęła skinięciem głowy, kontynuowałem dalej - W takim razie co chcesz jeszcze ode mnie usłyszeć? Nie cieszę się z tego powodu, ale jak widać wolałem wybrać miłość i życie mojej narzeczonej, niż dalsze życie w tym gównie. - Zacisnąłem pięść - Tak, stałem się cipą, ale cholernie mi źle bez tej dziewczyny. Nie potrafię bez niej żyć i to mnie chwilami bardzo wkurza, bo chciałbym rozwalić komuś łeb, zabić i wrócić do domu, usiąść w fotelu, napić się i powiedzieć " kurwa, o jednego debila mnie". - Zawiesiłem się na chwilę - Ale nie, już tak nie powiem. - Sięgnąłem do kurtki po portfel, wyciągnąłem sto dolców i zapłaciłem, po czym wstałem i ostatni raz ją zmierzyłem wzrokiem - Miło było ciebie znowu spotkać, Lucy. Ciesz się Bruce'em, bo nigdy nie wiesz, co może mu się przydarzyć. - Poszedłem w kierunku wyjścia, a w odpowiedzi usłyszałem tylko ciche jęknięcie wystraszonej dziewczyny.
            Jadąc autem, rozpędzonym do stu dwudziestu kilometrów na godzinę, poczułem wibracje w swojej lewej kieszeni kurtki.Nieco zwolniłem, bo nie chciałem spowodować wypadku i  wyciągnąłem telefon, odbierając połączenie.
     - Co jest? - Mój głos brzmiał już nieco łagodniej, bo całą swoją złość zatopiłem w alkoholu.
     - Nie wiem, co zaszło między tobą, a Amy, ale zachowałeś się jak dupek. - Warknął - Masz szczęście, że Nina jest tutaj i ją uspokoiła, bo znowu miałbyś niezłe gówno. - Westchnąłem na jego słowa, ale wiedziałem, że miał rację.
     - Dobra, cicho. Jadę już do domu. Niedługo będę... - Mruknąłem, skręcając w ulicę, prowadzącą do mojego mieszkania.
     - Nie spiesz się, dziewczyny pojechały na zakupy. - Połączenie zostało przerwane.
            Że co takiego?! Pojechały na zakupy? Same?! Od razu wybrałem numer Amandy i do niej zadzwoniłem. Byłem nią rozczarowany. Już po raz drugi w przeciągu kilku godzin. Wiedziała, że Dave chciał mi ją zabrać, a tym zachowaniem sama wystawiła się na porażkę.

__________________________

No kochani, jak Wam się podoba?
Bardzo Was proszę o pozostawienie komentarza.
Pozdrawiam. :)
Audrey

