Byłem zmieszany. Chciałem tego, ale bałem się, że coś poszłoby nie tak. Wtedy Amy mogłaby zginąć, Nina, moi przyjaciele, albo i ja. Ale w tej sytuacji, to najmniej obchodziło mnie moje bezpieczeństwo. Amanda miała rację. Musiałem zawalczyć o to, co jej obiecałem. O szczęśliwą rodzinę i szczęśliwe zakończenie. Przecież nic nie może równać się z prawdziwą miłością...
- Justin, zrozum. Tylko w ten sposób możemy to zakończyć, masz jakiś inny pomysł? Nie wydaje mi się, wiec z łaski swojej zacznij współpracować! - Krzyknął pod koniec zdania, rzucając papiery na stół, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierów i zapalił jednego, wypuszczając z ust kółeczko.
- Nie, kurwa, nie mam. - zacisnąłem pięści, patrzyłem na swoich kumpli i w mgnieniu oka podjąłem decyzję. - Zgadzam się. Ale mam jedno zastrzeżenie. - Popatrzyłem na przywódcę Butchers. - Nie zgadzam się, aby Jason był odpowiedzialny za zastrzelenie tego gnojka. Ja to zrobię. - Warknąłem i nie czekając na ich reakcje, poszedłem na górę.
Nie chciałem narażać Knight'a na tak ogromne niebezpieczeństwo. Gdyby mnie zastrzelono, on mógłby zająć się nie tylko Niną, ale i Amy. Ja nie byłbym w stanie tego zrobić.
Plan, który posiadaliśmy, był naprawdę dobry, ale nie byłem do niego przekonany w 100%. Bałem się. Nie mogłem się do tego przyznać, bo to nie byłoby w moim stylu, ale w duchu wiedziałem, że będzie mi ciężko...
- Justin, Amanda się obudziła. Czuje się już lepiej, zmieniłam jej opatrunki, nakarmiłam... - Uśmiechnęła się Nina, kładąc dłoń na moim ramieniu - Ale jest coś, co musisz wiedzieć. - zagryzła wargę, ale nie czekała długo, bo spiorunowałem ją spojrzeniem - Nie krzycz, nie denerwuj się przy niej. Jest bardzo słaba, naprawdę, oszczędź jej tego... I tak dość wycierpiała przez nękania Dave'a.
Przez chwilę myślałem, że śnie. Jakie nękania? Dlaczego mi o tym nic nie wiadomo? Miałem setki pytań w głowie. Amy zawsze mi wszystko mówiła, dlaczego teraz miałaby robić z tego takie tajemnice, skoro w grę wchodziło jej bezpieczeństwo?
- Jakie, kurwa, nękania. - Syknąłem, wyszarpując się jej.
To, co ona powiedziała, wprowadziło mnie z równowagi. Znowu wszystko we mnie buzowało. Jak mogłem nie zauważyć, że Amy była inna? Że się bała, była niespojona? Wiadomości, które dostawała od tego pajaca, na pewno nie był przyjemne, a z tego co powiedziała Nina, wręcz okropne, bo zawierały treści, których ona się bała. Śledził ją, w każdej chwili mógł jej coś zrobić, a ja bym nawet o tym nie wiedział i znowu przechodziłbym piekło, szukając jej i zastanawiając się, gdzie mogłaby być. To już nie było zwykłe pozbycie się wroga. To była gra, zabawa, nieważne jakby to się nie nazwało, ale wiedziałem jedno. Tu chodziło albo o śmierć, albo o życie.
Szybkim krokiem powróciłem do piwnicy. Byłem za bardzo wściekły, by odpuścić.
- Robimy to dzisiaj, nie słyszę sprzeciwu. - Warknąłem stając naprzeciw Bruce'a. - Mam swoje powody by zrobić to teraz, dzisiaj, ale musisz mi pomóc. Błagam cię. Oddałem ci wszystko i nie zawaham się, by zniszczyć życie temu gnojkowi, który tak bardzo skrzywdził moją Amandę. Proszę, tu już nie chodzi o mnie, a o nią. O Jasona, Thomas'a, Ninę. Ja mogę zginąć. Bo tu głownie chodzi o mnie. Jestem gotowy. - Zacisnąłem ponownie pięści, by nie ulec presji Jasona, który zaczął krzyczeć, że mój plan był nienormalny...