piątek, 15 sierpnia 2014

~ Rozdział dziewiętnasty


Justin's POV

           W piwnicy czekali na mnie już Jason z Thomasem, oraz gang, który pomógł nam wykończyć Nevil'a. Przywitałem się z nimi, ale nie usiadłem. Kiedy tylko do moich myśli wdarło się, że Dave, mój były, oddany przyjaciel, chciał zabrać mi dziewczynę, zniszczyć jej życie i zabić mnie oraz Ninę - w moich żyłach krew zaczynała płynąć szybciej.
     - Okej panowie. To już nie przelewki. - Powiedziałem, opierając się o róg stołu - Honi zna moje plany. Wie, jak mógłbym uderzyć i nic, co zaplanujemy, nie będzie zakończone sukcesem. - Oblizałem wargi i czułem, że robiło mi się coraz cieplej. - Nie wiem, jak to wszystko się zakończy. Po raz pierwszy, nie jestem w stanie zaplanować akcji, która wykończy przeciwnika. - Mój oddech stał się szybszy - Wybaczcie, po prostu kurwa, już nie potrafię! - Nie wytrzymałem. Puściły mi hamulce. Odepchnąłem się i zacisnąłem dłonie w pięści - Chcę was kurwa oszczędzić i poddałbym się, gdyby nie moja narzeczona, którą bardzo kurwa kocham! - Odwróciłem się w stronę okna i spojrzałem na podjazd.
           Jeszcze kilkanaście godzin temu byłem pogrążony w miłości, a teraz w nienawiści do całego świata przez jednego, jebanego kumpla, któremu zawsze się zwierzałem, a teraz po prostu wykorzystywał to wszystko przeciwko mnie, jak najgorszemu wrogowi!
     - Jak to, narzeczoną? - Przywódca drugiego gangu zapytał lekko zaskoczony i zapewne minę też miał zdziwioną, ale go nie widziałem.
     - Ja pierdole, czy to naprawdę jest teraz ważne? - Przewróciłem oczami i głośno westchnąłem.- Jesteście tutaj, żeby mi pomóc załatwić to, co stoi mi na drodze, a nie poznawać moje życie miłosne i sprawy związane z dziewczyną, z która jestem! - Poczułem ciężki wzrok Jasona na sobie i zamilkłem.
     - Dobra, dzieciaki... Wiecie, co to znaczy? - Spojrzałem na dość postawnego mężczyznę, który trzymał się na boku, oparty o starą szafę. - Nie? To wam powiem. - Oblizał usta - Od teraz działacie na naszych zasadach. Jeśli potrzebujecie pomocy, my ją wam damy. - Zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło swojego towarzysza. - Może ci się to nie podobać, Shadow, ale od teraz musisz robić to, co my chcemy. O ile nadal zależy ci na życiu twoim i twojej laleczki. - Uśmiechnął się w specyficzny sposób, co jeszcze bardziej podniosło mi ciśnienie.
           Chciałem się odgryźć, ale wybrałem  łatwiejszą drogę - zamilkłem, jednocześnie przytakując.
     - Justin, ty chyba oszalałeś, żebyśmy działali na ich warunkach! - Thomas wstał i zmierzył mnie swoim wzrokiem, jakbym zrobił coś o wiele gorszego, niż zabicie człowieka. Zagryzłem mocno wargę tak, że aż poczułem smak krwi. Zacisnąłem oczy i spojrzałem na każdego po kolei. Butchers było drugim gangiem w rankingu najlepszych gangów w okolicy. Insiders było na pierwszym miejscu, ale teraz byłem tylko ja, Jason i Thomas. Nie mieliśmy szans. Otworzyłem oczy i podszedłem do stołu, dłonią gładząc jedną z pobliskich map. Wzrok zawiesiłem na drogach, prowadzących poza miasto.
     - Nie, Thomas. Teraz wszystko się zmieni. - Mruknąłem, czując, że kłótnie nic by tu nie pomogły. - Butchers nam pomoże, ale to my musimy pozwolić im działać. - Spojrzałem na mężczyznę, który był ich przywódcą - Bruce'a. - Ja nic tu nie zdziałam, ale proszę tylko o jedno. Nie mieszajcie już w to wszystko mojej dziewczyny. Ona ma być bezpieczna. Nie chcę, żeby cierpiała i chcę, żebyście powiadamiali mnie, jeżeli cokolwiek zauważycie i co mogłoby jej zagrozić. Tylko tyle oczekuję w zamian.
           Przywódca Butchers oblizał usta i stanął po drugiej stronie stołu tak, aby mieć mnie naprzeciw siebie. - Shadow...- Jego głos był pewny i poważny. - Wiesz, że nie ma nic za darmo? Szanuje ciebie i twój gang, bo do teraz robiliście niezły dym w okolicy, ale stary... - rozłożył ręce w powietrzu, a po chwili klasnął w dłonie - czasy się zmieniają i ludzie również. Chce coś w zamian. - Spojrzałem w jego czarne niczym węgiel oczy. To nie był byle kto. Miał wysoką pozycję i mocnych ludzi, jednak do szczęścia brakowało mu tylko jednego. - Chcę, abyś zniknął stąd raz, na zawsze. Nie chcę, aby Atlanta usłyszała ponownie o Shadow i Insiders. Akcja, którą zaplanuje na twojego przyjaciela i jego nowy gang, będzie przełomem i moje imię ma być na najwyższym szczeblu. Nie chcę, żebyś stał mi na drodze, rozumiesz? - Oblizałem usta i spojrzałem na swoich przyjaciół.
           Moich dwóch kumpli, którzy stali u mojego boku mimo wszystko. Zawsze mogłem liczyć na Jasona - na jego wsparcie, rady i opiekę. To on uratował mnie od zginięcia w biedzie i odebraniu sobie życia przez samotność. A Thomas? Thomas mimo swoich odchyłów, był dla mnie równie ważny, był mi bratem. Wiedziałem, że życie, które prowadziliśmy prawie od zawsze, było dla nich cholernie ważne. Narażałem ich i zmuszałem do wyrzeczeń, aby dążyć do swoich celów... Jednak... Był ktoś ważniejszy. Amanda. Ona sprawiała, że dla niej byłem gotowy na wszystko.
     - Zgadzam się. - Odparłem, spuszczając głowę w dół, jak zniszczony i upokorzony człowiek.
     - Dobrze. - Odezwał się Bruce, ale nie odszedł.
           Czułem się cholernie źle, jakby zmieszano mnie z błotem, albo gorzej. Nagle poczułem na swoim ramieniu dłoń Jasona. Ale tym razem nawet to nie pomogło. Uniosłem twarz i ostatni raz posłałem im swoje spojrzenie.
     - Sory, nie dam rady. - Syknąłem wściekły na siebie i obszedłem stół, aby jak najszybciej pozbyć się ich widoku. Chciałem pobyć chwilę samemu, pomyśleć nad swoimi decyzjami i tym wszystkim, co spłynęło na moje barki.
     - Poczekaj, Justin... - Za mną ruszył Knight.
           Już chciał zacząć coś mówić, jednakże powstrzymałem go. Odwróciłem się do niego, uniosłem dłoń w geście, aby zamilkł i nic nie mówiąc, poszedłem na górę. Zamknąłem się w łazience, rozebrałem i wziąłem prysznic. Długi, zimny prysznic, który pozwolił mi pomyśleć na trzeźwo, bez opinii innych osób.
           Krople spływały po mojej skórze. Czułem się, jakbym przebiegł kilkanaście kilometrów, jakbym został poobijany, poturbowany i pobity. Bolała mnie skóra, wszystkie mięśnie i głowa. Nie mogłem się skupić na jednej rzeczy, bo zaraz potok myśli zalewał mi obraz. Oparłem się dłońmi o kafelki i przyłożyłem czoło do prawej dłoni.
           Zaśmiałem się, bo pomyślałem o Amandzie - gdybym jej nie spotkał, nie byłoby tej szopki. Nie musiałbym rezygnować z gangu, z przyjaciół, reputacji i swoich dokonań.
           Uderzyłem płaską dłonią w wykafelkowaną ścianę i sięgnąłem po żel pod prysznic. Myjąc swoje włosy doszedłem do wniosku, że nie chciałbym życia bez tej dziewczyny. Była dla mnie wszystkim. Nie mogłem sobie wyobrazić dnia bez zobaczenia rano jej zaspanej twarzy, bez buziaka na początek dnia i jej zachcianek, fochów i zamartwiania się. Amy Brown nadała barw mojemu szaremu życiu. Cierpiała, płakała, przeżyła koszmar z mojej winy i wiedziałem, że byłem zdolny do wszystkiego, aby w końcu móc jej wynagrodzić to, co spierdoliłem.
           Spłukałem pianę ze swojego ciała i wyszedłem spod prysznica. Owinąłem wokół bioder ręcznik i wyszedłem na korytarz. Przekraczając próg pokoju, zauważyłem, że Amandy w nim nie było. Zamknąłem drzwi, zrzuciłem z siebie ręcznik i powolnymi krokami zbliżyłem się do łóżka. Miałem ochotę zapaść w sen.
           Kładąc się na miękkiej pościeli, czułem jak spadała ze mnie tona zmartwień i kłopotów. Byłem zmęczony. Życiem i kłopotami, jakimi ciągnęła za sobą moja mroczna strona i chęć mordowania wrogów za wszelką cenę.
           Amanda zasługiwała na normalne życie, z normalnym facetem i prawdziwą miłością. Wszystko byłoby okej, gdyby nie ciągła walka o spokój. Darzyłem ją czymś wspaniałym, czymś, czego wcześniej nie rozumiałem. Dopiero ona mi to wyjaśniła, poprzez pokochanie mnie i przelanie do mojego serca tęczy z uczuciami w każdym odcieniu. Ona dawała mi nadzieję. Miłość, wiarę, spokój, harmonię... I co najważniejsze... Poczucie własnej wartości i stabilności w uczuciach. Gdyby nie ona, nadal byłbym zziębłym gnojkiem, uparcie dążącym do osiągnięcia najwyższego statusu wśród pozostałych grup kryminalistycznych. Prawda była taka, że Shadow i Insiders było gotowe pójść na dno, ale z honorem. Tak przynajmniej mi się wydawało.
     - Justin... - Usłyszałem cichy, kobiecy głos.
           Zmarszczyłem brwi, bo zrozumiałem, że nie należał on do mojej kobiety. Po chwili dopiero zrozumiałem, że leżałem rozwalony i co najważniejsze w tej sytuacji - byłem nagi. Szybko się podniosłem i usiadłem plecami do niej.
     - Nina, nie jestem ubrany... - Zaśmiałem się i oczekiwałem, że za moment usłyszałbym zamykające się drzwi.
     - Słuchaj, chciałam cię jedynie przeprosić. Nasze stosunki na początku nie były najlepsze, ale chciałam, abyś wiedział, że jestem tobie wdzięczna za chęć pomocy... - Oblizałem usta i przejechałem dłonią po jeszcze wilgotnych włosach.
     - W porządku, Nina. Ale wyjdź, jestem nagi... - Ponownie się zaśmiałem i zamknąłem oczy, przytrzymując powieki palcami wskazującymi.
           Usłyszałem cichy chichot, a potem zamykające się drzwi. Odetchnąłem z ulgą i położyłem się ponownie na plecach, otwierając oczy. Ciężko westchnąłem, bo zdałem sobie sprawę, że każda kolejna chwila przybliżała mnie do konfrontacji z moim byłym przyjacielem.