Mimo przeciwstawień całej mojej grupy, to przywódca Butchers miał decydujący głos. Patrzył na mnie i nic nie mówił. Gotowało się we mnie i myślałem, że jak zwykle nic nie zdziałam, ale czekałem w napięciu na to, co on powie... - Dobra. O 20 widzimy się przy starym lesie na Forintstreet. Robimy tak, jak ustaliliśmy. Ty i twoja grupa przywieziecie nam sprzęt, my potrzebne środki. Justin. - Po przejechaniu wzrokiem po całej sali, spojrzał na mnie - Nie spieprz tego i zachowaj trzeźwy umysł.
Skinąłem głową, natychmiast opuszczając piwnicę. Poszedłem do Amandy.
Nie miałem do niej żalu. Nie czułem zawiedzenia. Ona jest na swój sposób również zawzięta i bardzo lubi pogrywać. Chciała w ten sposób trochę mnie odciążyć od nerwów, stresu i tego całego gówna, jakie mnie otaczało od najmłodszych lat. Ile razy już uratowała mi tyłek. Zresztą, nie tylko mnie. Była dziewczyną o złotym sercu, a kiedy ktoś potrzebował pomocy, nie odmawiała. Ceniła życie ukochanych ponad swoje, co dostrzegłem w jej ostatnich czynach. Wiedziała, że gdyby powiedziała mi o tych sms-ach od mojego byłego przyjaciela, rozniósłbym go na kawałki, nie dbając o to, czy bm przeżył. A tego by nie zniosła. Zabiłaby się, bo już kiedyś mi to powiedziała. Wtedy nie myślałem, że byłaby do tego zdolna, ale teraz... Teraz wszystko jest inne. My jesteśmy inni.
Wchodząc do pokoju, zauważyłem puste łóżko. Przestraszyłem się. Pościel leżała na ziemi, okno było otwarte na oścież.
- Amy! - Wrzasnąłem, a po kilku sekundach usłyszałem jak coś szklanego rozbiło się o podłogę.
Huk dobiegł z łazienki w moim pokoju. Od razu tam pobiegłem i ujrzałem ją. Stała przed lustrem, wpatrzona we własne odbicie. Na dłoniach miała krople krwi, a pod nogami drobniutkie kawałki szklanego naczynia. Była naga...
Z zaciśniętymi ustami do niej podszedłem. Bardzo bałem się jej dotknąć, bo płakała, nie chciałem odrzucenia. Nie od niej. Powolnym ruchem dłoni musnąłem jej przedramię, cały czas bacznie obserwując ją w lustrze. Oczy, które kiedyś tętniły życiem, radością, teraz były pociemniałe, smutne, a z zieleni zrobiła się szarość. Lecz mnie nie odepchnęła. Podszedłem jeszcze bliżej, ujmując ją w biodrach, lekko się do niej przysuwając. Poczułem jej zapach, jej miłość, która zawsze mnie uspokajała.
- Przepraszam. - Wyszeptała, nadal nie wykonując żadnego innego ruchu, niżeli lekkie uchylenie warg.
Parsknąłem cicho i odwróciłem ją ku sobie. Otarłem kciukiem łzy, które spływały po jej policzkach, a następnie lekko, z czułością musnąłem jej wargi. Były ciepłe, miękkie i słone od łez. - Nie przepraszaj mnie za nic. - Dodałem cicho i musnąłem ustami jej czoło na znak, że pry mnie była już bezpieczna, a cała reszta była nieważna.
W tym momencie pękła jak bańka mydlana. Do moich uszu dotarł jej szloch, który był oznaką bezradności. Ledwo co stała na nogach, wiec wziąłem ją na ręce i bez zbędnych słów zaniosłem do łóżka. Zamknąłem okno, aby nie było jej zimno, po czym usiadłem obok niej. Trzęsła się, była zupełnie inną osobą, niżeli kilkanaście dni temu. Bolało mnie, że to wszystko było moją winą. To przeze mnie stała się cieniem własnego ciała. Jakby duch wyssał z niej wszystkie dobre uczucia, a pozostawił strach, bezsilność i niemoc. - Dzisiaj to wszystko się skończy. Obiecuję ci, mała. - Ująłem jej policzek w dłoń i muskałem.