Amy's POV

           Nie miałam ochoty dłużej zastanawiać się nad postępowaniem Justina. Zawsze odciągał mnie od swoich spraw: biznesu, chłopaków, problemów i w ostateczności od siebie.
           Ubrałam granatową bluzę z kapturem, krótkie spodenki i adidasy. Wychodząc na werandę, zamknęłam oczy i wzięłam kilka oddechów. Wcześniej nie biegałam często, ale czułam, że jeśli czegoś bym nie zrobiła, że jeśli nie wyładowałabym gdzieś swoich emocji, to wybuchnęłabym na swojego chłopaka, czego chciałam uniknąć. Nie chciałam kolejnej kłótni z Justinem, jednak chciałam czuć się potrzebna. Wręcz pragnęłam chwili, aby mój mężczyzna kiedykolwiek poprosił mnie o pomoc, a nie wiecznie odtrącał pod pretekstem mojego bezpieczeństwa.
           Kiedy chciałam już puścić się truchtem w stronę bramy, usłyszałam, jak ktoś wypowiedział moje imię. Zatrzymałam się i odwróciłam. Jason stał oparty o balustradę i bacznie mnie obserwował. Jego twarz wyglądała zupełnie inaczej.
           Było na niej wymalowane zagniewanie i chęć pozbycia się kłopotów. Widziałam w jego spojrzeniu ból. Uniosłam lekko brwi, ale nie zaprotestowałam i do niego podeszłam. Oparłam się obok i spojrzałam w tym samym kierunku, co on.
     - Co się stało? - Cicho zapytałam, ale w tej ciszy, wydawało mi się to o wiele głośniejsze, niżeli zamierzałam.
           Chłopak parsknął, spuścił głowę w dół, a kiedy ją uniósł, spojrzał na mnie i zaśmiał się w dość nietypowy sposób, jak na niego. - Justin. Justin się stał... - Mruknął, a ja zacisnęłam dłonie w pięści. O co znowu mogło chodzić? W naszym życiu już nie było miejsca na spokój.
           Nabrałam powietrza do płuc, zagryzłam wargi i naprężyłam ciało, odsuwając się od barierki na długość ramion. Powoli otworzyłam usta, odetchnęłam i bez słowa weszłam do domu. Było bardzo cicho... Nawet telewizor nie był włączony. Zupełnie tak, jakby w tym mieszkaniu nikogo nie było.
           Wchodząc schodami na górę, postanowiłam porozmawiać najpierw z Niną. Może to ona coś powiedziała? A może Dave się odezwał i znowu jakieś kłopoty były na horyzoncie?
     - Amanda, cześć. - Usłyszałam cieniutki głos za swoimi plecami.
           Odruchowo się odwróciłam. Panna Forest stała skulona, z obiema dłońmi na swoim dość dużym brzuszku. Uśmiech zagościł na moich ustach.
     - Cześć, ja właśnie do ciebie.
          Niepewnie się uśmiechnęła i zaproponowała przejście do salonu. Na początku byłam na nią wściekła za to, że zepsuła swoim telefonem mój cudowny wyjazd z Parkerem, ale z drugiej strony, patrząc na jej brzuszek, w którym rozwijało się nowe życie, cała złość minęła, a serce zaczęło mi szybciej bić.
           Odruchowo objęłam rękoma swój brzuch przez chwilę odpływając do innego świata. Myślałam nad tym, czy wytrwalibyśmy z Justinem na tyle długo, aby stworzyć prawdziwą rodzinę. Czy byłoby mi dane nosić pod sercem malutką istotę? Moją istotę. Moje i Justina dziecko.
           Kiedy powróciłam do rzeczywistości, siedziałam już na kanapie. Lekko potrząsnęłam głową i przejechałam dłonią po swoim udzie. Jak miałam się zachować? Być pozytywnie, czy negatywnie nastawiona do tej dziewczyny? Tylko, że ona nie była niczemu winna.
     - Powiedz mi, jak się czujesz? Z dzieckiem... Wszystko ok? - Popatrzyłam najpierw na jej całokształt.
           Była bardzo ładna. Przypominała jakby mnie. Kiedyś. Teraz, będąc Justina, starałam się wyglądać ładnie. Ale ona, bez dodatków makijażu, pięknych ubrań, wyglądała tak niewinnie. Miała piękne, długie blond włosy, wyraziste rysy twarzy. I swoim nastawieniem wydawała się ciepłą osobą. Nie zimną i podłą jak moja była przyjaciółka...
     - Z dzieckiem wszystko dobrze. - Spuściła głowę, ale mówiła dalej - Chodzi tylko o Dave'a. Nadal nie mogę uwierzyć, że chciał zabić mnie i to nienarodzone życie, które sam począł. Zmienił się. Był jak prawdziwy kryminalista. Czułam taką nienawiść z jego strony. Ten krzyk... - Głos jej się łamał, była taka słaba, taka, jak ja kiedyś... - Ten mord w oczach, zero czułości...
     - Hej... - Przesiadłam się, aby być bliżej niej. - Już jesteś bezpieczna. Chłopacy nie pozwolą cię skrzywdzić i ja również. Obiecuję.
           Słowa same wypływały z moich ust. Nie mogłam dać skrzywdzić Niny, a tym bardziej maleństwa. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby cokolwiek im się stało. Wiedziałam, jak to było być prześladowaną, bo mnie kiedyś również to spotkało.
     - Zadbamy o was. - Uśmiechnęłam się czule do niej i całkowicie odechciało mi się, aby zadawać jej dodatkowe pytania. Parker był moim chłopakiem i to od niego chciałam usłyszeć wyjaśnienia.
           Dziewczyna się do mnie przytuliła i mocno objęła. Odwzajemniła to, jednakże dopiero po chwili. Była to dla mnie nowość. Już dawno zapomniałam, jakie to uczucie posiadać kumpelę, albo przyjaciółkę. Bałam się zaufać innej dziewczynie, po wydarzeniach z przeszłości. Może teraz nadszedł ten moment, aby się w końcu przełamać?
           Ciężko westchnęłam, głaszcząc jej włosy. Odsunęłam ją od siebie, przejechałam po kosmykach włosów, chcąc przeprosić ją na chwilę, ale wtedy z piwnicy zaczęło wychodzić stado umięśnionych, uśmiechniętych mężczyzn. Rozszerzyłam wzrok, ale oni od razu pokierowali się do wyjścia. Na końcu pojawił się Thomas. Wstałam i podeszłam do niego, odciągając na bok.
     - Co to za faceci? - Wbiłam w niego wzrok, ujmując jego ramię.
           Odsunął się ode mnie tak szybko, jakby mój dotyk przypominał rozżarzony haczyk, włożony do pieca...
     - Twój popierdolony chłoptaś właśnie oddał im wszystko, co mamy. Wiesz co to za faceci? Oni teraz, kurwa, mają wszystko to, co należy do nas. - Schował twarz w dłonie i zaczął coraz szybciej oddychać.- Wiesz co to znaczy? Nie wiesz, kurwa, bo...- Wydał z siebie głośny krzyk i osunął się po ścianie w dół. - Sam podjął taką decyzje. Nawet nie zapytał nas o zdanie. Gdzie ja pójdę? - Spojrzał na mnie i wtedy aż przeszedł mnie zimny dreszcz. Miał zaszklone oczy. - Nie mam nikogo, bo wszystko poświęciłem dla niego, rzuciłem wszystko. On ma ciebie, Jason ma siostrę, do której może zawsze wrócić. A ja? - Ukucnęłam obok niego, nie wiedząc, co mogłabym mu powiedzieć.
     - Ja kurwa nie mam nikogo. To Insiders się zawsze dla mnie najbardziej liczyło, rozumiesz? - Pociągnął się za końcówki swoich włosów - To dla tego gangu poświeciłem swoją dziewczynę, rodzinę i młodsze rodzeństwo, które i tak przeze mnie zginęło! Justin tego nie docenia, nie docenia, jakim wyrzeczeniem było dla mnie odejście od najbliższych. - Po jego policzkach popłynęły łzy. - Chciałem ich w ten sposób ochronić, a oni i tak zginęli!
           Boże, jak on krzyczał... To było tak bardzo naładowane emocjami, że nie mogłam znieść tego widoku. Usiadłam obok niego i z zaciśniętą szczęką przysunęłam jego twarz do swoich piersi i delikatnie go głaskałam po włosach. Był jak małe dziecko w ramionach matki. Był bezbronnym zwierzęciem, które skazano tak nagle na porażkę. Co ten Justin narobił?!
           Minęło kilka minut, a Thomas nadal przytulony do mnie, próbował unormować oddech. Musnęłam ustami jego czoło i wyszeptałam, że ja nigdy bym go nie zostawiła. Obiecywałam mu to. Objął mnie w pasie jedną ręką i przytulił się jeszcze bardziej. Ten moment sprawił, że zaczęłam postrzegać go całkowicie inaczej.
           Każdy z nich zgrywał twardziela, a w środku byli małymi chłopcami, którzy potrzebowali czułości i opieki...
     - Co wy robicie? - Podniosłam głowę i dostrzegłam Justina, który stał nade mną jedynie w bokserkach.
     - Co, robimy? Jeszcze pytasz? - Zagryzłam wargę i wstałam, a Thomas stanął za mną.
           Byłam wściekła na swojego chłopaka za to, że nie liczył się ze zdaniem innych osób, a tym bardziej ze zdaniem chłopaków, którzy byli przy nim praktycznie od zawsze. Spojrzałam w jego oczy, które były zupełnie inne, niż zawsze. Było w nich coś na kształt przepaści. Jakby jego wzrok, spojrzenie podzieliło się na dwa fronty. Spokój i cisza oraz złość i rozgniewanie. To było bardzo mylące, w jakim był teraz nastroju.
     - Możemy pogadać? - Zapytałam, ujmując jego rękę.
           Bez żadnego słowa szedł za mną, kiedy prowadziłam go do naszego pokoju. Zawsze bałam się rozmowy z Justinem... Tym bardziej, kiedy nie wiedziałam, co kryło się w jego głowie. Na co, lub na kogo był wściekły? Dlaczego jego oczy były takie obojętne, kiedy na mnie patrzył? Dlaczego postąpił tak, a nie inaczej? Byłam pewna, że mógł znaleźć inne wyjście z sytuacji. Weszliśmy do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Od razu przeszłam do rzeczy.
     - Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? Co to za akcja z tymi kolesiami, którzy wyszli z naszego domu? Hm?! - Mruknęłam, krzyżując ręce na piersi.- Justin!- Podeszłam do niego i odwróciłam głowę tak, aby mnie widział. - Rozmawiamy, więc patrz, gdy do ciebie mówię. Jestem tutaj, a nie gdzieś za oknem... - Mruknęłam, będąc już zdenerwowana, bo kiedy on mnie nie zauważał, było w porządku... Natomiast kiedy ja kiedyś nie chciałam go widzieć, wszczynał kłótnię. 
           Tym razem nawet na mnie nie krzyknął. Był nieobecny, stałam się dla niego cieniem. Zacisnęłam ręką jego dłoń. Dopiero to pomogło mi go otrząsnąć. Wbił we mnie wzrok, który pomału zaczął wracać do normy.
     - To koniec Insiders. - Mówił tak spokojnie.. - Oddałem im wszystko, by ratować ciebie. Po wszystkim... Oboje wyjedziemy. Skończę z tym raz, na zawsze. - Nie pozwolił mi dojść do słowa, bo od razu złączył nasze usta w pocałunku. Prosił językiem o dostęp, ale mu nie pozwoliłam. Odepchnęłam go na długość swoich ramion, bacznie kontrolując całą sytuację.
     - Justin, nie możesz tego zrobić. Oni ciebie potrzebują... Rozmawiałam z Thomasem... To twoi przyjaciele, porozmawiaj z  nimi. Znajdzie się inne wyjście, zrozum... - Oblizałam wargi.
     - Amy... Ja już postanowiłem. Butchers pomogą nam zniszczyć Dave'a, w zamian za to, co stworzyłem. Zrozum. Chcę tylko ciebie i pragnę jedynie twojego szczęścia. Thomas i Jason to duzi chłopcy i dadzą sobie radę. - Jego głos był cichy, ale stanowczy. Byłam pewna, że był przekonany, że to jedyne i najlepsze wyjście.
           Oglądanie ich twarzy było dla mnie koszmarem. Tylko Nina była szczęśliwa, bo miała swoje szczęście przy sobie, w swoim ciele. Przytuliłam Justina i mocno zacisnęłam wargi, chcąc powstrzymać nadchodzący płacz. - Nie zostawimy ich. Będziemy wszyscy razem. - Wyszeptałam w jego szyję - Wyjedziemy razem, rozumiesz? Chcę im pomóc, bo .. Na swój sposób ich pokochałam.
           Justin spojrzał na mnie zaskoczony. - Tego chcesz? - Przytaknęłam i wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Jego ramiona były dla mnie czymś w rodzaju ucieczki. On dawał mi bezpieczeństwo i swobodę. Wiedziałam, że to właśnie Justin Parker był mężczyzną, którego kochałam i dla którego byłam w stanie poświecić wszystko. Uwolnił mnie od poprzedniego, koszmarnego życia. Nauczył mnie miłości i dał dom z prawdziwą rodziną.
     - Jeżeli wyjdę z tego cało, obiecuję ci, że nasz ślub będzie taki, jaki sobie wymarzysz. - Wyszeptał i wziął mnie na ręce, idąc w kierunku łóżka. Delikatnie mnie na nim położył, zaczynając całować po szyi i ramionach. Uśmiechnęłam się, widząc ile przyjemności nam obojgu to sprawiało, ale w pewnej chwili poczułam wibracje w kieszeni. - Justin, muszę do toalety... - Zaśmiałam się. - Justin proszę... - Uszczypnęłam go, a wtedy położył się obok.
     - Proszę, idź. Ale wróć. - Wskazał ręką drzwi wyjściowe.
           Musnęłam ustami jego wargi i wstałam. W łazience od razu sięgnęłam po telefon. Kiedy zobaczyłem nadawcę sms-a od razy zaczęły mi się trząść ręce. To nie było możliwe! Usiadłam na toalecie i otworzyłam wiadomość.