Wpatrywała się we mnie z niebywałą obojętnością. Wiedziałem, że mnie kochała najmocniej jak potrafiła, ale w tym momencie przeraził mnie jej stan. Bez słowa położyłem się obok niej, mocno wtuliłem się w jej poranione ciało i milczałem. Gładząc dłonią brzuch Amandy, do moich oczu napłynęły łzy. Nie mogłem znieść myśli, że mogłem doprowadzić swoją dziewczynę do takiego stanu...
- Skarbie, wytrwaj jeszcze trochę. - Szeptałem, nie podnosząc głowy znad jej piersi - Dzisiaj rozwiążę wszystkie nasze problemy. Wyjedziemy, zaczniemy nowe życie. Ja i ty. I obiecuję ci, że postaramy się o dziecko. Zrobię wszystko, żebyś znowu wróciła do życia w szczęściu. - Otarłem swoją zabłąkaną łzę, a potem zamknąłem oczy, oddając się w błogi sen. Musiałem nagromadzić sił, aby móc w nocy stoczyć walkę o przyszłość.
Amy's POV
Tak, znowu byłam inna. Moja kolejna twarz przyćmiewała to, co naprawdę czułam. Jak mogłam żyć ze świadomością, że przez moją osobę, Parker i inni jego wspólnicy narażali dla mnie wszystko, abym tylko była bezpieczna? To było chore. Kochałam ich za tak ogromne poświęcenie względem mnie, ale nie byłam w stanie dłużej żerować na ich lojalności. Chciałam pokazać swoją waleczność i zawziętość. Swoją odmienność. Nie wyszło. Nie znalazłam w sobie tyle odwagi, by ponownie spotkać się z popierdolonym Honim i zabić go z premedytacją za wszystkie krzywdy, które nam wyrządził, w szczególności mnie.
Lecz mając przy swoim boku Justina, w tej właśnie chwili, gdy leżał na mnie, unosząc swój ciężar co chwilę, zrozumiałam, że wystawiłabym się na pewną śmierć. Byłabym sama, a ich nie wiadomo ilu by było. Nim zdążyłabym się uwolnić, zakneblowaliby mnie, zgwałcili nie jeden raz, a potem po prostu zabili. Znając Dave'a, przekazałby mnie zmasakrowaną Parkerowi, czego on by nie zniósł.
Ciężko westchnęłam, uwalniając z oczu łzy. Chciałam być silna, ale jak? Jak miałam się podnieść, skoro leżałam przybita do dna wielkimi gwoździami?
Zmierzwiłam dłonią włosy swojego chłopaka, by poczuć na chwilę przyjemne uczucie błogości. Jego włosy zawsze były miłe w dotyku. Delikatne i miękkie. Kochałam go. Jego miłość wypełniała mnie. I teraz też musiała mi wystarczyć, aby wzbić się ponad swoją przeciętność i pomóc nie tylko jemu, ale i sobie.
Wykorzystując moment, że spał, pozwoliłam sobie wstać. Ubrałam bieliznę i jakieś dresy, a następnie wymsknęłam się cicho z pokoju. Moim celem był Jason. Musiałam z nim porozmawiać. Czasami był jak psycholog, który zawsze wiedział, co powiedzieć. Chciałam, aby teraz także wcielił się w swoje któreś już z kolei oblicze i pomógł mi.
Przeszłam przez korytarz, lecz nigdzie go nie było. Nawet jego pokój był pusty. Zeszłam więc na dół. Thomas i kilku innych mężczyzn, zapewne z gangu Butchers, siedziało w salonie i coś rysowali, zaznaczali. Cholera wie co.
- Thomas, gdzie jest Jason? - Zapytałam cicho, stając w progu.
Nagle zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli się w moją stronę, poza jedna osobą. Chłopak siedział pod oknem, na sofie, wpatrując się w kominek. Jason. Coś było nie tak, skoro miał aż tak nietypową minę.
- Jason! - Krzyknął Thomas i rzucił go czymś, chyba długopisem.
Chłopak się ocknął i rozłożył ręce w geście zapytania. Bonith nic nie powiedział, jedynie kiwnął głową w moją stronę, a za nim podążył Knight. Zacisnął pięści i podparł się siedzenia, po czym wstał. Nie patrzył na mnie długo, jedynie objął w talii i zaciągnął do kuchni. - Coś do picia? - Zapytał jak gdyby nigdy nic, sam nalewając sobie soku pomarańczowego.