" Amanda, to takie piękne imię, prawda? Mam nadzieję, że cieszysz się swoim kochasiem. Już niedługo będziesz moja. Zobaczysz ile będę w stanie ci dać w przeciwieństwie do niego. To tylko kwestia czasu, skarbie. Śpij dobrze. "


_____________________________________

Kochani, niespodzianka!
Postanowiłam dodać dzisiaj rozdział, sprawić Wam przyjemność.
Ale gdzie Wy jesteście?
Dlaczego tutaj tak pusto?
Tęsknię za wami, za Waszym wsparciem :( 

Zapraszam na QUIZ o Shadow cz. I :) ---->  http://colilio.funnet.pl

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ 

niedziela, 3 sierpnia 2014

~ Rozdział osiemnasty

          Kiedy tylko wylądowaliśmy, odebrałem swoje auto, które stało opłacone na lotniskowym parkingu. Przez cała podróż byłem nerwowy i nie miałem kontaktu ani z Jasonem, ani z Niną. Może nie przepadałem za nią, ale odkąd obudziły się we mnie uczucia, chciałem stać się lepszym wcieleniem Justina..
          Nina była nieco uciążliwą kobietą, ale chwilami nawet potrafiłem się z nią dogadać. Może właśnie teraz chciałem jakoś odpłacić swoje chamskie zachowanie w stosunku do niej. A co na to wszystko Amanda? Nic. Powiedziałem tylko, że to coś pilnego, a ona nie wypytywała - co mnie bardzo ucieszyło.
     - Justin, co jest tak ważnego, że się tak spieszysz? - Zapytała dość zdziwionym głosem, na co odpowiedziałem szybkim spojrzeniem - Amy, nieważne, naprawdę. Muszę coś załatwić i najpierw odwiozę cię do domu, a potem zabiorę Jasona i pojedziemy w jedno miejsce. Nie bój się, nic ci nie grozi. - Zacisnąłem dłonie na kierownicy i dodałem gazu - W domu będzie Thomas, więc w razie co, to uderz do niego. - Dodałem, ignorując jej dłoń na swoim prawym udzie.
          Usłyszałem ciche westchnięcie dziewczyny, jednak nie zareagowałem. Była bezpieczna, a nadal nie wiedziałem, co działo się z ciężarną kobietą. Wiedziałem jedynie, że Dave był dolny do wszystkiego, a już w ogóle teraz, kiedy i tak już wszystko zniszczył, dobierając się do Amandy i oszukując wszystkich wokół.
          Do domu dojechaliśmy w ciszy, Amy od razu po zaparkowaniu wysiadła i poszła na tył auta. Wysiadłem z SUV'a i dołączyłem do niej, aby wziąć nasze bagaże. Zaraz po tym, jak otworzyłem bagażnik, Amy sięgnęła po swoją walizkę. Złapałem jej nadgarstek i spytałem, co robiła.
     - Nic, biorę swoje rzeczy, abyś się nie fatygował. Jeśli będę potrzebowała pomocy, zawołam Thomas'a. - Odgryzła się i ruszyła wraz z swoją walizką do domu.
          Zagryzłem wewnętrzną część policzka, a nim się obejrzałem, weszła do mieszkania, trzaskając drzwiami. Przekląłem siebie w myśli, zamknąłem bagażnik i wszedłem do środka. Z kuchni wyłonił się Thomas, przybiłem z nim piątkę i ruszyłem do swojego pokoju, aby wytłumaczyć swojej... Narzeczonej, że nie chciałem jej urazić i odepchnąć.
          Kiedy ujrzałem ją przy szafie, rozpakowywała ubrania. Gdy dostrzegła, że chciałem objąć ją od tyłu, zrobiła kilka kroków w przód i dalej rozpakowywała. Ponowiłem to, ale tym razem jej cierpliwość prawdopodobnie się skończyła. Obdarowała mnie srogim spojrzeniem, ciskające piorunami - Nawet nie podchodź. Masz ważną sprawę, pamiętasz? - Powiedziała z uśmiechem, ale nie tym, który kochałem - Naprawdę Justin. Potrafię zająć się sobą w chwilach, kiedy jesteś Bóg wie gdzie i robisz Bóg wie co! - Podniosła ton, rzucając we mnie moją koszulką - Idź, przecież Jason na ciebie czeka. Idź, bo przecież ja nie muszę wiedzieć gdzie idziesz i co zamierzasz zrobić, prawda? - Nachyliła się, by podnieść pozostałe rzeczy, ale wtedy odrzuciłem na bok ubranie, ująłem nadgarstki Amy i pewnie na nią spojrzałem, zagryzając wargę.
     - Myślisz, że chcę się z tobą kłócić? Teraz?! - Wysyczałem w wargi dziewczyny, niemalże je całując - Nie denerwuj mnie w ten sposób, nie skończy się to dobrze i dla ciebie i dla mnie... - Przymknąłem powieki, opierając swoje czoło na jej.
     - Bo ty nic nie rozumiesz. - Westchnęła, ponownie ode mnie odchodząc.
          Poczułem pustkę i zacząłem się zastanawiać, czy to zawsze tak by wyglądało. Kilka dni spokoju, aby ponownie wrócić do gównianego życia i ciągłych kłótni?
     - Nie rozumiesz, że już nie jesteś sam? - Potrząsnąłem głową, wyrywając się w ten sposób z zamyślenia. - Masz mnie, a ja jestem tutaj dla ciebie. Jak ty byś się czuł, gdybym od tak teraz sobie wyszła? Gdybym nie powiedziała dokąd idę i w jakim celu? - Jej głos był spokojny, a na twarzy malował się smutek. - Ja nie chcę się kłócić, uwierz mi. - Oparła się o szafę, trzymając w dłoni jedną z moich koszulek. - Jestem po prostu zmęczona twoim zachowaniem.
          Słuchając słów, jakimi do mnie mówiła, zrobiło mi się głupio .Miała rację. Nie zasługiwała na to. Znowu popełniłem cholerny błąd, chcąc ominąć stertę niepotrzebnych i bezsensownych rozmów...
     - Okej, opowiem ci wszystko, ale nie teraz, rozumiesz? - Odwróciłem się i podszedłem do drzwi, nie chcąc kłótni między nami - Wrócę to ci wszystko wyjaśnię. - Ująłem klamkę. - Uważaj na siebie. - Dodałem wychodząc, nie pozwalając jej na zabranie głosu - inaczej nie byłbym w stanie wyjść z tego pokoju.

Amy's POV

          Dupek! Cholerny z niego dupek i palant, który zawsze, ZAWSZE ma na uwadze swoją  wygodę i nie dopuszcza do siebie myśli, że ja także się o niego bardzo martwiłam. Rzuciłam koszulkę na podłogę i westchnęłam. W duszy kazałam mu iść. Miałam cholerny mętlik w głowie. Czułam się źle, bo raz było między nami dobrze, wręcz wspaniale, a teraz całe namacalne szczęście, które jeszcze kilkanaście godzin temu wypełniało przestrzeń między nami - ulotniło się.
          Były momenty, kiedy chciałam sprać go na kwaśne jabłko, jak małe dziecko, które nie słuchało się matki. Justin był mężczyzną, a zachowywał się jak dzieciak. Już nie wiedziałam, jak mogłabym uświadomić mu, ze wyrządzał krzywdę mojej osobie.
          Opadając na łóżko, zamknęłam oczy. Ciężko odetchnęłam, ani trochę nie czując ulgi. Wręcz przeciwnie. Nie byłam w najlepszym nastroju do rozmowy, a tym bardziej do rozmowy z Thomasem...
          Przesunąłem rękoma po pościeli i natknęłam się na swoją torebkę. Podniosłam się do pozycji siedzącej i ją otworzyłam. Moim oczom ukazał się zeszyt, który dostałam od kumpla Justina przed wyjazdem. Na śmierć o nim zapomniałam! Wiedziałam, że cały czas tam był, ale kiedy chciałam już zabrać się za jego przeczytanie - nie było na o czasu.
          Ze zmarszczonym czołem wyjęłam go i przejechałem opuszkami palców po jego wierzchu. Wyglądał jak zeszyt, normalny zeszyt, do cholery. Po co mi to? Ale wtedy otworzyłam go na pierwszej stronie i zaczęłam wczytywać się w każdą kolejną linijkę zawartego w nim tekstu.

" Jeszcze nigdy nie czułem się tak źle, jak dzisiaj. Straciłem coś więcej, niż Amandę. Straciłem wiarę, nadzieję, miłość i serce, którego teraz nie mam, bo ona, miłość mojego życia odeszła. Nie ma jej,  nie ma nic, co byłoby w stanie mnie uszczęśliwić. Nie znam lepszego sposobu na wyrażenie siebie. Obiecałem jej, że skończę z zabijaniem, krwią, bronią. Ze wszystkim, co jest złe - aby tylko była ze mną, szczęśliwa. Ale co teraz? Nie ma jej, kurwa, nie ma! Mam żal do siebie, że pozwoliłem jej odejść. Chciałem ją chronić już zawsze! Ale znowu spierdoliłem sprawę! Co było ze mną nie tak, że każdy kolejny dzień obdarowywał mnie jeszcze większym gównem, które i tak było sporych rozmiarów. Nienawidzę siebie, całego świata i kurwa wszystkiego, co mnie otacza. Chcę ją odzyskać, muszę!! "

          Byłam w totalnym szoku. To, co przed chwilą przeczytałam, wstrząsnęło mną. Owszem, wiedziałam, że Justin cierpiał, ale... że aż tak? Jak ciężko musiało mu być, skoro posunął się do takich słów przelanych na kartkę?
          Przeczytałam następne strony. Każda kolejna była innym wpisem. Z innego dnia, innej godziny. On się załamał. Pisał, że jeżeli mnie nie odnajdzie - zabije się. Ale, żył. Mimo, że zniknęłam z jego życia, nie popełnił samobójstwa. Co nim kierowało, kiedy to wszystko pisał? On? Shadow z ziemną krwi, który zabijał, pisał pamiętnik, aby poczuć się lepiej? To było tak cholernie trudne do pojęcia...
          Odłożyłam pamiętnik, wstałam i ze spływającymi łzami poszłam do kuchni się czegoś napić. Wlewając soku do szklanki, zatrzęsła mi się dłoń, ale na szczęście nic nie wylałam. Nie miałabym głowy, aby sprzątać bałagan, który by się narobił. Ciężko westchnęłam, ocierając wierzchem dłoni łzy. Wzrokiem napotkałam pierścionek od Justina. Pierścionek, który był naszą obietnicą.
         Powróciłam myślami do tamtej chwili. Zamknęłam oczy i ujrzałam go, klękającego przede mną w otoczeniu niezwykle pięknej scenerii. Powiedziałam mu nie to co tylko on chciał usłyszeć. Pragnęłam być jego i tylko jego. Zawsze. Na zawsze. Kłótnie, które między nami wybuchały często były pod wpływem emocji - zupełnie nieprzemyślane i to właśnie powodowało, że na pewien czas się od siebie oddalaliśmy.
     - Hola! - Usłyszałam rozbawiony głos i nagle poczułam silne dłonie na swojej talii. - Pani Parker, cudownie się pani opaliła!
          Bonith podniósł mnie od tyłu, podniósł, pocałował oba moje policzki i postawił. Zaśmiał się na widok mojego zaskoczonego spojrzenia, ale od razu podniósł dłonie w geście obronnym i dodał, iż Justin napisał mu zaraz po zaręczynach SMS-a. Przytaknęłam, przeprosiłam go i poszłam z powrotem na górę, tłumacząc, że lot i cała ta sytuacja bardzo mnie wymęczyła.
          Leżąc na łóżka miałam przed oczami swojego chłopaka i słowa, które zapisał na kartkach. Nie mogłam tego zrozumieć. Byłam znowu zagubiona. Ciągłe wyjścia, które odrywały go ode mnie, były męczące. Wtedy się od siebie oddalaliśmy... Jednakże teraz chodziło o Ninę. Ciężarną kobietę, byłą kobietę Dave'a, który jej groził. Nie miałam żalu do Justina, że do niej pojechał, ale za to miałam żal, że nie zabrał mnie ze sobą. Przydałabym się tam. Byłam tego pewna.