Zaprzeczyłam, gdyż nie chciałam pić. Chciałam usłyszeć pocieszenia potrzebowałam tego. Usiadłam więc na krześle, obejmując się ramionami, następnie kładąc ręce na stole. - Usiądź, proszę... - Dodałam, pukając lekko w blat paznokciami.
Zrobił to, o co poprosiłam,wpatrując się we mnie.Nie znosiłam ciszy, chciałam ją przerwać, ale gdy już chciałam coś powiedzieć, on odezwał się jako pierwszy, widząc chyba moje zakłopotanie.
- Nie martw się, nie pozwolę mu zginąć. Wolałbym sam się poświęcić, bo wiem, że przynajmniej zrobiłbym coś dobrego. Justin się zmienił. - Postawił na stół pustą szklankę - Pamiętam dzień, w którym go spotkałem. Był małym dzieciakiem, zagubionym, zapłakanym. Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby nie ja. - Wzruszył ramionami, wpatrując się w szklane naczynie, które obracał w dłoniach - Dałem mu szansę na inne życie, ale nie sądziłem, że właśnie to życie może okazać się jego porażką. Moją także. Mogłem inaczej rozłożyć karty. Ale czasu nie cofnę, Amando. - Wbił we mnie swoje oczy - Nie odpuszczę, rozumiesz? Mam gdzieś tego, czego pragnie twój chłopak. Nie dam mu zginąć tylko z twojego powodu. Wiem, ze on myśli odwrotnie jak ja, ale to nic. - Ujął moją dłoń - Walcz, dbaj o siebie i o niego. - Ucałował ją - Nie bój się. Zadbam o każdy szczegół.
- Jason, przestań! - Wyciągnęłam rękę z jego uścisku, zdenerwowana jego monologiem - Przestań! Nie chciałam tego od ciebie usłyszeć. Miałam nadzieję, że pomożesz mi jakoś w uspokojeniu Justina, chciałabym też wziąć udział w dzisiejszej akcji, wesprzeć was wszystkich, a ty mi mówisz, że chcesz być zabity? Jason! - wybuchnęłam, po czym wstałam i oparłam się o blat kuchenny, stojąc do niego tyłem - Czy ty nie rozumiesz, że Justin nigdy nie będzie wiedział, jak się zachować dopóki jego najbliżsi nie uświadomią mu, jak ważną osobą jest w ich życiu? - Spojrzałam na niego kątem oka - Przestań pieprzyć, że jesteś bohaterem, tylko zacznij działać. Opowiedz mi o wszystkim, co ma się wydarzyć dzisiejszej nocy. Muszę to wiedzieć.
Miałam go. Przekonałam tego sztywnego, bardzo zamkniętego w sobie mężczyznę. Ciężko było z niego wszystko wydusić, ale byłam silniejsza, niż mi się wydawało. Teraz już musiałam jedynie poukładać to sobie w głowie, a potem obrać stosowny plan dołączenia siebie do całej akcji. Oczywiście bez wiedzy chłopaków, a przede wszystkim Parkera. Nie ręczyłby za siebie, gdyby dowiedział się o moich planach.
Gdy weszłam ponownie do pokoju, on jeszcze spał. I dobrze. Po spojrzenia na zegarek, wywnioskowałam, że zostały niemal cztery godziny do dwudziestej. Na dobry początek prysznic. Wyciągnęłam więc czyste ubrania, czarne rurki, szarą bluzkę i niebieską bluzę. Pocałowałam Justina w czoło i niknęłam w łazience, mając nadzieję, że podczas mycia, przyszedłby mi do głowy pomysł na rozwiązanie wszystkich problemów razem wziętych.
______________________________________________
Bardzo Was przepraszam za swoją nieobecność tutaj.
Dzisiaj napisałam dla Was rozdział, dzięki jednej dziewczynie
Wiem, że nie jest on dobry, że może nie oddaję juz tych wszystkich emocji tak dobrze, jak kiedyś...
Przepraszam.
Postaram się co jakiś czas coś tu dodać, dla Was.
Bądźcie cierpliwi....
Zostańcie ze mną.
Pozdrawiam
Audrey