Justin's POV

          Wszedłem do jej mieszkania i ujrzałem porozwalane na podłodze książki, rozwalone lampy i rozbitą, szklaną ławę. Wyglądało to tak, jakby w tym budynku przeszło potężne tornado. I wtedy usłyszałem mocny i głośny szloch dziewczyny. Zmarszczyłem brwi i podążyłem za dźwiękiem, aż do samej sypialni.
          Zastałem w niej Ninę wraz z moim najlepszym przyjacielem - Jasonem. Kucał obok łóżka i delikatnie głaskał jej włosy. Płakała, była zalana łzami. Wyglądała tak niwinnie, tak bezbronna była, że zmiękło mi serce i wszedłem do środka.
     - Cześć... - Powiedziałem niezbyt głośno. - Już jestem, co się tu stało? - Dodałem, siadając na brzegu z drugiej strony łóżka.
          Nina odwróciła głowę w moją stronę i dostrzegłem w jej oczach ból oraz przerażenie. Popatrzyła na mnie przez chwilę, a potem podciągnęła się do góry i oparła o ścianę. Odgarnęła kosmyk włosów, przetarła oczy i rozchyliła wargi, lecz zanim cokolwiek powiedziała, minęło trochę czasu.
     - Gdyby Jason nie zdążył w porę, Dave by mnie zabił. - Mruknęła, zaciskając palce - Justin, on się zmienił. Mówił, że wykończy mnie, ciebie, Amandę i całą resztę swoich byłych przyjaciół... - Mówiła powoli, ale kiedy wymieniła Amandę, która znajdowała się na liście mojego byłego kumpla do likwidacji, wkurwiłem się.
          Szybko wstałem i zacząłem chodzić po pokoju, nerwowo pociągając za końcówki swoich włosów. Już myślałem, że wszystko było za nami, że już nikt nie mógłby zepsuć nam tej harmonii, która wdarła się do życia mojego i Amy kilka dni temu. Co za gówno! Czy to kiedykolwiek się zakończy?
     - Uspokój się... - Poczułem na swoim ramieniu dłoń Knight'a. - Dave'a obserwuje Bill, mój kumpel z dawnych lat. Teraz jest w swoim mieszkaniu, ale nie sam. Nawiązał znajomość z Luters. - Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
          Luters. To trzeci gang w okolicach mojego zamieszkania, który szczycił się dość dobrą dokładnością i niezłymi wynikami w akcjach. Nie byli tak dobrzy jak my, ale skoro teraz Dave chciałby przejść do nich, to byłby nasz koniec. Wydałby im wszystkie nasze kryjówki, plany, bronie, które posiadaliśmy i przede wszystkim wydałby mnie. Powiedziałby im, jak mogliby mnie wykończy.
     - Wszystko się kurwa pieprzy... - Syknąłem i z całej siły uderzyłem pięścią w szafę tak, że pobielały mi knykcie, jednocześnie sycząc z bólu.
          Nina pisnęła, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Jason pokręcił głową, podszedł do niej i pomógł jej wstać. Wziąłem kilka głębokich oddechów i  zacząłem myśleć na trzeźwo. Potarłem bolącą dłoń, a potem podrapałem się po karku.
     - Ty... - Pokazałem palcem na dziewczynę, wtulającą się w tors mojego kumpla - Pojedziesz z nami. a My Jason... - przeniosłem wzrok na niego - Zwołujemy zebranie o dwudziestej w piwnicy. Trzeba będzie znowu zawrzeć umowę z jakimś gankiem, aby nam pomogli. W trójkę nie mamy co zaczynać się stawiać, bo nie damy rady. - Podszedłem do szafy i zacząłem pakować do torby rzeczy Niny.
           Zszedłem na dół razem z walizką. Zatrzymałem się w kuchni, aby zaspokoić pragnienie. Napiłem się wody, kiedy do moich uszu doszły dziwne odgłosy Odstawiłem butelkę, zakręciłem ją i ciągnąc za sobą bagaż, pokierowałem się do pokoju. Telewizor był włączony, ale że antena była wyrwana, nie było żadnego programu - tylko tzw. "kasza".
           Wyłączyłem urządzenie, a zaraz po tym na wyświetlaczu ukazały się czerwone liczby. Odmierzały czas. Rozszerzyłem oczy, bo dopiero po chwili zorientowałem się o co w tym wszystkim chodziło. Miałem niecała minutę, aby się stąd wydostać.
     - Kurwa! - Wrzasnąłem, biegnąc w stronę wyjścia - Jason kurwa jedź! Odpalaj auto! - Nie oglądałem się za siebie, robiłem wszystko, by opanować złość i gniew na samego siebie. Dave znał każde moje sztuczki...
           Wybiegłem z domu, a Jason stał przed autem i zdziwionym wzrokiem mnie mierzył. Ominąłem go i zająłem miejsce kierowcy, krzykiem nakazując mu wsiąść do samochodów, a kiedy to zrobił, ruszyłem z piskiem opon.
     - Justin, o co tobie teraz... - Nie zdążył dokończyć, bo podłożona bomba dała o sobie znak.
           Straciłem na chwilę panowanie nad pojazdem, ale udało mi się przywrócić właściwy tor jazdy, dodając gazu. W lusterku ujrzałem ogień i kłęby dymu. Wszyscy w samochodzie milczeli, tylko dziewczyna chwilami popłakiwała.
     - Dave zna wszystkie moje symbole rozpoznawcze. - Syknąłem, zaciskając kierownicę. - Zabiję go. Nie ręczę za siebie! - Wykrzyczałem, bo emocje mną miotały jak nigdy dotąd.
           Zaparkowałem w garażu i wysiadłem pierwszy. Przez całą drogę miałem w głowie tylko jedną myśl. Myśl, że jeżeli nie będę sprytniejszy i bardziej ograniczony zaufaniem do innych, to nie udało by mi się obronić Amandy i siebie, bo Dave byłby w stanie mnie zabić. Znał mnie i plany na akcje.
           Wchodząc do swojej sypialni ujrzałem stojącą przy oknie Amy. Ściągnąłem kurtkę i rzuciłem ją na krzesło, po czym opadłem bezwładnie na łóżko i przejechałem palcami po twarzy.
     - Co się stało? - Zapytała, siadając obok mnie, kładąc dłoń na moim udzie.
     - Mamy problem. Duży. - Spojrzałem na jej nieskazitelnie piękną buzię. - Dave. - Wypowiedziałem bezgłośnie, tylko przy pomocy ruchu warg.
           Zagryzła usta, przełknęła ślinę, ale nie skomentowała tego. Położyła się obok mnie i mocno przytuliła. To było dla mnie wspaniałą odskocznią od problemów. Ona, jej ciało i nasza miłość.
     - Chodź tu do mnie... - Szepnąłem i mocniej ją do siebie przyciągnąłem, całując w czoło.
           Dziewczyna ułożyła się na moim torsie i miarowo oddychała, mając otwarte oczy. Przepełniała mnie miłość do niej, a kiedy byłem zdenerwowany, uspokajała mnie swoją obecnością. Powiedziałem jej o sprawie z panną Forest. Spodziewałem się wybuchu zazdrości, ale tego nie zrobiła. Sama zaproponowała, że mogłaby pójść później do pokoju w którym przebywała i porozmawiać z nią. Uśmiechnąłem się i pogładziłem jej policzek.
      - Jesteś cudowna. - Musnąłem ustami jej nos - Kocham cię... - Złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, chcąc zatracić się w jej ciele.
      - Justin, zebranie! - Usłyszałem nagle walenie kogoś do drzwi naszego pokoju.
           Przekląłem samego siebie w myślach, że kazałem zwołać naszą ekipę o dwudziestej. Ciężko westchnąłem, pocałowałem ją jeszcze raz, klepnąłem żartobliwie w tyłek i zdjąłem ją z siebie obiecując, że w nocy jej to wszystko wynagrodzę.

********************************************

I jak wrażenia? :)

Kochani, proszę Was - pozostawiajcie komentarze z opinią.

Audrey. xo.

CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!